🎄 𝐖𝐲𝐦𝐚𝐫𝐳𝐨𝐧𝐚 𝐆𝐰𝐢𝐚𝐳𝐝𝐤𝐚 🎄
Z dedykacją dla mojej kochanej przyjaciółki Martynki, która uwielbia „Rywalki” i przeczytała trzy części w kilka dni, oraz natchnęła mnie do napisania tego one–shota, kocham Cię i dziękuję za wszystko, co kiedykolwiek wniosłaś w moje życie ♡.
„To do ciebie podobne, żeby znaleźć piękno w czymś, co inni uznaliby za popsuty dzień” ~ Maxon Schreave, Jedyna.
🎄
Zdecydowanie każdy chłopak chciałby być Kadenem Schreave, lecz Kaden zdecydowanie nie chciał być sobą. Rzecz jasna, życie królewskie było pełne trosk, miłości, dogodności i dużej ilości pieniędzy, czy nawet władzy, jednak ten chłopak pragnął czegoś więcej niż rzeczy materialne. Pragnął zwyczajnego życia, nie chciał się bać, że większość ludzi przyjaźni się z nim ze względu na jego status.
Najgorszy moment w całym jego krótkim życiu był wtedy, kiedy dowiedział się, że jego matka i królowa Illéi — America Schreave — dostała zawału serca. Doskonale pamiętał te nieprzespane i przepłakane noce, w stresie o matkę, która była dla niego wszystkim, której bardzo mocno nie chciał stracić. Jego ojciec w tamtym momencie był jakby nieobecny, za bardzo martwił się o swoją żonę, która walczyła wtedy o życie. Nie mógł wykonywać obowiązków króla, nie był w stanie.
A do zawału Americi przyczynił się oczywiście wyjazd Ahrena oraz wejście w związek małżeński z księżniczką Francji, przez co oboje zostali władcami, w tak młodym wieku, bez żadnego doświadczenia. Rodzina Schreave jednak szybko się do tego przyzwyczaiła, nie mieli za złe temu ani Ahrenowi, ani Camilli. W końcu mieli osiemnaście lat i choć w oczach swoich rodziców byli dzieciakami, tak naprawdę byli dorośli.
Z czasem jednak wszystko wróciło do normy, Maxon i America wrócili na tron, a Kaden powrócił do swoich codziennych zajęć. Wstawał o godzinie siódmej rano, ogarniał się, wraz z matką, ojcem, siostrą i bratem jadł śniadanie w sali tronowej, a następnie wracał do siebie i zajmował się swoimi obowiązkami i zajęciami dodatkowymi. Tak wyglądała jego codzienność. Jak na księcia, całkiem nudna.
— Jakie plany na dziś, Kaden?— spytał najlepszy przyjaciel chłopaka — Raphael. Był on synem jednej z kucharek, ale wciąż traktowany był przez całą rodzinę królewską jak równy z nimi, gdyż zdecydowanie taki był. Przyjaźnił się z Kadenem od dzieciństwa, byli oni prawdziwymi przyjaciółmi. Kaden był pewny, że Raphael to osoba, której może zaufać i może się z nią spoufalać.
— W sumie, to nie wiem.— odparł Kaden, siedząc przy biurku przy jakiejś książce, kiedy Raphael rozłożony był na jego łóżku.— Może pójdę pobiegać.
— O, bardzo dobry pomysł.— odparł chłopak, unosząc delikatnie głowę, obserwując plecy Kadena siedzącego naprzeciwko.
— Rozumiem, że chcesz iść ze mną?— spytał ze śmiechem brunet, odwracając się w jego stronę. Na jego twarzy zagościł uśmiech.
— Dzięki, że zapytałeś.— odpowiedział Raphael i zachichotał.— Będzie bardzo zimno, ale chyba damy radę...
— No ja mam taką nadzieję.— odparł Kaden, zerkając przez okno. Na dworze panowała mroźna i sroga zima. Padał śnieg, a białego puchu było po kolana. Chłopcom jednak nie było to straszne.
— Pójdę się przebrać i zaraz wracam.— oznajmił Raphael, a kiedy Kaden skinął głową, opuścił pomieszczenie, zamykając drzwi. Brunet wstał z krzesła, rozglądając się po swojej komnacie.
W środku przeważał kolor zielony, czyli ulubiony kolor Kadena. Podłogi w pomieszczeniu były wykonane z ciemnego drewna. Na drewnianym podwyższeniu, stało jego ogromne i wygodne łóżko z zielonym baldachimem i tego samego koloru pościelą oraz poduszkami. Po obu stronach stały szafki nocne z lampkami. Naprzeciwko łóżka stało biurko, na którym walały się różne książki, czy zeszyty, a obok znajdowała się ogromna szafa, która mieściła jego garnitury oraz koszule. Po drugiej stronie biurka znajdowały się drzwi do prywatnej łazienki chłopaka. Po lewej stronie łóżka stała komoda, a nad nią wisiało lustro. Po prawej znajdował się natomiast parapet z wieloma poduszkami, a kiedy się na nim usiadło, można było oglądać ogród poprzez ogromne okna.
Kaden podszedł do swojej szafy, wyciągając z niej ocieplane spodnie, podkoszulek oraz szarą bluzę. Włożył na to czarną kamizelkę — również ocieplaną. Na nogi włożył wygodne buty do biegania, na głowę nałożył czarną czapkę, a na ręce rękawiczki tego samego koloru.
Wyszedł ze swojej komnaty, a następnie ruszył do drzwi komnaty Raphaela. Oparł się o ścianę, czekając, aż chłopak w końcu się przygotuje.
— Już jestem!— wykrzyknął Raphael, wychodząc ze swojej komnaty, zamykając drzwi.
— No nareszcie. Już myślałem, że sobie poszedłeś bez słowa.— powiedział ze śmiechem Kaden, widząc, że jego kolega był ubrany tak samo, jak on.
— No weź, nie mógłbym cię zostawić.— odpowiedział Raphael i zachichotał, obejmując Kadena ramieniem. Oboje udali się w stronę głównego wyjścia.
Gwardziści oczywiście dziwnie się na nich patrzyli, kiedy dotarli do wyjścia. Chłopcy tylko grzecznie się przywitali, chcąc wyjść, jednak jeden z gwardzistów zagrodził im drogę.
— Przepraszam...?— spytał Kaden, marszcząc brwi, patrząc na gwardzistę, który był znacznie wyższy od niego. I zdecydowanie bardziej zbudowany.
— Król i królowa zakazali ci wychodzić z pałacu po godzinie piętnastej.— oznajmił gwardzista rzeczowym tonem, a Kaden wywrócił oczami.
— Czyli jak zwykle...— wymamrotał pod nosem, a Raphael zachichotał.— Na pewno nie może pan przymknąć na to oko i nas wypuścić na półtorej godziny?
— Na pewno.— odpowiedział groźnie gwardzista, a Kaden westchnął, odwracając się i chcąc wrócić do swojej komnaty, ale poczuł, jak ktoś mierzwi mu włosy.
Gwardzista Leger. To była najoczywistsza rzecz na świecie — to on sprawował nad wszystkim i wszystkimi władzę, jeżeli chodziło o gwardzistów.
— Wypuście ich, chłopaki.— odezwał się Aspen.— Jak coś nabroją, wezmę na siebie to, że zostali wypuszczeni.
I gwardzista natychmiast otworzył drzwi, wypuszczając chłopaków, którzy uśmiechnęli się triumfalnie, zadowoleni, że jednak ich plany pójdą po ich myśli.
— Dzięki, wujku! Obiecuję, że nic nie nabroimy!— krzyknął na odchodne Kaden, a Aspen ze śmiechem pomachał w jego stronę, odchodząc. Naprawdę uwielbiał swojego znacznie młodszego przyjaciela, syna króla i królowej.
Zadowoleni chłopcy wyszli, a wrota za nimi zamknięto.
🎄
America i Maxon aktualnie siedzieli sami w sali tronowej i omawiali wszystkie szczegóły dotyczące przyjęcia, które miało odbyć się w drugi dzień świąt u nich w królestwie. Wszyscy najważniejsi władcy z całego świata mieli przyjechać, aby świętować wraz z władcami Illéi święta Bożego Narodzenia oraz Nowy Rok.
— Więc przyjadą także władcy Hiszpanii wraz ze swoim dziećmi?— upewniła się America, czytając listę zaproszonych z okularami na nosie.— Dlaczegóż by to?
— Po pierwsze, zdecydowanie musimy odnowić stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią.— zaczął ciągnąć Maxon, wyglądając na podekscytowanego, ale także skupionego.— A po drugie, mają córkę w wieku Kadena.
— No chyba sobie żartujesz...— wymamrotała America, wygładzając nieistniejące fałdy w swojej sukni.— Naprawdę chcesz zeswatać Kadena z córką władców Hiszpanii?
— Otóż to.— odpowiedział Maxon z triumfalnym uśmiechem.— Ale obiecuję, że jak się sobie nie spodobają, to dam im całkowity spokój. To ich wybór.
Dodał szybko Maxon, łapiąc Americę za dłoń, pochylając się i całując ją.
— Moja miła.— dodał z uśmiechem, aby ją przekonać, robiąc wielkie oczy w jej stronę. Takie oczy robił tylko i wyłącznie w jej towarzystwie.
— Och, ty nigdy z tym nie przestaniesz.— stwierdziła ze śmiechem America, jednak starała się udawać, że jest oburzona.— W porządku, nie mam nic przeciwko.
— Super. Kocham cię.— uśmiechnął się Maxon, całując delikatnie jej usta.
— Też cię kocham.— odpowiedziała kobieta, patrząc na niego ze szczęściem w oczach.
🎄
— Byłeś kiedyś zakochany?— Raphael zadał to pytanie w stronę Kadena, kiedy właśnie biegli ścieżką wokół pałacu, która wyłożona była żwirkiem, chrupiącym przyjemnie pod butami, gdy chłopcy biegali. Jak przystało na godzinę szesnastą w grudniu — było już całkiem ciemno, ale to im nie przeszkadzało. Byli zdeterminowani, by wciąż biec.
— Dlaczego zadajesz takie głupie pytania, Raphaelu?— spytał zdziwiony Kaden, marszcząc brwi, patrząc na swojego przyjaciela. Totalnie nie wiedział, co mu odpowiedzieć.
— Nie nic, po prostu...— wymamrotał, a Kaden stanął w miejscu, stając naprzeciwko Raphaela. Ten jak gdyby nigdy nic, zbliżył się do Kadena, a następnie ucałował jego miękkie usta.
— Raphael... Co ty robisz?— spytał totalnie zdezorientowany Kaden, odsuwając chłopaka od siebie. Spojrzał na swojego przyjaciela oczami wielkimi jak pięciozłotówki, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą się stało.
— Myślałem, że też ci się podobam...— wymamrotał zawstydzony Raphael, drapiąc się po karku i pochylając głowę.— Przepraszam! Zapomnij o tym!
Krzyknął, a następnie szybko odbiegł, biegnąc w stronę zamku. Kaden dotknął swoich warg, totalnie oniemiały, potrząsając głową. Po chwili jednak ruszył w stronę zamku, ale jego myśli pełne były Raphaela. Naprawdę traktował go jak przyjaciela. Nie podobali mu się chłopcy... Czy może dał mu jakiś znak, który zmylił jego intencje i nakłonił przyjaciela do zrobienia tego?
Kiedy wrócił do zamku, natychmiast ruszył do swojej komnaty. Wchodząc do środka, trzasnął drzwiami, aż ściany się zatrzęsły. Mógł spodziewać się zaraz wizyty kogoś z jego rodziny. Czy się tym przejmował? Absolutnie. W tym momencie nie interesowało go to. Podszedł do komody, wyjął z niej czyste bokserki, po czym ruszył do łazienki.
Do ogromnej wanny nalał gorącej wody, aż całe pomieszczenie momentalnie zaparowało. Zdjął z siebie przepocone od biegania ubrania, wyrzucając je na podłogę, daleko od wanny. Wszedł do wody, kładąc głowę na małej skórzanej poduszeczce, relaksując się.
