11.
- Co... – Zaczął, ale nie dokończył, kiedy stanął nagle przed łóżkiem przyjaciela... Szatyn postawił go przed faktem dokonanym i... nie miał już odwrotu, ale... naprawdę nie chciał się... wycofać, widząc przed sobą jedynie obraz nędzy i rozpaczy. Ominął fakt, iż tu przed jego obliczem leży niemal na półprzytomny, a naprawdę raczej nie przytomny bóg psot i chaosu.
- No o przysiędze Hipokratesa, bo pamiętasz o niej oczywiście i go wyleczysz. Prawda? Proszę... Mój najlepszy przyjacielu naukowcu... – Abstrahując od tego, że jedyny przyjacielu naukowcu. – Zrób to dla mnie, a... No... Zrobię ci, co tam chcesz. Poza tym jesteśmy przyjaciółmi Baner, a skoro mówię do ciebie jako przyjaciel, to zobowiązany jesteś spełnić moją prośbę. – „Wyjaśnił" próbując wykonać ujmującą doktora minę Stark. Co z resztą niemal zawsze mu się udawało, więc teraz też powinno. Tym bardziej że na nim bardzo mu zależało.
Bruce pamiętał jak na szkoleniu pracowali zwykle na szkielecie... ale nigdy nie sądził, że zdrowy i niegdyś dobrze zbudowany, silny mężczyzna będzie mu o nim ot, tak przypominał. Wystające kości zapadnięte rumiane policzki, oko jedno niemal z... powłoką bardzo do rubinu podobną i skóra ponadto szara, a z pewnością zimna od potu. Nie ważne co ten przed laty zrobił. Był lekarzem, z własnego doświadczenia wie, że... nie wiele potrzeba, by aż... tak wyniszczyć doszczętnie. Instynkt i człowiek...
- Przytrzymaj... go, nieprzytomny, ale poczuje. – Polecił, zmuszony sprawdzić mimo wszystko węzły chłonne. Głowę da, powiększone.
Stark więc przytrzymał i już słuchał Banera we wszystkim, co związane było z leczeniem Lokiego nie chcąc narobić hałasu i obudzić w efekcie Valiego. Mały spał i powinno tak zostać przynajmniej do siódmej. W końcu ani junior nie zniesie dobrze widoku swojego taty w takim stanie, ani też Bruce... będzie zapewne pytał, a teraz Tony naprawdę nie chciał mu odpowiadać na pytania związane z historią tej dwójki, później.
W tej chwili zaś próbował trzymać Psotnika wystarczająco mocno, aby jego przyjaciel mógł zbadać Jelonka, a jednocześnie na tyle słabo, aby Lokiego nie owładnęły wspomnienia z celi. Bo wtedy... już zupełnie by go puścił i spróbował uspokoić.
Śmierć Ona... Śmierć pochłania... Śmierć niszczy. Śmierć... odbiera.
Gubi, łączy, wybiera, przeraża, ale nie unika nikogo. Każdy ją widział nie raz, doświadczył, a też i nawet dotknął, acz nie... Nikt za nią nie może się schronić... Imaginacja, ma to do się, że... już okrzyknięta dawno została mianem pieczęci szaleństwa i otoczyła ciepłym, ale zbyt ciężkim dla ramion kocem... Przygniata i nie pozwala się jako feniks z popiołu podnieść. Duch uleci... Jeśli Ona zechce go mieć i wyciąga rękę. Śmierć winna być nie końcem, a początkiem innego życia. Nie chwycę, mam dla kogo żyć... Nie stracę ich obu, acz... Te ręce atakują znów ze wszystkich stron. Trzymają, zadają ból... One ściskając gardło trzymają. Strach napędził mechanizm obronny, a szarpnięcie, tu za szarpnięciem biegło. Oddech szybki, acz jako... jeszcze nigdy chrapliwy, że i usta drżą, sinieją intensywnie z braku niewystarczającej... ilości tlenu...
- det gjør vondt... stopp den, la den gå... – Wyjąkałem, tu prosząc, żeby boleć, trzymać przestało.
Z całego chrapliwego szeptu Psotnika Stark zdołał wychwycić tylko „stop", lecz sądził, że swoją wiedzą i inteligencją, choć po części zdołał uzupełnić resztę. Wspomnienia, wrażenia, błędne odczytane sygnały. Coś z tego tu było, choć nie był pewien co dokładnie. Bruce wyjmował coś ze swojej torby, więc... cóż, pole było całkowicie wolne.
