2. Wymyślony Narzeczony


— To jakiś żart — fuknęłam pod nosem. Choć słowa te skierowane zostały stricte do mojej osoby, nie umknęły one dobremu słuchowi Mirelli.

— Amore, tylko bądź spokojna i nie panikuj. Oni na pewno zaraz sobie pójdą — rzekła Mirella, pragnąc zrobić ze mnie pieprzoną oazę spokoju.

Niestety nawet wakacje spędzone w klasztorze u jakichś mnichów, praktykujących medytację, nie zdołałyby okiełznać, kierującego moimi poczynaniami, wrogiego nastawienia. Nie potrafiłam być spokojna. Nie w towarzystwie osobnika, dzięki któremu skryta pod grubym, zimowym lodem nienaruszona tafla wody, muśnięta została ogniem, pochodzącym z samego piekła.

— Co oni tu robią? — zapytałam, obdarowując tę dwójkę spojrzeniem, które zamroziłoby nawet słońce.

— Nie wiem, ale...

— Ale zaraz się dowiemy — przerwałam Mirelli, dostrzegając, iż dwójka niemile widzianych w moim towarzystwie osobników zmierzała w naszym kierunku.

Dzięki załączonemu przy chodzie Belli slow motion, mogłyśmy przez dłuższą chwilę podziwiać wdzięki kobiety i, choć niechętnie przechodziło mi to przez myśl, przyznać musiałam – dziewczyna była piękna.

Jej kruczoczarne włosy tańczyły niczym prowadzone przez wiatr ptasie pióra. Powiewały ponętnie za pomocą przeciągu, który nagle i niewyjaśnienie pojawił się w zamkniętym pomieszczeniu i – jakby za pomocą jakichś czarów – powabnie muskał jedynie włosy Belli. Potężny podmuch wiatru tworzył pozbawiony chaotyczności, za to bogaty w seksapil, występ. Włosy brunetki wykonywały pewne gracji piruety, demonstrując przy tym lekkość, która wydobywała z dziewczyny powabne pokłady delikatności, a skryte pod gęstym wachlarzem rzęs, należące do drapieżnej pumy oczy, ukazywały dzikość, wdzięki i buchający z oddali seksapil.

Jej prześliczna twarz prezentowała się nienagannie. Podobnie było z figurą, która – mimo kilku dodatkowych kilogramów, spowodowanych ciążą – dalej była idealna.

Z przykrością śmiałabym nawet pokusić się o stwierdzenie, iż z dumą eksponowany przez Bellę brzuszek, zamiast tworzyć z niej potwora – którym z resztą w głębi duszy była – wpływał pozytywnie na prezentację osoby, na którą kreowała się dziewczyna.

Poprawka, prezentację osoby, którą była, czyli przyszłej mamy, która tworzyła szczęśliwą rodzinę wraz z idealnym narzeczonym. Błąd – skradzionym narzeczonym, ale kto by chciał wdawać się w tak mało istotne szczegóły... No przecież nie narzeczona, której przyszły mąż dosłownie uciekł spod ołtarza, mając na głowie coś znacznie ważniejszego niż ślub – składanie dziecięcego łóżeczka.

— Moje ulubione koleżanki z pracy. 

Melodyjny głos czarnowłosej piękności wyrwał mnie z fazy rozmyślań.

Jak dotąd skupiony na złodziejce narzeczonych wzrok, szybko znalazł inny obiekt obserwacji – Elijaha.

Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. W pomieszczeniu nagle – niczym w romansie na wielkim ekranie – zaczęła grać romantyczna piosenka, a spragnione namiętności usta dwójki przeznaczonych sobie osób, po długiej rozłące ponownie zaznać mogły, płynącej z pocałunków, przyjemności. Świat wokół nas dosłownie przestał istnieć, kolorowe motyle trzepotały skrzydłami tak mocno, iż bez trudu unosiły nas w obłoki namiętności, a my w końcu pojęliśmy, iż nie potrafiliśmy bez siebie żyć.

Dobra, żartowałam. Ta scena, to idealny do komedii romantycznych kicz. Brakowało w nim realiów życia codziennego. To jakby fantasy – pegazy, wróżki, syreny i te sprawy. Właśnie taka była miłość. Mityczna, fantastyczna i urojona przez naćpanych endorfiną głupków. Była jak baśniowe konie z rogami; ludzie ze spiczastymi uszami; bawiące się w Robin Hooda latające w pieluchach aniołki, czy inne tego typu stwory. Nie istniała, a jednak niektórzy ludzie ślepo wierzyli w jej istnienie. Na szczęście po długich rebeliach z dumą mogłam przyznać, iż – choć byłam symbolizującym miłość Amorem – nie zaliczałam się już do tych odurzonych hormonami szczęścia wariatów. I nie, to akurat nie był żart.

Po tym, co przeżyłam wspólnie z Elijahem, prędzej pod wpływem emocji zdołałabym go zabić niż pocałować. Nasz na pozór przepełniony szczęściem i prawdziwym uczuciem związek trwał tyle lat, iż twierdzenie to mogło brzmieć dość paradoksalnie, lecz no cóż... Taka właśnie była prawda. Łatwiej było mi wyobrazić sobie jego ciało w bagażniku, nocną wycieczkę przez las, utwór Valensa "We Belong Together" puszczany z samochodowego radia, łopatę i głęboki dół na uboczu niż ponowne zejście się.

Choć co do jednego nie kłamałam. Jego czernią podchodzące, przypominające antracyt tęczówki, błyszczały niczym dwa szlachetne diamenty. I choć Elijah bardzo mnie zranił, jedno musiałam przyznać – w całym moim życiu nikt nie patrzył na mnie, tak jak on. Ten wyjątkowy błysk w jego oczach powstawał jedynie za sprawą mojego widoku. Było to urocze, na pewien sposób romantyczne i przyznaję, iż kiedyś robiło to na mnie ogromne wrażenie. Jednak po wielu drastycznych zmianach w moim życiu, choćbym nie wiem jak mocno pragnęła rzec, iż gdy go ujrzałam, moje serce zabiło szybciej, a w moich tęczówkach zapłonął ogień prawdziwej miłości, nie mogłam tego uczynić. Nie po tym wszystkim, co mi zrobił.