Z łazienki wyszedł dopiero godzinę później. Naprawdę potrzebował odprężenia. Wrócił do swojego pokoju, rzucając się na łóżko. Sięgnął po swój telefon leżący na szafce nocnej, kładąc się na boku, upewniając się, czy nikt do niego nie napisał. Jedna wiadomość. Nacisnął ikonkę, wchodząc w wiadomości, bojąc się, że dostał wiadomość od Raphaela. Serce zaczęło mu mocniej bić.
— Cholerne reklamy.— wymamrotał zdenerwowany, gasząc swój telefon i z powrotem odkładając na szafkę nocną. Pokój oświetlała choinka stojąca w kącie, ale także liczne światełka, które wcześniej rozwiesił.— Cholerny Raphael.
Warknął, wiedząc, że prawdopodobnie spodobał się chłopakowi — skoro go pocałował? Bał się, że teraz ich relacje się totalnie zepsują, a on utraci najlepszego przyjaciela. Kaden zaczął zastanawiać się, co takiego w sobie miał. Uważał, że jest brzydki, a jego charakter był nie do zniesienia. Oczywiście, że tak nie było, ale zdecydowanie każdy nastolatek ma takie myśli choć przez chwilę swojego krótkiego życia i była to jego nieodłączna część. W końcu Kaden wchodził już w zaawansowany okres dojrzewania.
Chłopak nagle wsadził twarz w poduszkę, okrył się kołdrą, idąc spać. Za dużo myśli już mu towarzyszyło, jego mózg wyłączył się już gdzieś po obiedzie. A przecież było około godziny osiemnastej... Choć kto by się przejmował? Kaden zamknął swoje powieki, po prostu idąc spać. Jemu, jako księciu, wolno było wszystko, choć oczywiście z pewnym umiarem.
I jak zwykle, obudził go jego budzik o godzinie siódmej. Kto chciałby wstawać tak wcześnie, będąc księciem? No chyba nikt. Ale Kaden już taki był. Myśli o Raphaelu dalej mu towarzyszyły, choć był spokojniejszy, gdyż wiedział, że ma szansę dzisiaj z nim porozmawiać. Prawdopodobnie emocje obu chłopaków były już mniejsze. Wstał z łóżka, podszedł do szafy, a że był zwykły dzień, założył samą śnieżnobiałą koszulę oraz czarne spodnie. Ułożył swoje włosy, choć od korony nigdy nie był zwolniony. Włożył na głowę ciężką, wykonaną z prawdziwego złota i brylantów koronę, aż się pod nią ugiął. Ale przecież musiał wytrzymać.
Wyszedł ze swojej komnaty, zamykając drzwi. Przechodząc przez korytarz, spotkał z dwa tuziny pracowników, którzy gorączkowo stroili cały pałac świątecznymi ozdobami. Światełkami, aniołkami, choinkami, obrazami, wszystkim, co tylko się dało. Najładniej było oczywiście w sali tronowej. Stoły ułożone były w literę U, a zostały tak ułożone już bardzo dawno wcześniej. W obu kątach tuż przy sześciu tronach (a wiadomo, że jeden był zawsze pusty przez wyprowadzkę Ahrena), stały ogromne, wysokie do sufitu choinki, przyozdobione czerwono–złotymi bombkami, łańcuchami oraz światełkami. Pośrodku sali rozpościerał się prostokątny, czerwony dywan, a kryształowy żyrandol oświetlał idealnie całe pomieszczenie. Kaden usiadł na swoim tronie (który był trochę mniejszy, niż trony jego rodziców), czekając na resztę, aby zacząć posiłek.
— Cześć, Kaden.— chłopak usłyszał głos swojego ojca, obok którego siedział, przez co wyrwał się z tak zwanego transu. Wszyscy powoli zaczęli się zbierać, a widok Raphaela wychodzącego do sali mógłby sprawić, że chłopak uciekłby, gdzie pieprz rośnie.
— Dzień dobry, tato.— odpowiedział Kaden, ciągle bacznie obserwując drzwi wejściowe swoimi złocistymi oczami. I w końcu pojawił się on. Raphael — w koszuli i eleganckich spodniach — wszedł do pomieszczenia, zajmując swoje miejsce przy mniejszym stole dla personelu i ich dzieci.
— Czy coś się stało? Jesteś taki nieobecny...— stwierdziła America, patrząc z niepokojem na syna, który nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.
— Nie, wszystko jak w najlepszym porządku.— odpowiedział szybko Kaden, wzruszając ramionami. Wziął się do jedzenia, a kiedy skończył swój posiłek, akurat zauważył, jak Raphael wychodzi z pomieszczenia.
Postanowił wstać i pójść za nim, dlatego właśnie to zrobił. Również wyszedł z sali tronowej, idąc za nim, tuż pod jego pokój. Raphael prawdopodobnie wiedział, że to Kaden za nim idzie, ale zbytnio go to nie przejmowało.
— Gniewasz się?— zapytał półgłosem Kaden, kiedy Raphael szedł odwrócony plecami do niego.
— Nie, dlaczego?— spytał Raphael, odwracając się i posyłając mu jeden ze swoich wesołych uśmiechów.
— Nie wiem, po prostu wydaje mi się, że zrobiłem coś źle. Czy dałem ci jakieś znaki? Jeśli tak, to ogromnie cię przepraszam, Raphaelu. Nie chciałem.— powiedział natychmiast Kaden, podchodząc bliżej niego. Na nosie Raphaela spoczywały okulary z prawie że przezroczystymi i bardzo cienkimi oprawkami, a czarne włosy opadały na jego czoło.
— Nie, wszystko robisz dobrze i właśnie przez to cię uwielbiam. Jesteś taki idealny...— zachichotał Raphael.— Słuchaj, czy możemy po prostu zapomnieć o tej sytuacji? To było nieodpowiednie z mojej strony i nie powinienem tego robić.
— W porządku, jeśli tylko chcesz.— szepnął Kaden, a Raphael posłał mu uśmiech, po czym ruszył do swojego pokoju.
Kaden również ruszył do siebie. Nie miał zielonego pojęcia, co robić. A że była godzina ósma, to na spokojnie mógł zniknąć na kilka godzin i nikt by się nie skapnął. Zanim jednak, zaczął przeglądać Instagrama. Dostał powiadomienie o nowym obserwującym. Miał ich naprawdę dużo, choć nie był praktycznie w ogóle aktywny, a zdjęć miał bardzo mało. Nie intrygowały go media społecznościowe.
— O matko.— wymamrotał Kaden, widząc, kto go zaobserwował. Była to naprawdę ciekawa osoba.— Księżniczka Hiszpanii...
Natychmiast nacisnął jej profil. Kiedyś, będąc mniejszym chłopcem, naprawdę do niej wzdychał. Było to oczywiście dziecięce zauroczenie, gdyż nawet jej nie znał. W końcu Carmen García wyglądała jak anioł. Kaden szybko jednak wyłączył telefon. Przecież to idealna okazja, aby jej zaimponować. Zdecydował, że kupi jej prezent. W końcu i tak chciał wybrać się do miasta.
Jak pomyślał, tak oczywiście zrobił. Ubrał się ciepło, w ocieplane buty, kurtkę, szalik, czapkę i rękawiczki, wziął potrzebne pieniądze oraz telefon, a następnie wyszedł z zamku, tym razem bez żadnych komplikacji.
Kiedy dotarł już do miasta, w oczy rzucały się liczne budki ze świątecznymi prezentami. Musiał kupić prezent dla matki, ojca, siostry, brata, zamierzał wysłać też coś Ahrenowi i jego żonie, nie mógł zapomnieć o Raphaelu, ale także o Carmen. Bardzo chciał sprawdzić jej prezent. W mieście spędził naprawdę dużo czasu, aż nogi zaczęły boleć go od chodzenia i przeglądania wszystkich budek w poszukiwaniach idealnych prezentów, ale finalnie zdobył prezent dla każdego.
Wróciwszy do zamku, od razu ruszył do swojej komnaty, z tymi wszystkimi papierowymi torbami, w których znajdowały się prezenty.
— Pomóc ci, Kaden?— spytał ze śmiechem Maxon, podchodząc do syna, co było naprawdę nowością, ponieważ mężczyzna większość czasu spędzał w swoim gabinecie.
— Jakbyś mógł... Ale nie zaglądaj do środka.— przestrzegł go natychmiast Kaden, podając mu połowę toreb.
— Oczywiście.— odparł Maxon i zachichotał. Pomógł synowi zanieść wszystko do jego komnaty, przy okazji kontrolując, czy nie ma przypadkiem bałaganu w środku.— Bardzo ładnie tutaj udekorowałeś. A jak czysto... Aż się błyszczy!
— Dziękuję. Doskonale wiesz, że nienawidzę mieć bałaganu w pokoju.— odpowiedział Kaden, kładąc wszystkie torby na łóżko.— I dziękuję za pomoc.
— Jasna sprawa.— odpowiedział Maxon, puścił oczko w jego stronę, po czym opuścił pokój syna. Kaden zamknął za nim drzwi, podchodząc do łóżka, na którym znajdowały się prezenty.
Dla swojej matki kupił naszyjnik z pomarańczowym brylantem, dla ojca nowy aparat, dla brata zestaw metalowych samochodzików, natomiast dla Eadlyn kupił naszyjnik wykonany z pereł. Ahren miał dostać od niego nowy zegarek. Prezent, z którego Kaden najbardziej był zadowolony, to pierścionek, który miał podarować Carmen. Był on złoty, z żółtym diamentem w kształcie słonecznika.
Chłopak wszystkie pudełka, w których znajdowały się prezenty, opakował połyskującym, złotym papierem, na górę każdego pakunku dał złotą kokardę, po czym wszystko wsadził do swojej szafy, by nikt tego nie znalazł. Oczywiście każdy prezent podpisał, aby nie było wątpliwości, dla kogo jest ów prezent.
🎄
Niedługo później nadeszły święta Bożego Narodzenia. Kaden jak zwykle obudził się wcześnie rano. Nawet w swoim pokoju czuł zapach tych wszystkich pyszności, które miały czekać na niego podczas wigilii. Nie mógł się doczekać, aż najedzony po brzegi swojego żołądka będzie wtaczał się na górę niczym kulka, rozpakowując prezenty.
Wygramolił się z łóżka po krótkiej chwili (no bo w końcu kucharki i pokojówki nie mogły wszystkiego robić same, a Kaden był taki, że chciał wszystkim pomagać), zdejmując z siebie piżamę. Włożył spodnie jeansowe oraz ciepłą, czarną bluzę (nienawidził koszul, choć często musiał w nich chodzić), ułożył swoje włosy, zakładając koronę, i już kilka minut później był na dole w sali tronowej, aby najpierw zjeść szybkie śniadanie.
Kiedy dotarł do sali tronowej, jego rodzice już tam siedzieli. Po stronie jego matki siedziała Eadlyn, a obok niej Osten. Kaden rozsiadł się na swoim miejscu obok ojca, który od razu odwrócił się w jego stronę.
— Dzień dobry, mały przystojniaku.— powiedział z uśmiechem Maxon, a Kaden mało co nie wybuchnął śmiechem.
— Daruj sobie, proszę.— wymamrotał i zachichotał.— Nie jestem ani mały, ani przystojny, więc...
— Jesteś bardzo przystojny i jako król Illéi zakazuję ci mówić, że jest inaczej.— powiedział Maxon i objął go opiekuńczo ramieniem, jednak po chwili je zabrał, myśląc sobie, że Kaden czuje się niekomfortowo w takiej sytuacji.— Smacznego.
— Nawzajem.— odpowiedział zestresowany Kaden, jedząc jajko sadzone, popijając wszystko kawą (którą pił już w młodym wieku, a jego rodzice nie mieli nic przeciwko).
