Rozdział 5

Praca pomagała zapomnieć. Tam musiałam się skupić w pełni na tym, co robię, żeby nie popełnić błędu. Trafiłam już zarówno na sympatycznych, jak i wrednych klientów, ale dziewczyny niemal wszystko potrafiły obrócić w żart. Udzieliło mi się to. Miały rację, klient stoi przy kasie pięć minut, a nasz dzień trwa wiele dłużej. Nie warto psuć go sobie przez jedną czy dwie osoby. Dżasmina zawsze siedziała za mną lub przede mną i pomagała rozwiązać każdy problem, dlatego było mi przykro, gdy na koniec zmiany w drodze do szatni poklepała mnie po plecach, mówiąc:
– Jutro życzę ci powodzenia. Przetrwanie dnia przed długim weekendem to jak inicjacja. – Zaśmiała się perliście. – Młodzież próbująca ci wmówić, że jest pełnoletnia. Podpite grupki zagadujące o numer telefonu lub szukające zaczepki. Nerwowe rodziny, bo chcą w końcu być w domu i przemęczone całym tygodniem rozpłakane dzieciaki.

– Dziękuję za pocieszenie. – Skrzywiłam się żartobliwie.

– Dasz sobie radę. Będziemy się mijać, ale gdzieś ci tam pomacham.

I niestety miała rację. W grafiku wpisana zostałam na popołudniówkę, więc czas największego ruchu. Najpierw młoda dziewczyna próbowała kupić alkohol. Miała wózek z dzieckiem i obrączkę na palcu, ale na mój gust była zdecydowanie zbyt młoda. Twierdziła, że zapomniała dowodu, pokazując na dziecko i obrączkę. Przez moment się wahałam, zerknęłam na kierowniczkę zmiany, która siedziała przede mną na kasie i ledwo zauważalnie pokręciła głową, żebym tego nie robiła. Nie sprzedałam. Zostałam za to zwyzywana od głąbów bez szkoły, które tylko na kasę się nadają. Czy było mi przykro? Tak. Całe życie ktoś mnie źle traktował, a za każdym razem, gdy próbowałam uwierzyć w siebie i swoje możliwości, ludzie ściągali mnie boleśnie na ziemię. Jesteś do niczego. Jesteś nikim. Jesteś niczym. Przy Dorianie też byłam nikim, ale był swojski. Teraz musiałam znosić obelgi całkiem obcych ludzi.

Po raz kolejny wahałam się, czy zrobiłam dobrze, decydując się na ucieczkę. Jednak moje rozmyślania przerwała wesolutka grupka podpitych facetów. Postawili na taśmie różnorakie alkohole i przekąski, a gdy towar zbliżał się do mnie, próbowałam się przyjrzeć i zdecydować, czy szykują się kolejne kłopoty. Nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy – ostrzegała mnie kierowniczka zmiany. – Sama musisz ocenić, czy ktoś jest w takim stanie, że już mu wystarczy.

Dwóch już wypiło o za dużo, dwóch trzymało się dzielnie, jeden wyglądał całkiem, całkiem. W myślach wzruszyłam ramionami i zaczęłam skanować towar.

– Ale ona ma zajebiste oczy! – krzyknął jeden, ale zignorowałam to.

– Pokaż. – Nachylił się drugi, gdy skupiałam się na kodach.

– Jak ma na imię? – Pierwszy nadal zwracał się do mnie bezosobowo i wyciągnął rękę w stronę plakietki z imieniem.

– Pojebało cię? – Trzeci go odsunął. – Nie dotykaj jej, bo wezwą policję. Idź się przewietrz.

Wtedy uniosłam głowę i spotkałam się spojrzeniem z panem trzecim, tym podpitym, ale jeszcze całkiem, całkiem. To facet, który pomógł mi wybrać odpowiedni autobus.
– Przepraszam za niego. Już sobie poszedł. – Znów dziwnie mi się przyglądał. Zmarszczył brwi, jakby intensywnie nad czymś myślał.

– Nie szkodzi. – Bez emocji podałam im kwotę do zapłaty, a oni zaczęli się wykłócać, kto co wziął i za co powinien zapłacić. Mogli osobno, ale pewnie nie chcieli, bo dwóch z nich nie nadawało się do niczego.

Ochrony oczywiście nie było, gdy byli potrzebni i chociaż klienci nie robili mi nic złego, zwyczajnie lepiej czułabym się z myślą, że ktoś już za mną stoi.
– Gdzie się kłócą, tam trzeci korzysta. – Czwarty oparł się łokciem niedaleko mnie. – Napiszesz mi na paragonie numer telefonu?