Prawda była taka, iż widoczne w moich oczach płomienie, nie zostały wykrzesane przez nostalgię i pozytywne emocje, którymi niegdyś darzyłam chłopaka, a żal i wściekłość. Żal kierowany do jego osoby, za to jak mnie potraktował i wściekłość, którą kierowałam do siebie za to, że powierzyłam mu w opiekę najcenniejsze co miałam – serce, zaufałam mu i przez swoją naiwną wiarę w ludzką dobroć zostałam zdradzona.

Moje świąteczne drzewko – symbol Świąt Bożego Narodzenia, którym oczywiście była choinka, spłonęło w ubiegłe święta właśnie dzięki wściekłości, która tej pamiętnej, pozbawionej ciszy i świętości, nocy, wypełniła moje serce wraz z duszą.

Choinkę, tak jak całe moje życie – pochłonął ogień, a ja zamiast ugasić płomienie, obserwowałam jak te się rozprzestrzeniały, przeistaczając w popiół wszystko, co było mi bliskie – nawet święta.

Nie realnie, rzecz jasna, a metaforycznie. Choć należało przyznać, iż świąteczne drzewko ozdobione płomieniami zamiast bombkami, dodawałoby nieco dramaturgii do całej tej nieszczęśliwej historii.

Przy tak zaprezentowanym rozstaniu dwójki kochanków, ludzie, posiadający ducha prawdziwych świąt, główną uwagę kierowaliby właśnie na płonący krzew – nie ten związany z Mojżeszem, a ze Świętym Mikołajem – zapominając tym samym o zdradzie, nieplanowanym dziecku i, podarowanym w formie prezentu, USG.

"Duch prawdziwych świąt" był tu kluczowym sformułowaniem, ponieważ Elijah – sądząc po jego poczynaniach – nigdy nie należał do osób z tego wyjątkowego grona. Gdy ogień, który pochłonął choinkę, rozprzestrzeniał się, docierając wprost do mojego serca, a Elijah – choć z początku próbował go ugasić – przy tak potężnym żywiole był bezradny. Mężczyzna, chcąc uniknąć płomieni, które pochłonąć miały jego okrutną duszę w najmroczniejsze piekielne czeluści, złapał za najważniejszą dla siebie na tamten moment rzecz – USG i uciekł. Pozostawił mnie samą w pożarze, który sam wywołał, unicestwiając moje emocje, cząstkę osoby, którą byłam i te jebane świąteczne drzewko, które przez ubiegłe Boże Narodzenie zamiast ze szczęściem kojarzyło mi się jedynie ze zdradą i małym dzieciątkiem – ale nie tym, na które wyczekiwali chrześcijanie.

Na szczęście płomienie, prócz wyżej wymienionych przeze mnie rzeczy, zdołały spalić coś jeszcze – miłość, smutek i pretensje, które dotyczyły kiepskiego scenariusza na moje życie. Wszystkie emocje, którymi go obdarowywałam, z czasem przeistoczyły się w proch, a moje zranione serce zdołało wybaczyć Elijahowi naprawdę wiele zła, które wyrządził, lecz jednego nie potrafiło – dalej trzymało urazę za czternasty lutego i nic nie wskazywało na to, iż miało się to zmienić.

— Wiedziałam, że was tu złapię, girls. — Aksamitny głos dziewczyny ponownie przerwał moje obserwacje. — Żadna z was nie odpowiedziała jeszcze na zaproszenie, a przypominam, girls, że ślub coraz bliżej.

Nie musiała przypominać... Od dziecka tak hucznie celebrowałam święto tego dnia, iż i bez jej przypominajki doskonale wiedziałam, kiedy wypadały walentynki. Szkoda tylko, że w tym roku wyjątkowo nie miałam chociażby najmniejszej ochoty obchodzić ich, a przyczyną tego było właśnie, stojące tuż przede mną, narzeczeństwo.

— Girls, to obrzydliwa ignorancja z waszej strony, ale puszczę ją w niepamięć, bo wiem, jak bardzo lubicie śluby i wesela.

Błąd, ja nie tylko lubiłam tego typu ceremonie. Ja je wręcz kochałam. Ale ślub Elijaha i Belli był wyjątkiem od reguły.

— Macie zaproszenie i będziecie na ślubie oraz weselu, prawda? — zapytała, zupełnie tak jakby zależało jej na obecności wszystkich zaproszonych gości. To był blef. Obydwie doskonale wiedziałyśmy, iż za założoną przez brunetkę maską uroczego szczeniaczka, kryło się zło, które za wszelką cenę pragnęło mojego upokorzenia. Jakby ślub mojego byłego narzeczonego w dniu ceremonii zaplanowanej dla nas, był niewystarczającym upokorzeniem, ta jeszcze chciała, bym na niego przyszła... Co za tupet! — Co to za pytanie... — Machnęła ręką w akcie obojętności. — Ależ jasne, że będziecie. Nie może was przecież zabraknąć. Jesteście moimi koleżankami z pracy...

"Koleżanki nie uprawiają seksu z partnerami swoich znajomych z pracy" — pomyślałam, przewracając przy tym oczyma.

— Girls, musicie być częścią tego wyjątkowego dla nas dnia — rzuciła z dumą, spoglądając na Elijaha, a mnie przez te słowa dosłownie podniosło się ciśnienie.