Tony podtrzymał delikatnie plecy Lokiego podpierając go tak by mógł na pół usiąść opierając się o poduszki. Przysiadł sie on też obok obejmując chude ramiona, tors i uniemożliwiając tym samym zbyt gwałtowną szarpaninę bożka. Odgarnął czarne włosy z twarzy i zebrał ostrożnie dobierając proste słowa, nim spróbował uspokoić bruneta.
- Loki? Psotniku. Słyszysz mnie? Wiem, że słyszysz. Posłuchaj. To ja, Tony. Jesteś na Ziemi, w mojej wierzy, sypialni. Pamiętasz? Tu nikt nie zrobi ci krzywdy. Jesteś chory, ale wyzdrowiejesz. Śnieżko?
Bruce usilnie zachował w tym wszystkim racjonalne myślenie, które nie mogło ulec zmianie. Tak było i zostać już winno... Widział ten strach, ale i zmęczenie w tych innych, zielonych, tako skrzących tęczówkach. Sama gorączka nie pomagała, ale teraz czarnowłosy powoli dochodził do siebie. Nie... Umysł za sprawą głosu szatyna sobie poradzi, tylko serce ot, tak nie zwolni, zaś duże ciśnienie... Po badaniu krótkim musiał dać mu uspokajające przeciwzapalne przeciwgorączkowe, leki tyle że... Sam nie utrzyma chudego, ale pod wpływem adrenaliny silnego Lokiego. Stark, On będzie musiał pomóc tyle, że Banner nie umiał w to, co się dzieje uwierzyć. Boli...
- Loki, posłuchaj mnie. Nie zrobię Ci krzywdy, chcę tylko zwolnić bicie serca, ustabilizować twoje ciśnienie... Poczujesz się lepiej... – Zapewnił wyciągając z torby nieduży, wciąż zabezpieczony dobrze wenflon. Fioletowy, bo i taki miał tylko, ale może to lepiej?
- Zobacz, ten motyl usiądzie ci na rączce... Nic więcej... Dobrze? – Spytał, ale czarnowłosy wciąż milczał, drżąc w ramionach...
- Dobrze, Bruce. – Odpowiedział za czarnowłosego cicho Stark nie chcąc jeszcze bardziej spłoszyć boga, który oczywiście mu nie odpowie. Baner był dla niego obcy, a jeśli zdołał go rozpoznać... To członek Avengers, Hulk. Nie było co liczyć, że nagle zacznie mu ufać, lecz tu wystarczyło, że Tony ufał i Bruce mógł wbić wenflon w jego przegub nie wywołując tym kolejnego napadu histerii boga, który jedynie wtulił się mocniej Starka, jakby szukając u niego wsparcia i opieki. I Jelonek mógł mówić wszystko, a na co dzień być silny, ale miliarder widział lepiej jak bardzo był rozbity, widział to w ciągu pierwszych dni, tygodni, jakie ten spędził w wierzy, i teraz znów wszystkie niezabliźnione jeszcze rany zostały mu odsłonięte, więc potrzebował wsparcie. Znów tak bardzo słaby, choć przecież... nadal potrafił być silny. Wszystko zależało od okoliczności a te teraz były dla niego tragiczne.
Filantrop ucałował blade, mokre czoło wciąż szepcząc słowa, które miały na celu jedynie upewnić Psotnika, że jest przy nim, że jest bezpieczny i że nie stanie mu się krzywda.
Wtulił się w pierś, nawet nie patrząc na to, co dzieje się z jego ręką, bo i ta mogła uschnąć, byle tylko Tony był blisko. Usnął więc szybko nie utrudniając pracy doktorowi, który podał choremu... odpowiednie leki, a korzystając z okazji, podłączył jeszcze szybko czarnowłosego pod kroplówkę, by ten siły zebrał i nie odwodnił się bardziej. Zagubienie, strach było w całym tym kłębku nerwów i nieszczęścia, ale Bruce... Nie widział w tym człowieku, tego samego dumnego, żądnego krwi mordercy. Tak jakby ciało zostało odłączone od duszy i odwrotnie. Puste i nieprzydatne jak maska... Teraz ją zrzucił, acz chyba tylko Stark znał jego prawdziwe samo oblicze. Ciekawe jak długo to już trwa... Nie więcej niż miesiąc?
- Jak tu trafił? Kiedy..? Tony, to nie jest zwierzątko. Nie stanowi co prawda zagrożenia, ale nadal jest... Uważaj na niego. Proszę...
