Poważnie chora
Ocknęłam się jakiś czas później, czując pot spływający wąską stróżką po czole. Było mi gorąco. Mięśnie brzucha znów rozpoczynały swoją małą wojnę. Jęknęłam cicho, mając ochotę poddać się temu. Wtem usłyszałam szelest kołdry, a pod moją bluzkę wślizgnęła się lodowata, męska dłoń. Równocześnie pojawił się miarowy oddech przy uchu i pierś łagodnie opierająca na sobie moje plecy.
- Śpij- wymruczał sennie Loki, obejmując mnie uspokajająco. Skurcz w żołądku przekształcił się w ścisk okolicy podbrzusza. Widocznie poziom jego przytomności spadł na samo dno. Ten głos z bliska był zadziwiająco przyjemny, zwłaszcza niepodsycony ironią. Okazujący człowieczeństwo oraz troskę Ponurak stanowił ciekawe zjawisko. Odepchnęłam natrętne myśli, rumieniąc się nieznacznie. Zwyczajnie długo nikt nie towarzyszył mi w łóżku. Wciągnęłam powietrze nosem, chcąc ochłonąć, lecz w nozdrza natychmiast uderzył mnie zapach jego ciała. Byłam skłonna uwierzyć w jego boskie pochodzenie. Strzeliłam sobie mentalnie w twarz i zamknęłam oczy. Objęłam się szczelnie rękoma, uważając, by go nie dotknąć, po czym bez problemu oddałam się dalszemu spoczynkowi.
Zwykle nachalne promienie słoneczne dziś nie podniosły mnie na nogi. Po kompletnym ocknięciu zrozumiałam dlaczego. Ktoś zasłonił okno, toteż nie miały jak wpadać do środka. Potarłam szyję i zastanowiłam się jak mogło do tego dojść. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to w nocy nie było żadną marą, po prostu facet zwiał. Tylko po co rozwinął rolety? Czyżby chciał, żebym się wyspała? To takie nie w jego stylu. Powinnam podziękować, ale najprawdopodobniej bym go tym spłoszyła.
Wzięłam prysznic, zmywając z siebie setki niepotrzebnych domysłów wraz z kojącą wonią jego skóry. Należało znaleźć sposób na odwdzięczenie się. Cały zachwyt jego obecnością odepchnęłam na szary koniec umysłu jako zbędny, napawający niepokojem element. Związałam włosy w luźną kitę, przebierając się w czarne jeansy i podkoszulek. Zeszłam na śniadanie, nie kontrolując uprzednio, którą mamy godzinę.
- Już się baliśmy, że umarłaś- powitał mnie wesoło brat, ściągając uwagę reszty. W salonie brakowało wyłącznie Steve'a i oczywiście Lokiego. Pomachałam krótko na znak swojego zmartwychwstania i podążyłam do kuchni. Znalazłam resztki pizzy, co bardzo mnie uszczęśliwiło. Wzięłam trzy ostatnie kawałki, wyrzucając puste opakowanie do zsypu. Parsknęłam, uświadamiając sobie, że przydałoby się poćwiczyć kondycję, zamiast ciągle żywić się fast foodami.
- Co słychać? Nie pracujecie?- zagadnęłam, siadając na oparciu kanapy przy boku Natashy.
- Póki co cisza. Świętujemy niedobór złoczyńców. Rogers wyszedł do sklepu po zakupy. Zrobię taką kolację, że się we mnie zakochasz- zapewniła ruda, trącając mnie łokciem w żebra. Wpakowałam sobie do ust duży fragment ciasta z dodatkami i poklepałam kobietę po czuprynie.
- Nie jestem zbyt wymagająca.
- Widać- niezwłocznie potwierdził Clint, popijając ziołową herbatę. Pokazałam mu język i kontynuowałam tłusty posiłek. Thor oglądał jakiś dokument pogodowy, co nieźle mnie rozbawiło, biorąc pod uwagę jego wrodzoną moc władania piorunami.
