3.

Co ten znów wymyślił? Bo... i gdzie poszedł? Przecież... już plecy opatrzyć winien. Prawda taka, że było mi na rękę, ale w końcu Vali potrzebował Ojca. Ostrożnie ramionami objął, a z wartością się kłócić nie chciał skoro to nie pasuje... Valiego w czoło tu znów ucałowałem, włosy czesząc lekko palcami. Kochałem tego szkraba... On, nigdy nie zostawi. Ja... go nie opuszczę. Wdzięczny tako... w duchu za to, że Stark opuścił to pomieszczenie. Odszedł..? Nigdy nie chciałem pomocy, a On? Na siłę wmuszał swoją... Wolę? Po co chciał leczyć? A jeśli wyzdrowieję? Do celi tej szklanej znów trafię? Nie chcę wszak to przecież nie warte...
- Kocham Cię synku. Wiesz? – Zapewniłem, bo i to moja wina że dzieciństwa smaku nie zna i nigdy już nie zazna... Boli to.

Stark wrócił po niespełna kwadransie z pakietem igieł strzykawek i opakowaniem morfiny. Kiedyś sam się opatrywał i czasem... było mu to potrzebne. Oczywiście nie sposób było dojrzeć co jest w pudełku. W końcu nie wierzył żeby Loki dał mu się pokuć... igłą.
Teraz w prawdzie siedział... prawdziwy młody tata po przejściach, ale... jakoś tak ciepło na tej kanapie od nich biło. Miło. Tylko oczywiście on samą swoją obecnością musiał popsuć ten nastrój. Świętnie. Chyba wolał nie wiedzieć co takiego on im przypomina, kogo. Usiadł na swoim wcześniejszym miejscu z cichym westchnieniem.
- No dobra Psotniku to wracamy do leczenia. Koszulka.

Maluch przyglądał mu się, a głowę oparł na barku taty... Bo i ten Pan szykował coś, też i rękawice przyniósł, zakładał je na rączki. Palec przyłożył do ust nakazując teraz milczenie. Sam nie zwracałem uwagi, a sam po to... ciastko sięgnąłem malutkie. Miałem nań ochotę, byłem głodny ale sama myśl, że On znów tu jest... Nerwy.

- Poczęstuj się R... Loki. Śmiało. Tylko za chwilę. A teraz spokojnie... Zaboli trochę, a przecież nie chcemy powtórki, prawda? – Spytał Stark cicho niemalże do jego ucha. Ale... Musiał się pogodzić z faktem, że im dłużej chcąc, nie chcąc przyglądał się bożkowi tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że jest on naprawdę przystojnym mężczyzną. Jego ciało choć poranione i nazbyt chude, to jednak miało w sobie te idealne proporcje. Włosy i skóra zaś tworzyły kontrast jak u królewny Śnieżki, piękny kontrast. A zielone oczy... to najrzadszy ich rodzaj na Ziemi, a te jeszcze były szczególne. To tyle jeśli chodzi o wygląd, ale charakter także był całkiem znośny... i całkiem dopasowany do jego. Choć tak jak i ciało uszkodzony, więc... oba należało naprawić. A przy okazji mieć z tego trochę radości. Zaś potem... to już trochę od Jelonka będzie zależeć. Na razie zaś igła wbiła się w obnażone miejsce na plecach Kłamcy, a ze strzykawki powoli została wyciśnięta pod bladą skórę morfina.
- Już Psotniku. Teraz nie powinno boleć, kiedy będę je odkażał. – Mruknął Stark nie doprecyzowawszy czy chodzi mu o plecy, czy o rany choć w tym przypadku... było to niemal to samo.

Poczułem ukłucie, a... dreszcz nagły... Zaatakował to ciało, tak już wymęczone roznosząc się nieprzyjemnie, dając we znaki poczucie odrętwienia.. Wstrzyknął coś, znów... bez wiedzy, pozwolenia, czy zgoła czegokolwiek... co by jakoś... zrozumieć pomogło. Jedyne myśli, były blisko... Środki to i nasenne? Uśpi go, a co też z Valim? Zerwałem ostatkiem sił, krzywiąc igłę wciąż w ciele tkwiącą. Zabolało... acz liczył się też tylko chłopiec. Skryłem w ramionach, usilnie tuląc do się... Fala goryczy zabrała tako rozum zdrowy, ostawiając mi tylko nikłą nadzieję. Siły się traciły, zaś w głowie zakręciło. Synka postawiłem, czując że nie ustoję na nogach, a przez przypadek skrzywdzę... Nie wiem czy to te leki, czy... Coś co się stało? Obawiałem się...

A Stark już przez chwilę myślał że się udało. Widocznie z Lokim naprawdę nic nie mogło być proste.
Wstał... równo niemal z bożkiem przestraszony nieco i zaintrygowany jego zachowaniem. Zaś gdy ten się zatoczył i byłby upadł znów popisał się świetnym refleksem łapiąc go wręcz w ostatniej chwili nim jego głowa zetknęła się z podłogą. Omdlałego już bożka wziął na ręce niczym pannę młodą i wcześniej mówiąc Valiemu, że zaraz do niego przyjdzie i żeby oglądał sobie bajkę wyszedł z salonu.
- No księżniczko... Narozrabiałeś. – Mruknął jeszcze idąc w stronę pokoju, który tymczasowo zajmował Loki z sorkiem.