- Przecież uważam, dlatego nikt oprócz z drużyny, oprócz Petera i zapewne Wandy o nim nie wie. A poza tym widzisz, żeby miał smycz, czy jakąś inną uprząż? Nie, bo wiem, że to nie zwierzątko, a mój prywatny bożek, który jest tu... już jakieś dwa miesiące. – Powiedział cicho Stark z trudem podtrzymując ziewnięcie. Obroża, obrożą, ale małe, czarne, kocie uszka wyglądałyby ślicznie w tych hebanowych włosach.
- Tony, ja mówiłem poważnie... Dwa miesiące? Długo, ale... Zamknąłeś go na tym balkonie? – Spytał, bo i myśl ta naszła go z lekka i po prostu chciał wiedzieć, co ten cztery godziny na zewnątrz robił? Być może taka prawda, ale... Że też nikt niczego nie zauważył. Pod jednym dachem... a to dziecko? Jest tu...
- Co? Oczywiście, że nie. A to ja ponoć mam dziwne pomysły... Po prostu wyszedł na niego kiedy zasypiałem, gdy się - obudziłem cztery godziny potem - ciągle tam był. Stąd mój wniosek, ale dzięki przyjacielu. Czy ja naprawdę wyglądam jak jakiś zwyrodniały potwór bez serca, naprawdę? Chyba powinienem się obrazić, ale za tą pomocą datuje ci to przyjacielu. – Odmruknął Tony cicho, choć początkowo skłonny był wykrzyczeć swój przeciw przeciwko takim oskarżeniom.
- Musiałem mieć pewność. – Przyznał, ale wiedział to dobrze, że Tony żadnym zwyrodnialcem nie jest. Nie zawsze uczciwy, nie do końca skromny, bogaty, ale też dobry, co teraz już Bruce widział.
- Wiem przyjacielu... Ale co byś zrobił Bruce gdybym, hipotetycznie, powiedział, że jednak to zrobiłem? No wiesz. Że zamknąłem go tam na wietrze i zimnie na cztery godziny? – Spytał Stark pragnąc się sam czegoś dowiedzieć o nastawieniu doktora do Lokiego, prywatnym.
- Jako lekarz? Wygłosił kazanie o moralności, ale nie myśl, że zrobię to lepiej od Steve'a... Ale jako człowiek, skrzywdzony to... Najpierw, wycenił sprawiedliwość i uznałbym że nie warto, się na Ciebie gniewać, ale i tak miałbyś kazanie od kogoś innego... Jako ja, to nie wiem, nie jestem w takiej sytuacji. – Wyjaśnił z uśmiechem.
Stark zastanawiał się chwilę jak właściwie zinterpretować słowa przyjaciela, a dochodząc ostatecznie do wniosku, że nie jest to ani wóz, ani przewóz spytał w końcu otwarcie.
- Ale dasz mi jeszcze miesiąc, dobrze? Nim drużyna się o wszystkim dowie. A swoją drogą... dziwne, że tego jeszcze nie zauważyłeś, odnośnie sprawiedliwości Bruce, Peter wyłapał to od razu, a nie jest lekarzem.
- Zauważyłem, nie jestem głupcem Tony, wszystko, co widzę przed sobą to wrak. Nie dowiedzą się, masz moje słowo... – Zapewnił, przyglądając się czarnowłosemu z należytą uwagą, bo i nie ufał mu. Wierzył...
Stark westchnął głęboko, ostrożnie wstając z łóżka, tak by nie obudzić przy tym Lokiego. Naprawdę zaczynało go wkurzać, że tylko on to widzi. „Nie potępiłbym cię." W takim razie co musiałby jeszcze zrobić Loki, aby wzbudzić w ludziach tę cholerną empatię? Mutanci okazali się być bardziej ludzcy od ludzi jak widzi. Choć zawsze pozostawała jeszcze całkiem spora szansa, że Banner po prostu nie wie, widzi, ale wciąż nie rozumie. I tego Tony postanowił się trzymać.
- Choć przyjacielu. Muszę chyba ci to wyjaśnić. – Mruknął podchodząc do drzwi sypialni. – Jarvis informuj mnie, gdyby Jelonek zaczął się nudzić.
Wyjaśniał, a Bruce wraz z każdym kolejnym słowem, nie rozumiał... Choć może właśnie przeciwnie? Nie był potworem, ale to też nie zmienia faktu, że może... oceniać nie znając wszystkich racji. Rola sędziego nie domeną dlatego był w stosunku do Asa neutralny. Nie wrogi, acz w też nie w przyjaźni... Źle, że tak go skrzywdzono i nawet chciał mu pomóc, tyle że... Nie wiedział tu i w jakim stopniu będzie w stanie, ale cóż... Postara się bardzo.