— Nie uważasz, że mieszanie kawy z jajkiem to okropny pomysł?— spytał Maxon, marszcząc brwi, jak najbardziej próbując nawiązać rozmowę z synem.
— Ani trochę.— odpowiedział ze śmiechem Kaden. Kiedy zjadł już swoje śniadanie, zobaczył, jak Raphael mruga w jego stronę, a oznaczało to, że coś od niego potrzebuje, dlatego wstał, pożegnał się z rodzicami i wyszedł z pomieszczenia, widząc chłopaka na korytarzu.— Coś się stało, Raphaelu?
— Pójdziesz ze mną po choinkę? Bo wigilia jest dzisiaj, a ja dalej nie mam choinki! Ty jesteś w dekorowaniu wszystkiego bardzo dobry...— stwierdził zarumieniony chłopak, a Kaden pokiwał głową ze śmiechem.
— Mogłem się tego spodziewać, zawsze robisz wszystko na ostatnią chwilę. Ja już ciebie znam...— powiedział ze śmiechem Kaden, a Raphael wywrócił oczami, choć musiał przyznać mu rację.— Pójdę się ciepło ubrać i możemy iść.
— Świetnie, spotkajmy się za chwilę przy wyjściu głównym.— odpowiedział Raphael, a następnie również poszedł do swojego pokoju.
Chłopcy spotkali się pięć minut później przy ów wyjściu, a następnie ruszyli w stronę miasta, które znajdowało się dość niedaleko. Mieli nadzieję, że tam znajdą odpowiednią choinkę — aby nie była zbyt mała, ani za duża.
— Ta jest cudowna.— powiedział z uśmiechem Raphael, wskazując na żywy świerk średniego rozmiaru. Kadenowi również się ona spodobała, dlatego był zdeterminowany, by zdobyć właśnie tę choinkę.
— Przepraszam pana.— zaczął Kaden, podchodząc do starszego mężczyzny, który stał przy stoisku z choinkami.— Ile za tę choinkę?
— Dziesięć funtów.— odpowiedział mężczyzna, a Raphael cicho westchnął, przeglądając monety, które trzymał w swojej dłoni.
— Mam tylko dziewięć funtów, musimy iść dalej.— stwierdził zrezygnowany chłopak, jednak Kaden nigdzie się nie ruszał. Postawił sobie zadanie, że zdobędzie choinkę, to tak właśnie się stanie.
— Bierzemy.— powiedział z uśmiechem Kaden, podając mężczyźnie dziesięć funtów.
— Kaden, dlaczego to zrobiłeś? Nie musiałeś za mnie płacić...— powiedział zdenerwowany Raphael, marszcząc brwi, kiedy drugi chłopak próbował podnieść choinkę.
— Przyjaciołom się pomaga, raczej o tym wiesz.— stwierdził Kaden i wzruszył ramionami.— Może byś mi pomógł, a nie zastanawiał się, dlaczego kupiłem ci choinkę?— zapytał ze śmiechem Kaden.
— Och, jasne.— odpowiedział niemal natychmiast Raphael, a następnie złapał za drugą stronę choinki, pomagając swojemu przyjacielowi.— Miłego dnia!
Krzyknęli jeszcze oboje w stronę mężczyzny, który posłał im uśmiech i machnął dłonią w ich stronę. Chłopcy z powrotem ruszyli w stronę zamku, a we dwójkę nie było żadnego problemu w niesieniu choinki.
Kiedy już tam dotarli, Kaden pomógł Raphaelowi wnieść choinkę do jego pokoju. Kaden ściągnął kurtkę, buty, czapkę oraz szalik i rękawiczki, rzucając wszystko na fotel w pokoju chłopaka.
— Mogę pomóc?— upewnił się Kaden, kiedy Raphael szukał w szafie kartonu z bombkami, ponieważ był pewny, że na pewno się tam znajduje.
— Oczywiście.— wymamrotał tylko Raphael, a już po chwili wyłonił się z szafy, wyciągając ogromne, zakurzone pudło ze wszystkimi dekoracjami świątecznymi.
— No to do dzieła.— powiedział zadowolony Kaden, a następnie wstał i wraz z przyjacielem zaczęli dekorować choinkę złotymi i niebieskimi bombkami. Najpierw jednak owinęli choinkę lampkami, które — kiedy podłączyli je do prądu — świeciły się na kolor żółty, co idealnie pasowało do bombek. Na samym końcu Kaden stanął na palcach i na sam szczyt choinki włożył złoty szpic.
— Gotowe. Wygląda cudownie.— powiedział zadowolony Raphael, kiedy ustawili choinkę w kącie pokoju, klaszcząc krótko w dłonie.
— No chyba sobie żartujesz. W tym pokoju jest szaro buro i ponuro.— stwierdził Kaden i pokręcił głową z niedowierzaniem, rozbawiając tym swojego przyjaciela. Zniknął za drzwiami pokoju Raphaela, choć jeszcze przez chwilę słyszał jego kroki na korytarzu.
Kaden wrócił jednak po chwili z drugim pudłem, które położył na łóżku Raphaela. Pudło na szczęście nie było zakurzone tak jak poprzednie.
— To są rzeczy, których nie użyłem u siebie, ale będą idealne, abyś ty je użył.— oznajmił Kaden, a następnie zaczął wszystko wyciągać z pudła, zanim Raphael zdążył jakkolwiek zaprotestować. I tutaj Kaden miał pełne pole do popisu. Na okna nakleił gumowe naklejki w kształcie prezentów i Mikołaja (zupełnie, jakby miał pięć lat, ale ta magia świąt na niego działa). Baldachim, który udoskonalał łóżko Raphaela, ozdobił niebieskimi lampkami, a jego pościel przebrał na świąteczną. Firankę również ozdobił niebieskimi lampkami, aby wszystko idealnie do siebie pasowało. Na komodzie rozłożył świeczki, które pachniały jabłkiem i cynamonem, a z chwilą później je zapalił.
— Wow.— powiedział z uśmiechem Raphael, obserwując poczynania Kadena.— Magia świąt naprawdę na ciebie działa...
— Otóż to, ale jeszcze czegoś mi tutaj brakuje...— wymamrotał Kaden, po czym znów zniknął za drzwiami. Wrócił w rękach z pudełkiem, które opakowane było w złoty papier z niebieską kokardą na samej górze. Położył to pod choinką chłopaka.— To prezent dla ciebie, ale możesz otworzyć go dopiero po kolacji wigilijnej.
— Jasna sprawa.— odpowiedział z uśmiechem Raphael.— Twój prezent ode mnie już znalazł się pod twoją choinką.
— Dziękuję.— odpowiedział Kaden i delikatnie się uśmiechnął.
— Ja dziękuję za pomoc. Może teraz czas ruszyć pomóc służbie?— zaproponował Raphael, a Kaden skinął ochoczo głową, przez co obaj chłopcy wyszli z pomieszczenia i zeszli na dół do naprawdę ogromnej kuchni.
Kiedy już się tam znaleźli, Raphael zaczął pomagać dosłownie w kuchni — kroił, zmywał naczynia i inne podobne czynności, a Kaden w międzyczasie zanosił wszystko na stoły w sali tronowej. Były one oczywiście ułożone na kształt litery U, a zakryte białymi obrusami. Przy każdym krześle na stole leżała serwetka ze świątecznymi wzorami oraz plakietką z imieniem i nazwiskiem, która była złota. Każde krzesło ozdobione było także złotą wstążką, a pojedynczy komplet sztućców zawinięty tego samego koloru serwetką. Stały dwa talerze przy każdym miejscu — płaski i głęboki. Na stołach stały oczywiście także mniejsze talerzyki do deserów, czy sałatek, a z babeczek ułożone były piramidy. Stoły uginały się pod ilością ciast i ciasteczek, które wykonały kucharki, a przecież dochodziły do tego jeszcze sałatki oraz pierwsze i drugie danie.
Gdy wszystko było już gotowe, Kaden musiał przygotować się na wigilię. Ruszył zatem do swojego pokoju, a kiedy znalazł już się w środku, podszedł do komody i wyciągnął czystą bieliznę. Po chwili znalazł się w łazience.
Po szybkiej, ale ciepłej i odprężającej kąpieli, Kaden wyszedł z łazienki, wchodząc do swojego pokoju w samych bokserkach. Wskoczył w granatowe, eleganckie spodnie (które zostały wcześniej nawet wyprasowane, aby ładniej wyglądały). Na górę założył białą koszulę ze złotymi dodatkami, jednak ta była w pełni przykryta granatową marynarką, którą zapiął. Na ramionach miała ona złote epolety, a z tyłu na plecach złote dodatki. Na nogi włożył czarne buty, a nadgarstek przyozdobił eleganckim zegarkiem. Na jego palcu widniał złoty pierścień rodziny Schreave. Włosy jak zwykle idealnie ułożył, jednak zakrył je prawie w całości ogromną, złotą koroną. Użył swoich ulubionych perfum, a potem chwycił do rąk prezenty dla swojej rodziny, po czym wyszedł z pokoju.
Na samym początku udał się do sypialni swoich rodziców. Pod ich ogromną choinką położył dwa prezenty. Dokładnie tak samo uczynił z prezentem dla Eadlyn oraz Ostena. Podarunek dla Ahrena już dawno został wysłany do Francji, aby tam Ahren, spędzając czas ze swoją rodziną, mógł ucieszyć się także z prezentu od młodszego brata.
I wtedy Kaden dopiero ruszył do sali tronowej. Kiedy wkroczył do sali, można było usłyszeć westchnienia wszystkich zebranych tam dziewczyn w mniej więcej jego wieku, choć jego to zbytnio nie interesowało. Nie intrygowała go myśl o żadnym związku z kimkolwiek. Ominął wszystkie stoły, a następnie usiadł na swoim tronie, gdzie siedziała już połowa jego rodziny.
— Skoro wszyscy już jesteśmy.— zaczął Maxon, wstając, kiedy już wszyscy dotarli kilka minut później. Wszyscy wstali wraz z nim, by wnieść toast.— Chciałbym złożyć wszystkim najszczersze życzenia z okazji Bożego Narodzenia. Jest to dla nas wszystkich naprawdę ważne święto i to idealny moment, by się pojednać. Każdy z nas tutaj, z rodziny Schreave, Singer, czy każdej innej jest sobie równy, a kieruję to oczywiście w stronę osób, które sprawiają, że życie w zamku staje się jeszcze lepsze. Chciałbym podziękować wam za ten wspólnie spędzony rok i wasze oddane serce oraz waszą pracowitość. Następne kilka dni spędźcie z rodziną i nacieszcie się jej obecnością, ile się da.
Wszyscy nagle zaczęli dziękować za złożone życzenia. Później wszyscy zgromadzeni odmówili wspólną modlitwę, którą rozpoczął oczywiście Maxon, a dopiero po niej wszyscy mogli zasiąść do stołu, by zjeść kolację wigilijną.
Szczerze mówiąc, Kaden sam nie wiedział, czego do jedzenia ma się chwycić najpierw. Wszystko wyglądało tak przepysznie... I zdecydowanie tak samo pachniało. Zerknął ukradkiem na talerz swojego ojca. Ten wziął jakąś sałatkę, prawdopodobnie jarzynową, a do tego rybę.
— Fuj.— wymamrotał pod nosem Kaden, marszcząc nos przez zapach ryby, której nie cierpiał. Długo to jednak nie potrwało. Nachylił się, a następnie sięgnął po dzban z barszczem. Nalał sobie ćwiartkę talerza (aby zjeść coś więcej niż sam barszcz), a do tego nabrał uszek z kapustą.
Następnie zjadł identyczną sałatkę jak jego ojciec, wraz z pysznym chlebkiem. Po tym jednak nie było mu mało, dlatego nałożył sobie dwa kawałki różnego rodzaju ciast, a na talerz nałożył również kilka ciasteczek. Herbatę malinową miał po swojej lewej stronie i to właśnie nią wszystko to zapijał, zajadając puste miejsce w żołądku także owocami.
