Napijmy się

Poczułam nieznośny ból karku, kiedy oprzytomniałam po drzemce. Zupełnie jak podczas pracy. Otworzyłam rozespane oczy i nie zdziwiło mnie, gdy okazało się, że jest jasno, a na ulicę wypadli zaaferowani ludzie. Rozejrzałam się za swoim nocnym kompanem, lecz nie było po nim nawet śladu. A może mi się przyśnił?

Zawlokłam swój całkiem zgrabny tyłek do pokoju, żeby wpakować go pod orzeźwiający, chłodny prysznic, który przywrócił mnie do życia. Umyłam zęby i wykonałam bardzo skromny makijaż w razie gdybym musiała dziś gdzieś wyjść. Zmieniłam bieliznę, tym razem ubierając stanik sportowy. Ten nigdy nie uwierał. Na nogi wciągnęłam wczorajsze jeansy, a na górę luźną, bordową koszulkę. Leniwie rozczesałam swoją niedbałą fryzurę, po raz setny zastanawiając się czy nie byłoby lepiej jej przyciąć. Walczyłam ze sobą w tej kwestii od wielu miesięcy.

Na śniadanie zeszłam w dobrym nastroju. Ekran kuchenki wskazywał dwadzieścia cztery po dziewiątej. Zapewne wszyscy wciąż spali, skoro wczoraj tak się zasiedzieli. Pogrzebałam bez zażenowania w lodówce, jednocześnie nastawiając ekspres. Wyjęłam mleko z nadzieją, że w którejś szafce są płatki. Żeby to sprawdzić musiałam oczywiście do każdej zajrzeć. Odnalazły się w momencie, gdy byłam bliska utraty nadziei. Wsypałam je do miski i mechanicznie zalałam. Faza na podgrzewanie mleka minęła mi wieki temu, gdyż zdałam sobie sprawę, że jego smak prędko mnie usypia. Odebrałam swoją kawę i z pełnymi rękoma odwróciłam się z zamiarem pójścia do salonu. Jednak zamarłam, ledwo utrzymując swój posiłek przy sobie. Tuż przede mną zmaterializował się Loki, równie zdziwiony jak ja, choć przecież musiał mnie widzieć i miał opcję przygotowania się na konfrontację.

- Rozumiem, że teraz już zawsze będę wszędzie na ciebie wpadał, czy tak?- margnął, widocznie nieszczęśliwy z tej przyczyny. W zasadzie prezentował się jak siedem nieszczęść ogólnie. Miał podkrążone oczy, niewielką szczecinę, rozczochrane kudły i minę, jakby cały świat nie powinien istnieć.

- Nie wiem, nie wiem. Podobno marzenia się spełniają, więc niewykluczone.- Puściłam mu oczko, kiedy odzyskałam rezon, po czym wyminęłam go i usadowiłam się na kanapie. Przeżuwałam wolno, chłonąc energię z czekoladowych kulek. W połowie opróżniania miski przed stołem mignął mi pośpiesznie przechodzący czarnowłosy z kubkiem w dłoni.- Hej, a ty co? Nie potowarzyszysz mi?- zaczepiłam go odruchowo, przeklinając geny rodziców. Wcale nie chciałam z nim siedzieć.

- Preferuję samotność- mruknął niewyraźnie, idąc dalej. Wkrótce zniknął w windzie. Wzruszyłam ramionami i dokończyłam śniadanie. Popiłam je gorącym napojem, rozpływając się w myślach nad jego intensywnym, boskim smakiem.

Po czterdziestu minutach oglądania telewizji doszłam do wniosku, że muszę kupić jakieś książki, zanim kompletnie zwariuję. Ciężko było przyzwyczaić się do chwilowego braku obowiązków. Nie rozważając tego zbyt rozwlekle - dla swojego zdrowia - obrałam drogę do wyjścia z wieży. Przy okazji nałożyłam buty i kurtkę. Z torebki potrzebowałam ewentualnie portfela, ale w porę połapałam się, że przypadkiem zostawiłam go w kieszeni płaszcza. Dobrze, nie musiałam się cofać.

Kilka godzin chodzenia później moje nogi były w tragicznym stanie, zresztą tak samo jak reszta kończyn. Dźwigałam zadziwiająco duży ciężar. Lektury, koc, parę drobnych kosmetyków, nieco ubrań, szpilki z przeceny, kubek z kotem i krem do depilacji, który zapomniałam zabrać ze swojego - w pewnym sensie - poprzedniego mieszkania. Uśmiechnęłam się sama do siebie bez powodu. Ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Nie zawadzało mi to. Zanadto uwierały mnie cholerne stopy, odejmując skupienie od innych, mniej absorbujących czynników.

Wróciłam do Stark Tower wczesnym wieczorem. Wszyscy spoczywali w salonie, oglądając, jedząc lub zwyczajnie rozmawiając. Spostrzegłam nową twarz, toteż odłożyłam torby na podłogę i podeszłam się przywitać. Znałam jego imię, jak chyba każdy Amerykanin, niemniej wypadało przedstawić swoje.

- Jestem Sarah.

- Wiem, mówiono mi o tobie. Miło cię poznać, siostro Tony'ego.- Potężnie uścisnął moją rękę, a ja poważnie przeanalizowałam, czy aby niczego mi w niej nie połamał. Bóg piorunów raczej nie miał świadomości własnej siły.