- Owszem, mogę wywołać burzę, jednak to nie oznacza, że jestem ignorantem- burknął z cieniem pretensji. Musnęłam przymilnie jego plecy w drodze do windy. Na miejscu niemal zderzyłam się z Kapitanem Ameryką, niosącym potężną siatkę z prowiantem. Uśmiechnął się, kiedy skojarzył z kim ma do czynienia.
- Cześć- Niezręczność momentu mnie speszyła. Niedawno zauważyłam, że chyba wpadłam mu w oko. Jakby dowodów było mało, wysunął w moją stronę skromny, biały kwiatek. Spuściłam wzrok na ziemię, nie wiedząc gdzie go podziać.
- Uznałem, że sprawi ci radość. Proszę.
- Dzięki.- Z zawstydzeniem zabrałam podarunek. Wskazałam na migi, że niestety ulatniam się na górę i zniknęłam za metalowymi drzwiami. Do czego to doszło, że przytłaczały mnie zaloty.
Pobieżnie przejrzałam raz jeszcze starannie naskrobane słowa w których odmawiałam podjęcia pracy. Nie wybrałam żadnego projektu. Nie mogłam, miałam zbyt zszargane nerwy. Zakleiłam kopertę i włożyłam ją do bocznej kieszeni torebki. Plan był taki, by wysłać ją, gdy będę wychodziła do miasta. Aktualnie nie wybierałam się absolutnie nigdzie.
Rozważałam powrót na dół, aczkolwiek odstręczała mnie wizja Rogersa, usilnie próbującego nawiązać kontakt. Jasne, wymiana zdań była w porządku, pod warunkiem nieładowania do niej rzeczy w guście: "ślicznie wyglądasz". Robiło mi się od nich niedobrze. Nie gardziłam potulnymi mężczyznami, niemniej mnie nie kręcili. Z dwojga złego wolałam ludzi pokroju Lokiego, zawsze przedstawiających wszystko otwarcie z dozą sarkazmu. Przypomniałam sobie o wspólnej nocy i ponownie uczułam drobny spazm w podbrzuszu. Uszczypnęłam się w ramię, żeby skupić się na czymś innym. Byłabym poważnie chora, gdybym zainteresowała się Kłamcą. Arogancki dupek, wielki pan Nowego Jorku.
Położyłam się płasko na łóżku, biorąc w dłoń przypadkową książkę o inżynierii mechanicznej. Chciałam sprawdzić czy czegoś się z niej nauczę oraz podrasować trochę obecną wiedzę.
Po upływie godziny na korytarzu rozległy się kroki. Ktoś zapukał, prowokując mnie do schowania lektury pod poduszkę.
- Są otwarte- strzeliłam w przestrzeń, moszcząc się wygodniej. Bruce zajrzał ostrożnie do pokoju, po czym wszedł z zawahaniem.- Co tam, wielkoludzie?
- Muszę z tobą pogadać- oznajmił, sadowiąc się na krześle. Takie zdanie nie zwiastowało niczego fajnego. Płuca oblało mi lodowate zimno, komplikujące oddychanie.
- O czym?- zapytałam z nieprzyzwoitym przestrachem.
- Odkąd się zjawiłaś miałem chaotyczne wrażenie, że spotkaliśmy się gdzieś wcześniej- wyjaśnił, a ja chciałam krzyknąć, bo żołądek wywinął mi bolesny numer. Męczyła mnie ta stresowa choroba. Zacisnęłam zęby, słuchając dalszej części.- Kilka dni temu uzmysłowiłem sobie wreszcie gdzie. Tajny kongres naukowy w Japonii. Same ważne osoby. Byłaś tam, prawda?
- Dlaczego miałabym?
- Kryłaś się na każdym kroku, pamiętam.- Brzmiał raczej na zmartwionego, niż krytycznie nastrojonego. Banner miał olbrzymie serce z tego co zdążyłam zaobserwować.
- Obiecaj, że nikomu nie powiesz- poprosiłam. Pokiwał głową na zgodę, czekając aż się rozwinę. Kłamstwo na tym etapie przysporzyłoby mi kłopotów. Wypadało wyznać grzechy i liczyć na dyskrecję.-Jestem technologicznym geniuszem, jak mój brat. Pracowałam w tym samym zawodzie od lat, konkurując z jego projektami. Dbałam o anonimowość, właśnie z tego względu. Nie chcę, żeby się dowiedział. Posądzi mnie o to, że zjawiłam się nagle, aby wykraść mu pomysły i wykorzystać je w swoich konstrukcjach. Przysięgam ci, że tak nie jest. Przerwałam karierę.