- Wiesz, że możesz liczyć na moją pomoc... ale nie ufaj mu...
- Tak... Oczywiście. Przecież nie jestem szalony, prawda? Ale dziękuję Bruce. – Odparł Stark klepiąc lekko przyjaciela po ramieniu, nim wrócił do opróżniania swojego kubka z kawy. Dochodziła siódma. Ciekawe, kiedy ten czas minął...
Drzwi do jednego z pokojów w głębi korytarza kliknęły cicho i po chwili w progu kuchni stanął mały, rozespany chłopczyk w niebieskiej piżamce, który - przecierając piąstką oczka - rozejrzał się po pomieszczeniu, a dostrzegając na jednym z krzeseł Starka natychmiast do niego podszedł i z lekką pomocą wgramolił się mu na kolana. Ziewnął zakrywając rączką usteczka i wtulił w Tony'ego przyglądając się nieufnie nieznajomemu.
- Gdzie tami? – Spytał cicho, tak żeby ten dziwny pan go nie usłyszał i był całkiem wdzięczny za równie cichą odpowiedź że jego tati śpi nadal w pokoiku, ale... musiał zapytać jeszcze o jedną ważną rzecz. – A ktio to? Nie zrobi kuku tati? Tati dobry. – Powiedział to już Vali głośniej, pewniej gotów się spierać o to, że tami nie jest zły i nie pozwolić już robić mu kuku. Przy... Toni czuł się pewnie.
Vali przyglądał się mężczyźnie z uwagą, nie do końca pewien, czy wszystko, aby na pewno jest w porządku. Tati niby był jeszcze w swoim pokoju, wedle słów Toni i... Malec już tam zaglądał, a też i wnioski wysnuł zupełnie inne. W tym przekonaniu też trwał, ale ufał... Bruce zaś niczego już nie był pewien... Dziecko, młody, ale ciekawski tu widać chłopczyk co nieduży... Pięć? Może cześć lat. Co robił tutaj? Sam... dziwne też to, że zna Starka... Przytula.
- Cześć mały? To nie On twój tata, prawda? – Spytał tak, pogodnie...
- Loki to tami Valiego. – Odparł za chłopca Bruce, podkreślając „mi" w tym słowie utworzonym kiedyś przez chłopca. – A to Vali mój przyjaciel. Doktor Baner. Tati jest troszkę chory i Bruce pomaga mi go wyleczyć. To nic groźnego. Niedługo tati poczuje się lepiej. – Zapewnił małego Stark wręcz czule, nim przeniósł wzrok z małej główki okalanej czarnymi włoskami.
- Nasz juniorek ma cztery i pół latek. A Loki też mama... Bardzo dobra mama, prawda mały? A doktorek jest doktorkiem więc umie dodać dwa do dwóch.
- Tak, Tami dobry... ale boli? – Spytał cicho odwracając się do szatyna, żeby spojrzeć mu w oczy jakby tam była odpowiedź... Bał się, że ten Pan zrobi mu, czy Tati krzywdę... ale Tony był tu...
- Troszkę Śnieżynko, ale to choroba, która przejdzie. Nic złego się nie stanie, jesteście bezpieczni. W końcu macie ochroniarza, prawda? – Spytał Stark z delikatnym uśmiechem ujmując rączkę chłopca w swoje palce i robiąc podobne ruchy jakie robił Loki, kiedy uczył synka magii. Co chłopcu najwyraźniej się spodobało.
- Tony mój, jak Tati. – Szepnął, a twarzyczkę schował zaspaną w ubrania mężczyzny. Z nim czuł się bezpiecznie, ale... Ten Pan... Tony nigdy o nim nie mówił, a chłopczyk i tak wolał obecność Petera. – Co się dzieje? Kto to?
- To mój przyjaciel, mały i doktor, który leczy tami. Choć ja bym wolał być tati, a nie tylko jak tati. – Poskarżył się Tony, choć malec już znał ten ton wystarczająco dobrze by wiedzieć, że żartuje. Nadal bawił się drobną rączką, tak jak wiedział, że Valiemu się podoba. A zaspane, drobne ciałko przykrył lekko swoją bluzą. Powinni iść do salonu, tam małego mógłby nakryć kocykiem i bardziej ogrzać, ale wciąż czekał na jakąkolwiek reakcję Banera na to dziecko, dziecko Lokiego i... ym... Tony chętnie by obstawał, że również jego.
