6. Łaciaty Western
Wypowiedziałam magiczne zaklęcie.
— Następny proszę!
I wtem z dymu o odcieniu jaskrawej fuksji, wyłonił się on - kandydat numer dwa.
Nie emanowała od niego karmazynowa aura, za to niczym cień za jego ruchem podążała dźwięczna melodia "Why Don't You Love Me" - piosenki z filmu "I Saw the Light".
Mężczyzna podobnie jak bohater utworu - miał kręcone włosy, niebieskie oczy, kapelusz, kowbojki - co wiązało się ze specyficznym wyczuciem stylu - i złamane serce, które nie chciało dłużej samotnie cierpieć.
Prezentował się, jak na prawdziwego kowboja przystało - niezbyt elegancko. Jeśli chciałam być ze sobą w pełni szczera, musiałam przyznać, iż jeansowa koszula z fikuśnymi wstawkami na ramionach, przepasane skórzanym pasem spodnie typu bootcut, kowbojki, westernowy kapelusz i niesamowicie rzucająca się w oczy wzorzysta kamizelka wspólnie tworzyły zestaw, który ani odrobinę nie wpasowywał się w męskie standardy, do których przywykłam, lecz chłopak sam w sobie był doprawdy ciekawą postacią, która swym wyglądem zapewne zwykła przykuwać wiele damskich spojrzeń.
Musiałam to powiedzieć - był niesamowicie przystojny. Dodatkowych punktów atrakcyjności nie dodawała mu co prawda jego blond czupryna i tęczówki o odcieniu wiosennych hiacyntów, lecz mężczyzna posiadał w sobie coś wyjątkowego. I nie, nie chodziło mi o pokaźnych rozmiarów bicepsy - choć rzeczywiście łatwo było dostrzec, iż wybitnie dbał on o formę - a jego usposobienie. Na pierwszy rzut oka zdawał się miły i rozsądny, a że nie miałam zbyt wygórowanych wymagań względem udawanego narzeczonego - postanowiłam dać mu szansę.
— Amore — przedstawiłam się, podając mężczyźnie dłoń w geście powitalnym. Ten złapał za nią mocno, zupełnie tak, jakby do uścisku wykorzystał całe pokłady krzepy, którą posiadał, co nie było prawdą, gdyż z tak masywną ręką chłopak miał również inne wyczucie siły. Doskonale to rozumiałam i choć wolałabym, by mężczyzna powitał mnie pozostawionym na dłoni muśnięciem, które swoją drogą było bardzo szarmanckim i na pewien sposób namiętnym zwyczajem, postanowiłam obrócić tę sytuację w śmiech. — Mocny uścisk.
— Za mocny? Wybacz.
— Spokojnie, rozumiem, że jako kowboj posiadasz inne wyczucie siły. — Zaśmiałam się.
— Tak właściwie, to jestem weterynarzem z Teksasu. Johnny Jones, ale możesz mi mówić John.
— Miło mi — przyznałam ze szczerym uśmiechem. — Teksas jest kawałek drogi stąd. Co więc robisz w Nowym Jorku, weterynarzu z Teksasu? — dopytałam zaintrygowana.
— To ponad tysiąc siedemset mil. Przemierzam je co roku na Międzynarodowy Kongres Medycyny Weterynaryjnej.
— A więc obowiązki — skwitowałam krótko, gdyż konferencje i inne tego typu eventy według mnie zaliczały się właśnie do zawodowych obowiązków.
— Przyjemności — odparł nieco patetycznie, poprawiając tym samym mój karygodny błąd.
Fakt - jedno nie wykluczało drugiego, aczkolwiek sądziłam, iż mężczyzna mógł zareagować na moją wypowiedź w nieco mniej agresywny sposób.
— Lubię swoją pracę — dodał, tym razem nie prezentując, zbędnych przy luźnej konwersacji, emocji.
