Nie dziś

Zamknęłam drzwi z trzaskiem, wciąż owładnięta zbyt dużą ilością emocji. Wiedziałam, że właśnie tego chciałam, ale... dlaczego musiał uciec? Jasne, dreszczyk emocji i te sprawy, to zostało ze mną, jednak on nie. Nie miałam pojęcia na czym stoję i w zasadzie przeczuwałam, że póki co to chyba na niczym. Jak mam się teraz wobec niego zachowywać? Typowa kobieta - musiałam przeanalizować sprawę pod każdym kątem i dojść do wniosku w postaci znaku zapytania.

Dałam sobie parę minut na uspokojenie, po czym postanowiłam zacząć przywoływanie się do porządku od szybkiego prysznica. Rozebrałam się i wślizgnęłam pod natrysk, zmywając z siebie nadmiar szoku gorącą wodą. Jego zapach osadził się na moich włosach, więc z bólem serca wyszorowałam je szamponem. Suszenie zajęło ponad piętnaście minut, bo dziwne otępienie utrudniało mi żywiołowe ruchy. Dbając o najdrobniejsze pasmo rozczesałam pachnącą jabłkiem fryzurę, by móc stanąć przed wielkim lustrem i spróbować zrobić makijaż. Nie byłam fanką malowania się, toteż nie miałam jakichś wybitnych umiejętności, aczkolwiek udało mi się wyraziście zaznaczyć kształt ust szminką w kolorze wytrawnego wina. Zadowolona z efektu, owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Sukienkę miałam kupioną na jakiejś przecenie, co nie odejmowało jej uroku. Była krótka, szkarłatna, na cieniutkich ramiączkach i z odkrytymi plecami. Żadnych dodatkowych ozdób, wcięć czy podobnych ingerencji. Darowałam sobie stanik i nałożyłam szpilki, kompletując strój drobnym, czarnym naszyjnikiem. Na koniec psiknęłam się ulubionymi perfumami, świadoma, jak przyciąga to Kłamcę w okolicę mojej szyi. Byłam gotowa. Zarzuciłam kudły na lewe ramię i wyszłam.

Już w windzie zaczęłam się stresować - co jeśli na mnie czekali? Mój krok był przyspieszony, gdy wydostałam się z metalowej klatki. Kolacja stała w gotowości na stole, lecz tylko dwa krzesła były zajęte. Steve i mój brat rozmawiali otwarcie, hałasując na cały salon.

- Nie przeszkadzam?- zwróciłam na siebie ich uwagę.

- Wow, wyglądasz pięknie. Widać, że moja krew- pochwalił Anthony, taksując mnie wzrokiem, aby zaraz dodać gwizdnięcie. Roześmiałam się.

- Z uśmiechem jeszcze ładniejsza- wtrącił Kapitan, salutując mi. Zgięłam jedną nogę i odpowiedziałam mu tym samym. 

- Co z resztą? Mieliśmy się spotkać o osiemnastej, a jest... dwadzieścia po.- Przynajmniej tak pokazywał naścienny zegar. Nie sądziłam, że ktoś może być bardziej spóźniony, niż ja.

- Barton dopiero wrócił z warty, Natasha kręciła się długo z ostatnimi poprawkami i zniknęła pół godziny temu, Banner nadal nie dotarł. O Lokim nic mi nie wiadomo- wyliczył brunet. Wyminęłam kanapę i ulokowałam się przy ogromnej szybie z widokiem na Manhattan. Oparłam się o nią barkiem, patrząc na miasto, opatulone miliardami lampek.

- Poczekamy- mruknęłam cicho.

Czterdzieści pięć minut później brakowało Ponuraka i Bruce'a. 

- Czy on w ogóle zamierza się pojawić?- dopytała mnie Wdowa, jakbym miała jakiekolwiek pojęcie. Okej, obściskiwaliśmy się pożądliwie ze dwie godziny temu, pomimo tego nie zwierzał mi się z życiowych planów. Wzruszyłam ramionami, a ruda nerwowo popiła haust drinka. Prywatnie była wyjątkowo transparentna. 

Wreszcie Loki łaskawie się pojawił, burcząc pod nosem jakąś słabą wymówkę. Nikt się nie przejął - odetchnęli, że nie głodowali na marne i przysiedliśmy do stołu. Usiłowałam nie gapić się na niego za często, co było wyzwaniem.

Bawiło mnie to jak mieszały nam się tradycje. Kolacja wigilijna była zwyczajem rosyjskim, tymczasem potrawy wzięte zostały z amerykańskiego obiadu (który powinien odbyć się dnia następnego). Taka koncepcja każdemu przypadła do gustu, kiedy głosowaliśmy.

Ukroiłam kawałek indyka, żeby móc pochwalić neurotyczną kucharkę. Mięso było przyjemnie kruche i rozpływało się na języku. 

- Genialnie gotujesz, Tasha- oznajmiłam, spoglądając na nią przyjaźnie. Uśmiechnęła się, nie mogąc odpowiedzieć z powodu przełykania zupy.

Ktoś poprosił Jarvisa o włączenie świątecznej muzyki. Po kolacji grupowo rozwaliliśmy się na perskim dywanie i wyliśmy kolędy wprost do księżyca. Clint niesamowicie fałszował, co wywoływało u mnie tak przejmujące napady śmiechu, że nie mogłam złapać tchu. Loki zawisł nad nami i z profesjonalną miną dyrygował. Nie wiem jak to się stało, że wciągnęła nas jego gra.