– Czy któryś z panów płaci, czy anulujemy? – Nadal starałam się ignorować ich teksty.

– Płacimy. – Pan trzeci wyciągnął kartę. – Sam sobie z nimi pogadam.

– Pamiętaj o numerze. – Czwarty puścił mi oczko.

– Paragon jest mój, więc numer też mój. – Pan trzeci uśmiechnął się dość uroczo, ale nie byłam przekonana do amorów w moim aktualnym położeniu życiowym.

Zakończyłam transakcję, wszystkie wydruki kładąc obok, i zaczęłam kasować kolejnych klientów, jakąś młodą parę zakochanych.

– Ej, a numer gdzie? – Czwarty rzucił paragonem z odrobiną agresji.

Zagotowałam się od środka. Dorian mógł mną pomiatać, ale nikt inny. Nieważne, czy to było głupie podejście, czy nie. Albo coś we mnie dojrzało i miałam dosyć facetów, albo rzeczywiście tylko swojemu byłemu pozwalałam na tak wiele. Podniosłam się z krzesła, wzięłam paragon w dłoń, przyjrzałam się mu z każdej strony, a później rozprostowałam i paznokciem wskazałam główny numer telefonu do sklepu.
– Tutaj. Połączy się pan z informacją, a oni przekierują do odpowiedniego działu.

Koledzy parsknęli śmiechem. Pan trzeci, poklepał kumpla po plecach, uśmiechając się do mnie szeroko.
– Dobre. – Puścił mi oczko. – Widać, że masz doświadczenie w spławianiu dupków.

Nie miałam.

Ale nie po to uciekłam, by znów dawać się źle traktować.


*****


Gdy inni świętowali Wielkanoc, ja nie miałam co ze sobą począć. Albo siedziałam w hotelu, gapiąc się przed siebie, albo spacerowałam po okolicy. Obserwowałam rodziny z dziećmi, uśmiechnięte babcie z wnukami, zakochane pary, tłumy wracające z kościoła. Ja nie posiadałam tego, co ci ludzie.

Kontakt z Dorianem się urwał, co wcale nie napawało mnie spokojem. Bałam się, że uderzy nagle. Tak niespodziewanie, że zetnie mnie z nóg. Nie wiedziałam też, czy naprawdę zgłosił cokolwiek na policję, czy nie. Chociaż byłoby to kiepskie posunięcie z jego strony.

Nawet cieszyłam się, że wróciłam do pracy, bo samotność dobijała i podsuwała niebezpieczne myśli. Zsuwałam się po nich w ciemną przepaść, zdając sobie sprawę, że stanęłam w martwym punkcie. Nie patrzyłam już w przyszłość z takim entuzjazmem, jak kilka dni przed ucieczką. Beznadziejność sytuacji mordowała każdy promyczek rodzącej się nadziei. Coraz częściej łapałam się na tym, że prędzej czy później i tak stanę w drzwiach Doriana. Dotrę do momentu, w którym nie będę miała innego wyjścia.

Wiedziałam, że każdy wyśmiałby taki pomysł. Ale ludzie nie rozumieją. Nie są w stanie pojąć, że ludzie tacy jak ja czasem się poddają i uważają, że bezpieczniejsze jest zło, które już znasz niż to, które ci grozi.

Z zazdrością patrzyłam na pewne siebie kobiety. Czasem śledziłam je wzrokiem, zastanawiając się, czy dotknęło je kiedykolwiek jakieś piekło? Wyszły z tego? A może nigdy go nie doświadczyły i stąd czerpią swoją siłę?

Chyba byłam jedyną osobą, która wstawiła się rano w pracy z entuzjazmem. Nic dziwnego, inni mieli rodziny, przyjaciół i powody do świętowania. Ja zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzymam i kiedy skończą mi się pieniądze. Na kasie nie miałam czasu myśleć i chyba momentami tylko to sprawiało, że jeszcze ze sobą nie skończyłam.

W wolnym czasie, nie mając nic lepszego do roboty, zawsze spacerwowałam po mieście. Wchodziłam do sklepów, żeby przejrzeć ogłoszenia w gazetach. Gdy sprzedawca zaczynał podejrzliwie patrzeć, wychodziłam i szłam do innego. Nie zamierzałam kupować tych wszystkich gazet, tylko po to, żeby szukać sobie noclegu. Niestety, nie interesowały mnie trzy pokoje, na które nie było mnie stać. Każda doba w hotelu kosztowała, co mnie martwiło. Ostatnio wszystko mnie martwiło.