- Tati... Tony? – Szepnął, a rączki poruszyły się nieznacznie, by tak iskierki śliczne wyrzucić. Chciał... Dla niego... serduszko stworzyć, acz to nie wyszło tak, jak powinno a jedynie światło opadło. Vali na szatyna spojrzał przepraszająco... Nie tako sobie wymarzył. Bruce zaś w ciszy, skupieniu przyglądał się dziecku, ale łącząc fakty był niemal pewien, że to syn Lokiego. Mieszane uczucie, tylko jako to można dzieckiem wzgardzić na wzgląd Ojca? Nie był taki okrutny.
- Tak... Tati, mały. I nie martw się i tak wiele umiesz, bardzo wiele. A ta iskierki były śliczne Śnieżynko. No. Ale ja tyle nie umiem w kuchni co twój... mami. Więc zadowolisz się kanapką Vali? – Spytał Tony, poświęcając swoją uwagę malcowi. Choć zauważył wcześniej, że Bruce zastanawia się, czy nim nie wzgardzić. I miał ochotę krzyczeć, wykrzyczeć mu i wszystkim pieprzonym obrońcą ludzkości, że większość z nich także przynajmniej raz popełniła straszny błąd, że nie byli święci, a nie jeden w przeszłości dopuścił się strasznych rzeczy. Chociażby była agentka KGB. Każdy dostał drugą szansę i niewielu tak naprawdę odpokutowało to, co zrobiło. I co? Im należała się sława, owacje? A Lokiemu nie należała się ta druga szansa po sześciu latach tortur? Jego dziecku nie należało się normalne dzieciństwo? Co było winne? Byli tak wielkimi hipokrytami... Tylko czy naprawdę potrzebny był umysł geniusza, żeby to stwierdzić?
Stark poczochrał lekko czarne włosy wiedząc, że niezadowolony chłopiec ze ślicznym grymasem na twarzy zacznie je sobie poprawiać i za jego zgodą wstał z krzesła przykrywając Valiego swoją bluzą i karząc Jarvisowi odpowiednio podnieść temperaturę. Zakrzątnął się koło śniadania i herbaty... nie, gorącej czekolady dla małego.
- Tobie też zrobić śniadanie doktorze zielony? – Spytał pogodnie Stark nie odwracając wzroku od deski, na której kroił bułkę.
- Poproszę, ale nie nazywaj mnie tak... przyjacielu. – Odparł na to z niecodziennym dla siebie małym, gorzkim grymasem. Druga, ta już niechciana... osoba w jego ciele od dawna nie była mile widziana. Tony o tym wiedział, więc czemu atakował..? Naciskał i... zmuszał niemal do zaprzeczenia... Byle ta racja na zewnątrz nie wyszła. Vali w tym czasie zajadał się serkiem czekoladowym, który ukrył razem z Tami... Cieszył się, że niedługo będzie zdrowy, ale też śniadanko zjeść musi... Chudy był, wiedział. Łyżeczką, a... pałeczkami? Czuł... Że nie tak je się serki, ale nie tym się przejmował. Buzię miał małą, brudną całą... mimo iż słodycz w tym taka. Nie dziwił się temu, bo i dobre to bardzo. Jadł dalej, aż te uszka się trzęsły. Bruce nadal mu się przyglądał. Obawiał się... Że i ten zrobi mu krzywdę, tylko Tony był. To był jego kolega? Tak było.
- Ciemu zielony? – Spytał Vali oblizując paluszki. Były brudne... i były dobre, a Tony zajęty robieniem mu i sobie kanapek, i... temu Panu nawet tego nie zauważy. Może nie powinien jeść tego serka? Taki słodki... Ale przecież picie też będzie miał słodkie. Czekoladka już się grzała. Tak więc był grzeczny, prawda? Ten pan dziwnie na niego patrzył...
- To nic ważnego chłopczyku. – Zapewnił, z niepewnym, ale tako mimo to pogodnym uśmiechem na wargach. Wydawał nie mieć w sobie niczego z Ojca, ale... Może matki? Czy mógł stanowić jakieś zagrożenie? Jeśli tak... Bruce dla własnego dobra postara się trzymać od niego z daleka. T.A.R.C.Z.A. zapewne nie dałaby spokoju. Wie, a może pomóc, ale nie zamierza się mieszać. Zbyt wiele zamieszania.
Vali zmarszczył nosek przyglądając się uważnie panu, ale skoro wydało mu się, że zrozumiał czemu ten był taki dziwny wobec niego spuścił główkę nie chcąc... narazić tami na kuku od tego pana. Tony był, ale... przecież nie ciągle i nie mógł być wszędzie. A jeśli kiedyś go zabraknie?