— Winszuję. W dzisiejszych czasach to naprawdę rzadko spotykane — rzuciłam, gdyż często słyszałam od znajomych, jak bardzo nienawidzili oni swoich prac. Tak często, iż termin "miłość do pracy" na spokojnie można by uznać za określenie mityczne, mające swoje podłoże w mitologicznych zapiskach.
— Wiesz to z doświadczenia?
— Bynajmniej. — Zaśmiałam się. — Ja akurat pracuję w salonie sukien ślubnych i także kocham swoją pracę.
Od jakiegoś czasu czuję co prawda niechęć do wszelakich ceremonii zaślubin, a do wszystkich śnieżno białych sukni dodałabym majestatyczne wzory stworzone z karmazynowej cieczy, ale kochałam swoją pracę. I bez obaw, oczywiście, iż nie miałam na myśli krwi - tak ekskluzywne środki wykorzystałabym jedynie do ślubnej kreacji Belli, choć istniało dość spore prawdopodobieństwo, iż potomek Elijaha zdoła wykluczyć mój udział w tym nikczemnym planie, gdy jednak uzna, iż chce zobaczyć twarze swoich fałszywych rodziców nieco wcześniej, niż zaplanował to lekarz. Reszta klientek mogła liczyć w tym przypadku niestety jedynie na czerwoną farbę.
— Ale zwierzęta też oczywiście kocham — dodałam, po dłuższej chwili rozmyślań, które swoją drogą przypomniały mi, jak ważny był cel mojej wizyty na speed datingu.
Chciałam, czy też nie - musiałam w pełni skupić się na przyszłym narzeczonym, którego udawać miał jeden z tutejszych mężczyzn - przynajmniej taki był plan. Te kilka minut musiałam więc przeznaczyć na intensywne rozmowy, by jak najlepiej poznać wszystkich potencjalnych kandydatów, a najlepszemu z nich przedstawić godny Antychrysta - bądź, jak kto woli, pożałowania - plan.
Liczyło się tylko jedno - mój wymyślony narzeczony, a co za tym również szło - aktualnie priorytetowych było kilka aspektów - ja, John i...
— Które najbardziej?
I zwierzęta... Co było zrozumiałe - w końcu miałam do czynienia z weterynarzem, który wykonywał swą pracę z oddaniem i gargantuicznym wręcz zamiłowaniem.
— Zdecydowanie psy. Są słodkie, pocieszne i mają takie urocze łapki. — Przez samo wspomnienie o nich, automatycznie zmarszczyłam urokliwie nosek. Uwielbiałam psy - szczególnie te puszyste, które prócz przyjaciół pełniły także rolę puchatych misiów. — Poza tym "pies to jedyna istota na ziemi, która cię kocha bardziej, niż siebie samego" — zacytowałam Josha Billingsa. — Pies to bez wątpienia najlepszy zwierzęcy przyjaciel człowieka...
— Nie zgadzam się z tym przysłowiem, ale szanuję i rozumiem twój punkt widzenia.
Cóż... Z psami bywało jak z dziećmi - albo się je kochało tak szaleńczo, iż każde wspomnienie, czy widok słodkiego brzdąca wywoływały kojące ciepło na sercu, albo miało się ochotę ścisnąć je tak mocno, by wybić cały gatunek - lub ewentualnie podążać chodnikiem z drugiej strony ulicy, by być jak najdalej od potencjalnego zagrożenia, które albo zaczęłoby uroczo merdać do nas ogonkiem, albo - co gorsza - swym niewinnym uśmiechem przekazywałoby nam pokłady swej dziecięcej radości.
— Jesteś właścicielką jakiegoś psa? — zapytał zaintrygowany.
— Nie, choć od pewnego czasu rozmyślam nad przygarnięciem samoyeda — przyznałam. Zdecydowanie była to moja ulubiona rasa, gdyż cechowała się przyjaznym nastawieniem i obfitym futrem w kolorze śnieżnej bieli, którego towarzystwo zdecydowanie było mi z góry narzucone przez los, stając się tym samym moim perłowym przeznaczeniem.