Postanowiłam polepszyć sobie dzień i wybrałam się w końcu na prawdziwy obiad. Znalazłam dość tani lokal, gdzie zamówiłam, a same zapachy sprawiały, że czas oczekiwania zdawał się trwać wieczność. Było warto czekać. Zapomniałam już jak to jest zjeść obiad. Z pełnym żołądkiem usiadłam na jednej z ławek, nie potrafiąc wrócić do hotelu, gdzie czekały na mnie tylko cztery ściany. Przeglądałam oferty na portalach internetowych i za każdym razem przeliczałam, ile zostanie mi po opłatach. Z poprzedniego miejsca zamieszkania zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, musiałam więc znaleźć coś, co pozwoli mi nie tylko przeżyć, ale też coś odłożyć. Jeśli miałam stanąć na nogi, nie mogłam tkwić w miejscu. Co nie znaczy, że nie bałam się zamieszkać z kimś obcym. Bardzo się bałam. Znalazłam się więc w potrzasku. Chciałam znaleźć tani pokój i nie chciałam jednocześnie. Przymknęłam oczy, odchylając głowę w stronę nieba. Najlepiej, gdyby znalazła się tania kawalerka. Dobrze, że chociaż pomarzyć można.


*****


Zgodziłam się pracować dwanaście godzin, bo jakaś dziewczyna przyniosła chorobowe. Mimo zmęczenia nie przeszkadzało mi to. Praca stała się moim domem. Kasowałam, powtarzałam w kółko te same formułki, zasychało mi w gardle, oblizywałam spierzchnięte usta i pracowałam dalej. Gdy działo się mniej, zbierałam koszyki i robiłam porządki wokół kas. Czas leciał szybko. Nie zapamiętywałam nawet jakiego klienta obsłużyłam minutę wcześniej. Ludzie podchodzili i odchodzili, twarze zlewały się ze sobą. A moje rytmiczne ruchy przerywały pikania kasy, gdy coś źle wcisnęłam i kierowniczka musiała podejść ze swoją kartą.

– Cześć, Maja.

Gwałtownie uniosłam głowę, gdy przerażenie zamieniło mnie w kamień. Odetchnęłam głośno, widząc przed sobą tego samego mężczyznę, który wykłócał się z kolegami przy kasie. On chyba dostrzegł mój strach, bo uśmiechnął się z ciepłem.
– Przeczytałem na plakietce.

Odruchowo spojrzałam na swoją smycz z kluczami i identyfikatorem.
– Ach – wydobyłam z siebie cicho.

– Chciałem przeprosić za kolegów, nie zawsze zachowujemy się jak rozwydrzone dzieciaki.

– Nie szkodzi. – Mimowolnie odwzajemniłam uśmiech, kasując jego produkty. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie ubrania robocze, więc chyba pracował na budowie albo coś w tym stylu.

– Nie potrafię przestać myśleć o tym, że skądś cię znam. – Znów zaczął się dziwnie przyglądać. – Jakbym już gdzieś widział te oczy. I nie, nie jest to tani podryw. – Zaśmiał się cicho, pakując zakupy.

– Pewnie jestem do kogoś podobna. Mam nadzieję.

– Nie wiem. – Sięgnął po portfel. – Pewnie słyszałaś to tysiące razy, ale masz naprawdę niezwykły kolor oczu. Raczej nie spotyka się takich ludzi codziennie.

– Wszyscy mamy wady – odparłam, odbierając gotówkę, a on roześmiał się głośniej.

– To nie wada. Są piękne, tak intensywnie niebieskie.

– Dziękuję i zapraszamy ponownie. – Oddałam resztę wprost do jego dłoni. Kontakt skóra do skóry przebiegł między nami ciepłem. Odwróciłam głowę, witając się z kolejnym klientem.

Tajemniczy mężczyzna zniknął, a jego szare, przenikliwe oczy ze mną zostały. Nie dlatego, że był przystojny, miły lub wzbudzał sympatię. W głowie huczało mi pytanie: Czy naprawdę mnie znał? Czy znów będę musiała uciekać?

^^^^^

Tak sobie pomyślałam, że dodam jeszcze jeden. ;) ;*
Co na razie myślicie o bohaterach? 
Buziaki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top