Boli kręgosłup, ramiona, kark, plecy, szyja, całe ciało co i jest przecie rusztowaniem wielkim trzymającym przy życiu. Dom? Go tutaj nie widziałem, ale Vali On przecież chciał odpocząć. Należało mu się wiele... choć dać nie mogę... Wierciłem się w uścisku, chcąc oswobodzić, ale nie puszczał. Wiłem, żeby stąd do malucha zabrał. Niech puści poprosiłem nie raz... Co też niczego nie wskórało. Tu i znów tako kaszlem uniosłem, krztusząc się powietrzem. W lochach chłód, wilgoć, a tu na wygnaniu mrozy, śnieg. Boli.
- Puść... Vali. – Wychrypiałem, znów wiercąc się ciągle na wszystkie strony, niech uwolni jeśli ma coś w sercu... Mały?
On tam sam został, boi się...

- Nie puszczę Śnieżynko, a mu nic nie będzie. Ty skolei jesteś zbyt słaby żeby nawet dojść do salonu. Żadnego tam z ciebie teraz pożytku. Najpierw musimy zająć się tobą Psotniku. – Odparł Stark otwierając sobie łokciem drzwi do pokoju. – Zaraz do niego pójdę i naprawdę Psotniku nie zrobię mu krzywdy. Może trochę więcej wiary w ludzi, we mnie, co? Tylko najpierw... Masz nie wstawać jak mnie nie będzie. Jasne? – Spytał miliarder kładąc bożka ostrożnie na łóżku.

- Mój syn... – Syknąłem, a i z łoża zerwałem, by z lekka chwiejne kroki stawiać... Sam niech odejdzie, zostawi, a też nie będzie mówił co... mam robić i w jaki sposób... Wiem jak mam wychowywać synka. Stark chciał w nim wzbudzić zaufanie, ale po co? Mały mu nigdy nie zaufa. Prawda..?

- Tak Loki twój, ale wyglądając niemal na obłąkanego to go raczej nijak wesprzesz. I może nie mam za dużego doświadczenia z dziećmi, ale mógłbyś mi zaufać. Tak minimalnie. Jelonku... ja też już padam z nóg. – Mruknął naukowiec i nie zważając na protesty ponownie położył bożka na łóżku, tym razem jednak zawisł nad nim czekając na jakąkolwiek reakcję.

Prychnąłem pod nosem, a do materaca głowę jak się dało tylko wbiłem, uderzając tyłem o jedną z twardych poduszek. Rękami tu odepchnąć od się chciałem... Żeby i z posłania wypuścił, a drogę do synka otworzył. Czy to tak wiele? Ja tylko chciałem wreszcie mieć malca... Tu w bezpiecznym miejscu, które sam stworzę...
- Odejdź, puść! – Warknąłem nogami chcąc odepchnąć...
- Zaraz cię puszczę Jelonku. – Westchnął Stark chwytając i jedną dłonią przytrzymując na poduszkach nad głową czarnowłosego jego ręce, zaś drugą wyjmując ze swoich dresowych spodni sznurek, którym następnie związał jego przeguby nie za mocno, aby sznurek nie wrzynał się w ciało i nie za luźno, by nie mógł ich uwolnić. Następnie przywiązał je do ramy łóżka i zarzuciwszy lekko na Lokiego kołdrę wstał z łóżka.
- Zaraz wrócę Księżniczko. – Obiecał wychodząc. Loki... Nie był w dobrym stanie, a choć teraz tak uparcie z nim walczył, to skany jakich dostarczył Jarvis mówiły jednoznacznie o tym, że trudno by mu było wykonać wysiłek choćby przejścia do salonu. Po za tym, co dużo ważniejsze, jeśli Stark nie zadziała szybko dojdzie do zakażenia, co oznaczało by lekarza. Lekarz SHIELD, a SHIELD więzienie i... nie mógł tego zrobić sorkowi.

Szarpnąłem się, mocno, a jak się dało tylko siła nie ta sama. Ręce... drętwiały, w łokciach a zgiętych niewygodnie, to znów z lekka wić zacząłem tako na strony wszystkie. Plan... był by prosty, gdyby sznur okazał się dłuższy... Jakoś na brzuch się przykręcić, zębami rozwiązać i pójść do synka... Nie proste to zważywszy na ten splot wąski i ruchy skrępowane. Ochłonąć nie łatwo, ale i na to też czasu potrzebowałem... Co zrobi jak wróci? Rany siłą opatrzy? Tu i tak zostawi na jakiś czas? Nie wytrzymam tego. Psychicznie już zmęczony tak niebywale... Łza tu bezradności opadła po policzku, a oczy przymknęły się z wolna. Ostatnie ruchy...

🎆    🎇    🎆

Od autorki
Następny rozdział, dłuższy od tego dodam w piątek, bo udało mi się sprawdzić na raz (przez trzy tygodnie) dwa.
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze i gwiazdki. Nadal mam mało czasu na edytowanie rozdziałów, ale maj już niedługo i po egzaminie z fizyki będę miała więcej czasu. W tedy raz na tydzień, dwa powinnam dodawać rozdział.
Jak wcześniej proszę o gwiazdki (jeśli uważacie, że opowiadanie jest godne polecenia, albo chcecie dodać mi otuchy) i komentarze - zarówno krytyczne, jak i miłe. KONSTRUKTYWNA krytyka też jest dobra, więc jeśli ktoś chciałby się jej podjąć, a boi się, że za nią się obrażę, to naprawdę nie ma czego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top