— Piękna rasa, ale bardzo wymagająca.
— To prawda, aczkolwiek każde zwierzę jest na swój sposób wymagające. Najważniejsze, by pamiętać, że to nie zabawka na chwilę, a obowiązek na wiele lat. Zdecydowanie wiesz, o czym mówię, zapewne z własnej autopsji - rozwinęłam myśl. Niestety nie wszyscy ludzie zwykli podchodzić do zwierząt jak do członków rodziny i, gdy tylko "żywe zabawki" zaczynały się nudzić, porzucali je, a dobrzy ludzie - w tym właśnie weterynarze - ratowali je nie tylko przed bezdomnością, ale często także i śmiercią.
— Tak, zwierzę to obowiązek, który musi być przemyślaną decyzją — potwierdził moje słowa.
— Dokładnie. A jakie jest twoje ulubione zwierzę? Holland Cop, Maine Coon, czy może coś bardziej egzotycznego?
Ciągnęłam temat, gdyż nieco zaintrygował mnie sprzeciw blondyna, o który to pokusił się, gdy wspomniałam, iż pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Przyznać należało, iż dzięki nastałym okolicznościom miałam również sposobność nieco przypodobać się chłopakowi. Tak, wymiana ras, na którą się zdecydowałam, nie była przypadkowym zbiegiem okoliczności, lecz zamierzonym celem. Subtelne pochwalenie się wiedzą z dziedziny zoologii, zdecydowanie mogło pomóc mi wkupić się w łaski weterynarza, dla którego to zwierzęta grały w życiu pierwsze skrzypce. Co prawda nie znałam całej zwierzęcej encyklopedii na pamięć, ale kojarzyłam parę ciekawych ras, na które postanowiłam się powoływać.
— To większe zwierzę.
— Savannah?
— Jeszcze większe.
— Serwal?
— Nie, nie... To zwierzę kopytne.
Ta podpowiedź zdecydowanie ułatwiła mi zadanie.
— W takim razie może Mustang?
— Nie, nie... To zwierzę bardziej łaciate.
— Appaloosa?
Zgadywałam dalej, co szczerze powiedziawszy zaczynało mnie już trochę irytować.
Mój rozmówca albo był bardzo spostrzegawczy i dostrzegł, iż pokłady mojej cierpliwości zaczynały się powoli kończyć, albo - co było bardziej prawdopodobne - chciał już przejść do konkretów tej niezwykle wciągającej, wyjętej wprost z National Geographic, historii.
— Nie, choć to pełna wdzięku rasa. Chodzi mi o krowy.
— Krowy? — spytałam zdumiona.
Spodziewałam się naprawdę wielu fascynujących gatunków, ale na to chyba nigdy bym nie wpadła... Być może dlatego nie dowierzałam własnym uszom. Nie wiedziałam, czy jedynie się przesłyszałam, czy John mówił na poważnie, ale jednego byłam pewna - moja zdziwiona mina, podczas przetwarzania tej zaskakującej informacji, musiała być bezcenna.
— Tak — potwierdził.
A jednak nie trafiłam na żartownisia. Szkoda. Aczkolwiek nie zmieniało to faktu, iż John dalej zdawał się ciekawą postacią, którą - ponieważ miałam do tego idealną okazję - chciałam poznać bliżej. Bądź co bądź - potrzebowałam partnera na ślub, a John, pomimo swoich dziwactw, miał w sobie seksowną męskość, której pozazdrościć mogłoby mu wielu panów - w tym nawet Elijah.