- Pzeplaszam pana... Pan nie zrobi kuku tami? Nie chciałem... – Szepnął chłopczyk nie chcąc by Toni słyszał, co mu się udało. A potem już głośniej, bo tym razem do... tati powiedział, spytał, czy może pooglądać bajki w salonie, bo „pan doktol" się go boi i nie lubi, i... mu będzie dobrze oglądać baje, bo to nie boli i Toni nie musi się martwić. A Tony pozwolił, tylko zejść z krzesełka samemu było trudno... pomógł, a on podziękował. Grzeczny.
Bruce nagle wręcz wzdrygnął się w zdziwieniu, a chłopca z lekka zmieszanym tak spojrzeniem do salonu odprowadził. Malec za nic przecież nie musiał przepraszać, bo złego słowa nie wypowiedział, a ciekawość to nie grzech... Taki więc był dla niego straszny? Zły? Doktor nie chciał... i czuł się źle. Odwrócił się, by teraz dokładniej zobaczyć chłopca. Vali nie był jak jego Ojciec, dlaczego więc został przez niego właśnie tak odebrany a może, nawet na straty spisany? Nie powinien, ale jak zwykle ślepy, bo i okulary chyba, założyć musi.
- Mały? Nic się nie stało... Wiesz? Przestraszyć nie chciałem... Tati nic złego nie zrobię. Obiecuję...
- Tati dobry. A ti... Ti nie wiesz. A myślisz? Bo ja tati. Ja jak tami. Wszystko tati dał i serduszko, i kuku nie dał zrobić, i... bolało za mnie. A ty myślisz, ze zły. Tio ja tez zły. Ja jak tami. Nie pzeplaszaj. – Polecił Vali z paluszkiem w buzi nim włączył baje, Tony mu włączył mówiąc, żeby tak nie mówił, bo Bruce wie, że tati dobry i on dobry. Ale... mały widział swoje i wiedział, tak jak wie dziecko, które może wiele nie rozumie, ale czasem z twarzy więcej od innych wyczytać umie.
Brunet westchnął na takie słowa chłopca, które uderzyły w niego zbyt gwałtownie... Nie chciał go urazić, zdenerwować, Ojca złym świetle postawić, mimo iż ten już sam to zrobił przed laty... Obawy trzymały w jednym miejscu... czy ten Malec, kiedy już dorośnie, nie będzie jak jego Ojciec? Okrutny... Już teraz jest przenikliwy, ale nie agresywny... Musiał pomówić z Tonym, nim będzie zbyt późno.
- Nie chcę być niegrzeczny, ja nie zdradzę... ale powiedz mi... Jest to najlepsze wyjście? – Szepnął, tak żeby tylko Miliarder usłyszał. Jakby wilk, wychowywał się przy owcach i miał się nimi też stać...
Stark przyjrzał się uważnie przyjacielowi, a nie widząc tego samego błysku, jaki dostrzegł w oczach rodzeństwa Maximoff nim odpowiedział wrócił do kuchni. Tam nalał sobie jedną trzecią szklanki whisky wiedząc dobrze, że bez, choć odrobiny alkoholu nie wytrzyma tego dłużej. Dopiero kiedy stojąc przy kuchennym blacie pociągnął pierwszy łyk bursztynowego trunku odpowiedział z całą neutralnością i spokojem, na jaki było go teraz stać. Kto by pomyślał... przecież nigdy nie był porywczy.
- A jakie lepsze rozwiązanie dostrzegasz mój ulubiony doktorku? – Spytał po części udając, a po części naprawdę będąc zainteresowany odpowiedzią przyjaciela.
- Rodzina zastępcza. Vali jest taki młody, a pamięć też nie taka, tak będzie miał dobre, szczęśliwe, a i bezpieczne dzieciństwo. Loki nie nadaje się na Ojca... Tony, jemu jest potrzebne leczenie, długie i... w szpitalu, dla... ludzi umysłowo chorych. Już w czasie bitwy, był... może nie zły, ale chory. – Szepnął, na co szatyn niemal zachłysnął się swoim... ognistym napojem...
Tony musiał kilka razy dobrze odkaszlnąć, nim mógł odpowiedzieć Bannerowi, którego pomysł... był absurdalny.
