Nocna mara
Rozpakowałam się, kiedy tylko przydzielono mi pokój. Podświadomie wiedziałam, że zostanę na dłużej, choćby wyłącznie ze względu na czas robienia badań genetycznych. Poza tym lubiłam porządek, więc samo spędzenie w tym miejscu kilku dni wymagało ode mnie rozłożenia rzeczy.
Zmieniłam ubranie z eleganckiego, uszytego na miarę kostiumu na jeansy i szarą koszulkę. Stanowczo pozbyłam się stanika, gdyż koszmarnie mnie uwierał. Może ktoś pomylił gabaryty i wykonał mniejszy, niż zakładał projekt. Pierwszy raz miałam go na sobie, toteż dedukcja wydawała się sensowna. Nie mogłam podkraść go komuś mimochodem, bo raczej nie było ku temu okazji.
Pomyślałam, że skoro dostałam własny kąt, a część sprawy jest załatwiona to chyba pora wziąć prysznic. Zebrałam swoje kosmetyki i przeniosłam je do łazienki. Ustawiłam małe butelki szamponu, żelu oraz peelingu do ciała na półeczce do tego przeznaczonej. Szczoteczkę do zębów włożyłam do kubka przy umywalce, razem z pastą. Wygładziłam materiał ręcznika, pozostawiając go w pobliżu, gdy sama przestąpiłam próg nowoczesnego natrysku.
Dwadzieścia minut później padłam na łóżko, czysta i zmęczona. Nawet nie wiedziałam kiedy uleciał ze mnie cały stres. Potarłam mokre włosy puszystą tkaniną, świadoma, że i tak zamoczyły już ramiona koszulki. Czułam się tu lepiej, niż w moim cichym mieszkaniu w którym wiecznie byłam sama. Przesiąknęło pracą oraz związaną z nią nerwicą. Musiałam odpocząć. Odpowiedzialność, jaką brałam za każdy projekt z wolna mnie wykańczała. Inwestorzy nieustannie oczekiwali więcej, ponieważ miałam dobrą opinię w branży, choć bardzo dbałam o anonimowość.
Przetarłam leniwie powieki. Wypadało zejść na dół i pogadać z innymi lokatorami, żeby na przyszłość nie wzięli mnie za intruza. Mogłabym przypadkiem zostać przyparta do ściany pod nieobecność brata.
Zawiązałam w pasie sweter w razie gdybym miała zmarznąć. Nie byłam pewna jaka temperatura jest preferowana przez mieszkańców budynku. Dodatkowo naciągnęłam puchate skarpetki, by nie biegać boso. Niektórym mogłoby to zawadzać.
Obejrzałam się naprędce w naściennym lustrze. Nienagannie, ale na luzie. Byłam dosyć blada, jednak przy ciemnym kolorze włosów karnacja zawsze wydawała się jaśniejsza, poza tym podróż nieźle mnie osłabiła. Przyzwyczajono mnie do robienia wszystkiego na raz, a nie siedzenia w niemocy.
Powoli podążyłam do windy, sporadycznie patrząc na mijane drzwi. Na jednych wisiała ręcznie zapisana kartka. Ciekawość zwyciężyła, zatrzymując mnie dla przeczytania treści: "Zanim zapukasz przemyśl fakt, że prawdopodobnie nie chcę cię widzieć i zawróć". Parsknęłam bezgłośnie. Ktoś tu miał poczucie humoru. Pokręciłam głową i ruszyłam dalej.
W salonie przebywała trójka ludzi. Anthony, słynny Kapitan Ameryka oraz facet, którego skądś kojarzyłam, lecz niezupełnie wiedziałam skąd. Ten ostatni tkwił smętnie pod oknem, obserwując uważnie zaciemnione ulice Nowego Jorku. Znieruchomiałam, wahając się co powinnam zrobić. Niepotrzebnie się martwiłam, krewny szybko mnie spostrzegł.
- Chodź, przyłącz się. Nie stercz tak.- Machnął przywoławczo ręką, mimo dziwnej sytuacji traktując mnie przyjacielsko. Jak często ktoś przychodził do niego i oświadczał, że jest jego bliską rodziną? Intrygowało mnie to.
Blondyn wzniósł na mnie wzrok. Zmarszczył się z powagą, po czym wstał.
