32. Rozdział

- Zatem? Czego chcesz? - warknęła nieuprzejmie Haruna, z pogardą spoglądając na swojego rozmówcę, chociaż nie znała go tak dobrze. Nie żałowała tego. Osoba, która siedziała przed nią mogła pozostać kompletnie obcym, ale ze słyszanych historii z pierwszej ręki, wstręt byłoby zbyt delikatnym określeniem tego, co czuła względem tego mężczyzny. - Będę z tobą szczera. Nie lubię cię. Życzę ci wiecznej sraczki oraz poważnej choroby, bo nie lubię skurwieli takich jak ty.

Mężczyzna nie wydawał się być urażony jakże ostrymi słowami wypowiedzianymi ze słodkich ust Haruny. Kobieta skrzyżowała ręce na piersi, odliczając czas od swojego przyjścia do kawiarni, odpowiadając na nagłe zaproszenie. Nie zastanawiała się, skąd miał jej numer i tym bardziej nie obchodził jej powód, dla którego zainicjował spotkanie. Gdyby nie znajdowała się w miejscu publicznym i nie posiadała dobrego wychowania, wylałaby mu gorącą kawę na twarz. Nie zamierzała jej pić, głównie dlatego, że gość upierał się, aby za nią zapłacił. Skurwysyn ukryty za maską dżentelmena. Choćby kupił ulubione ciasto, a nawet dwa nie spojrzałaby na niego inaczej. W jej oczach został już przydzielony do kategorii ludzi, którymi gardzi i nienawidzi.

Dlaczego więc odpowiedziała na zaproszenie? Bo takim jak on się nie odmawiało. Głupstwem byłoby zignorować natarczywą prośbę o spotkanie, podobnie jak w przypadku Endeavora. Tylko dlatego Haruna zrezygnowała z upragnionej drzemki przed zajęciami z Eri. Po całonocnej opiece nad Aizawą i późniejszym doglądaniu go, padała na twarz, ale pocieszała się, że około siódmej będzie mogła z czystym sumieniem pójść spać. Aż nie zadzwonił telefon. Zamierzała go zignorować, podejrzewając, że to znów matka próbuje namówić ją na randkę z przypadkowym kolesiem. Nieznany numer ją zainteresował.

- Czy chcesz czegoś... poza kawą? - zapytał z niepasującą do niego skruchą. Przecież tak naprawdę nigdy nie spotkali się twarzą w twarz, więc mężczyzna nigdy nie miał okazji ją skrzywdzić, a jednak siedział przed nią, jakby oczekiwał wyroku. - Może coś...

- Powtórzę: czego chcesz? - Jej głos niebezpiecznie zadrżał, kryjąc w tym ostrzeżenie, że dziś cierpliwość i nerwy kobiety są wystawiane na ciężką próbę i nie ma zamiaru użerać się z kimś takim. - Gardzę tobą, wiesz?

- Przecież nawet mnie nie znasz...

- Myślę, że poznałam cię na tyle, by tobą gardzić.

Mężczyzna podrapał kark, pochylenie głowy podkreśliło niemal już fioletowe cienie pod oczami. Może kiedys ktoś nazwałby go przystojnym tak teraz wyglądał... dość przeciętnie. Zmęczenie i niewyspanie nie pasowało każdemu, niektórzy wyglądali po prostu tragicznie. I mężczyzna przed Haruną był doskonałym tego przykładem. Potrzebował co najmniej trzydziestu godzin snu i kilka lepszych posiłków, aby wyglądać chociaż trochę lepiej. Z drugiej strony Kirie miała to w głębokim poważaniu, jakie życie prowadził ten facet. Mógł nie sypiać, głodzić się, ona nie potrafiła się rozczulić nad tak okrutną osobą.

- Przejdź do rzeczy - ponagliła go, wskazując zegarek na lewym nadgarstku. - Sprawy mnie naglą.

- Znalezienie ciebie nie było łatwe... pomimo moich znajomości. Pomogło to, że pracujesz teraz w U.A. - powiedział nieco odważniej. Mina zbitego psa i ochrypły głos nie pasowały do prezencji umięśnionego i niegdyś charyzmatycznego bohatera. - Pragnę prosić cię o pomoc.

- O pomoc? - zdziwiła się Haruna, zakładając nogę na nogę, bawiąc się czarną szpilką na lewej stopie. - Ty  chcesz prosić o pomoc mnie? A jakiej to pomocy może udzielić ci taka outsiderka jak ja? Jakbyś nie wiedział, ujawniłam się po czternastu latach.

- To nie ma znaczenia... Proszę, jesteś jedyną, która może mi pomóc. Zarówno bohater numer dwa Hawks jak i Rena Shihoin odmawiają mi udzielenia informacji. Ja... muszę odnaleźć córkę.

Haruna zmrużyła oczy. Mając przed sobą tak żałosną postać, budził się w niej instynkt macierzyński, pragnący chronić swoje (albo tak jakby swoje) potomstwo przed zagrożeniem każdego rodzaju. Jej spojrzenie stało się jak ostre, że mogłoby ciąć ostrzej niż miecz i boleśniej niż kartka papieru przy przypadkowym zacięciu. W miętowych oczach nie było współczucia czy łagodności. Nie dla niego. 

- Jesteś ostatnią osobą, jakiej udzieliłabym o niej informacji - powiedziała. - Twoją córką jest tylko w świetle prawa i w akcie urodzenia, ale czy masz taki tupet, by śmiało nazywać się jej ojcem? Jesteś sukinsynem, który tylko pastwił się nad nią psychicznie. Nie masz żadnego prawa domagać się informacji o niej i szukać jej. Jest dorosła i ma nowe, cudowne życie. Bez ciebie. Czy nie rozumiesz, że nigdy nie miałeś być częścią jej szczęścia?