Po naprawdę obfitej uczcie przyszedł czas, aby podzielić się opłatkiem. Pierwszą osobą, która podeszła do Kadena, był oczywiście Raphael, który zawsze stawiał swojego przyjaciela na pierwszym miejscu.
— No więc Kaden. Dobrze wiesz, że totalnie nie potrafię składać życzeń, ale wszystkiego najlepszego, abyś znalazł osobę, którą będziesz kochać ponad życie. I żeby ta osoba również cię kochała.— wyszeptał Raphael, wystawiając w stronę Kadena opłatek.
— Dziękuję, Raphaelu.— wymamrotał Kaden, przyjmując od Raphaela kawałek opłatka. Bardzo przykro zrobiło mu się z tego powodu, że podobał się Raphaelowi, a on sam nie odwzajemniał jego uczuć...— Ja tobie również życzę, abyś znalazł taką osobę, bo zdecydowanie na taką zasługujesz. Jesteś wspaniałym przyjacielem i moim kompanem do różnorakich przygód. Dziękuję za to, że jesteś. Bardzo to cenię.
— Ja również dziękuję, Kaden.— odpowiedział Raphael, a następnie pochylił się w stronę Kadena i mocno objął go ramionami. Kaden oczywiście oddał uścisk, klepiąc Raphaela po plecach, kładąc podbródek na jego ramieniu.
Kiedy w końcu się odkleili, Kaden ruszył do swoich rodziców. Najpierw podszedł do ojca, któremu życzył przede wszystkim cierpliwości, aby mógł spokojnie panować w Illéi, natomiast swojej matce życzył dużo zdrowia, które zdecydowanie było jej teraz potrzebne. Eadlyn życzył tego, aby znalazła w końcu swojego wymarzonego mężczyznę, a Ostenowi tego, żeby był grzeczny i po prostu nie denerwował rodziców.
Po całej uczcie, około godziny dwudziestej pierwszej, Kaden wrócił do swojego pokoju. Oczywiście pod choinką zobaczył stos prezentów. Usiadł na dywanie, tuż obok choinki, sięgając po pierwszy prezent, który był od rodziców. Dostał od nich nowy strój do szermierki, lunetę, teleskop oraz wiele intrygujących go książek. Od Eadlyn dostał gitarę, gdyż ta bardzo chciała ostatnio uczyć grać go na gitarze, ale ten najzwyczajniej w świecie jej nie posiadał, a chciał mieć własną. Od najmłodszego brata otrzymał jedynie laurkę z życzeniami, ale od razu powiesił ją sobie na tablicy korkowej, ponieważ rzeczy od serca cieszyły go znacznie bardziej niż te prezenty kupne. Znalazł tam także prezent od babci — ręcznie robione rękawiczki oraz szal. Przedostatnim prezentem, jaki rzucił się Kadenowi w oczy, był ten, który otrzymał od Raphaela. Kiedy go otworzył, zobaczył w środku dużo, szklaną kulę. Gdy się nią potrząsnęło, środek zapełniał się sztucznym śniegiem we wodzie, a ilustracją w środku była ogromna choinka z prezentami. Kaden odłożył prezent na półkę, co ślicznie prezentowało się z jego udekorowanym pokojem, a następnie sięgnął po ostatni prezent pod choinką. Był on od Ahrena.
Drogi Braciszku,
dziękuję za paczkę od Ciebie. Prezent, który mi kupiłeś był naprawdę trafiony, wręcz idealny. Bardzo cieszę się, że o mnie nie zapomniałeś. Życzę Ci wesołych świąt Bożego Narodzenia, abyś spędził je w gronie najlepszych, a może i poznałbyś kogoś nowego? Wraz z Camillą przyjedziemy w pierwszy dzień świąt. Wtedy otrzymasz od nas lepszy prezent. Cieszę się, że niedługo się zobaczymy.
Zawsze kochający Cię brat, Ahren.
Kiedy Kaden przeczytał list, do jego oczu napłynęły łzy wzruszenia, ale szybko je powstrzymał, szeroko się uśmiechając. Odłożył list na biurko, a następnie sięgnął po album ze szkicami swojego brata, które były naprawdę zadziwiające. W końcu znalazł swój portret, a był on naprawdę piękny.
Po obejrzeniu jeszcze raz wszystkich prezentów Kaden ponownie poszedł do łazienki, skoczył pod szybki prysznic, przebierając się w swoją piżamę. Później natychmiast wskoczył do łóżka, przykrywając się kołdrą. Zasnął z myślą, że już jutro przyjadą goście i może pozna kogoś nowego... Już nawet wiedział kogo.
🎄
Carmen García była bardzo specyficzną osobą. Praktycznie zawsze miała dobry humor, bardzo rzadko wpadała w złość, na ogół była wesoła, rozmowna i radosna. Często nie znosiła jednak myśli, że pewnego dnia, w wieku osiemnastu lat, miała zostać królową Hiszpanii. Posiadała młodsze rodzeństwo — braci bliźniaków. Jej relacje z nimi były naprawdę dobre, dokładnie tak samo, jak z jej rodzicami. W jej rodzinie panował spokój już od wielu lat.
Już dzisiaj miała wyjechać do Illéi, by tam spędzić święta Bożego Narodzenia oraz Nowy Rok. Jej rodzina dostała bowiem zaproszenie od króla Illéi — byli niemal pewni, że król chce w ten sposób odnowić stosunki dyplomatyczne, jednak rodzina García była bardzo przyjazna wobec innych krajów, dlatego z chęcią się zgodziła.
— Jesteś już gotowa, Carmen?— spytała po hiszpańsku jej matka, wchodząc do jej komnaty.
Była ona w kolorach jasnych i żółtych. Ściany były jasnożółte, natomiast podłogi i wszystkie meble w pomieszczeniu wykonane były z białego drewna. Po lewej stronie od wejścia w kącie znajdowało się łóżko dziewczyny. Było wysokie, drewniane oraz z baldachimem. Zaścielone było żółtą pościelą, a na nim ułożona była masa poduszek. Obok łóżka stała kwadratowa, żółta skrzynia, która miała być z pozoru szafką nocną, na której stała żółta lampka nocna. Tuż nad łóżkiem wisiało lustro z białą ramą w kwiaty, a pod lustrem do ściany przyklejone były białe motylki. Nad szafką nocną wisiała masa białych ramek ze zdjęciami jej rodziny oraz przyjaciół. Przy łóżku znajdował się biały fotel z żółtym misiem. Obok tego na podłodze rozpościerał się puchaty biały dywan. Na parapecie leżały żółto białe poduszki, na których dziewczyna zwykła siedzieć. Naprzeciwko łóżka stało biurko, a w drewnianych kubeczkach leżały ołówki oraz kredki i długopisy. Obok tego stała sztaluga z jakimś niedokończonym, ale bardzo ładnym obrazem. Na ścianie, a dokładniej na półce, leżały farbki, pędzle oraz paleta. Po lewej stronie od wejścia do komnaty była para drewnianych drzwi. Jedne prowadziły do garderoby, w której dziewczyna trzymała swoje zwykłe ubrania, ale także wszystkie ogromne sukienki, buty, tiary, biżuterię i torebki. Drugie drzwi natomiast prowadziły do jej własnej łazienki, w której znajdowała się ogromna wanna wraz z prysznicem.
— Właśnie skończyłam się pakować.— oznajmiła dziewczyna, uśmiechając się w stronę swojej matki. Jej głos był przesłodzony, ale kiedy chciała, była bardzo poważna. Gdy się do niej podeszło, można było wyczuć ostry zapach słodyczy (a były to jej ulubione perfumy).
— Świetnie.— odpowiedziała zadowolona kobieta, klaszcząc w dłonie. Miała ciemne włosy oraz ciemne oczy, a na głowie miała ogromną (i ciężką) koronę. Na sobie miała bordową suknię ze złotymi dodatkami.— Ubrałabyś się stosowniej.
Carmen nie była typową księżniczką. Nie lubiła nosić sukienek, czy szpilek — zdecydowanie wolała spodnie i trampki. Dzisiaj mianowicie miała na sobie białą koszulkę w żółte paski oraz jeansowe ogrodniczki. Jej stopy zdobiły żółte kapcie, a jej ciemne blond włosy były rozpuszczone i z delikatnymi falami.
— Przebiorę się, mamo, gdy będziemy wyjeżdżać. Spokojna głowa.— powiedziała z uśmiechem Carmen, a jej matka tylko skinęła głową, pochyliła się i złożyła czuły pocałunek na jej czole, po czym wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Jak obiecała matce, od razu po jej wyjściu ruszyła do swojej garderoby, aby wybrać coś odpowiedniego na przyjazd do Illéi i poznanie rodziny królewskiej. W końcu chwyciła wieszak z sukienką, która — jak myślała — byłaby idealna. Mianowicie, była ona oczywiście koloru żółtego, wykonana z wielu warstw delikatnego tiulu. Jej spódnica była mocno rozkloszowana, a sięgała jej aż do podłogi. Ramiączek w tej sukience nie było, jednak były rękawy, które zaczynały się na równi z dekoltem dziewczyny, a kończyły się na nadgarstkach. Były one również rozkloszowane, a zakończenie góry sukni było bardzo ładnie obszyte. Swoje włosy pozostawiła rozpuszczone, a w nie wsunęła złotą tiarę z żółtymi brylantami. Na szyi spoczywał naszyjnik w kształcie serca (po otwarciu było widać rodzinę królewską), który dostawał każdy z rodziny García. Zdziwieniem było to, że dziewczyna do takiej kreacji założyła... żółte trampki. Przecież suknia była długa — nikt ich nie widział, więc dlaczego miałaby krzywdzić swoje stopy szpilkami? Carmen nie malowała się — nie lubiła zakrywać swoich delikatnych piegów na nosie i policzkach. Jedyną rzeczą, którą użyła, była delikatna kredka do brwi, błyszczyk oraz tusz do rzęs.
Dziewczyna zostawiła wszystkie swoje rzeczy tuż przy drzwiach, aby kamerdynerzy wzięli je i zanieśli do limuzyny, a ona — całkiem odpicowana, z torebką w ręku (a miała tam swój telefon) — zeszła na dół, zobaczywszy swoich dwóch braci.
Jej bracia bliźniacy mieli po dwanaście lat, byli oni kopią ich ojca, a mieli na imię Riko i Miko. Mieli jasną skórę, jasne zielone oczy, piegi na twarzy oraz platynowe włosy. Byli męską kopią Carmen. Tak samo słodcy, jakby wyprodukowani w fabryce ze słodyczami.
— Dzień dobry, chłopaki.— powiedziała z uśmiechem Carmen, podchodząc do chłopaków i przytulając ich, a była od nich delikatnie wyższa.
— Cześć, Carmen.— odpowiedzieli niemal jednocześnie chłopcy, po czym wszyscy zachichotali.
— Gotowi na wyjazd do Illéi?— zapytała Carmen, wciąż na nich patrząc. Chłopcy popatrzyli na siebie, wywracając oczami.
— Tak, choć szczerze mówiąc, wolelibyśmy zostać w Hiszpanii. Podróż będzie dłuuuga.— odpowiedział Riko, a Carmen przytaknęła.
— Zdecydowanie za długa.— potwierdził Miko, wzdychając.
— No wiem, ale obiecuję wam, że będzie super. Poznamy rodzinę królewską, odnowimy stosunki dyplomatyczne i będzie bardzo dobrze.— powiedziała z uśmiechem Carmen.— Święta będą udane.
— Mamy taką nadzieję.— odpowiedział Miko, a Carmen tylko skinęła głową. Rozejrzała się po korytarzu, a już po chwili zobaczyła starszego mężczyznę, który jechał w ich stronę na wózku inwalidzkim, który był elektryczny, co znacznie ułatwiało życie mężczyzny. Był to dziadek dziewczyny i bliźniaków, były król Hiszpanii.
— Cześć, dziadziu.— powiedziała z promiennym uśmiechem dziewczyna, podchodząc do niego i delikatnie przytulając.— Jak się trzymasz?