"Wyjątkowego dla was?!" — Przysięgam, prawie wyszłam z siebie i stanęłam obok, gdy to usłyszałam. Z wielką chęcią przypomniałabym tej złodziejce facetów, iż gdyby nie pchała się mojemu – jeszcze wtedy – narzeczonemu do bokserek, jej wyjątkowy dzień dalej należałby do mnie. Na szczęście Mirella w porę dostrzegła moją nagłą wenę twórczą na wykonanie dzieła, którym było krwawe morderstwo i, ubiegając mnie, zabrała głos jako pierwsza.

— Przyjdę.

"Przepraszam, co zrobisz?" — pomyślałam.

"Możesz powtórzyć, bo chyba źle usłyszałam?" — Mój zdziwiony wzrok skierowany został na Mirelle. Zapewne mówił on więcej niż tysiąc słów, ponieważ blondynka na potwierdzenie słów, które miałam nadzieję, iż były jedynie częścią sennej mary, kiwnęła twierdząco głową.

Nie dowierzałam.

"I ty, Brutusie, przeciwko mnie?"

Zdrada, dokonana przez mężczyznę, bywała niesamowicie bolesna, lecz była niczym w porównaniu z tą, którą zafundowała mi przyjaciółka. Elijah jedynie wbił nóż prosto w moje serce i uciekł. Nie było go stać na nic więcej. Za to Mirella... Ona wykazała się prawdziwym wyrachowaniem, wpychając mi sztylet wprost w dopiero co uleczone po poprzednim ciosie serce. Na domiar złego trzymała mnie mocno przy ciele, niczym Jon Snow swą królową, czekając aż wydam ostatnie tchnienie w jej ramionach.

— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mnie to cieszy, girl — rzekła Bella, obdarowując Mirellę sztuczną serdecznością. Z pewnością była to dla blondynki miła odmiana po piorunującym spojrzeniu, którym raptem przed paroma sekundami zdołałam ją obdarować na wieść o, powodującej ból nie do zniesienia, zdradzie. — Powiedź mi, girl, będziesz z osobą towarzyszącą, czy sama? Nie chcę być wścibska, ale ślub tuż, tuż, a rezerwacje muszą się zgadzać. Zresztą, po co ja wam to tłumaczę, jak wy i tak wszystko wiecie.

Wiemy, to prawda. I to aż za dobrze. Nie dlatego, bo pracujemy w branży ślubnej, lecz przez fakt, iż niedawno ta sama ceremonia szykowana była dla mnie...

— Nie wiem...

— Nie szkodzi, girl — przerwała jej. — Zarezerwujemy dwa miejsca, prawda Misiaczku?

"Misiaczku..." — powtórzyłam w myśli słowo dziewczyny.

Do pełni egzystencji brakowało tej dwójce jeszcze tylko kiczowatych przezwisk. Kolejny punkt z listy idealnej pary został właśnie odhaczony. Związek możemy więc uznać za doskonały.

— Prawda, Pszczółko — odparł Elijah, całując swoją wybrankę w policzek.

Im dłużej obserwowałam tę wyjętą wprost z magazynu parę, tym bardziej czułam, jak moje odruchy wymiotne stawały się coraz to intensywniejsze. Mogłabym wręcz przysiąc, iż gdybym jeszcze raz usłyszała jakieś słodkie przezwiska, którymi ta dwójka miała w zwyczaju się czule obdarowywać, puściłabym przysłowiowego pawia. Prawdopodobnie spaliłabym się przy tym ze wstydu, ale to tylko wtedy, gdyby nie udało mi się zwymiotować do celu – wprost na białe szpilki Belli, no ewentualnie na oksfordy Elijaha.

— Bez zmartwień, girl, nawet jeśli nie znajdziesz osoby towarzyszącej na wesele, to pani O'Connor i Cedric też zostali zaproszeni i będą na ślubie i weselu, więc spotkasz znajome twarze. Amore zresztą też dostała zaproszenie i będzie, prawda? — skierowała pytanie stricte do mojej osoby, dosłownie przeszywając mnie przy tym wzrokiem na wylot. — Co to za pytanie, oczywiście, że tak. Musi być. Nie może nas przecież zawieść w ten wyjątkowy dzień.

Otóż tak się idealnie składało, że nie tylko mogłam, ale i planowałam. Nie miałam zamiaru pojawić się na ślubie swojego niedoszłego męża. Ta wstrząsająca wiadomość wywołałaby zapewne w wielu osobach szok i niedowierzanie. W tym oczywiście w pannie młodej, która tak bardzo liczyła na moją obecność, że aż się przeliczyła.

Dobre maniery wymagały poinformowania narzeczonych o mojej nieobecności, dlatego postanowiłam kulturalnie i jasno przekazać im, iż mieli się pieprzyć. Ten bezpośredni i jakże uprzejmy dobór słów, mógłby zafundować Belli cykliczne wizyty w gabinecie terapeuty na spotkaniach, które miałyby pomóc jej uporać się z, wynikającą z odmowy, traumą, dlatego też zrezygnowałam z takiego przekazu. Nie planowałam zniżać się do poziomu tej dwójki i psuć im życia. Wolałam podejść do sprawy łagodnie i rzeczywiście poinformować ich o swojej nieobecności w odpowiednio wzbogacone w kulturę słowa, które nikomu nie sprawiłyby wielkiej przykrości.

— Właściwie to... — Naprawdę miałam ochotę rzec im, że mieli się pierdolić, ale robili to już przecież i bez mojego pozwolenia, także cenzurowana wypowiedź była w tym przypadku o wiele lepszym wyborem. Delikatne zasugerowanie, iż para młoda mogła spodziewać się mojej nieobecności, było jak najbardziej na miejscu. Wyjaśnienie iż miałam tego dnia już inne plany – co zresztą nie było kłamstwem, bo w moim kalendarzu przy dacie walentynkowej zapisana została notatka o randce z kubełkiem lodów i Pretty Woman – również. To było jednak moje zdanie. Brutus miał na ten temat nieco odmienną opinię.

— Będzie.

