Rozdział 16

Wrócił do domu zmęczony. Początki wiosny zwykle napawały go bardziej optymistycznie. A jednak marcową pogoda była zdradliwa, o czym przekonała się dzisiaj dwójka motorzystów. Chłopaka nie dało się uratować, poślizg, wypadek, wyrzucenie na dużą odległość, i brak Kasku. Jego ciężarna dziewczyna cudem przeżyła, właśnie dzięki niemu. Co za okropny zbieg okoliczności. Chociaż On to nazywał głupotą. Nie masz kasku = nie jeździsz. Już. Koniec. Żadnej innej opcji. Oczywiście od razu po przyjściu do domu musiał porozmawiać o tym z Zosią, która od niedawna razem ze swoim nowym przyjacielem jeździ na jego skuterze. Nie pochwalał tego pomysłu, ale też nie mógł zabronić. Zresztą ten cały Antek wydawał się być mądrym chłopakiem, a co najważniejsze oceny Zosi podskoczyły do góry, bo nie chciała być od niego gorsza. Tym bardziej zaimponował Banachowi.

Zaparzył mocną kawę, i usiadł w salonie, przeglądając poranną gazetę.  Ostatnio dużo mijał się z Martyną. Miesiąc na stacji minął bardzo szybko a ona czuła się tam znowu jak ryba w wodzie. Nie chciał, żeby na stacji znowu plotkowali  więc zaczął zmieniać jej grafik. Oczywiście większość czasu jeździli razem, bo lubił pracować z nimi. Zawsze wiedzieli co ma na myśli, nie czekali na jego polecenia, tylko od razu wykonywali to, co do nich należało. Piotr miał zadatki na lekarza, pod okiem Banacha wiele się nauczył. Często przeprowadzał zabiegi  których w normalnych warunkach nie mógłby wykonać. Lata wspólnej pracy zacieśniły ich relacje, i śmiało mógł nazwać go swoim przyjacielem. Dlatego też, coraz częściej miał wątpliwości czy dobrze zrobił, zgadzając się na ukrywanie prawdy o jego związku z Martyną. Doskonale zdawał sobie sprawę, że te dziecinne podchody Strzeleckiego, wygłupy na stacji czy podteksty to nie zwykła przyjaźń. Piotrowi zależało na tej brunetce, a ta myśl sprawiała że czuł dziwny niepokój.

Z zadumy wyrwał go dzwonek do drzwi. Zośka na pewno znowu zapomniała kluczy. Otworzył je, I szybko tego pożałował.

- No część przystojniaku – zgrabna kobieta o długich, luźno rozpuszczonych włosach uśmiechnęła się uwodzicielsko. Zatrzymał drzwi  nie pozwalając jej wejść do środka.

- Co tu robisz Ilona? – ściągnął brwi, wypuszczając nerwowo powietrze.

- Misiu.. chyba musimy sobie coś wyjaśnić? – oparła się o framugę drzwi, zawijając na palec pasmo włosów

-Nie mamy o czym rozmawiać. Wróć do domu, i nie przychodź tu więcej, proszę – nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Odkąd wróciła, nachodziła go regularnie żądając wyjaśnień, ale nie wchodził z nią w dyskusję, nie chcąc problemów.

- Nie było mnie parę tygodni, a Ty mnie zostawiasz dla jakiejś młodej siksy?! Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Wiem że się zaręczyłeś, a co ze mną? – podniosła głos, starając się jeszcze nachalniej wejść do mieszkania.

- Nie będziemy o tym rozmawiać. Wróć do domu, zanim zadzwonię na policję, Ilona. Koniec zabawy. – zatrzasnął drzwi, przekręcając klucz w drzwiach. Dzwonek odezwał się jeszcze kilkukrotnie, ale w końcu skapitulowała. Wyglądało na to, że koszmar znowu się zaczyna. Martwił się. O Zosię, o ojca.. ta kobieta wyrządziła om wszystkim wiele złego, I do wielu rzeczy była zdolna. Co jeśli znowu wykręci im jakiś numer? Dzwonek do drzwi kolejny raz się odezwał. Przeklął pod nosem, otwierając je.

- Czemu tak krzyczysz? – Zosia weszła do domu  przyglądając się ojcu. – kluczy zapomniałam.

- Kiedy zaczniesz pilnować swoich rzeczy, co?! – warknął zamykając drzwi.

- Wszystko w porządku, tato? – zaniepokoiła się. Weszła za nim do salonu, przyglądając się jak wybiera na telefonie czyjś numer. Słuchała z uwagą jak z kimś rozmawiał, I zaczęła dodawać dwa do dwóch. – Znowu tu była?

- Znowu.. wygląda na to, że tak szybko się jej nie pozbędziemy.. kto jej powiedział że się zaręczyłem? – popatrzył pytająco na córkę, ale wzruszyła ramionami.