Wtem rozbrzmiał stukot kroków i do pomieszczenia wszedł zmarznięty Bruce.

- Wybaczcie spóźnienie. Korki, opóźniony lot, nie było wolnych taksówek...- tłumaczył się, nieco zziajany. Ten moment wybrał Jarvis, by stworzyć nam temat do żartów na wieczór.

- Panie Banner, znajduje się pan pod jemiołą.

Natasha nie potrzebowała specjalnej zachęty. Podniosła się, sprężystym chodem dotarła do celu i bezceremonialnie pocałowała doktora na oczach nas wszystkich. Tony z Bartonem wiwatowali, Kłamca odwrócił się ze skrzywieniem, Steve uniósł brwi, a ja opanowywałam swój chichot stukniętej siedmiolatki.

- Skończcie robić przedstawienie- warknął beznamiętnie Loki, nie wytrzymując natężenia szczęśliwych osób wokół niego. Agentka posłała mu spojrzenie mordercze do tego stopnia, że gdybym była nim to bałabym się w nocy zasnąć.

Piliśmy eggnog do trzeciej nad ranem, dowcipkując wspólnie. Szpilki porzuciłam gdzieś w kącie, krawaty były poluzowane, włosy Tashy stały się nieładem pokroju gniazda sroki. Leżałam na podłodze z głową na kolanach Sokolego Oka i nie dbałam, jak zinterpretuje to Ponurak, bo przecież świat nie obracał się wokół niego. Nieważne, że prezentował się niezwykle przystojnie, gdy zdjął marynarkę i rozpiął dwa guziki śnieżnobiałej koszuli. Takie rzeczy nie robiły na mnie absolutnie żadnego wrażenia. Wzięłam ostatni łyk słodkiego napoju, po czym ziewnęłam ostentacyjnie. 

- Pójdę spać. Widzimy się jutro rano?- Ucałowałam wszystkich przelotnie, pomijając byłego boga.- Dobranoc.

- Miłych snów.- Tony pożegnał mnie w imieniu zgromadzonych. Poczłapałam do windy, po drodze łapiąc buty. Mój błędnik trochę sfiksował, jednakże jakoś dobrnęłam do sypialni. Nie kłopotałam się przebieraniem. Padłam na łóżko i zasnęłam, przybierając zapewne komiczną pozycję.

Miałam przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. Drgnęłam i otworzyłam szeroko oczy. Moje serce przyspieszyło, choć była to ta sama osoba, co zawsze. Wpływ alkoholu dawał o sobie znać - nie byłam w stu procentach trzeźwo myśląca.

- Czego chcesz?- jęknęłam, nie mając ochoty go oglądać. Zwróciłam twarz do ściany.

- Nie mogę spać- stwierdził ze zirytowaniem. Standardowo. Co mnie to obchodziło? To jego problem.

- Nie dziś- zaprotestowałam twardo na co westchnął z niegasnącą determinacją. Co miałam niby zrobić? Wkurzało mnie, że zwiał do siebie po uprzednim wciśnięciu mnie z zaangażowaniem w drzwi. Niech on też sobie pocierpi i zostanie sam z refleksjami.

- Jesteś niewdzięczna- oświadczył z przekonaniem o swojej racji.

- O, przepraszam, ja? Ja?!- Natychmiastowo wzniosłam się do pionu, co rzecz jasna poskutkowało zachwianiem. Kłamca intuicyjnie złapał mnie, by zapobiec upadkowi. Otrząsnęłam się z jego dotyku.- Ja doceniam czas, jaki razem spędzamy, a ty bawisz się mną w najlepsze- wymamrotałam, nie mając odwagi powiedzieć tego głośniej.

Ułożyłam się znów na materacu i miałam zasnąć, ukołysana szumem przepływającej przez moje tętnice krwi, kiedy brunet przekręcił mnie na plecy. Skok adrenaliny sprawił, że senność i upojenie odeszło z prędkością światła. Zaglądałam w głębokie, zielone tęczówki, niezdolna do wypowiedzenia bodaj głoski.

- Sarah, wiesz, że taki jestem. Nie komplikuj- szepnął z łagodną wersją złośliwego uśmiechu na obliczu. Cholerny palant. Pochylał się minimalnie w moim kierunku, oferując atrakcyjny kąt widzenia.

- Idiotycznie ci w tej zaczesywanej fryzurze.

- A tobie z czerwonymi jak buraki policzkami, rozpalonymi przez moją bliskość. Dorośnij.

- Przestań sobie dopowiadać. I wal się- prychnęłam obrażona oraz skrępowana, że tak idealnie powiązał fakty. Roześmiał się, co było jednym z najbardziej ujmujących dźwięków, jakie słyszałam.

- Pójdziemy spać?

- Musisz mnie nakłonić do zgody, bo jak na razie to...- podjęłam z wyzwaniem. Nie było mi dane sfinalizować zdania. Mężczyzna zawisł tuż nade mną i z wyuczoną subtelnością złączył swoje chłodne wargi z moimi. Jego gesty otulała delikatność, a ja od nowa odkrywałam, że nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Rozkojarzył mnie doszczętnie, zwłaszcza, kiedy odsunął się na kilka milimetrów, drażniąc z wolna mój nos swoim w nietypowo intymnej pieszczocie.

- To jak?

- Zgodziłabym się bez tego- zadeklarowałam, będąc wciąż pod naciskiem rozbudzonej gorączki. Parsknął i położył się obok mnie.

- Jakbym nie wiedział.

-----

Wesołych świąt, czy coś. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top