Ciężko było mi w tamtym momencie powstrzymać wściekłość, która rozrywała jasność mojego wnętrza, dając całkowitą kontrolę ciemnej stronie mocy oraz pojąć cel kłamstwa, na które zdecydowała się Mirella, lecz jeśli wymyśliła to, by mnie wkurzyć, udało jej się. Byłam pełna gniewu. Miałam uraz do tego typu ceremonii i w najbliższym czasie nie zamierzałam iść na żaden ślub. Mirella doskonale o tym wiedziała, dlatego nie potrafiłam zrozumieć sensu jej niedorzecznego doboru słów.

Ciemna strona mocy, która władała moim wnętrzem, miała ochotę udusić Mirellę za tą niezgodną z prawdą odpowiedź. Psychopata, który siedział uśpiony we wnętrzu każdego człowieka, w tamtym momencie zdołał wybudzić się ze snu. Czułam w sobie jego wściekłość i nieposkromioną chęć mordu, której – ku mojemu zaskoczeniu – nie chciał wykorzystać na Mirellę, lecz na Bellę. Ten jej radosny i triumfalny uśmiech, dosłownie sam prosił się o egzekucję. Przysięgam, gdybym żyła w innych czasach, z miłą chęcią oskarżyłabym ją w tamtym momencie o czary. I to takie o podłożu emocjonalnym. Miałabym na nie niepodważalne dowody – w końcu dwójka niezwykle bliskich mi ludzi, z przyczyn niepojętych dla średniowiecznych umysłów, zdecydowała się mnie zdradzić. Udział w tym spisku musiała brać jakaś mroczna siła, zwana czarną magią. Nie było innej opcji.

— Re-we-la-cyj-nie — przegłoskowała, dając wyraźny nacisk na akcent. — Mira nie ma osoby towarzyszącej, a ty? Znalazłaś sobie kogoś, girl?

"Gdybyś nie ukradła mi narzeczonego, nie musiałabym szukać." — pomyślałam, ciut uszczypliwie.

Chciałam wydrapać tej złodziejce mężczyzn oczy, lecz uznałam, że brak mojej osoby na ceremoniach, w których jeszcze do niedawna w rubryce "panna młoda" widniało moje imię i nazwisko, było wystarczająco (nie)stosownym posunięciem.

— Właściwie... — Ponownie zabrałam głos. Moje serce wypełniała duma i niezwykła ulga, bo w końcu oznajmić miałam światu, że nie stawię się na "ich wyjątkowej ceremonii". Niestety przyjaciółka pokrzyżowała moje cudowne plany. Pod wpływem impulsu wpadła na gargantuicznie genialny pomysł, który zmieniał w tej rozgrywce dosłownie wszystko.

— Właściwie to Amore będzie z osobą towarzyszącą.

Spojrzałam niezrozumiale na Mirellę. Na tamten moment zdawało mi się, iż tylko ja nie pojmowałam sensu, wypowiedzianych przez blondynkę, słów. Pytanie Belli wyprowadziło mnie jednak z błędu.

— Będziecie razem? — Niby zapytała, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niżeli zdanie z postawionym na końcu znakiem zapytania.

— Nie — walnęłam szybko.

Wyprowadzając kobietę z błędu, ponownie już planowałam oświadczyć, że celebrowanie ich zaślubin to ostatnia rzecz w wszechświecie, na którą miałabym jakiekolwiek chęci. Prędzej już oddałabym duszę diabłu niż zawitała na ich ślubie i weselu – to nie był kolejny żart, a w pełni przemyślana przez dojrzałą kobietę decyzja.

— Nie? — powtórzyła moje słowa.

W głosie Belli wyczuwalna była nutka niepojęcia, irytacji i zdenerwowania. Za to w oczach dostrzec można było prawdziwe oblicze Belzebuba.

"Mogłam jednak wydrapać jej te oczy..." — pomyślałam, z zaangażowaniem wpatrując się w demona, który miażdżył w swej dłoni, świeżo wyjęte z ofiary, serce. Bawił się nim. Wbijał w nie swoje długie szpony, by na koniec zmysłowo zlizać, spływającą po palcach krew, uświadamiając mi tym samym, iż moje serce było kolejnym w kolejce rarytasem do skosztowania.

Nie zamierzam ukrywać, lekko zmroziło mnie te pełne agresji spojrzenie, lecz nie miało ono aż takiej mocy, bym zmieniła swoje zdanie. Mimo wszystko nadal chciałam uświadomić narzeczeństwu, iż nie planowałam skorzystać z zaproszenia na ceremonię, na którą to tak naprawdę ja powinnam rozsyłać ludziom koperty. Niestety spanikowana Mirella wzięła sprawy w swoje ręce, obierając najlepszą według niej technikę obrony przed złem – kłamstwo.

— Amore będzie z narzeczonym.

A mogła pokusić się o egzorcyzmy... Byłoby o wiele łatwiej.

— Z narzeczonym? — Bella i Elijah powiedzieli to niemalże jednocześnie.

Gdybym była złośliwa, rzekłabym, iż ta dwójka nigdy nie była aż tak zgodna, ale że nie zaliczałam się do osób obdarzonych tą specyficzną i zarazem wyjątkową cechą, zostawiłam ten niepowtarzalny przypadek bez zbędnych komentarzy, zajmując się czymś znacznie istotniejszym – szokiem.

"Z narzeczonym?!" — Również powtórzyłam słowa przyjaciółki.

Gdyby tak ktoś zdecydował się spisać moje życie, zdawałoby się ono idealnym scenariuszem na film. Nie miałam tylko pojęcia jakiego gatunku. W końcu pierw moje dni przepełnione były miłością, co podchodziło pod kiczowatą komedię romantyczną, by później w święta słodki romans przeistoczył się w makabryczny horror, dalszą historią, docierając w końcu do żałośnie śmiesznej komedii, w której główna rola należała zwykle do jakiegoś nieudacznika. Tak, w tym scenariuszu byłam nim właśnie ja.

