8. Czarny wilk
(Od Autorki) Na końcu rozdziału pojawi się dyrastyczny opis. Jeśli jesteś wrażliwy na takie sceny to pomiń je.
Minęły trzy tygodnie a moc dalej się nie pokazała. Z jednej strony byłam tym faktem ucieszona ale z drugiej zastanawiałam się jak mam ochronić świat skoro nie będę miała żadnej broni. Kiedy pytałam o to Matta zawsze powtarzał że to przez mojego tate który nie jest zwyczajnym Bogiem.
Pewnego wieczoru kiedy poraz kolejny nie mogłam zasnąć postanowiłam pójść na spacer w nadziei że przyniesie to sen. Wychodząc z domu poczułam się dziwnie nie swojo, za dnia zawsze słychać tutaj śmiechy i rozmowy do których dźwięku już przywykłam a teraz zamiast tego jest przenikająca do szpiku kości cisza. Spojrzałam w górę, nad moją głową skrzyło się miliony małych iskiereczek rozsianych po niebie przez to moje ciało trochę się rozluźniło. Pomyślałam o jedynym miejscu w obozie w którym czuje się zawsze bezpiecznie czyli o polanie na której trenowałam z Mattem, nogi automatycznie skierowały się tam. Kiedy dotarłam już na miejsce ze stojaka na broń wzięłam miecz którego używamy zawsze na ćwiczeniach, wykorzystując pamięć mięśniową stanęłam w pozycji startowej i cięłam słomianą kukłę wbijając jej miecz po samą rękojeść. Rzeźkie powietrze szybko schłodziło moją skórę przez co zrobiło mi się zimno ale zignorowałam to i ćwiczyłam dalej. Byłam tak skoncentrowana na zadaniu że nie zauważyłam ogromnego, czarnego wilka wychodzącego z lasu. Mówiąc ogromnego mam na myśli że miał 2 metry w kłębie.
- Widzę że nawet w nocy trenujesz. - Po mojej głowie ehem rozlał się niski, lodowaty głos. Rozejrzałam się dookoła przestraszona i zobaczyłam jego jaskrawo czerwone ślepia wpatrujące się prosto we mnie. Poczułam jak moje ciało tężeje ze strachu a po żyłach rozchodzi się adrenalina. - Tak młoda i słaba, aż żal cię zabijać.
- Kim ty jesteś? - Starałam się żeby mój głos brzmiał jakbym się nie bała ale nie zabardzo mi to wyszło bo wydałam z siebie cienki, piskliwy dźwięk.
- Jestem Hades, Bóg zmarłych. - Okrążył mnie powoli specjalnie potęgując panikę po czym wysunął długie na 20 centymetrów pazury i rzucił się na mnie. O Bogowie, już jest po mnie!!! Całe życie przeleciało mi przed oczami kiedy leciał w moją stronę. Skoczyłam do boku unikając ataku ale wilk był szybszy, i wbił pazury w mój bok. Upadłam na mokrą od rosy trawę wijąc się z bólu, zobaczyłam ogromną plamę krwi wypływającą z rany. Usiadłam podpierając się ręką o ziemię i starałam się nie zemdleć, nagle poczułam ogromną, nieokiełznaną moc która szukała ujścia. Wilk biegł w moją stronę z rządrzą mordu w oczach, z każdą sekundą był coraz bliżej. Ostatkiem sił wyciągnęłam przed siebie rękę a moc wyleciała z niej jak z miotacza ognia przez co napastnik stanął w płomieniach ale ku mojemu zdziwieniu nie robiło to na nim większego wrażenia.
- Ogień to za mało by mnie zabić słoneczko. - Spokój w jego słowach był przerażający. Potarłam naszyjnik od mojej babci jak to robię zawsze kiedy się denerwuje, wtedy stało się coś niesamowitego. Poczułam kolejny przypływ mocy a wisiorek wystrzelił wiązkę lasera z oczu sowy który wypalił okropną dziurę w torsie potwora. Ten zachwiał się a potem upadł ciężko oddychając.
- To jeszcze nie koniec, to dopiero początek. - Zebrałam w sobie siłę i dobiłam wilka wbijając mu miecz w serce, wtedy ciało potwora zamieniło się w szary proch który szybko rozwiał wiatr. Rozejrzałam się żeby sprawdzić czy nic się nie pali, okazało się że drzewa nie miały na sobie nawet śladu spalenizny. To pewnie przez barierę. Nareszcie już po wszystkim. Kiedy adrenalina opadła poczułam okropny ból w miejscu zranienia taki że ledwo mogłam utrzymać się na nogach. Jedyną nadzieją był Matt więc z wielkim trudem poszłam w kierunku jego domu.
Nie wiem ile szłam ale po czasie który zdawał się wiecznością usłyszałam szum rzeki. Mimo że się bałam weszłam do wody, pomyślałam wtedy o sytuacji kiedy chłopak pomógł mi przezwyciężyć mój najgorszy lęk. Chłód cieczy otulił mnie przez co jeszcze bardziej się trzęsłam ale wykorzystałam to zanurzając się do ljini rany. Kiedy doszłam już do upragnionych drzwi z całej siły zapukałam w nie, wcześniej widziałam że światła w całym domu były zgaszone ale na szczęście usłyszałam ciężkie kroki dobiegające ze środka
- Kto tu przychodzi o takiej porze, jest przecież środek nocy. - Westchnął. - Aurora?! Co ci się stało? - Na mój widok na jego twarzy momentalnie pojawiło się zmartwienie i strach.
