two
— A opowiedzieć ci o naszych nemezis? — zapytał z nagła Lafayette, pochylając się nieco do przodu. Jego słowa nie pozostały bez odzewu, natychmiastowo spotykając się z popierającymi je okrzykami pozostałych drugorocznych.
— Nemezis? — Hamilton uniósł brew. Siedzieli we czworo – on, Laff, Herc i John – przed wejściem do budynku szkoły, spędzając kolejną już przerwę na rozmowie o wszystkim i o niczym... co sprowadzało się głównie do historii z poprzedniego roku szkolnego. Chłopak zdążył usłyszeć już opowieści dotyczące wszystkich zawstydzających przygód pozostałych uczniów należących do ich siatkarskiego zespołu, jak i legendarnych chwil wściekłości trenera, ale o przeciwnikach, jakimś sposobem jeszcze niczego dotychczas się nie dowiedział.
— Przeklęci brytole — rzucił John.
— Brytole? — Teraz już obie brwi Aleksandra powędrowały w górę. — Czyli chodzi o tę szkołę brytyjską niedaleko?
— Taaak — potwierdził Mulligan. — Podobno lata temu mieliśmy z nimi na pieńku, bo trenerzy się nie lubili czy coś, ale stare dzieje, których nikt nie traktuje poważnie. Od kilku lat idzie o co innego – ich drużyna to praktycznie same snoby.
— Mhm, tylko menagerkę mają spoko! — John pokiwał energicznie głową — i ewentualnie jeszcze ten gościu z wymiany, Kościuszko-san.
— No, on jest w porządku.
— Ej, ale skoro on był z wymiany to nie wrócił już przypadkiem do siebie? — z nagła Hercules zmarszczył brwi.
— Nieee, on jest z tego specjalnego projektu, pamiętasz? No wiesz, że tak jakby wyjeżdżasz za granicę się uczyć na kilka lat, ale na zasadach wymiany szkolnej, że mieszkasz z rodziną i cię przyjmują do klasy na miejsce tego, z którym się zamieniasz... W każdym razie, jakoś tak to działa.
— Aaa, faktycznie, może masz rację.
— Przecież ja zawsze mam rację...!
— Nie przeszkadzajcie sobie. — wtrącił nagle, nieco sarkastycznie Alex, odkładając pudełko po drugim śniadaniu na ziemię obok siebie i z zainteresowaniem w oczach podparł głowę na dłoni. — Spoko menagerka, powiadacie? Ładna jest?
— Tak, ale to siostra Elizy-chan, więc uważaj — odparł poważnie John. — Poza tym, kiedy Burr-kun próbował ją podrywać, dosłownie wgniotła go w ziemię.
— Nooo, jak ją wkurzysz to to czyste zło wcielone, serio! — poparł kolegę Mulligan, a Laff energicznie pokiwał głową. Widząc to, John zakrył usta dłonią, najwyraźniej starając się powstrzymać przed rozbawionym parsknięciem.
— Mhmm... — mruknął na to wszystko pierwszoklasista, jakoś podejrzanie nieprzekonany.
Nim jednak pozostali zdążyli jakkolwiek na to zareagować, rozległ się dzwonek i jak jeden mąż, wszyscy czterej pognali zgodnie i bez zbędnych słów do swoich klas.
Hamilton po wspólnym, klasowym powitaniu nauczyciela krótkim ukłonem oraz już indywidualnym powalającym, markowym uśmiechem mówiącym "och tak, kocham się uczyć pańskiego przedmiotu, cieszę się, że tu jestem i uważam pana za najlepszego nauczyciela w tej szkole" w jego stronę (nie żeby cokolwiek z tego było prawdą), zasiadł w ławce i z werwą złapał za długopis. Musiał się postarać, zapamiętać wszystkie informacje, jakie usłyszy i robić jak najlepsze notatki. Kochał siatkówkę, jednak powodzenie w niej mu nie wystarczało. Musiał być najlepszy we wszystkim.
🏐
Elizabeth nie mogła zaprzeczyć, że czasami naprawdę zastanawiała się czym zasłużyła sobie na taką narwaną siostrę. I nie żeby Peggy nie kochała, bo oczywiście, że kochała ją całym sercem, ale niekiedy po prostu nie sposób było powstrzymać się od... negatywnie zabarwionych myśli. Rzecz jasna, potem zawsze miała przez to wyrzuty sumienia... co jednak nie powstrzymywało Elizy przed ponownym wzniesieniem oczu ku niebu, gdy młodsza Schuyler po raz kolejny odstawiała kłopotliwą akcję, której skutki już malowały się groźnie w oddali nie tylko przed sprawczynią zamieszania, a nimi obiema.