Moje życie z dnia na dzień obierało coraz to ciekawszych torów. Dosłownie chwilę temu nie miałam zamiaru zjawiać się na ceremonii zaślubin mojego byłego, a teraz – przez zbędną interwencję Mirelli – nie tylko wybierałam się na ten cudowny ślub, ale miałam stawić się na nim z narzeczonym, którego — jak na ironię losu – nie miałam.

To wszystko brzmiało jak (nie)śmieszny żart. Niestety tym razem nie miałam do czynienia z dowcipem, a żałosną egzystencją zwaną potocznie życiem.

— Tak, nie mówiła wam?

Mirella zamiast ugryźć się w język, postanowiła dalej łżeć, nie bacząc na konsekwencje swych nieprzemyślanych czynów.

Cudnie.

— Nie, jesteśmy w niemałym szoku, prawda, Misiaczku?

Niemożliwe, że zaskoczył ich narzeczony, którego w rzeczywistości nie miałam. Sama byłam zszokowana jego istnieniem – a to ci dopiero niespodzianka.

— Tak — odparł krótko, nie ukazując zbędnych emocji.

Być może w ten sposób obrał lepszą technikę niż uczuciowe angażowanie się w coś, co już od dawna nie istniało, lecz jeśli chciałam być szczera sama ze sobą – przyznać musiałam, iż na wieść o moim nowym związku Elijah zareaguje nieco bardziej emocjonalnie.

— Girl, czemu nic nie mówiłaś?

"No nie wiem... Może dlatego, że sama dopiero dowiedziałam się, że jestem zaręczona?" — pomyślałam, dobrze wiedząc, iż tak dobrane słowa, musiały pozostać w moim umyśle przynajmniej do końca tej rozmowy.

Choć dwie – już od czasów studiów – byłyśmy z Mirellą jak trzej muszkieterowie. Kierowałyśmy się w życiu zasadą "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Chciałam, czy nie, musiałam kłamać. Nie tylko ze względu na Mirellę i szerzenie bzdur, na które się zdecydowała, ale także i przede wszystkim – z uwagi na samą siebie. Wolałam, by osoby, które zniszczyły moje życie, myślały, że ułożyłam je sobie na nowo, niżeli znały prawdę o mojej miłosnej porażce i samotnej egzystencji życia codziennego. Postanowiłam więc brnąć dalej w, wymyślone przez Mirellę, kłamstwo. Pozwalając, by nabrało ono własnych torów.

— Nie chciałam psuć wam niespodzianki i ślubu.

Jak tak dalej będzie, powinnam dostać Oscara za rolę największego kłamcy... Oczywiście, że oddałabym wszystko – nawet swoją duszę, podpisując cyrograf z diabłem i to własną krwią, byle tylko zepsuć ich ślub, tak by odbył się on w innym terminie niż ten przeklęty czternasty lutego.

— Długo jesteś zaręczona, kochaniutka?

Były trzy opcje. Bella zadała to pytanie, bo dosłownie zżerała ją ciekawość, chciała wybadać grunt i wykluczyć potencjalne zagrożenie z mojej strony, lub wprowadzić Elijaha w emocjonalny dołek. Jeden z tych trzech pomysłów – być może nawet i wszystkie – z pewnością był trafiony. A że nie chciałam znęcać się nad ciekawością Belli, postanowiłam odpowiedzieć na jej pytanie. Nawet jeśli moje słowa mijałyby się z rzeczywistością, małe kłamstwo było warte ich zszokowanych min.

— Zaczęliśmy spotykać się w okresie sylwestrowym, ale zaręczyny to świeża sprawa. — Ziarenko ciekawości zostało zasiane. — Naprawdę nie ma o czym mówić. Lepiej skupcie się teraz na sobie i dziecku. W końcu ślub tuż, tuż. Narodzin zresztą też możecie spodziewać się już niebawem.

— Nie chcę zdradzać nam szczegółów, żeby nie zapeszać — rzekła do Elijaha, dokładnie obserwując jego twarz. Zupełnie tak, jakby chciała z niej wyczytać emocje, które mężczyzna próbował zakamuflować pod nieszczerym uśmiechem.

Obserwując chłopaka, odniosłam dziwne wrażenie, jakby wieść o moich zaręczynach w jakimś stopniu dotknęła Elijaha. Być może tylko mi się zdawało, lecz miło było choć przez moment pomyśleć, że nasze rozstanie nie odbiło się emocjonalnie jedynie na mnie.

— To już dwudziesty tydzień — powiedziała, czule łapiąc się za brzuch, przerywając tym samym ckliwe i dość niekomfortowe spojrzenia, którymi wzajemnie obdarowywaliśmy się z Elijahem.

— Wiem — odparłam ciut cynicznie.

Doskonale pamiętałam, widniejącą na prezencie dla Elijaha, datę. Naprawdę – mimo upływu czasu – trudno było zapomnieć te nieszczęsne Boże Narodzenie.

— Widzisz, Misiaczku, prezencik z USG utkwił w pamięci nie tylko nam. — Zaśmiała się.

Cóż... Ciężko było wyrzuć z pamięci prezent, który nie tylko przewrócił moje życie do góry nogami, ale też dosłownie przyczynił się do jego spektakularnego zniszczenia.

Szok i niedowierzanie... Totalnie nikt by się nie spodziewał, że ten "uroczy" na swój specyficzny sposób prezencik, wypuści w moim umyśle, wpijające się w mózg, oblane trucizną, korzenie, które zamiast umrzeć, rozrastały się – aż w końcu dotarły wprost do mojego zranionego serca, tworząc w nim zarazę, którą śmiało mogłam nazwać "utratą wiary w miłość" i co za tym również szło – "uprzedzeniem do związków", które przestały mieć dla mnie jakikolwiek sens.

— Pochwal się.