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze.— westchnął mężczyzna, klepiąc wnuczkę po ramieniu.— Uważajcie na siebie w Illéi.
— Oczywiście.— odpowiedziała. Kiedy jej babcia zmarła, stan mężczyzny mocno się pogorszył. Był stary i schorowany, ale jak na swój wiek, całkiem dobrze się trzymał. Co prawda, trzeba było pomagać mu w naprawdę wielu rzeczach, choć Carmen uwielbiała to robić. Bardzo mocno kochała swoją rodzinę.— Wesołych świąt Bożego Narodzenia, dziadku.
— Tobie również, najdroższa Carmen.— odpowiedział mężczyzna z delikatnym uśmiechem, a Carmen znów delikatnie go objęła.
Kiedy już się pożegnali, dziewczyna założyła żółtą kurtkę, tego samego koloru rękawiczki, czapkę i szal, po czym wraz ze swoimi braćmi i rodzicami czekała na dworze na limuzynę, która miała zawieźć ich prosto na lotnisko, gdzie znajdował się ich prywatny samolot.
Carmen, siedząc na swoim miejscu i patrząc przez małe, owalne okienko na piękne chmury i niebo, stwierdziła, że napisze do swojej przyjaciółki, księżniczki Portugalii. Tak więc zrobiła, a ta umiliła jej długi spędzony czas w samolocie, który wciąż się dłużył. Carmen obejrzała także połowę jakiegoś filmu, który bardzo ją zaintrygował (a był to film Disneya).
Dotarłszy do Illéi (lot trwał około dziesięciu godzin), Carmen, która była bardzo zmęczona, wyszła z samolotu. Była godzina dziewiętnasta, jednak na dworze już dawno było bardzo ciemno i zdecydowanie mroźno. Śnieg sypał, a było go niemal po kolana. Kiedy Carmen zeszła po schodach, wyprostowała się i to właśnie wtedy zobaczyła całą rodzinę królewską, niemal otwierając usta ze zdumienia, ponieważ stało się to tak nagle. Pośrodku stali Maxon i America, a po ich obu stronach Kaden, Osten i Eadlyn.
— Królu, królowo.— powiedziała z uśmiechem dziewczyna, oczywiście po angielsku, skłaniając się, chwytając w dłonie końce swojej sukni. Rodzina Schreave również się pochyliła, niemal jednocześnie, jakby mieli to zaplanowane na długo przed.
— Witamy w Illéi, księżniczko García.— odezwał się Maxon, również po angielsku, podając dziewczynie dłoń. Carmen przyjęła ją, delikatnie ściskając, a mężczyzna ucałował jej wierzch dłoni. Następnie podeszła do niej America, również ściskając jej rękę. Następna była oczywiście Eadlyn, a obok niej stał Osten.
— Cześć, mały książę Illéi.— powiedziała z uśmiechem Carmen, podając mu swoją rękę, a ten przyjął ją i nią potrząsnął.
— Cześć, księżniczko Hiszpanii.— odpowiedział ze śmiechem dziesięcioletni Osten.
Kiedy Carmen wyprostowała się, została jej ostatnia osoba do przywitania się, mianowicie był to Kaden, który rumieniąc się (a miał wymówkę, że było tak zimno) czekał na to, aż dziewczyna do niego podejdzie. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie chlapnie czegoś głupiego.
— Cześć, jestem Kaned.— powiedział zestresowany chłopak, gdy rodzice Carmen zaczęli witać się z władcami Illéi, którzy wyszli z samolotu.— Kaden, przepraszam.
— Bardzo miło mi ciebie poznać, Kadenie.— odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem, a po chwili zachichotała, kiedy chłopak ucałował wierzch jej dłoni, a raczej żółtą rękawiczkę.
— Wydaje mi się, że możemy przejść teraz do sali tronowej, by wspólnie zjeść kolację. Na pewno ciepły posiłek przyda wam się wszystkim po tak długim locie.— zaczął Maxon po chwili i jednorazowo klasnął w dłonie.
Walizki rodziny García zostały przeniesione przez kamerdynerów do ogromnego zamku, a Maxon zaprowadził rodzinę Carmen prosto do sali tronowej. Wchodząc do zamku głównymi drzwiami, można było zobaczyć masę gwardzistów, którzy skłaniali się na widok innej rodziny królewskiej. Carmen, jej rodzice oraz rodzeństwo w spokoju mogli rozebrać się z odzieży wierzchniej, a następnie wszyscy ruszyli do sali tronowej.
Carmen odnalazła swoje miejsce przy ogromnym stole, a dziwnym trafem znajdowało się ono tuż obok księcia Illéi. Po odmówieniu modlitwy, wszyscy zasiedli do stołu i zaczęli jeść.
— Słyszałem, że hiszpanie mają świetne jedzenie, czy to prawda?— zagadnął Kaden, kiedy kelnerzy podchodzili i nalewali pysznej zupy do głębokich talerzy.
— Jasne, to prawda.— odparła dziewczyna, kiwając z uśmiechem w stronę kelnerki, która nalała jej zupy.— Na Boże Narodzenie w szczególności są przygotowywane najróżniejsze potrawy. Obowiązkowo dwudziestego czwartego grudnia jest podawana szynka Serrano, jednak owoce morza i ryby również odgrywają istotną rolę w menu, zwłaszcza krewetki królewskie.
— Bardzo interesujące. U nas niestety nie ma jakichś określonych potraw, ale dam sobie rękę uciąć, że nasze kucharki są najlepsze.— powiedział z uśmiechem Kaden, kiedy Carmen skosztowała zupy. Chłopak nie wiedział, że jego ojciec cały czas obserwuje ich z triumfalnym uśmiechem, przekonany, że jego plan powoli sam wciela się w życie.
— Powiem ci, że ręki nie stracisz.— odpowiedziała dziewczyna, odkładając delikatnie łyżkę.— Ta zupa jest przepyszna. Wasze kucharki naprawdę mają talent.
— Może opowiesz mi o jakichś innych tradycjach w Boże Narodzenie?— zaproponował Kaden, zadowolony pochwałą ze strony dziewczyny, mimo iż dotyczyła ona kelnerek.
— Jeśli nalegasz.— odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.— Na deser podczas wigilii jest migdałowy słodki turrón i Roscón de Reyes. Jest to ciasto wypełnione bitą śmietaną z kandyzowanymi owocami na górze i fasolką oraz figurką wypiekaną w środku. Jeśli zdobędziesz figurkę z małą zabawką, zdobędziesz zaszczyt noszenia korony, ale jeśli twój plasterek zawiera fasolkę, będziesz musiał zapłacić za roscón w przyszłym roku.
— Naprawdę chciałbym mieć takie świetne tradycje!— powiedział podekscytowany Kaden, wyobrażając sobie to wszystko w głowie.— Jedliście wczoraj coś takiego? Coś ci wyszło?
— Zaszczyt noszenia korony.— odpowiedziała dumnie dziewczyna, uśmiechając się triumfalnie.— Teraz ty opowiedz mi o tradycjach w Illéi.
— Boże Narodzenie obchodzi się bez zmian w stosunku do przyjętej normy, więc nie jest to coś bardzo interesującego. Spożywamy w wigilię dwanaście potraw. Różnie jest jednak z Nowym Rokiem, ponieważ obchodzimy go podczas fazy księżyca. Dobrze się złożyło, że tym razem jest w nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia.— oznajmił Kaden. Po zjedzeniu zupy wzięli się za konsumowanie pysznych ciast i ciasteczek, a ich rozmowa nie miała końca. Bardzo dobrze im się rozmawiało.
— W większości krajach do nowego roku jest odliczanie od dziesięciu, o ile się nie mylę, a u nas jest to coś innego.— oznajmiła Carmen.— Zobaczysz trzydziestego pierwszego grudnia.
— Tak mnie tym zaciekawiłaś, że aż muszę zapytać.— powiedział zaintrygowany Kaden, chcąc poznać jeszcze więcej nieznanych mu zakamarków kultury hiszpańskiej.— Jak u was z Mikołajem? Albo aniołkiem? Kto przynosi wam prezenty?
— U nas nie ma Świętego Mikołaja. Zamiast niego prezenty dostarczane są szóstego stycznia przez Reyes Magos, czyli Trzech Mędrców. Oznaczało to kiedyś, że dzieci muszą czekać dwanaście dni więcej niż wy, aby otrzymać prezenty. Teraz jednak się to zmienia i dostajemy prezenty zarówno w Boże Narodzenie, jak i Święto Trzech Króli. Kraj Basków ma swoją własną wersję wesołego dziadka, który istnieje tylko w tym rejonie. Nazywa się Olentzero, jest olbrzymem, który ubiera się w chłopskie stroje i pali fajkę, a w nocy dwudziestego trzeciego grudnia w Bilbao podróżuje wzdłuż Gran Via w kierunku teatru Arriaga, gotowy zostawić prezenty dla dzieci w wigilię.— opowiedziała z uśmiechem dziewczyna, a Kaden siedział z otwartymi szeroko ustami.
— Wow.— wymamrotał zszokowany chłopak.— Wiesz co, mogę cię zaskoczyć, ponieważ uczyłem się języka hiszpańskiego, więc możemy porozumiewać się właśnie w tym języku.
— Jeju, to cudownie!— odpowiedziała dziewczyna, gdyż przez cały czas używali języka angielskiego, który obowiązywał już niemal wszędzie.— Wydaje mi się jednak, że łatwiej będzie mówić po angielsku.
— Jasne, oczywiście.— odpowiedział od razu Kaden i chciał coś dodać, jednak przerwał mu głos ojca.
— Myślę, że po tej wspaniałej uczcie możemy podzielić się opłatkiem.— powiedział Maxon, wstając ze swojego tronu.
— O nie.— szepnął pod nosem Kaden. Totalnie nie wiedział, czego ma życzyć dziewczynie.
— No więc, Kadenie.— zaczęła dziewczyna, wstając i stojąc naprzeciwko niego, jednak Kaden był dużo wyższy od niej.— Życzę ci wesołych świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Przede wszystkim, abyś był zdrowy i szczęśliwy, bo to w sumie najważniejsze. Na miłość przyjdzie czas, a ja mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi i nawet jeśli wyjadę z powrotem do siebie, to kiedyś mnie odwiedzisz i wtedy opowiem ci jeszcze więcej tradycji hiszpańskich, nie tylko obowiązujących w Boże Narodzenie.
— Yyy... Nawzajem. Wesołych świąt.— odpowiedział zarumieniony chłopak, którego przytkało, jednak dziewczyna tylko posłała mu szeroki uśmiech i odłamała kawałek opłatka. Kaden zrobił to samo.
Niedługo później rodzina García miała udać się do swojej połowy zamku, która została im wcześniej przygotowana. Rodzice Carmen, Philip i Delores, dostali własną komnatę, Miko i Riko wspólną, a Carmen również własną, oddzielną komnatę.
Gdy dziewczyna weszła do środka, jej walizki już na nią czekały tuż przy łóżku. Pomieszczenie urządzone było na biało, jednak cała komnata była bardzo ładnie świątecznie ustrojona. Carmen podeszła do komody, gdzie znajdowała się karteczka w całości zapisana eleganckim i schludnym pismem:
Stwierdziłem, że udekoruję Twój pokój, ponieważ było tutaj bardzo ponuro. Pod choinką znajduje się Twój prezent ode mnie — mam nadzieję, że Ci się spodoba. Gdybyś chciała mnie odwiedzić, moja komnata znajduje się na końcu korytarza na drugim piętrze.
Kaden.
— Ten człowiek jest niemożliwy.— powiedziała z uśmiechem Carmen, będąc pod bardzo dobrym wrażeniem, zerkając na zapakowane pudełko pod choinką, która świeciła na złoto. Była jednak oczywiście pozytywnie zaskoczona, że ktokolwiek z członków rodziny królewskiej Schreave pamiętał o prezencie dla niej. W końcu ona także miała prezenty dla nich wszystkich.