- Vali ma cztery i pół lat doktorze, z tego okresu można już mieć wspomnienia o ile mi wiadomo, a trauma na pewno by pozostała. Junior kocha Jelonka, a Rogaś kocha jego, dopóki tu nie trafili byli dla siebie jedynym oparciem. Taka blizna by została, a mnie by zapewne znienawidził. Poza tym tu mu dobrze, a Loki jest świetnym ojcem, matką, rodzicem. To dzięki niemu właściwie Vali żyje. A zamknąć go w szpitalu... Naprawdę doktorze? Rozumiem, że ja tuż po Afganistanie także powinienem tam trafić? A pasy i izolatka byłyby na pewno bardzo dobrym rozwiązaniem. Tak... Wspomniałem Bruce, że Loki był torturowany przez sześć lat? Torturowany i gwałcony, pozbawiony magii, głodzony, a na koniec wygnany wraz z dzieckiem, żeby zamarznąć w Nowym Jorku. To oczywiste, że po tym zostało mu trauma, boi się. Tu się zgodzę, ale nie jest chory. Jest jak najbardziej normalny, choć wciąż nerwowy i trochę depresyjny. A dzisiaj miał wysoką gorączkę, majaczył i... chyba nie masz problemów ze zrozumieniem, o czym Bruce. Podpowiem, że u mnie byłby to Afganistan. – Dokończył Stark opróżniając swoją szklankę i odkładając ją na kuchenny blat. Wychodzi na to, że wyjątkowo to on i Maximoff nie byli ślepi.
Nic dziwnego, że czarnowłosy tu na ich oczach przeżywa swoiste załamanie nerwowe. Stan to niby zobojętnienia, ale i dezorientacji połączonego z silnym poczuciem lęku, bezradności, bólu... nerwów, przygnębienia. Jakby już nie było przy nim nikogo i mimo wszystko przebiega jednak gwałtowniej niż depresja i może pojawić się tako nagle nawet z dnia na dzień... Ot, tak, niby palców pstryknięcie. Ta, psychika nie była w stanie dłużej radzić sobie z narastającym, nie stopniowo, a i nagle... napięciem. Widać po nim objawy, a Bruce nie wychwycił ich... Może nie chciał? Przyspieszony puls, czy kołatanie serca, zawroty głowy, drżenie rąk,
Napięcie mięśni, widoczne tam w sypialni na pierwszy rzut oka... On lekarzem, a Tony zauważył, to pocenie się, duszności, niechęć, brak apetytu, a co się z tym wiąże problemy z trawieniem, wymioty,
Bezsenność, i nagły, nie raz tako nieodwracalny spadek wagi ciała. Co zrobili? Jak mogli? Przecie... To człowiek, ojciec nie zaś, jakie dzikie zwierzę. Nie może... Jak? Ten malec był owocem... Nigdy nie wybaczalnej zbrodni, a mimo to... Nie odtrącił pisklęcia, tylko pod skrzydła swe schował. Jak?
- Ja... Ja nie wiedziałem. Loki, On jest jego matką? Tony? Wiesz...
- Tak, wiem. Vali powiedział kiedyś, że go w brzuszku nosił, ale jest też tatą, więc dlatego tami. Mama i tata. Choć powoli wkupuje się chyba u niego na miejsce taty. A Psotnik... Nie zaprzeczył i... nie będę ci Bruce tego opisywał, ale symptomy takiej traumy zauważyć nie trudno. – Westchnął cicho Stark. Nie chciał, żeby Vali usłyszał, choć część ich rozmowy, co było chyba zrozumiałe.
- Rozumiem i przepraszam, ale naprawdę nie wiedziałem Tony... – Szepnął, co jakiś czas spoglądając na Malca. Nie chciał być przez niego postrzegany, jako osoba zła, bo i przecie pomógł... Źle się z tym czuł, ale widocznie będzie już musiał nosić to w sobie...
- Nic nie szkodzi science bro. Po prostu nas nie wydaj, a gdy wszystko się wyda za jakiś miesiąc, nie stój po przeciwnej stronie. Baner neutralny? Bo inaczej serce mi pęknie. – Powiedział Stark teatralnie kładąc dłoń tam, gdzie powinien być wspomniany organ.
- Wiem i nie złamię Ci serca, swoją drogą operacja to nie tak zły pomysł, ja bym rozważył na Twoim miejscu Tony. – Odparł już pogodnie, klepiąc w ramię przyjaciela. Na niego to jednak zawsze mógł liczyć. – Serce nie sługa.
- Z tym się zgodzę doktorze, ale w najbliższym czasie będę zbyt potrzebny, aby ją rozważyć. Poza tym według Jarvisa, dzięki Lokiemu, jeśli umrę z przyczyn zdrowotnych to dziesięć lat później, niż to wcześniej zakładał. Jest postęp. – Mruknął Tony, zaznaczając zdrowie podniesieniem, w ramach toastu, kubka z kawą. Całkiem... dobrą i nietrującą kawą.