- nie patrz tak na mnie, ja z nią nie rozmawiam od czasu kiedy.. – urwała. Jak można być tak okrutnym  żeby powiedzieć dziecku że ojciec zabił jej matkę, dla innej? To nie ludzkie..

- Wiem, Zosiu. – przytulił ją do siebie, widząc łzy zbierające się w oczach. Za każdym razem, kiedy pomyślał o tym, ile wycierpiała jego córka, dostawał napadów złości. Za każdym razem, kiedy słyszał jęk imię robił się przewrażliwiony i nerwowy.. – poradzimy sobie..

- Martyna wie? – podniosła głowę do góry

- Nie.. I lepiej niech tak zostanie na razie... – westchnął wyobrażając sobie reakcję Martyny. Jej wybuchowy charakter mógłby pogorszyć całą sytuację, I zaszkodzić jej samej.

- Powinieneś jechać na policję.

- Zrobię to, ale jutro..

- zgon nastąpił o 8.24.

Ten dzień nie zaczął się ciekawie dla ich ekipy. Pierwsze wezwanie, wypadek samochodowy spowodowany zbyt szybką jazdą, w efekcie czego doszło do utraty panowania nad pojazdem, i bliskiego kontaktu z drzewem. Przy tej prędkości, było to zabójcze.
Przybyli na miejsce jako pierwszy zespół, ale niewiele mogli zrobić. Jedynym ocalałym był kierowca, ojciec 4 osobowej rodziny. Żona nie miała szans, gdyż to właśnie z jej strony auto uderzyło w drzewo. Dwójka dzieciaków wypadła z samochodu, policjanci odnaleźli ich ciała kilka metrów dalej. Oni mieli szansę przeżyć. Mieli, gdyby w samochodzie znajdowały się foteliki. Ale nie było ich. Po pierwszych ustaleniach policji  nawet pasów nie mieli zapiętych.
Ojciec tej rodziny, wyszedł z tego bez szwanku, kilkoma zadrapaniami na ciele.
- co z nim? - zapytał policjant, który podszedł do Wiktora, i podał mu rękę w przyjaznym uścisku
- wyliże się- odpowiedział Wiktor - kilka otarć, nie stwierdziliśmy żadnych obrażeń, ale mimo wszystko zabierzemy go na obserwacje.
- głupi zawsze ma szczęście- skomentowała Martyna, która przechodziła obok nich. Zmarszył czoło przyglądając się kobiecie.
Chwilę później wracała prowadząc  nosze z zaciętą miną.
Chociaż w badaniu nie stwierdzili obrażeń zewnętrznych, tych wewnętrznych nie mogli stwierdzić z całą pewnością.
- muszę zadać mu parę pytań- odezwał się mężczyzna w policyjnym mundurze.
- byle szybko.
Policjant kiwnął głową i podszedł do ratowników. Wiktor obrócił głowę , rozglądając jeszcze raz po miejscu wypadku i wszedł do karetki. Siadając na siedzeniu zostawił uchylone drzwi i z długopisem w ręce pochylił nad dokumentami.
- Ty szujo! - usłyszał krzyk Martyny, i szybko uniósł głowę, patrząc w ich kierunku.
Piotr uparcie uspokajał koleżankę, ale ta coraz głośniej krzyczała.
- Martyna! - krzyknął Wiktor, wyskakując jak oparzony z samochodu. Nie zareagowała, nabierając powietrza w płuca, żeby ponownie zacząc krzyczeć.
- Dość Martyna. - złapał kobietę za ramię, i nieznacznie pchnął w stronę karetki. - poczekaj tam na nas.
- ale doktorze..- chciała coś powiedzieć, ale pokręcił głową.
- masz poczekać w karetce powiedziałem! - obróciła się na pięcie i niczym obrażona dziewczynka poszła do samochodu.
- co się stało? - zerknął na Piotra i policjanta, którzy stali z pacjentem.

- Jest pijany - szepnął mu na ucho Piotrek, zaciskając zęby.

Przygotowali pacjenta do transportu. Widząc twarz kobiety, Wiktor szybko kazał przenieść się jej na przednie siedzenie, sam zostając w tyle.
- niewiem jak to się stało- podniósł wzrok na pacjenta, który wpatrywał się w niego niepewnie. Nie odpowiedział, bo co mógł powiedzieć?
- jak moja rodzina? - dopytywał, nie dopuszczając do siebie faktu, że jego rodziny już nie ma.
- przykro mi. - powiedział łagodnie Wiktor, chwilę monitorował jego stan, po czym , niezuwazając nic niepokojącego, wrócił do uzupełniania karty pojazdu.