- Witam, jestem Steve. Można poznać twoją godność?- zagadnął, zmieszany, że o tej godzinie pojawia się tu ktoś nieznajomy.
- Moją godność zachowam dla siebie. Za krótko się znamy.- Puściłam mu żartobliwe oczko.- Mam na imię Sarah.- Wyciągnęłam dłoń do uścisku, a mężczyzna ucałował ją szarmancko, zaskakując mnie.- Oho, no pięknie, śmiało sobie poczynasz.
- Zaczynam wierzyć, że naprawdę jesteś moją siostrą- zarechotał Tony, przykuwając tym uwagę ponuraka spod okna i wprawiając w osłupienie bohatera z przede mnie.
- Siostrą?- zdziwił się, miarowo przeczesując palcami czuprynę.
- Kolejny Stark, genialnie. Jakby jeden nie był wystarczającym wrzodem na tyłku.- Brunet wzniósł oczy pod sufit, obracając się przodem do nas. Spodobały mi się jego odstające elegancko kości jarzmowe. Zignorowałam mordercze spojrzenie, jakim mnie obarczył.
- Ciebie też nikt nie lubi, Reniferku- odpowiedział mój brat, posyłając buziaka w jego kierunku.
- A ty to...?- zaczepiłam niedyskretnie jegomościa, dając pokaz niedostatecznie wytrenowanej kultury osobistej.
- Loki. Mam iść w ślady Rogersa i zlizać bakterie z twojej skóry?- sarknął, unosząc złośliwie brew.
- Jasne, dlaczego nie- rzuciłam rezolutnie, wyrzucając przed siebie kończynę. Sprowokował psotną stronę mojego charakteru. Byłam przekonana, że iskierki w moich źrenicach tańczyły przekornie, zapraszając go do dalszej gry.
- Ta dziewczyna definitywnie jest z twojej krwi, Stark- prychnął rozjuszony ciemnowłosy i pospiesznie zniknął w kuchni. Steve wciąż warował bezpośrednio przede mną.
- Może chciałabyś kawy?- zaproponował elokwentnie, po przewlekłej chwili gapienia się, które zaczynało mnie peszyć. Skrzywiłam się, pocierając brzuch wydający z siebie burczące odgłosy.
- Preferowałabym zjedzenie czegoś normalnego. Ostatni posiłek pochłonęłam w pociągu, czyli stosunkowo dawno.
- Poszukaj sobie czegoś. Kapitanie, film.- Tony poklepał kanapę, koncentrując się na doskonałym ekranie telewizora. Blondyn zerknął na mnie przepraszająco i wrócił do swojego towarzysza.
Obrałam drogę do aneksu, gdzie Loki czekał właśnie, aż ekspres odda mu gotowy napój. Na mój widok rysy na jego nosie nabrały wyrazu. Nie przejęłam się tym. Otworzyłam srebrną lodówkę, przetrząsając ją pod kątem smaczności. Z tyłu w rogu leżał talerz zawinięty w folię, opisany jako resztki chińszczyzny. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po niego. Ostrożnie zdjęłam aluminium i zamknęłam posiłek w mikrofalówce.
- Dlaczego patrzysz na mnie jak ciele na malowane wrota?- zagaiłam swobodnie, gdy zrozumiałam, że domownik czujnie ogląda moją osobę.
- Nie patrzę- burknął, jak gdyby to było potwornie strasznym przewinieniem i hańbą było go o to oskarżać.
- Przecież widzę.- Oparłam się o blat, dumnie wypychając biust do przodu. Rozprostowałam ręce nad głową, rozciągając się przy tym. Zlustrował ponownie moje ciało. Zaczęłam się czuć niekomfortowo, dlatego okryłam pierś.- Twoja kawa.- Skinęłam na ekspres, aby uświadomić Lokiemu, że maszyna przestała chodzić. Nie zareagował. Miałam wrażenie, jakby próbował wejść w moje myśli. Przerwałam kontakt wzrokowy, kiedy mikrofala zapiszczała. Wzięłam swój talerz i wygrzebane sztućce, żwawo wymijając faceta.