— To pełne wdzięczności zwierzęta o wyjątkowych wzorach. Nie wiem, czy słyszałaś kiedyś, ale plamy krów są unikatowe niczym odciski palców u człowieka. To fascynujące, stylowe i ciekawe świata zwierzęta. Mają rewelacyjnie wzbogacony w pamięć umysł, a dodatkowo pochwalić mogą się wyostrzonym zmysłem węchu i fantastycznym językiem, którego tekstura przypomina szorstki papier. Uwielbiam z nimi pracować, bo to zwierzęta społeczne, które przywiązują się do ludzi i, co ciekawe, podobnie jak zwierzęta domowe, lubią być głaskane. Niestety żyją bardzo krótko, a to zdecydowany minus pracy z nimi.
To się dopiero nazywał człowiek z pasją... Weterynarz z powołania i miłością do bydła... Szczerze powiedziawszy - nie o takiego narzeczonego mi chodziło. Nie zmieniało to faktu, iż byłam pod ogromnym wrażeniem. Niekoniecznie pozytywnym, ale mniejsza o szczegóły... W końcu potrzebowałam narzeczonego raptem na jedną imprezę okolicznościową, a John był miły i gdyby tak zmienić mu image - prezentowałby się dobrze w garniturze od Prady. To tylko wymyślony narzeczony... Nikt nie mówił przecież, że ten udawany związek miałby przetrwać próbę czasu - a co za tym szło - moje śnieżnobiałe życie o zapachu świeżych kwiatów nagle zmienić miałoby się w odcień brązu, który łączył się z, okrutnym dla nozdrzy, odorem łajna.
— Teraz już rozumiem look twojej kreacji. — Zaśmiałam się. Chciałam tym sposobem nieco rozluźnić atmosferę, gdyż mój szok, wywołany jego fascynacją krowami, był tak ogromny, iż szczerze nie miałam na tamten moment pomysłu, jak właściwie należało odpowiedzieć na wyczerpujący monolog, który zafundował mi John.
— Bardzo ją lubię. Staram się tworzyć bliskie więzi z krowami, a ta kamizelka pomaga mi utożsamić się z moimi przyjaciółkami.
Im dalej zmierzała ta rozmowa, tym bardziej odnosiłam wrażenie, iż zaczynała ona robić się coraz dziwniejsza.
— Śmiało mogę powiedzieć, że psy nie są najlepszymi przyjaciółmi człowieka, ale krowy już tak. I tu kolejna ciekawostka, o której pewnie nie słyszałaś, krowy są bardzo inteligentne, rozwijają silne relacje i okazują swoją sympatię poprzez lizanie. Toteż zamówiłem sobie właśnie taką kamizelkę kowbojską w łaty. Myślę jeszcze nad kupnem kapelusza i spodni, bo dobrze czuję się w stylowych wzorach.
"Przepraszam, w czym?" — pomyślałam, przywdziewając niedowierzający wyraz twarzy.
"Stylowe łaty..." — Nie miałam pojęcia, czy w odpowiedzi na to sformułowanie bardziej należytą zdawała się reakcja poprzez śmiech, czy płacz.
Jedno wypowiedziane przez mężczyznę zdanie, zdołało przekreślić wszelką wiedzę zdobytą przeze mnie na studiach, kursach, a także śledzeniu modowych trendów. Należało podkreślić, iż pod żadnym pozorem nie byłam uprzedzona do zwierzęcych wzorów, lecz słowa chłopaka zdawały się na tyle kontrowersyjne, iż nie potrafiłam przejść obok nich obojętnie. Być może takie było już moje zawodowe spaczenie, lecz należało wyjaśnić jedną, bardzo istotną zresztą, kwestię. Otóż nikogo chyba nie zdziwi fakt, iż w świecie mody od wielu lat królowały zwierzęce wzory. Ściślej rzecz ujmując - na piedestale zdecydowanie stała panterka. Nie wychodząc z trendów, stała się pewnego rodzaju kultowym aspektem mody. Podobnie - choć już w mniejszym stopniu - sprawy prezentowały się z zebrą, cętkami, czy paskami, ale zwierzęce printy i krowie łaty... To brzmiało jak modowe przestępstwo!