Przez chwilę dziewczyna się myliła. Gdy zerknęła głębiej pod choinkę, zobaczyła większe, żółte pudełko z karteczką: Dla Carmen od Maxona, Americi, Eadlyn i Ostena Schreave.
Dziewczyna najpierw chwyciła większy prezent. Delikatnie zdarła z niego ozdobny papier, a następnie ściągnęła wieko pudełka. W środku znajdowała się ogromna suknia. Kiedy wyciągnęła ją z pudła, była ona prześliczna. Mocno rozkloszowana, ozdobiona tiulem i koronką. Była ona po prostu idealna. Później zajęła się rozpakowywaniem prezentu od Kadena. Była bardzo ciekawa, co podarował jej chłopak. Gdy otworzyła wieczko małego pudełeczka, jej oczom ukazał się złoty pierścionek z żółtym diamentem pośrodku. Na obrączce był wygrawerowany napis: Od Kadena dla Carmen, święta 2030 rok.
— O mój Boże...— wyszeptała poruszona dziewczyna, natychmiast zakładając pierścionek na palec. Był prześliczny i bardzo się jej spodobał.
Postanowiła, że wręczy Kadenowi swój prezent teraz. Będąc w takiej euforii, pod takim wrażeniem, musiała zrobić to natychmiast. Wzięła całą torbę z prezentami dla rodziny Schreave, a następnie wyszła ze swojej komnaty, przechodząc przez korytarz, odnajdując drzwi do pokoju Kadena. Zapukała dwa razy, a następnie stanęła prosto.
— Tak?— spytał Kaden, otwierając drzwi.— Och, cześć, Carmen. Nie spodziewałem się ciebie tak późno...
— Przepraszam, że tak cię nachodzę, ale chciałam ci bardzo podziękować za prezent, który mi sprawiłeś.— powiedziała dziewczyna i nagle, totalnie znikąd, odłożyła swoją torbę i przytuliła chłopaka. Kaden był tym totalnie zszokowany, jednak po chwili oddał delikatny uścisk.
— Ojej, przepraszam, nie chciałem przeszkadzać.— usłyszeli nagle głos Maxona, dlatego natychmiast odsunęli się od siebie.
— Tato...— wymamrotał Kaden i wywrócił oczami, dając do zrozumienia ojcu, żeby lepiej sobie poszedł.
— Jasne.— odpowiedział Maxon i zachichotał.— Miłej nocy wam obojgu.
— Dziękujemy. Nawzajem.— odpowiedzieli niemal jednocześnie, a Maxon tylko znów się zaśmiał i odszedł, podśpiewując coś pod nosem, kiwając głową w rytm jakiejś muzyki, która tworzyła się w jego umyśle.
— Wracając.— wyszeptała dziewczyna, kiedy Maxon zniknął za rogiem.— Ja oczywiście także mam coś dla ciebie.
Dodała dziewczyna, a następnie sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej kwadratowy prezent opakowany w świąteczny papier. Podała go chłopakowi ze słowami:
— Wesołych świąt.
Kaden oczywiście zaprosił ją do środka, zamykając drzwi. Oboje usiedli na jego łóżku, a chłopak zaczął powoli rozpakowywać prezent. Kiedy już to zrobił, wyciągnął z pudełka szklaną, żółtą i bardzo drogą pozytywkę z baletnicą na samej górze.
— Jest przecudna.— powiedział z uśmiechem chłopak, a następnie wstał z łóżka, postawił ją na komodzie i delikatnie nakręcił. Baletnica na samej górze zaczęła się powolutku kręcić, a z małego urządzenia wydobywała się śliczna, wpadająca w ucho melodia.— Naprawdę ci dziękuję.
— Coś za coś, się mówi.— powiedziała ze śmiechem dziewczyna.— Cieszę się, że ci się podoba. Pierścionek od ciebie również jest prześliczny. Idealnie trafiłeś w mój gust.
— Dziękuję, miło mi to słyszeć.— odpowiedział chłopak, odwracając się w jej stronę.
— Chciałbyś może pójść ze mną do sali tronowej, by zostawić pod choinką prezenty dla twojej rodziny?— zaproponowała dziewczyna, a chłopak tylko skinął głową. Był ubrany całkiem inaczej niż na uroczystej kolacji — teraz miał na sobie białą, bawełnianą piżamę w zieloną kratę. Jego włosy opadały na jego czoło, przez co chłopak, według Carmen, wyglądał bardzo słodko, próbując nad nimi zapanować.
Wyszli z jego komnaty, po czym zeszli po długich schodach i ruszyli w stronę sali tronowej.
— Gdzie się wybieracie, Kaden?— spytał gwardzista Leger, który ewidentnie musiał tamtędy przechodzić, gdyż pełnił wartę.
— Do sali tronowej zostawić prezenty. Spokojnie, dwie minutki i jesteśmy w swoich komnatach.— powiedział od razu Kaden, a Aspen skinął głową, idąc w stronę drzwi głównych.
Carmen i Kaden weszli do środka sali tronowej, a otwierane się drzwi rozległy się echem po całym pomieszczeniu. W kącie świeciła ogromna choinka, pod którą Carmen zamierzała zostawić prezenty. Podeszła do niej i wyciągnęła wszystko z torby. Wszystkie prezenty elegancko ułożyła pod choinką, aby były one idealnie widoczne dla rodziny Schreave, kiedy ci wejdą następnego dnia do sali tronowej na śniadanie.
— Gotowe.— powiedziała uśmiechnięta i zadowolona dziewczyna, podnosząc się z kolan i otrzepując ręce.— Myślisz, że twoi rodzice będą zadowoleni?
— Myślę, że będą bardzo zadowoleni.— odpowiedział uśmiechnięty Kaden, a dziewczyna zachichotała.
— Dobrze, to ja będę zmykać do swojej komnaty. Miłej nocy.— powiedziała z uśmiechem dziewczyna, a następnie pomachała w jego stronę, powoli się oddalając.
— Miłej nocy!— krzyknął za nią chłopak.— Jutro cię z kimś zapoznam!
— W porządku!— odkrzyknęła dziewczyna, wchodząc do swojej komnaty. Kiedy zamknęła drzwi, podeszła do szafy i wyciągnęła z niej swoją piżamę (zdążyła już się rozpakować). Była to żółta koszula z guzikami w czarne, cienkie paski oraz tego samego koloru spodenki.
Dziewczyna wzięła szybką kąpiel, a następnie wskoczyła w piżamę i położyła się do wygodnego łóżka. Niedługo później zasnęła.
🎄
Carmen obudziła się dopiero o godzinie ósmej rano. Spała około dziesięciu godzin, dlatego była bardzo wyspana. Kiedy podniosła się do pozycji siedzącej, przetarła oczy, przeciągając się. Po chwili jednak postanowiła, że podniesie się z łóżka i pójdzie do łazienki, by się ogarnąć.
Podeszła do szafy, wyciągając z niej pierwszą lepszą sukienkę. Nieważne, jaką wybrała, każda z jej sukienek była ciężka, ogromna, no i przede wszystkim prześliczna. Dziewczyna wzięła ją do rąk, wyciągnęła czystą bieliznę oraz skarpety (aby założyć trampki), po czym ruszyła do łazienki. Przemyła twarz, umyła zęby, załatwiła potrzeby fizjologiczne, wskoczyła w sukienkę, podkreśliła swoje brwi, pomalowała rzęsy oraz usta, przeczesała swoje włosy szczotką, a na samym końcu użyła perfum. Włożyła na stopy trampki, na głowę koronę, a już po chwili była gotowa, dlatego wyszła ze swojej komnaty.
— O, cześć, Carmen.
Usłyszała nagle głos Kadena, gdy tylko zamknęła drzwi. Pojawił się tam tak nagle, jakby tylko czekał, aż dziewczyna wyjdzie ze swojej komnaty, by móc ją przywitać.
— Dzień dobry, Kadenie.— odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna, a pierścionek od niego na jej palcu cudownie zabłysnął pod wpływem światła.— Jak minęła ci noc?
— Bardzo dobrze.— odpowiedział Kaden, stając naprzeciwko niej, nerwowo przeczesując włosy.— A tobie? Łóżko jest wygodne?
— Oczywiście, że tak. Bardzo się wyspałam.— odpowiedziała dziewczyna i zachichotała, a następnie oboje ruszyli na dół, by zjeść śniadanie.— Słyszałam, że samolot twojego brata się opóźnił?
— Tak, miał być wczoraj, jednak przyleci dopiero dzisiaj. Poznamy jego dziewczynę. Znaczy... Żonę.— wymamrotał chłopak, zdając sobie sprawę z tego, jak dziwne jest to, że jego brat na żonę, a jeszcze niedawno nie był w ogóle pełnoletni.
— Ach, tak. Camille de Sauveterre, królowa Francji.— wymamrotała Carmen.— Ale wiesz co? Pocieszę cię, ponieważ ostatnio ją poznałam, gdy przyjechała do Hiszpanii. Widziałam twojego brata. Ich małżeństwo wygląda na naprawdę szczęśliwe. Są w sobie czysto zakochani. Nie ma czym się martwić, tak myślę.
— Naprawdę? To dobrze.— odpowiedział z ulgą chłopak, przecierając czoło.— Chciałbym mieć taką miłość jak on...
— Na pewno kiedyś znajdziesz osobę, którą pokochasz ponad życie i z wzajemnością.— odparła Carmen, a Kaden pokręcił głową.
— Na pewno nie.— odpowiedział ze śmiechem.— Wyląduję na starość sam z trzydziestoma kotami.
— Oj, daj spokój.— westchnęła Carmen.— Naprawdę dużo sobie odejmujesz. Jesteś... bardzo dobrym człowiekiem i bardzo dobrze mi się z tobą rozmawia. Mam nadzieję, że zostaniemy bliskimi przyjaciółmi.
— Też mam taką nadzieję, Carmen.— odpowiedział z uśmiechem Kaden, a następnie weszli do sali tronowej na śniadanie.
Po zjedzeniu pysznego śniadania Carmen zaczęła obserwować Kadena. Siedział i jadł. Nic więcej nie robił, jednak było w nim coś intrygującego. Coś, co ją zaciekawiło. W końcu Kaden również zauważył jej wzrok. Uśmiechnął się, a następnie skinął głową w stronę drzwi. To był jasny znak dla Carmen. Wstała z krzesła, podziękowała za śniadanie, a następnie wraz z Kadenem wyszła z sali tronowej.
— Mówiłem ci wczoraj, że z kimś cię zapoznam, więc zapraszam za mną.— oznajmił Kaden z tajemniczym uśmiechem. Stanęli przed drzwiami jakiegoś nieznanego dla Carmen pokoju. Wiedziała jednak, że znajduje się on na korytarzu z komnatami dla personelu, co nieco ją zdziwiło. Kaden zapukał do drzwi, a te już po chwili się otworzyły.
— Cześć, Kaden.— powiedział z uśmiechem Raphael, wychodząc ze swojego pokoju, dopiero po chwili zauważając dziewczynę stojącą obok.— A ty jesteś...?
— Raphael, to jest Carmen, księżniczka i przyszła królowa Hiszpanii, Carmen, to mój najlepszy przyjaciel, Raphael.— powiedział z uśmiechem Kaden, wskazując dłonią raz na chłopaka, raz na dziewczynę.
— Miło mi poznać.— powiedział Raphael i natychmiast się ukłonił, podając jej swoją dłoń.
— Mi również, ale proszę, nie kłaniaj się nigdy więcej. To trochę krępujące... I całkiem niepotrzebne.— powiedziała od razu Carmen, ściskając delikatnie jego dłoń.
— W porządku.— odparł chłopak, drapiąc się po karku.
— Może pójdziemy na dwór i porzucamy się śnieżkami?— zaproponował podekscytowany Kaden, zerkając to na Raphaela, to na Carmen.
— Według mnie to świetny pomysł, wchodzisz w to, Carmen?— spytał czarnowłosy.