Kiedy podjechali pod SOR, kobieta jako pierwsza wyskoczyła z samochodu.
- Zaczekaj tutaj- powiedział wściekły, a sam z Piotrem weszli do budynku.
Stała chwilę ciskając we wszystkich gromami. Ci chwila wycierała łzy które nieustannie napływały jej do oczu. To nie był dobry dzień, najprawdopodobniej zostanie najgorszym w jej karierze. Dwa małe ciałka wyrzucone z dużą siłą, bez najmniejszej szansy na życie w imię czego? Zacisnęła dłonie w pięści, uderzając nimi o karoserie karetki.

- Starczy Martyna. – głos Wiktora sprawił, że odwróciła się w stronę mężczyzn – Wsiadaj.

Weszła do samochodu, z całej siły zasuwając boczne drzwi. Opadła ma fotel, podniosła wzrok na Piotrka, który wsuwając noszę przyglądał jej się że współczuciem.

- Co?! – warknęła w jego stronę, obrzucając nienawistnym spojrzeniem. Postanowił bez słowa się wycofać. Dwa ciałka chłopców, którzy mieli nie więcej niż 6 lat. Malutkie dzieci, które zginęły przez pijanego ojca.. jakim trzeba być człowiekiem? Karetką się zatrzymała przed stacją. Wysiadła z niej, z zawahaniem zastanawiając się gdzie iść   w końcu wybrała tak dobrze znane jej miejsce przy garażach. Wcisnęła się gdzieś pomiędzy nie, znikając z pola widzenia. Piotrek wysiadł  kierując się zaraz za nią. Patrzył jak i on znika za blaszakami, głośno wypuszczając powietrze. Sam również nie miał ochoty wchodzić do budynku, ale nie mógł siedzieć, i patrzeć w jeden punkt. To On powinien być teraz przy niej, ale nie mógł nic zrobić. Wyszedł leniwie z pojazdu, kierując się do budynku.  Ostatni raz Zerknął w tamte miejsce i wszedł po schodach. Zaparzył sobie mocnej kawy, wiedząc że ten dyżur będzie długi.. wyciągnął dokumenty, udając że jest zajęty, aby zapobiec próbom rozmów z nim. Nie wiedział dlaczego, w jego głowie co rusz pokazywał się nowy obraz tego, co może dziać się pomiędzy tamtą dwójką. On, Wiktor Banach naprawdę czuł zazdrość, że Piotrek może być tak blisko JEGO kobiety, kiedy sam musiał trzymać się na uboczu. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, dlatego postanowił interweniować. Zaparzył melisę, i pod jej przykrywką poszedł w stronę, gdzie ostatnio widział jej dwójkę.

- To jest wszystko strasznie niesprawiedliwe!

- Życie nie jest sprawiedliwe.. – skomentował Piotr. – naraziłaś się Wiktorowi..

- I co z tego? To nie pierwszy raz.. – otarła dłonią policzki. Wyłonił się zza garażu, nie chcąc być osądzonym o podsłuchiwanie. Unieśli na niego wzrok. Wyciągnął rękę z kubkiem w jej stronę, kucając obok.

- Wiem, że to trudne Martyna, ale musisz wziąć się w garść.

- Przecież wiem.. – westchnęła, upijając gorącego napoju..

- Nie chce więcej takich akcji, rozumiemy się?! jesteś ratownikiem do cholery, nie sędzią! Twój obowiązek, to pomaganie! – warknął ostrym tonem. Sam nie wiedział na co był bardziej zły  czy na sytuację na miejscu, czy tę którą właśnie zastał. A może obie jednocześnie?

- Doktorze.. – Piotrek odezwał się ostrożnie – Niech Pan nie będzie taki surowy, to.. wyjątkowa sytuacja dla nas wszystkich.

- Chwali się Piotr, że bronisz koleżanki – przeniósł na niego swoje spojrzenie – ale nie będę akceptował takiego zachowania. Dla każdego z nas to jest ciężkie, ale nie każdy rzuca się na pacjenta.. Wracajcie na stację. – wyprostował się, odchodząc w stronę budynku. Nie minęło wiele czasu, a kolejne wezwania przypływały jeden za drugim. Obserwował zachowanie Martyny, i widział że poranny wybuch złości powoli odchodził w niepamięć. Zostali sami, kiedy Piotr poszedł zapłacić za paliwo.

- Jak się czujesz?- odwrócił głowę do tyłu.

- Lepiej.. po prosto..

- Wiem Martynka. Ale jesteś dzielna, i poradzisz sobie z tym.. – dotknął jej policzka, upewniając się wcześniej że nikt tego nie widzi.

- Niech ten dzień się już tylko skończy.. – westchnęła kiwając głową na budynek, z którego wychodził Piotr.

- Gotowi? – zapytał, wskakując na miejsce kierowcy.

- Jak zawsze – odpowiedziała, siadając na swoje miejsce. Zapięła pasy, dając znać że mogą ruszać. – Komu w drogę temu.. ?

- wygodne buty.. – mruknął Wiktor, i zaraz rozpoczęła się dyskusja na temat różnych powiedzeń, I ich znaczeń..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top