- W takim razie... Nie będę się przed tym toastem wzbraniał. Wasze zdrowie... – Szepnął, a szklankę napełnił tako złotym płynem, upił łyk, znów się ciesząc tym, że nie pokłócił się z przyjacielem. Lubił...
- Ach. A to zauważyłeś. Naprawdę Bruner nie sądziłem, że masz tak nietypową zdolność wyłapywania treści. Ale... rzeczywiście, tak jakby masz rację. Z tym że ja jeszcze nie jestem pewien... to znaczy. Nigdy nie było to nic na poważnie z wyjątkiem Pepper i tak jakoś... Pożyjemy, zobaczymy, prawda? – Spytał Tony z zawadiackim uśmiechem pewny, że Baner opluje się tak dobrą whisky.
Bruce wedle myśli Starka wypluł strumieniem alkohol, a odkaszlnąć musiał, żeby znów mieć swobodny dostęp do powietrza... Związek? On się droczył, nie stopniowo, ale mimo wszystko robił i teraz brunet już w zupełności się zgubił. Nie, żeby coś doń miał.
- Co? Tony..? Ja żartowałem...
- Ja też żartowałem przyjacielu. Już właściwie podjąłem decyzję i chce spróbować. Tym bardziej że Jarvis także wykrył u Lokiego prawdopodobną chorobę psychiczną, szkoda, tylko że nie poinformował mnie, że Jelonek marznie. Jarvis, kajaj się. – Polecił Stark ustawiając na niewielkiej tacy kubek i spory termos z ziołami, słodkimi rzecz jasna.
- Proszę o wybaczenie sir jednak pragnę zauważyć, że aktualizowałem niepełne i często sprzeczne dane. Poza tym panicz Loki kategorycznie odmówił wejścia do budynku, co potwierdziło moje wcześniejsze dane o możliwej chorobie psychicznej, której nieliczne symptomy wykryłem także u pana sir. Niestety jestem zmuszony, muszę stwierdzić doktorze Baner, że na tę chorobę nie wynaleziono jeszcze lekarstwa. Jednak mimo obaw związanych z tym konkretnym przypadkiem. Muszę także zauważyć, iż ta konkretna choroba jest przez ludzi zwykle pożądana. – Zwrócił uwagę AI. Dając Starkowi tym samym czas na wymknięcie się z kuchni z tacą z kanapkami, kubkami i termosem.
- Tak... Bruce będziesz miał oko na Valiego, prawda? Niedługo wrócę. – Odparł Stark znikając na korytarzu, a chłopiec? Oglądał baje, zerkając, od czasu, do czasu na tego dziwnego Pana. Nie słyszał, o czym tamci rozmawiali, ale... widział, że ten pan zachowuje się dziwnie. Ciekawy...
Od Autorki
Przepraszam bardzo, że w ostatnią sobotę nie było rozdziału, ale byłam bardzo zapracowana. Odebrałam wyniki z matur, jeździłam po kilku miastach żeby złożyć papiery do szkół, pracowałam i urządzałam swoje mieszkanie. Przez to wszystko nie zdążyłam, ale obiecuję, że więcej się to nie powtórzy i następny rozdział będzie punktualnie za tydzień.
Co do komentarzy, to obiecuje znów zacząć je czytać i na nie odpisywać. Powód, dla którego nie robiłam tego ostatnio jest taki sam jak czemu nie było rozdziału.
Tradycyjnie więc proszę o gwiazdkę, jeśli rozdział Ci się spodobał i komentarz, bo opinia zawsze jest przeze mnie mile widziana. Każde zdanie cenię, konstruktywną krytykę również. Nie toleruję jedynie hejtu, więc nie bój się do mnie pisać jeśli masz jakieś zastrzeżenia co do tego opowiadania.
Przypominam, że pisze je wspólnie z @Trikster16, a więcej naszych prac znajdziecie na moim i jej profilu.
Ps. Jutro, najdalej po jutrze mam zamiar wrzucić prolog nowego opowiadania pt. "Nie żyjesz". Akcja toczy się tuż po śmierci Littlefingera, którego duch wraca najpewniej aby służyć Sansie (choć jak naprawdę się to stało zdradzę dopiero tuż przed zakończeniem opowiadania). Możliwy ship Petyr/Sansa. Tak więc mam tu jakiś fanów GoT, to serdecznie zapraszam niedługo na coś nowego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top