- Zaniosę swoje zakupy do siebie i zaraz będę- oznajmiłam pogodnie, robiąc dokładnie to, co obiecałam. Na korytarzu pod swoim pokojem wpadłam na czarnowłosego, który akurat zmierzał do - wczoraj przeze mnie odkrytego - parapetu.- Nie chcesz pobawić się na dole?- zagaiłam, będąc właściwie zmuszona za nim krzyknąć, jeśli chciałam, aby mnie usłyszał.

- Czego nie rozumiesz w "preferuję samotność"?!- odpowiedział równie głośno i zniknął z mojego pola widzenia. Kolejny raz wzruszyłam barkami z obojętnością. To nie mój interes. Próbowałam być przyjacielska.

Powędrowałam entuzjastycznie do ludzi. Jednym z elementów mojej świeżej codzienności miał stać się kontakt z bliźnimi na poziomie różnym od wiążącego się wyłącznie z harówką.


- I Natasha przyznała, że ma dosyć, więc wygrałem!- Thor opowiadał trzydziestą z rzędu historię. Ta była o jego zakładzie z Wdową o to, kto zje więcej lodów czekoladowych. Anthony zaszył się w swoim warsztacie dawno temu. Szczerze, ja też miałam na to chrapkę. Czekałam na dogodny moment, który nareszcie nastąpił.

- Sarah, wyglądasz na nieobecną- zagadnął Steve na tyle cicho, by nie przerywać wywodów boga.- Wszystko w porządku?

- Jasne. To te zakupy tak mnie wykończyły, wiesz. Boję się, czy nie zapomniałam kupić jakichś głupot i ciągle wertuje to w głowie.- Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Pokiwał powoli ze zrozumieniem.

- Jest mocno po dwudziestej drugiej. Idź się położyć, szybciutko- zalecił żartobliwie, gestem lekko mnie poganiając. Ziewnęłam teatralnie, po czym wstałam.

- Padam, moi mili. Dobranoc wam- pożegnałam się krótko, acz treściwie i gładko zignorowałam zalewającą salon falę jęczących protestów. Nie chciałam zostawać, mimo próśb.


Ponownie przebudziłam się w nocy, tym razem około trzeciej. Skurcz w żołądku w brutalnym stylu usiłował wymusić na mnie stresowe wymioty. Przeszukałam pobieżnie leżącą nieopodal torebkę i wyjęłam z niej małą butelkę wody. Zapiłam ból, choć nie przyniosło mi to znaczącej ulgi. Mięśnie rozluźniły się odrobinę, lecz nie na tyle, bym mogła kontynuować odpoczywanie. Westchnęłam cierpiętniczo, ubierając wczorajszy, długi sweter. Udałam się także pod to samo okno, przy którym rano ocknęłam się z nieprzyjemnie zastygłymi kośćmi.

- Chyba kpisz- skomentował Loki, jeszcze zanim w ogóle zdołałam go dostrzec w słabym świetle ulicznych latarni. Siedział w niemal identycznej do poprzedniej pozycji, jeśli pominąć fakt, że był znacznie bardziej przygarbiony i jakby czymś wycieńczony.

- Obawiam się, że dziś tak łatwo nie zasnę.- Skrzywiłam się, zajmując swoje ustalone ubiegłą nocą miejsce.- Przychodzisz tu codziennie?

- Najwidoczniej od jutra już nie.- Naburmuszył się, znikając skrzętnie między kruczoczarnymi, poskręcanymi puklami. Przyjrzałam się wnikliwiej jego postaci, dopatrując jakiegoś połyskującego przedmiotu tuż za nim. Sięgnęłam po niego zwinnie, zaś mężczyzna zamiast mnie powstrzymać podskoczył nerwowo.

- Uspokój się, ponuraku- parsknęłam, unosząc instynktownie kącik ust w górę. Flaszka z brązową cieczą zamigotała radośnie, kiedy zrównałam ją z poziomem swoich oczu.- Chcesz mi powiedzieć, że spędzasz tu czas na piciu brandy w samotności?

- Nie chcę. Nie twoja sprawa- warknął, wyrywając mi trunek. Położył go na swoich udach, wlepiając martwy wzrok w szybę. Dopiero dzięki temu zauważyłam, że jego ruchy są dziwnie otępiałe. W ułamku sekundy podjęłam nieroztropną decyzję.

- Ej, kochasiu?- Trąciłam go stopą w kolano, aby zwrócił na mnie uwagę.- Napijmy się.

- A kto z kolei powiedział, że się z tobą podzielę? Nazbyt wiele sobie wyobrażasz.- Byłam pewna, że gdyby był w lepszym stanie to posłałby mi swój słynny, złośliwy grymas. Nie miał na to perspektyw przy obecnym. Wywróciłam oczyma i powtórnie zakosiłam mu szkło, teraz częstując się bez oporów zawartością. Alkohol palił mój przełyk w rozkoszny sposób, ogrzewając przy tym wnętrze. Jego gorycz przywoływała dreszcze chłostające gardło wraz z kręgosłupem aksamitnym batem. Nietypowe wrażenie. To powinno rozwiązać problem skurczu.

- Dzięki.- Podałam mu brandy, jak gdyby dał mi jej posmakować absolutnie dobrowolnie. Rozchylił swoje wąskie wargi, wydając się być zszokowanym wobec mojego bezpośredniego zachowania. Po chwili sam odchylił parę łyków.

Wymienialiśmy się tak, dopóki napój się nie skończył. Do tej pory oboje byliśmy ciut wstawieni, a ja podświadomie podejrzewałam, że to nie była jego pierwsza butelka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top