- Ja zawaliłem...

Haruna nie wytrzymała i wybuchła sarkastycznym śmiechem, nie przejmując się, że zwraca na siebie uwagę pozostałych klientów kawiarni i robi spore zamieszanie. Naprawdę miała to teraz w wielkim poważaniu, ponieważ mężczyzna przed nią robił z siebie większą ofiarę niż na to zasłużył.

- Zawaliłeś? - prychnęła. - Rhoe Kamiya, kompletnie zjebałeś. - Kirie zgarnęła swoją torebkę, wstając z krzesełka. - Nie kontaktuj się więcej ze mną i zapomnij, że miałeś kiedykolwiek córkę, bo Inoeyoru już zdążyła zapomnieć, że ma ojca. - Widząc jego załamanie, zlitowała się, ale tylko odrobinę. - Poza tym nie mam pojęcia, gdzie jest.

- Ale znacie się tyle lat...!

- I co z tego? Nie jesteśmy przyjaciółkami, ale... jeśli zaczniesz jej szukać lub zagrozisz jej w jakikolwiek sposób, pożałujesz tego, Kamiya. Żegnam, pana.

I wyszła, nie odwracając się. Inoue opowiedziała swoją historię, pojawiając się na spotkaniu grupy wsparcia. Przedstawiła się, jako osoba pełnoletnia, gdyż inaczej nie zostałaby tam dopuszczona. Kirie od razu wiedziała, że dziewczyna kłamie i jest znacznie młodsza niż przedstawiała, a miała wtedy... tylko trzynaście lat. Zaraz po urodzinach, podczas których uświadomiła sobie, że nienawidzi ojca, że szczęście nie istnieje, złapała się ostatniej deski ratunku. Niestety spotkanie nie dało tego, czego oczekiwała - ulgi.

Haruna westchnęła, próbując uspokoić się po krótkim, acz burzliwym spotkaniu. Kilka minut ze źródłem cierpienia Inoue, a ona poczuła się jak dziewczyna żyjąca w jego truciźnie przez wiele lat. I jeszcze miał czelność jej szukać, a to dobre.

- Szukaj jej, szukaj... skurwielu - szepnęła pod nosem. A żeby było ciekawiej, los nie postanowił już oszczędzić kobiecie nerwów. Dzwonek telefonu zwiastował same kłopoty. I tak też było. - Mamo?

- Kirie Haruno! Czy wiesz, że niedługo twoja siostra kończy czternaście lat i byłoby dobrze, gdybyś zjawiła się na wspólnym obiedzie.

- Bez kandydatów na męża?

- Nie wygłupiaj się. Nie jesteś w jakimś reality-show, a Haito to jest doskonała partia. Gdybyś go zobaczyła, och, dziecko... myślę, że to na niego czekałaś całe życie!

Tak naprawdę to czekałam, ale czternaście lat... na Shoutę.

- Czy możesz przestać mnie swatać na siłę? To irytujące - jęknęła.

- Co to za ton? - oburzyła się starsza kobieta, a Haruna już widziała, jak matka nerwowo skubie paznokcia. - Masz trzydzieści lat! Haruno! Powinnaś w końcu coś ze sobą zrobić.

Spokój. Na tę chwilę tylko tego potrzebowała miętowooka. Nic tak nie stresowało jak rozmowa z matką. Mogła zagrać w jej grę, ale na własnych zasadach. Och, jak bardzo chciała utrzeć matce nosa i pokazać, że sama zaczęła ogarniać swoje życie. Dostała satysfakcjonującą pracę, poznała uczucie bycia matką, spędzając czas z Eri, odzyskała dawnych przyjaciół, od nowa się zakochała i wyszła z domu po czternastu latach. A nawet spotkała się z Fugamim! Zrobiła ze swoim życiem w ciągu ostatnich trzech tygodni więcej niż przez te czternaście lat. To był sukces!

- Matko...- zaczęła Haruna, spodziewając się, że ten pomysł może okazać się później fatalny w skutkach. - Przyjadę. Ale nie sama.

- O... kogo ze sobą przywieziesz?  - Nagle ton pani Kirie diametralnie się zmienił. Ciekawość mieszała się z rosnącą ekscytacją. 

Haruna uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając w jaśniejące niebo. Słońce przebijało się przez szare chmury. Niby panowała jeszcze zima, a można było poczuć jednocześnie wiosnę i jesień, bo zamiast śniegu ciągle padał deszcz. Jednak wiatr przestał tak mocno dąć, że spokojnie można było pochować zimowe kurtki i wełniane swetry. Sroga zima zaczęła się wcześniej, bo gdzieś w listopadzie, więc i wcześniej się zakończyła.

- Tak, przywiozę... - zastanowiła się chwilę, próbując przekonać samą siebie, że to wcale nie jest zły pomysł. Starała się myśleć, że robi słusznie, dla świętego spokoju i później nie zemści się na niej jej własny egoizm. - Moją rodzinę.

- R-rodzinę?!

- Od pewnego czasu... się z kimś spotykam - skłamała, mentalnie uderzając się w czoło. - A Eri... nie jest tylko moją uczennicą. Jest dla mnie jak córka i ją również chcę ze sobą zabrać.

 Pani Kirie nie odpowiedziała od razu, a Haruna nie czekała na jakikolwiek komentarz matki. Rozłączyła się, zanim całkiem ogarnie ją przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyjdzie... Teraz najważniejsze zadanie czekało na nią. O ile dyrektor Nezu pozwoli wyjechać Eri na weekend do rodzinnego domu Haruny (bo wierzyła, że tak będzie) to musiała jeszcze przekonać Aizawę, by dołączył do tej wycieczki, ale i... udawał jej chłopaka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top