Niebawem salon wypełniły śmiechy. Zeszło się parę jednostek, więc teraz prócz Anthony'ego i Steve'a miałam wokół siebie także Bruce'a, Natashę oraz Clinta. Tak jak się spodziewałam, temat mojego nagłego odnalezienia okazał się robić furorę. Nie miałam jednak ochoty opowiadać o przeszłości, zatem zgrabnie wymijałam większość pytań.
- Czym się zajmowałaś?- strzelił Kapitan, sprawiając mi tym trudność. Na ułamek sekundy zagryzłam policzek od wewnątrz.
- Niczym szczególnym. Anonimowa praca korporacyjna.- Wybrałam półprawdę. Nie chciałam, by Tony wiedział, że jego projekty od zawsze konkurowały z moimi. Wylądowałabym na bruku po takiej informacji.
Siorbnęłam ostatni łyk coli z puszki i podniosłam się z klepnięciem ud.- Świetnie się z wami bawię, ale padam po podróży. Muszę się położyć. Miłego!- pożegnałam się. Poczochrałam na odchodne czuprynę brata, mrucząc "dobranoc" i wyszłam.
Nie wiem ile zajęło mi tropienie mojego pokoju. Na jego ślad naprowadziły mnie dopiero te okartkowane drzwi, zauważone wcześniej. Bezdźwięcznie podziękowałam personie do której należały. Odliczyłam około ilu metrów muszę przejść, żeby trafić do siebie i udało się. Od razu zdjęłam jeansy, zostawiając koszulkę i majtki. U siebie sypiałam nago, lecz tutaj w każdym momencie mogłam się spodziewać czyjejś wizyty i wolałam być przygotowana. Ułożyłam się starannie pod kołdrą, wsuwając łokieć pod poduszkę. Zasnęłam niemal natychmiast.
Przebudziłam się w przybliżeniu o czwartej. Nie mogłam już zamknąć oczu. Czułam brak. Brak nacisku, stresu, robocizny. W domu mogłam położyć się zwykle tylko na 3-4 godziny, musiałam być w ciągłym stanie gotowości. Mieli mnie za niezniszczalnego robota, a ja nie protestowałam.
Otarłam spocone czoło. Bałam się, że zaraz ktoś zadzwoni i powie mi, że niezwłocznie mam się wziąć za konstruowanie prototypów. Sprawdziłam czy nadal mam wyciszony telefon, aby móc odetchnąć z ulgą. Jasne, Maxwell kilka razy się do mnie dobijał, lecz poza nim nikt.
Zebrałam się w sobie i wstałam. Nałożyłam sweter do kolan, żeby nie wstydzić się w razie gdybym kogoś spotkała. Wyszłam na korytarz z postanowieniem wybadania co jest na jego krańcu. Zaprezentowało się przede mną olbrzymie okno ukazujące Nowy Jork i niewielka przestrzeń na parapecie do przycupnięcia. Aktualnie połowa jej była zajęta. Wytężyłam zmysły, chcąc rozpoznać w ciemności zarys postaci.
- Loki?- szepnęłam, nie chcąc zakłócać wszechobecnej ciszy.
- To nocna mara czy naprawdę widzę cię tu o czwartej nad ranem?- jęknął zrezygnowany.
- Jeśli nad ranem to czy nie jestem raczej marą dzienną?- poddałam w wątpliwość, przysiadając obok niego. Schował twarz w swoich czarnych, gęstych włosach.
- Jeżeli uważasz, że jesteś zabawna to z góry uprzedzam, że wcale tak nie jest.
- Zwyczajowo nienawidzisz świata czy zasada dotyczy wszystkich obiektów o nazwisku Stark?- parsknęłam, wkładając swoje nogi między jego. Inaczej nie było miejsca, a nie chciałam siedzieć tyłem do szyby. Obrzucił mnie zdegustowanym wejrzeniem spod grzywy.
- Nie jesteś godna rozmowy ze mną- wycedził, odwracając oblicze do widoku.
- Znalazł się książę. Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość- zasępiłam się, również postanawiając go olać.
Wreszcie zrobiłam się powtórnie wyczerpana, toteż oparłam bark o chłodne okno i przymknęłam powieki. Mimowolnie dotknęłam kolanem jego łydki, na co wzdrygnął się, ale nie odsunął. Nie myślałam o tym nadmiernie rozwlekle, pogrążając się we śnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top