Dotychczas, chociaż było tego naprawdę wiele, za jej największy wybryk rodzina uważała nagłą decyzję rezygnacji z wybranej już dawno, prywatnej szkoły, na rzecz publicznej, nazywanej potocznie rewolucyjką, do której już drugi rok uczęszczała środkowa z sióstr. Dla samej Elizy jednak, najdzikszym, najgorszym i najbardziej nierozważnym pomysłem, który znacząco odcisnął się na jej życiu, było spontaniczne zapisanie się Margarity do klubu siatkarskiego na stanowisko młodszej menagerki. Więc teraz nie dość, że były w jednej szkole to i w jednej drużynie! Na domiar złego, drugoklasistka musiała tłumaczyć nowej kouhai wszystko po dziesięć razy, bo ta miała najwyraźniej jej słowa w głębokim poważaniu, podobnie zresztą jak i naukę zasad siatkówki oraz poznanie swoich obowiązków jako asystenta. Męczące i irytujące. Jako jedyne pocieszenie miała to, że nie była jedyną, która traciła przez to nerwy – Burr-kun przeżywał to samo, z tą drobną różnicą, że dobre wychowanie przeszkadzało mu w wydarciu się na nieposkromioną Peggy, podczas, gdy jej siostra w którymś momencie traciła cierpliwość i robiła to bez oporów. Co prawda, jej krzyki znacząco różniły się od tych, jakimi uraczyłby najmłodszą Schuyler Aaron, bo w przypadku drobnej brunetki sprowadzały się one głównie do wściekłego, czasami lodowatego, spojrzenia, zaciśniętej mocno szczęki i groźnych, gardłowych syków, od których człowiekowi aż się włosy jeżyły na głowie. Niemniej, i jedne, i drugie byłyby równie skuteczne, to jest – nie dawały żadnych efektów. Dziewczyna w przefarbowanej (własnoręcznie, gdyby ktoś był ciekawy) na żółto koszuli i bez obowiązkowej narzuty od mundurka na niej, nic sobie nie robiła z czyichkolwiek upomnień, wyłączając nieliczne przypadki, kiedy w gniew wpadał trener.
Szczerze mówiąc, były momenty, kiedy Schuyler zwyczajnie nie miała siły na spotkanie młodszej przedstawicielki ich nazwiska i tylko poczucie obowiązku trzymało ją w ryzach, nie pozwalając na wagary czy wymiganie się chorobą. No i dobra, sama przed sobą mogła się jeszcze przyznać, że po części powodem była także chęć zobaczenia rówieśnika jej siostry, który z determinacją zawsze pojawiał się na treningach i nawet zwykłe przyjęcie ćwiczył z niesamowitą, intrygującą pasją, która emanowała z niego tak, że Eliza wprost nie potrafiła oderwać od niego oczu. Tyle tylko, że tu też pojawiał się kolejny problem w postaci Margarity, która wyraźnie zauważała te spojrzenia i zamiast – jak przystało na wspierającą krewną – ignorować je, uśmiechała się znacząco i nie omieszkiwała wypominać ich jej każdego wieczoru oraz przy rodzinnych obiadach, z premedytacją wprowadzając ją w zażenowanie w obecności Angelici i rodziców!
— To jak, onē-san? — zapytała prześmiewczo Peggy, zerkając na nią z błyskiem zadowolenia w oku i rozbawieniem na twarzy. — Dzisiaj w końcu do niego zagadasz?
— Słucham? — odpowiedziała niewinnym, wyraźnie sztucznym (nigdy nie była dobra w ukrywaniu prawdziwych emocji) zdziwieniem, na co dziewczyna z kręconymi włosami tylko wywróciła oczami.
— Doskonale wiesz, co mam na myśli! Gość zaczepia cię od pierwszego treningu, a ty zawsze panikujesz i go zbywasz! Zacznij działać, bo przegapisz okazję, Betsy!
— Przestań! — Była pewna, że na policzki wstępuje jej rumieniec. — Ciebie też zagaduje. I pewnie resztę dziewczyn też.
— Chłopaków pewnie też. — Nastała cisza. — ...wiesz co, jak tak się zastanowić to jednak nie radzę ci go podrywać, typ wygląda na takiego, u którego związki nie mają przyszłości.
Kiwnęła głową, zgadzając się ze słowami pierwszoklasistki. Tak, nawet jeżeli Hamilton-san był całkiem przystojny i promieniujący niewyobrażalnym magnetyzmem, nie było co liczyć nawet na szansę relacji, jakiej by chciała.
— Boli mnie serce, gdy słyszę, że macie o mnie takie zdanie, drogie panie — odezwał się głos za nimi.
________
xdddd k o ś c i u s z k o s a n
anyway, sorki że tak długo (miesiąc!) bez aktualizacji, ale pisanie mi ostatnio nie idzie ;((
dlatego też tbh myślę, że to powyżej jest średnie, następny będzie (może) lepszy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top