Sprzyjającą tej niekomfortowej pogawędce ciszę, przerwała Bella.

— Girl, totalnie nie odbierasz dziś właściwych fal. Ja wiem, że jest retrogradacja Merkurego i to pewnie ona ma na ciebie takie złe działanie, ale nie powinna, bo obejmującym retrogradacje znakiem jest teraz baran, dlatego skup się, kochaniutka.

Jeśli to właśnie Bella była Merkurym, to tak... Choć nie byłam zodiakalnym baranem, Merkury miał na mnie cholernie zły wpływ i najlepiej byłoby gdyby ulotnił się z układu słonecznego.

— Girl, ja tu czekam, aż pochwalisz się pierścionkiem.

— Zaręczynowym? — dopytała zakłopotana Mirella, dyskretnie spoglądając na mój palec, który... Był pusty.

Fuck.

Nie miałam pierścionka zaręczynowego, bo – a to ci dopiero niespodzianka – nie miałam narzeczonego. W tej sytuacji pozostało nam tylko jedno rozwiązanie – i nie, nie było nim wyznanie prawdy, lecz wymyślenie kolejnego już kłamstwa.

— Oczywiście, że zaręczynowym — odparłam ze sztucznym uśmiechem, przejmując inicjatywę.

"Bo niby jakim innym?"

— Niestety nie mam go przy sobie. Był nieco przyduży. Narzeczony oddał go do zmniejszenia.

— Girl, a ja już myślałam, że oświadczył się pierścionkiem z automatu. — Uważając te słowa za zabawne, zachichotała głośno, choć mi osobiście jej śmiech zdecydowanie bardziej przypominał rechotanie żaby niż uroczy chichot.

Oczywiście, że jej wypowiedź była zabawna. Tak bardzo, że nikt prócz niej się nie śmiał, ale przyczyna oczywiście nie leżała w kiepskim żarcie, a naszym specyficznym poczuciu humoru, lub – jak kto woli – jego braku. W końcu jak można było nie drwić z pierścionka z automatu, podarowanego na znak prawdziwej miłości? Szok. Choć dla niektórych jeszcze bardziej zaskakujący był fakt, iż po świecie stąpały dziwolągi, dla których liczyły się szczere intencje, a nie ilość karatów w diamencie. Sama zaliczałam się do tego grona i przyznać musiałam, że naprawdę przykro obserwowało się ludzi, których szczęście liczone było w pieniężnej wartości podarku, a nie w dobru wypływającym z serca drugiego człowieka.

— Nie martw się, girl. Jeszcze będzie okazja, żebyś się nim pochwaliła.

"Oby nie..." — pomyślałam.

— Mówiłam już, że obrzydliwą ignorancją z waszej strony był brak odpowiedzi na nasze zaproszenie, ale udam, że to wszystko nie miało miejsca i zaczniemy od nowa. Muszę zobaczyć twój pierścionek, a ty, girl, musisz pochwalić się nim na wieczorze panieńskim, na który jesteś zaproszona razem z Mirą — rzekła podekscytowana.

W całym tym nieszczęściu jeszcze tylko zaproszenia na wieczór panieński nam brakowało...

— Girl, ostrzegam was tylko, że przewidziana jest na ten wieczór świetna zabawa, dlatego poprawcie swoje czakry i zejdzie z Merkurego, bo planetą podbitą przez kobiety jest Venus, a wieczór panieński będzie w stylu Las Vegas! Las Vegas, girl. Nie Kac Vegas, więc zero alkoholu — rzekła, po czym ucichła na dłuższą chwilę. — Ale tylko dla panny młodej. — Zaśmiała się. — Zero striptizerów. — Ponownie zamilkła. Jej przerwy między zdaniami wykonywane były w zamiarze stworzenia napięcia. Niestety zamiast tego udało im się wywołać jedynie frustrację. — Ale nie zabraknie strażaków. — Puściła do nas oczko na znak, iż mogłyśmy spodziewać się jednak widoku roznegliżowanych, męskich ciał. — I co najważniejsze, razem z Misiaczkiem ustaliliśmy, że wieczór panieński i kawalerski będą zorganizowane pod jednym adresem, więc będziemy bawić się wspólnie z chłopcami.

Wieczór kawalerski połączony z panieńskim... To już stypa zdawała zapowiadać się ciekawiej.

— To wzmocni naszą więź, prawda Misiaczku?

I przyczyni się do ucieczki psa, który wiecznie przypięty do smyczy, w końcu będzie chciał zaznać wolności u boku innej suczki. A nie... Elijah i bez smyczy mylił budy. Tu więc potrzebny jest o wiele cięższy gabaryt niż kawałek, łatwego do przegryzienia, sznurka.

Zaproponowałabym kaganiec, ale lepiej zostawię ten pomysł do wykorzystania jako prezent ślubny. No bo w końcu wypadałoby dać młodej parze coś, co przyda się im na nowej drodze życia, a kaganiec zdawał się idealny.

— Musimy już iść — odparł, zerkając na rolexa. Jego wypowiedź była taka obojętna, a jednak w na pozór pozbawionych emocji słowach, wyraźnie czuć było żal i zmęczenie.

Choć Elijah bardzo mnie zranił, im dłużej obserwowałam go w tym stanie, tym bardziej było mi go szkoda. Powiedzenie "jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz" przy tej parze nabierało ogromnego sensu.

— Dobrze, Misiaczku. Pożegnam się jeszcze z Panią O'Connor, a wam, girls, podeślę szczegóły wydarzenia SMS'kiem Buźka, kochaniutkie.

Przytaknęłyśmy na wszystko, co mówiła, byle tylko zamknęła już usta i sobie poszła. Wraz z wymalowaną na twarzach sztuczną serdecznością, pożegnałyśmy się z moim byłym narzeczonym i jego obecną partnerką. Głupie uśmiechy gościły na kącikach naszych ust do momentu, aż dwójka niechętnie widzianych przeze mnie osobników, nie zniknęła z zasięgu naszych spojrzeń, a gdy to się stało, od razu zdjęłam maskę kobiety zadowolonej z życia pełnego porażek i wylałam na Mirellę swoją frustrację.