— Oczywiście, pójdę szybko się ubrać w coś cieplejszego.— odpowiedziała dziewczyna, a następnie wyminęła ich i pobiegła do swojego pokoju. Włożyła na siebie te same ubrania wierzchnie, w których tutaj przyjechała — żółta kurtka, szalik, rękawiczki oraz czapka.
Kiedy zeszła na dół, chłopcy już na nią czekali. Bez żadnych komplikacji wyszli z zamku, a następnie udali się do ogrodu, gdzie w spokoju mogli porzucać się śnieżkami.
— No to co? Powodzenia życzę!— krzyknął ze śmiechem Kaden, a następnie pobiegł w swoją stronę, aby prawdopodobnie ulepić zapas śnieżek. Carmen nie chciała być gorsza, dlatego również pobiegła w swoją stronę. Uklęknęła na śniegu, a następnie zaczęła lepić śnieżki.
— Osz ty!— krzyknęła zdziwiona dziewczyna, kiedy oberwała od Raphaela prosto w głowę. Wyprostowała się, a następnie chwyciła dwie śnieżki w dłonie.— Pożałujesz tego!
I z tymi słowami pobiegła za chłopakiem. Kiedy znalazła się na tyle blisko niego, aby wycelować, rzuciła obiema śnieżkami w chłopaka, który o mało co się nie przewrócił poprzez nierówne podłoże i ilość śniegu.
— Widać, że super się bawicie.— usłyszeli roześmiany głos Kadena, który trzymał w rękach ogrom śnieżek.
— O nie!— krzyknęła dziewczyna i wybuchnęła głośnym śmiechem, chowając się za Raphaelem, który był wyższy od niej, dlatego zasłonił ją, kiedy Kaden rzucił wszystkimi śnieżkami. Raphael otrzymał nimi prosto w brzuch.
— Dlaczego robię za pachołka?!— krzyknął ze śmiechem Raphael, natychmiast uciekając przed Carmen i Kadenem. Uciec może uciekł, ale i tak oberwał śnieżkami.
I wtedy Carmen poczuła na sobie coś średnio ciężkiego, ale wciąż odczuwalnego na ciele. Kaden potknął się o korzeń drzewa rosnącego w ów ogrodzie, a później wylądował prosto na Carmen, która — gdyby nie Kaden rzucający się na miejsce obok — na pewno zostałaby przez niego przygnieciona.
— Kaden, jeju, wszystko w porządku?— zapytała natychmiast Carmen, podnosząc się najpierw na łokciach, później stając na proste nogi. Pochyliła się w stronę leżącego chłopaka. Podała mu dłoń, a ten podciągnął się i podniósł na nogi.
— Wszystko dobrze.— odpowiedział ze śmiechem chłopak.— No to co? Może ulepimy bałwana? A później strzelimy sobie przy nim zdjęcie na pamiątkę?
— Doskonały pomysł.— stwierdziła Carmen z uśmiechem, biorąc się za robienie kuli.
🎄
Nastolatkowie po bardzo udanej zabawie w ogrodzie wrócili do zamku calutcy ze śniegu i oczywiście cali mokrzy. Każdy wrócił do swojej komnaty, aby się ogarnąć i przede wszystkim ogrzać.
Kiedy Kaden już wziął gorącą kąpiel na rozgrzanie, przebrał się w suche i eleganckie ubrania (był już gotowy na kolację z okazji drugiego dnia świąt), wyszedł ze swojej komnaty, gdyż usłyszał znajomy głos.
— Ahren!— wrzasnął na całe gardło zdziwiony Kaden, podbiegając do starszego brata i rzucając się w jego ramiona.
— Och, Kaden...— powiedział z uśmiechem Ahren, mocno przytulając chłopaka, o mało co go nie podnosząc.
— Tak tęskniłem...— wymamrotał Kaden w jego ramię, gdyż byli już prawie tego samego wzrostu.
— Ja też tęskniłem, młody.— powiedział Ahren, głaszcząc brata po włosach, a w jego oczach rozbłysły łzy wzruszenia.— Dobrze, poznaj więc moją żonę, Camillę.
— Miło mi cię poznać, Kaden.— powiedziała młoda kobieta ciepłym głosem, podając Kadenowi dłoń. Chłopak przyjął ją i delikatnie nią potrząsnął.
— Mi również, królowo.— odpowiedział Kaden i delikatnie się ukłonił.
— Daj spokój, jesteśmy rodziną, Kaden.— powiedziała ze śmiechem Camille, obejmując go ramieniem jak starego, dobrego kumpla.— No to co? Pora na kolację?
Camilla okazała się naprawdę świetną dziewczyną. Bardzo dobrze się z nią rozmawiało, widać było, że Maxon i America bardzo ją polubili, dokładnie tak samo, jak Kaden. Było widać, że jego brat jest bardzo szczęśliwy z Camille, dlatego nie miał nic przeciwko ich małżeństwu.
Po świątecznej kolacji Kaden i Ahren ruszyli do komnaty młodszego, by w spokoju ze sobą porozmawiać. Kaden rozłożył się na łóżku, a Ahren zamknął drzwi i usiadł na fotelu tuż naprzeciwko łóżka chłopaka.
— A więc jesteś królem.— powiedział ze śmiechem Kaden, niemal nie mogąc w to uwierzyć.— Mimo tych siedmiu minut, które dzieliły ciebie i Eadlyn.
— No widzisz, Kadenie. Marzenia się spełniają.— odpowiedział z uśmiechem Ahren z ciężką koroną na głowie.— Opowiedz mi lepiej o swojej relacji z Carmen. Widzę, jak na nią patrzysz… Może i twoje marzenie o zostaniu królem też się spełni?
— Jest naprawdę dobrą przyjaciółką.— odpowiedział Kaden, delikatnie się rumieniąc.— Ale na pewno nie będziemy razem, a o byciu królem mogę zapomnieć, Ahrenie.
— Kogo ty chcesz oszukać, Kadenie?— spytał ze śmiechem starszy.— Dlaczego nie powiesz jej, co czujesz, póki masz czas?
— Bo nie chcę. I tak przecież za niedługo wyjedzie, nic z tego nie wyjdzie.— stwierdził Kaden, wzruszając ramionami, a Ahren wstał i zaczął przechadzać się po komnacie młodszego brata. Na biurku leżało świeżo zrobione zdjęcie polaroidowe. Na nim widnieli Kaden, Raphael i Carmen, obejmujący ogromnego bałwana, którego chwilę wcześniej zrobili, oczywiście bardzo się wygłupiając.
— To zdjęcie mówi co innego.— wymamrotał ze śmiechem Ahren, pocierając je palcem.— Ale w porządku, jak chcesz. Ja tylko chcę dla ciebie jak najlepiej.
— Nie chcę cię o nic winić, naprawdę, ale to ty nas wszystkich nagle zostawiłeś, więc raczej nie wiesz, jakie mam podejście do pewnych spraw. To już nie jest to samo, co zostawiłeś.— powiedział cicho Kaden, nie mogąc już się powstrzymać.
— W porządku, jak sobie chcesz, ale czasami naprawdę powinieneś się mnie posłuchać.— odpowiedział Ahren i wzruszył ramionami.— Dobrze wiesz, że gdybym wiedział, co stanie się z mamą i wami wszystkimi to na pewno nie zrobiłbym czegoś tak głupiego, ale czasu nie cofnę... Ja was wszystkich mocno kocham, popełniłem najzwyczajniej w świecie błąd, wyjeżdżając tak nagle, ale małżeństwa z Camillą nie żałuję.
— My ciebie też kochamy.— odpowiedział Kaden, siedząc na łóżku ze spuszczoną głową.— Zawsze będziesz dla nas ważny, Ahrenie, mimo wszystko.
— Ty też będziesz dla mnie bardzo ważny.— odpowiedział z uśmiechem Ahren, a następnie przybił żółwika z młodszym bratem.— Och, zapomniałbym.
Dodał Ahren, a następnie podniósł z podłogi pudełko, które zapakowane było w niebieski papier ozdobny.
— Wszystkiego najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia.— powiedział z uśmiechem Ahren, wręczając mu pudełko, a następnie wyszedł z komnaty, zamykając za sobą drzwi.
Kaden usiadł na łóżku, a następnie rozerwał papier ozdobny, otwierając wieko pudełka. Ujrzał tam album ze zdjęciami. Natychmiast wyjął go z pudełka, zaczynając oglądać. Opierał się plecami o łóżko, kiedy przeglądał wszystkie zdjęcia, które włożył tam Ahren. Były naprawdę przepiękne i przesłodkie, miały taką rodzinną atmosferę. W końcu zostało jedno wolne miejsce z podpisem „miejsce na zdjęcie Twoje i Twojej miłości". Kaden bez zastanowienia sięgnął po zdjęcie polaroidowe swoje i Carmen, wsuwając je w puste miejsce. Chyba się zabujał.
🎄
Kiedy było dokładnie dwudziestego ósmego grudnia, Carmen pomyślała, że musi zrobić Kadenowi jakiś żart. W końcu taka była tradycja.
Gdy sama się ogarnęła, a było wcześnie rano (a dokładniej siódma rano), poszła do komnaty Kadena. Wiedziała, że wchodzenie tam bez pytania jest niegrzeczne, ale bardzo chciała, aby jej „żart” się udał.
Weszła więc do komnaty, a chłopak smacznie sobie spał, owinięty kołdrą po szyję. Jego kapcie leżały tuż przy łóżku, dlatego Carmen obrała je za swój pierwszy cel. Schyliła się, wzięła kapcia do ręki, po czym do jego środka nakleiła taśmę dwustronną, którą po drugiej stronie odkleiła. To samo zrobiła z drugim kapciem. Później ruszyła do łazienki, szukając pasty do zębów chłopaka. Znalazła ją bez problemów. Całą pastę odlała do pudełeczka (by się nie zmarnowała), a jej miejsce zastąpiła białym kremem na zmarszczki. Wychodząc z łazienki, usłyszała pomruk chłopaka. Szybko więc otworzyła drzwi, a na klamkę od strony pomieszczenia nałożyła wolno schnącego kleju. Zamknęła drzwi, po czym wybuchnęła cichym śmiechem, idąc na śniadanie, ewidentnie zadowolona z siebie.
Kiedy Kaden się obudził, przetarł swoje oczy, po czym kilka minut później ściągnął z siebie kołdrę, odkładając ją na bok. Opuścił nogi, wsuwając stopy w ciepłe kapcie.
— Co jest...?— wymamrotał Kaden, marszcząc brwi. Obie stopy przykleiły mu się do wnętrza kapcia.— Czy to są jakieś żarty?
Wstał, a następnie ruszył do łazienki. Szybko się przebrał, aby ruszyć na śniadanie. Udało mu się ściągnąć kapcie, które cudem uniknęły zniszczenia. Przemył twarz wodą, a następnie chwycił pastę do zębów oraz szczoteczkę. Nałożył „pasty” na szczoteczkę, a następnie jak gdyby nigdy nic włożył ją do buzi i zaczął szorować zęby.
— No nie, to są chyba jakieś jaja...— wymamrotał zdenerwowany Kaden, natychmiast wypluwając krem z ust. Przemył dokładnie jamę ustną wodą, jednak o mało co nie zwymiotował od samej myśli, że miał krem na zmarszczki w ustach.
Kiedy się ogarnął, chciał wyjść z pomieszczenia, jednak jego dłoń przykleiła się do klamki.
— No co jest, do cholery?!— krzyknął zdenerwowany chłopak, uderzając pięścią w ścianę. Po chwili jednak się uspokoił, dlatego próbował oderwać rękę od klamki, co po kilku chwilach mu się udało.
Natychmiast wyszedł z tej przeklętej komnaty, a następnie ruszył na dół do sali tronowej, aby zjeść śniadanie. Spotkał tam Carmen.
— Prima aprilis.— powiedziała ze śmiechem dziewczyna.