— Pracujesz w świecie ubrań i mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale chętnie skorzystałbym z porady eksperta. Myślisz, że taki zestaw spodoba się moim przyjaciółkom?
Myślę, że miłość kandydata numer dwa do krów była tak potężna, iż zdołała wepchnąć go w przysłowiową minę - i to taką śmierdzącą.
Jak najbardziej rozumiałam, iż każdy mógł kochać inne zwierzęta, a samo pojęcie miłości było tak szeroko rozpowszechnione, iż każdy mógł okazywać swą sympatię na naprawdę wiele sposobów - w pełni to akceptowałam i szanowałam, lecz mimo iż John posiadał dobre geny i z pewnością jego atrakcyjność wzbudziłaby na ślubie spore zainteresowanie i pozytywne kontrowersje, nie mogłam pozwolić sobie na kompromitację, o którą byłoby niezmiernie łatwo, gdyby mój udawany narzeczony podczas rozmowy z gośćmi - bądź co gorsza Elijahem - zacząłby prawić monologi o swojej pasji, którą głównie były krowy. Niestety nasze światy należały do dwóch zupełnie odmiennych galaktyk. Na planecie kandydata numer dwa takowe opowieści o łaciatych zwierzętach zapewne były normą. Na mojej natomiast dziwactwem, z którego wyrachowane towarzystwo zapewne stroiłoby sobie żarty, gdyż krowy, dla większej części weselnej elity, kojarzone były jedynie z nieprzyjemnym zapachem wiejskiego bydła. Większość gości zapewne w całym swoim życiu nie miało sposobności własnymi oczyma ujrzeć żywej krowy i - co śmieszne - osobiście znałam ludzi, którzy autentycznie sądzili, iż mleko pochodzi ze sklepu - to tłumaczyło naprawdę wiele.
Niestety w tym przypadku nawet magiczny pocałunek nie był w stanie przemienić żaby w księcia. Kowboj z Teksasu nie zdołał upolować mnie na swoje lasso namiętności, gdyż otaczaliśmy się innymi osobowościami i żyliśmy w zupełnie różnych środowiskach. Wynikające z tego różnice kulturowe były zbyt wysokie, by związek - nawet taki udawany - mógł przetrwać. Nie wykluczonym było, iż z czasem z pewnością znaleźlibyśmy jakąś wspólną nić porozumienia, lecz z obawy przed upokorzeniem, zmuszona byłam podziękować kandydatowi numer dwa za poświęcony mi czas. Sam fakt, iż miałam być gościem na weselu mojego byłego narzeczonego i dziewczyny, z którą mnie zdradzał, w dniu z datą, która pierwotnie należała do mnie, był wystarczającą kompromitacją. Nie potrzebowałam kolejnych... Za to w dalszym ciągu niezbędny był mi wymyślony narzeczony, który niestety nie chciał wyjść z bajki niczym "Zaczarowana" Giselle, a ja mimo wszystko miałam złudną nadzieję, iż pomimo wielu przeciwności losu, w końcu trafię na swego księcia. Udawanego rzecz jasna, gdyż prawdziwi - z przykrością musiałam to stwierdzić - dawno wyginęli.
______________________________________________
Hejka Różyczki! ❤️
Kowboj nie zdołał upolować Amore na swoje lasso namiętności 🙈 Kto wie - może kolejny kandydat sprosta jej oczekiwaniom 🤭.
Ja natomiast wiem, że niektórzy mają nadzieję, iż w następnym rozdziale pojawi się Ferrari 😈 Tu mały spojler - szykujcie się na powrót do przeszłości! 😏 W kwestii wymyślonego narzeczonego - nie obiecuję, że Jason magicznie pojawi się na speed datingu, za to zapewniam - będzie się działo! 😈
Wyczekujcie kolejnego rozdziału WN 💘
Widzimy się ponownie w przeszłości! 😈
Buźka! Sonreir_K 💋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top