— Zwariowałaś?! — Uniosłam ton. Starałam się zrobić to cicho, tak by osoby postronne nie słyszały naszej burzliwej wymiany zdań.

Po tych słowach mój wzrok powędrował na szefową i jej syna. Udało się, mój ton podczas krzyku był na tyle obniżony, by nie zdołał zainteresować rozmową współpracowników. Mogłam więc kontynuować wylewanie swoich żali.

— Co to miało być?!

— Spanikowałam.

Świetnie. Przez bezsensowną panikę Mirelli, zmuszona byłam brnąć w kłamstwa, których nie tylko nie chciałam, lecz w ogóle ich nie potrzebowałam.

Zbędne zdawało mi się spoufalanie z byłym narzeczonym i byłą koleżanką z pracy. Zbędna była mi specjalna plakietka na ich stoliku weselnym, królicze uszka na wieczorze panieńskim, czy niekomfortowe spojrzenia gości oraz moje imię na ich językach, a już na pewno zbędny był mi wymyślony na potrzeby zaślubin – na które przypominam, iż nie miałam zamiaru iść – narzeczony.

Moje wnętrze przez działania Mirelli stało się rollercoasterem przeróżnych emocji. Czułam, wynikający z jej nieprzemyślanej interwencji, gniew; spowodowany brakiem narzeczonego oraz potencjalnego kandydata na niego, strach i wdzięczność. Bo w końcu gdyby nie taki znów głupi pomysł Mirelli, wyszłabym na totalną ofiarę losu. Moja przyjaciółka nie wzięła pod uwagę w całej tej historii jednak takiego tyci, tyci szczegółu. Otóż, jeśli jednak miałabym pojawić się na ślubie i to bez narzeczonego, którego podobno mam, wyszłabym nie tylko na życiowego przegrywa, ale i oszusta. Niestety nie byłam w stanie od tak wyczarować sobie mężczyzny, którego przedstawiać miałam jako przyszłego małżonka. W tej skomplikowanej sytuacji pozostało mi tylko jedno... Oddać sprawy – nie w ręce Boga, jego w to nie mieszajmy – lecz w dłonie samego twórcy tego paradoksalnego pomysłu. Oddać je w ręce Mirelli.

— Ja natomiast panikuję teraz... I ten stan utrzymywać się będzie, póki jakiś mężczyzna nie poprosi mnie o rękę jeszcze przed walentynkami.

Znalezienie narzeczonego w parę dni... To była misja niemożliwa do zrealizowania nawet dla samego Toma Cruise'a.

— Wymyślimy coś. Zawsze możemy poprosić o pomoc Cedrica.

Co to, to nie. Cedric był jednym z najgorszych kandydatów na narzeczonego – nawet takiego udawanego. I nie chodziło wcale o fakt, iż był on synem mojej szefowej, bo ten mały szczegół przy innych wadach zdawał się totalnie nieistotny.

Cóż tu dodać... Cedric najprościej rzecz ujmując – w żadnym stopniu nie przypominał mężczyzn, zaliczających się do współczesnych odpowiedników książąt z bajek, choć miał swojego białego rumaka z silnikiem o mocy czterystu pięćdziesięciu koni mechanicznych. Gdybym miała porównać go do jakiejś bajkowej postaci, zdecydowanie wybrałabym ropuchę. Obślizgłego gada, który żebrał pocałunki od pięknych księżniczek, prosto w oczy łgając im, iż jeden całus mógł odmienić wszystko. Tak oczywiście nie było. Obrzydliwa podróbka żaby, po "magicznym pocałunku" zamiast zamienić się w przystojnego królewicza, dalej była jedynie, nadającym się do francuskiej potrawy, udkiem, a księżniczka, jak to w prawdziwych bajkach bywa – zraniona płakała nad pałacem, stworzonym ze stosu słodyczy i mokrych od łez chusteczek, przeklinając filmowe zakończenia, w których to miłość zwyciężała wszystko.

— Nie godzę się na to — zaprotestowałam, chcąc jak najprędzej wybić jej z głowy ten paradoksalny pomysł. — Nie pójdę na ślub z Cedriciem, ale też nie pójdę na niego bez narzeczonego i twoja w tym głowa, bym go miała — stwierdziłam pewnie. To właśnie Mirella wymyśliła całą tę, wyssaną z palca, historyjkę i to ona w takiej sytuacji powinna coś na nią zaradzić.

— Nie rozumiem, czemu się tak spinasz. I tak nie chciałaś iść...

— Nie tylko nie chciałam, ale i nie miałam zamiaru — zaznaczyłam, przerywając jej wypowiedź. — Ale cała ta historia o moim narzeczonym zmieniła tu dosłownie wszystko. Teraz nie tylko nie mogę nie iść na ślub i wesele, ale też muszę pojawić się na ceremoniach z narzeczonym, którego – z tego, co mi osobiście wiadomo – nie posiadam.

— Dlatego musimy ci go znaleźć — rzekła, jakby była to najbardziej oczywista i jedna z najprostszych rzeczy na świecie.