— Czekaj, co?— spytał chłopak, marszcząc brwi, siadając tuż obok niej.— Przecież jest dwudziesty ósmy grudnia. Prima aprilis jest pierwszego kwietnia.
— U was tak, ale w Hiszpanii Prima aprilis jest obchodzone właśnie dwudziestego ósmego grudnia.— odpowiedziała ze śmiechem dziewczyna.— A po twojej minie widzę, że moje żarty się udały. Przepraszam, że cię tak porobiłam, ale nie mogłam się powstrzymać.
— Oczywiście, że żarty się udały. Masz szczęście, że w porę skapnąłem się, że zamiast pasty do zębów w mojej tubce jest krem na zmarszczki.— powiedział ze śmiechem chłopak.— Natomiast pierwszego kwietnia osobiście cię odwiedzę i zrobię ci tyle kawałów, ile tylko się da.
— Cudownie, już nie mogę się doczekać.— powiedziała ze śmiechem dziewczyna.
🎄
Trzydziestego pierwszego grudnia o godzinie osiemnastej Carmen siedziała u siebie w swojej tymczasowej komnacie w zamku w Illéi, myśląc nad tym, że już za dwa dni będzie musiała pożegnać się z Kadenem, a dzieliło ich dziesięć godzin samolotem. Znajomości na odległość zdecydowanie są trudne, ale skoro nic innego za nimi nie zaiskrzyło? Na co w ogóle Carmen miała liczyć?
Kiedy rozczesywała swoje proste włosy i patrzyła na swoje odbicie w lustrze, zastanawiała się, co ma zrobić, aby pozostać z Kadenem. Jej rodzice przecież w życiu nie zgodzą się, żeby została w Illéi. Serce pękało jej na myśl, że może już nigdy nie zobaczyć się z Kadenem.
— Jesteś już gotowa?— usłyszała głos swojego brata, który wszedł do jej komnaty, oczywiście uprzednio pukając.
— Jasne.— odpowiedziała natychmiast dziewczyna, a następnie wstała i wygładziła nieistniejące fałdy w swojej sukni.— Możemy iść.
— Hola, hola.— powiedział jej brat, wyglądając na bardzo zdziwionego. Szczerze mówiąc, Carmen sama nie wiedziała, czy był to Riko, czy Miko.— Gdzie twój uśmiech?
— Nie ma go.— odpowiedziała dziewczyna ze smutkiem w głosie.
— Dlatego właśnie pytam, co się stało?— zapytał zdenerwowany brat Carmen, a następnie wszedł w głąb pomieszczenia, podchodząc do niej.
— Ja... Ja chyba zauroczyłam się w Kadenie.— wyszeptała Carmen, bawiąc się swoimi palcami, spuszczając głowę.— Znam się z nim dwa tygodnie, ale kiedy z nim przebywam, mam takie motylki w brzuchu, że czasami jest mi niedobrze! Problem w tym, że już za niedługo wyjeżdżamy, dlatego będę musiała go zostawić.
— Carmen, jesteś dziewczyną, która zawsze na wszystko znajdzie odpowiedź. Może warto porozmawiać najpierw z Kadenem, a później z rodzicami? Nie ma się czego wstydzić, naprawdę.— powiedział z uśmiechem chłopak.— Jeśli chcesz, mogę nawet iść z tobą.
— Dziękuję, Riko–Miko.— odpowiedziała ze śmiechem dziewczyna, przytulając delikatnie niższego od niej chłopaka.
— Riko.— odpowiedział chłopak i zachichotał.
— Myślę jednak, że zrobię to sama, ale dziękuję ci za twoje wspaniałe rady.— odpowiedziała Carmen, a na jej twarzy w końcu zagościł ten czarujący uśmiech.— Pójdę porozmawiać z rodzicami.
Dodała, a kiedy Riko skinął głową i wyszedł, ona również opuściła pomieszczenie, a następnie udała się do komnaty jej rodziców. Stanęła przed drzwiami i zapukała. Otworzyła jej matka.
— Możemy porozmawiać?— spytała Carmen, kiedy kobieta wpuściła ją do środka. Była ubrana w śliczną i ogromną, szmaragdową suknię.
— Oczywiście, Carmen, czy coś się stało?— spytała natychmiast jej matka z koroną na głowie.
— Zauroczyłam się w Kadenie.— powiedziała szybko Carmen, a następnie odwróciła się plecami do swojej matki, okropnie się wstydząc, czując, jak serce jej wali.
— Hej, Carmen. Naprawdę nie ma się czego wstydzić!— powiedziała z uśmiechem jej matka.— To wspaniale!
— Problem w tym, że za niedługo wyjeżdżamy, więc będziemy widywać się strasznie rzadko.— westchnęła dziewczyna, kiedy została przytulona przez swoją matkę.
— Słuchaj, jeżeli porozmawiam o tym z Maxonem i Americą, to może moglibyście się na zmianę spotykać? Ty zostałabyś tutaj na, powiedzmy, kolejny tydzień, a później on mógłby przyjechać do nas...— zaproponowała z uśmiechem jej matka.— Jakieś rozwiązanie na pewno wymyślimy, nie będziemy stawać między wami...
— Jesteś naprawdę kochana, mamo. Dziękuję. Najpierw jednak muszę porozmawiać z Kadenem, w porządku?— wymamrotała dziewczyna, a Delores skinęła głową. Carmen po chwili wyszła z pomieszczenia, udając się do sali tronowej, gdzie najpierw miała odbyć się uczta, a później impreza z okazji nowego roku.
— Cześć, Lola.— usłyszała głos Kadena w swoją stronę, dlatego mocno się zdziwiła, marszcząc brwi. Wiedziała, że to do niej, ponieważ od kilku osób już słyszała to przezwisko.— Coś nie tak?
— Dlaczego nazwałeś mnie Lola?— spytała zdziwiona, siadając na krześle obok niego.
— Imię Lola bardzo kojarzy mi się z tobą, no i jest zdrobnieniem twojego drugiego imienia, więc po prostu... Tak mi się wymsknęło, bo o tym myślałem.— wytłumaczył szybko Kaden, rumieniąc się.— Przepraszam, to było głupie. Zapomnij o tym.
— Nie, Kadenie. To było naprawdę słodkie z twojej strony.— stwierdziła ze śmiechem Carmen.— Lola. Podoba mi się, kilka osób tak do mnie mówi... Śmiało możesz nazywać mnie albo Carmen, albo Lola. Jak wolisz.
— Dziękuję.— odpowiedział ze śmiechem Kaden. Carmen sięgnęła po jedno z ciasteczek, włożyła je do ust, a następnie zaczęła się nim rozkoszować.
Po udanej uczcie, która trwała naprawdę długo, a wszyscy, łącznie z Carmen, byli przejedzeni, w sali tronowej rozbrzmiała głośna muzyka, aby zabawić się tuż przed nowym rokiem, mimo iż była godzina dwudziesta.
— Może... Może chciałabyś zatańczyć?— spytał niepewnie Kaden, a Carmen uśmiechnęła się w jego stronę. Chłopak wystawił w jej stronę swoją prawą rękę, stojąc nad nią, dlatego ta bez zbędnego gadania ujęła jego rękę. Ten poprowadził ich na parkiet, ściskając jej prawą rękę. Swoją lewą niepewnie położył na jej talii, po czym zaczął prowadzić w rytm skocznej muzyki.
— Cieszę się, że mogę spędzić ten wieczór z tobą, Kadenie.— powiedziała Carmen, a gdy rozbrzmiała dużo spokojniejsza piosenka, wtuliła się w niego, kładąc swoją głowę na jego klatce piersiowej.
— Ja również się cieszę, Carmen.— odparł Kaden, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Zobaczył swojego ojca tańczącego z jego matką. Ten mrugnął w jego stronę z uśmiechem, a Kaden tylko wywrócił oczami, wciąż głaszcząc dziewczynę po włosach.
Po tańcu nastolatkowie poszli się czegoś napić. Finalnie wyszło tak, że razem z Raphaelem wylądowali w sali, która robiła za salę kinową. Oglądali jakąś bajkę Disneya, jedząc przygotowany wcześniej popcorn.
— Ej, ludzie, wiecie, że za trzy minuty północ?— spytał Raphael nagle, a Carmen poderwała się ze swojego miejsca.
— Ach! Muszę biec po winogrona!— pisnęła zdenerwowana, łapiąc w ręce swoją suknię, by szybciej i łatwiej mogła biec, gdyż naturalnie miała na sobie żółte trampki.— Chodźcie ze mną!
— Po co jej winogrona?— wymamrotał zdziwiony Raphael, jednak wraz z Kadenem wstał i ruszył za dziewczyną. Carmen poszła do sali tronowej, a następnie podeszła do stołu. Chłopcy stanęli tuż obok niej, obserwując jej poczynania.
— Więc, chłopcy, u nas w Hiszpanii, zamiast odliczać od dziesięciu do zera, je się dwanaście winogron.— oznajmiła dziewczyna, podając każdemu z nich po tuzin winogron.— Jeśli się nie uda, wszyscy mówią, że będziesz miał pecha w następnym roku. Na wszelki wypadek warto wziąć udział w tej tradycji.
— Wydaje się to bardzo interesujące...— wymamrotał Kaden, trzymając kiść swoich winogron. Kiedy już cała trójka trzymała swoje winogrona, wraz z dorosłymi poszli na dwór, by pooglądać cudowne fajerwerki.
— Dziesięć!— usłyszeli głośny okrzyk całego zebranego tłumu, dlatego jak najszybciej zaczęli jeść winogrona, aby zdążyć na czas.
I faktycznie, każdy z nich zdążył na czas. Jedynie Raphael zmieścił się dosłownie w ostatniej sekundzie, ale mu się udało. Kiedy usłyszeli „jeden”, zaczęły strzelać bardzo głośne, ale śliczne fajerwerki w najróżniejszych kolorach, niemal na całym niebie.
— Są cudowne.— powiedziała z uśmiechem zachwycona Carmen, obserwując fajerwerki, a Kaden, całkiem nieświadomie, objął ją ramieniem, gdy ta wtuliła się w niego.
Około godziny pierwszej w nocy, Carmen chciała zbierać się już do swojej komnaty, gdyż była bardzo zmęczona, jednak usłyszała głos Kadena.
— Słuchaj, Carmen. Chciałbym ci coś powiedzieć.— powiedział, stając wraz z nią pod ścianą, tuż przy schodach.— Ciężko mi to powiedzieć, bo nigdy czegoś takiego nie czułem, ale staram się być odważny... Bardzo mi się podobasz...
— Powiedz mi, Kadenie, czy wierzysz w przeznaczenie?— spytała cicho Carmen, patrząc w górę.
— Jemioła.— wyszeptał Kaden, również patrząc w górę. Wcale nie było tak, że to Raphael stojący na górze schodów spuszczał na nich jemiołę na nitce, by w końcu zbliżyć ich do siebie.
I wtem, Kaden pochylił się w stronę Carmen, złapał ją za jej zaróżowione policzki, a następnie ucałował delikatnie jej miękkie usta. Ich wargi idealnie do siebie pasowały, a poruszały się w wolnym tempie. Ich pocałunek był pełen miłości, troski i szczęścia.
— Ach, cudowne.— powiedział Raphael, ocierając łzy wzruszenia spływające po jego policzkach. Całująca się para nie wiedziała, że są obserwowani przez ich rodziców i większość gości. Czy ich to interesowało? Absolutnie, że nie.— I cyk, będzie piękne zdjęcie dla ich dzieci.
Dodał Raphael, robiąc im zdjęcie polaroidowe. Totalnie się wzruszył, siadając na schodach i upuszczając jemiołę na marmurową podłogę.
— Słuchajcie.— powiedział z uśmiechem Kaden, ignorując Raphaela, odwracając się w stronę gości oraz ich rodziców, trzymając Carmen za talię. Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy wzruszenia.— Ta dziewczyna jest już moja.
I żyli długo, i szczęśliwie.
𝐓𝐇𝐄 𝐄𝐍𝐃.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top