- Z przyczyny?- Jego brwi zmarszczyły się w geście intensywnej analizy.
- Mam nerwobóle, trudności ze snem. Sama idea wrócenia do tej katorgi... Nie chcę, nie mogę. Potrzebuję czasu na rekonwalescencję.- Przetarłam czoło wierzchem śródręcza, modląc się o rychłe wyjście swojego gościa. Miałam zamiar przeturlać się na podłogę i wgryźć w dywan.
- Teraz też boli?- zaniepokoił się, dostrzegając najwyraźniej, że świecę od potu.
- Nie- wymamrotałam nieszczerze.
- Przecież widzę. Błądzisz spojrzeniem, zbladłaś. Bierzesz leki?- Stanowczo przytwierdził palce do mojego nadgarstka, badając puls. Wzdrygnęłam się.
- Żadne nie działają. Byłam lekomanką, na większość się uodporniłam- prychnęłam z żalem, zamykając pięść na kołdrze.- Idź. Poradzę sobie. Dokończymy rozmowę kiedy indziej.
- Pomogę...
- Idź- powtórzyłam nieustępliwie. Ulotnił się z niezadowoloną miną. Ułożyłam się na plecach i wzbiłam oczy do sufitu, podziwiając jego czysty kolor. Żywiłam nadzieję, że dolegliwość niebawem minie.
- Powiesz mi dlaczego Banner wybiegł stąd taki przejęty?- Loki nagle wparował w moją przestrzeń, hiperbolizując zdarzenia i nie kłopocząc się żadnym manewrem uprzedzającym. Warknęłam znacząco, zaraz potem nieprzyjaźnie komentując jego brak kultury.
- A co gdybym była naga?
- Nacieszyłbym wzrok. Co sobie zrobiłaś, łamago?
- Nic. Bruce mnie zaskoczył i...
- Głupi typ.- Podwinął mi koszulkę i bezceremonialnie położył ręce na obolałym punkcie. Przynajmniej zamknął za sobą drzwi, co niwelowało szansę, że ktoś nas tak zobaczy.- To się robi nudne, wiesz? Nie mogę ciągle ratować cię z opresji. W tej historii robię za złoczyńcę, nie za niańkę. Weź się w garść.
- Dziękuję, panie jestem-taki-biedny-że-pozostało-mi-picie-w-samotności-po-kątach.- Zdenerwował mnie. Gdyby to było możliwe chętnie pozbyłabym się zaburzeń w trybie błyskawicznym. Zresztą starałam się, po to zrezygnowałam z posady
- Nie unoś się, bo ci żyłka pęknie- sarknął kąśliwie, wciągając swój ulubiony, złośliwy uśmieszek. Był coraz lepszy w drażnieniu mnie.
- Nie zapraszałam cię tu.
- Ja ciebie pod moje okno też nie, a i tak przyłazisz.
- To odrębna kwestia - wydukałam, pąsowiejąc.
- Nabierasz kolorów, świetna parodia pomidora. Obawiam się, że jest przegniły od wewnątrz.
- Powiedział facet, który sam siebie nazwał złoczyńcą.- Mierzyliśmy się surowymi wejrzeniami, lecz okropnie ciężko było się na niego gniewać, gdy chłodził mój cierpiący organizm. Miał pociągające dłonie, co mój rozum wydobył z siebie przy okazji napawania się nimi w najfatalniejszej do tego sekundzie. Zaczerwieniłam się mocniej, przegrana.
- Masz gorączkę? Te wypieki są paskudnie niezdrowe.
- Wal się- odpowiedziałam cicho. Takie zachowanie było poniżej mojej godności. Nigdy nie czułam się tak przy żadnym facecie. Zwłaszcza przy takim, który miał zwyczaj obrażania mnie pod każdym pretekstem. Rozwój wydarzeń rodem z koszmaru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top