Otóż nie, nie było to takie proste, jak mogłoby się zdawać. Drugiej połówki nie da się znaleźć za jednym magicznym pstryknięciem palcem. To długi i często wyczerpujący proces, który wymaga wielkiego zaangażowania, cierpliwości i ferii różnych emocji. Gdyby idealni mężczyźni zwykli wychodzić z książek, czy filmowych produkcji, zapewne większa – o ile nie cała – populacja płci pięknej, z dumą nosiłaby na palcach obrączki. Niestety, żadne spirytystyczne czary nie były w stanie ożywić, a już na pewno nie stworzyć, ideału. To naszym zadaniem było odnalezienie perfekcyjnie pasującej do układanki połowy puzzla. Nie mówiłam, że droga ta należała do łatwych, bo wcale tak nie było. Szukanie partnera, z którym chciałoby się spędzić całe życie, bywało wyboistą podróżą, podczas której można było napotkać na swojej drodze wielu świrów, lecz tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Niektórzy ludzie musieli wykazywać się anielską cierpliwością, gdyż idealnie pasującą do siebie połówkę odnajdywali dopiero w środku, bądź pod koniec swego życia. Ja niestety nie dysponowałam tak ogromną ilością czasu. Na napotkanie swojego narzeczonego miałam raptem parę dni. Ta misja była nie tylko trudna, ale i niemożliwa do zrealizowania. Wiedziałam o tym ja, był tego świadom Tom Cruise, ale Mirella... Cóż, ona żyła własną definicją "Mission Impossible".

— Pójdziesz na randkę i znajdziesz narzeczonego.

Scenariusz wyjęty rodem z komedii romantycznej. Desperatka, poszukująca narzeczonego, i mężczyzna, który zgadza się dla niej kłamać. W tym wszystkim brakuje tylko happy endu, którym zwykle jest całus pod koniec filmu. Niestety realne życie to nie "Pretty Man", czy "The Proposal". Mężczyźni oszukują w nim, ale nie dla nas, lecz nas. Właśnie taka jest przykra, pozbawiona cukierkowości rzeczywistość, z którą przyszło nam się niestety mierzyć. Ja po tym, co przeszłam, doskonale wiedziałam, jak funkcjonował ten okrutny świat. Rozumiałam, kto pełnił w nim rolę łowcy, a kto zwierzyny, która musiała strzec się kłusowników i bacznie obserwować oraz nasłuchiwać każdego szelestu liści z obawy przed najgorszym. Mirella niestety tego nie pojmowała. Od kilku lat żyła w kolorowej, mieniącej się z oddali bańce, zwanej ślepym zauroczeniem, a ja nie byłam w stanie objaśnić dziewczynie gorzkiego smaku życia, którego ta nigdy nie posmakowała, gdyż za każdym razem na horyzoncie, zwanym wyspą miłości – lub jak kto woli – salonem sukien ślubnych, pojawiał się powód jej zaślepienia. Dziś oczywiście nie mogło obejść się bez ciągle powtarzanego schematu, w którym to Cedric wiecznie wtrącał się do naszych rozmów.

— Ktoś tu idzie na randkę?

— Amore — wystrzeliła niczym z procy. — Chce iść na randkę, ale...

— Nie ma z kim. — Dokończył za nią, a ta potwierdziła kiwnięciem głowy. — Mogę ogarnąć jej kumpla.

— Nie trzeba — wypaliłam. — Nie interesują mnie randki — dodałam, chcąc postawić sprawę jasno.

— Kumam — rzekł Cedric, zerkając podejrzliwym i jednocześnie nieco dwuznacznym spojrzeniem to na mnie, to na Mirellę. — Jakbyś jednak chciała spotkać się z moim kumplem na nie randke, to wal śmiało. Ktoś chętny się na ciebie znajdzie.

Czy tylko ja w tym tekście dostrzegłam jakieś erotyczne podłoże?

Wnioskując po zauroczonej minie Mirelli, owszem.

Im dłużej zerkałam na przyjaciółkę tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, iż definicja mówiąca, że miłość ogłupia, powinna zostać udowodnione naukowo...

Słowa Cedrica, w których osobiście dostrzegłam nieprzyzwoitość, zadziałały na mnie wielce odpychająco. Na Mirellę zaś chęć pomocy, którą zaoferował jej ukochany, działała przyciągająco. Jak dla mnie – zbyt przyciągająco.

— Amore, nie daj się prosić. Na pewno będziesz się świetnie bawić z kolegą Cedrica.

Jeśli jego znajomego cechuje osobowość choć trochę podobna do charakteru Cedrica, to z pewnością jedyną świetną atrakcją na naszej (nie)randce byłoby moje wyjście z niej.

— Proszę — dodała, wyraźnie dostrzegając moją niechęć, a ja... Nie mogłam się oprzeć temu, błagającemu niczym u kota ze Shreka, spojrzeniu. Doskonale wiedziałam, jak bardzo zależało Mirelli na względach Cedrica, dlatego też, jako że posiadałam status najlepszej przyjaciółki Miry, nie pozostało mi nic innego... Musiałam się zgodzić, choć uważałam to wszystko za totalną abstrakcję.

— Dobra, niech będzie — powiedziałam niechętnie, na co Mirella wybuchła niewyobrażalną dawką entuzjazmu.

— To może podwójna randka? — zaproponowała, robiąc przy tym maślane oczy do Cedrica, a ten bez chwili namysłu, przystał na jej propozycję.

Gdy sprawy prezentowały się następująco, przyznać musiałam, iż dzisiejszy wieczór zapowiadał się wielce interesująco. Nie z uwagi na podwójną randkę, rzecz jasna, a polowanie, w którym to – tak dla pozytywnej odmiany – kobieta miała być kłusownikiem, a mężczyzna zwierzyną. Z tą różnicą, że ja nie planowałam ranić i łamać serc, a tylko znaleźć narzeczonego. Wymyślonego, rzecz jasna, bo prawdziwy – po ostatnim zaręczynowym niewypale – zdawał mi się jedynie fałszywie utożsamianą przez społeczeństwo definicją szczęścia i miłości.

______________________________________________

Hejka, Różyczki! ❤️
Przed Amore nielada wyzwanie 😈 Misja według niej - niewykonalna. Ale czy rzeczywiście będzie to misja w stylu "Mission Impossible"? 🤔
Tego dowiemy się już niebawem 😏
Chyba... 😜😈
Widzimy się w kolejnym rozdziale WN💘!
Buźka! Sonreir_K 💋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top