- Zaatakował mnie Hades.
- Ale jak to? - Czułam że nie mam już siły utrzymywać się w pionie.
- Słabo mi. - Wyszeptałam nagle. Nogi się pode mną ugięły, Matt w ostatniej chwili złapał mnie i przyciągnął do klatki piersiowej, wziął mnie na ręce potem położył na miękką kanapę.
- Obejrze cię teraz dobra? Obiecuje że nie będzie bolało. - Pokiwałam głową a on podciągnął delikatnie moją koszulkę, przesunął wzrokiem po całym ciele skrzywił się na widok rany na boku.
- Aż tak źle to wygląda?
- Rana jest zatruta wilczym jadem i do tego jest ogromna. - Opuściłam wzrok, to był mój najgorszy błąd bo zobaczyłam czarne, obślizgłe żyły wyzierające prosto z rany.
- Twoja moc poradzi sobie z tym? - Zapytałam z paniką w oczach.
- Nie, ale jest jedna osoba która może cię uleczyć tylko musimy poczekać do rana bo w ciemnościach nie damy rady przedrzeć się przez ten las a nawet jeśli jesteś za słaba żeby iść tak daleko. Jutro wymyślę jak cię przetransportować do obozu.
- Jak to, ja nie wytrzymam do rana! - Spięłam całe ciało ze strachu przez co pojawiła się kolejna fala okropnego pieczenia.
- Spokojnie, postaram się zniwelować ból zimną wodą, wtedy może uda ci się zasnąć i szybko minie ci noc. - Chwycił mnie za rękę i zatoczył na niej kciukiem małe kilka co trochę mnie uspokoiło. Starałam się skupić uwagę tylko na nim.
- A nie mógł byś zagoić chodziarz rany?
- Uzdrowiciel będzie musiał wyciągnąć truciznę a jeśli ją zagoje ona zostanie w ciele a wtedy możesz nawet umrzeć.
- Dobra, spróbuje do tego czasu wytrzymać. - Westchnęłam z irytacją.
Ta noc była jedną z najgorszych jakie przeżyłam, nie dość że ledwo co zasnęłam bo rana mi bardzo w tym przeszkadzała to jeszcze za każdym razem śniły mi się koszmary. Matt przeniósł mnie ostrożnie na łóżko i czuwał przy mnie całą noc.
- Jak tam, znosisz to jakoś? - Zapytał kiedy pierwsze promienie słońca wychylały się nieśmiało ponad horyzont.
- Szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do bólu ale jestem bardzo zmęczona.
- Po tym jak cię uleczy będziesz mogła się normalnie wyspać.
- Marzę o tym. - Wyszeptałam w poduszkę.
- Może cię to nie pocieszy ale zostały jeszcze tylko dwie godziny i wyruszamy do obozu.
- A jak się tam dostaniemy?
- To już tajemnica. - Powiedział uśmiechając się. Patrzył na mnie z góry, z tej pozycji zauważyłam malutkie dołeczki w jego policzkach.
- Wstawaj słońce. - Matt obudził mnie z głębokiego snu (jakimś cudem nie był to koszmar). - Czas ruszać w drogę. Dasz radę przejść do ogrodu?
- Raczej tak. - Spojrzałam na pamiątkę którą zostawił mi wilk, krew już zaschła przyklejając koszulkę do rany. - Tylko może lepiej by było gdybym przebrała się u ciebie bo i tak czeka mnie męka z odrywaniem koszulki.
- Racja, nie pomyślałem o tym wczoraj. - Pomógł mi usiąść, w tamtym momencie byłam wdzięczna losowi że założyłam stanik sportowy przez co nie musiałam się wstydzić mojej nagości. Podniósł moją bluzkę do góry powoli odlepiając sztywny materiał, bolało jak cholera ale nie chciałam pokazywać w tamtej chwili słabości więc zacisnęłam zęby i nawet nie pisnęłam. Kiedy udało się już uporać z nią Matt przyniósł mi swoją, przy okazji zmył mi zaschniętą krew a potem założył nowe ubranie.
- No to jedziemy. - Wstałam z wielkim trudem z łóżka ostrożnie postawiłam pierwszy krok, na szczęście było to całkiem łatwe.
- Oprzyj się o mnie. - Matt objął mnie ramieniem przez co odciążyłam trochę bok. Powoli stawiałam kolejne kroki aż dotarliśmy do drzwi tarasowych, na zewnątrz rozciągał się piękny widok na łąkę i pasącego się na niej konia.
- To jest nasz środek transportu?
- Dokładnie, nazywa się iskierka. - Na dźwięk swojego imienia zwierze radośnie zarżało. - Nie bój się ona nie gryzie tylko połyka w całości.
- Ty i te twoje żarty. - Pokręciłam głową rozbawiona. Chłopak zawołał konia na co ten przybiegł, klacz miała piękne brązowo złote umaszczenie a końcówka jej ogona była prawie ruda. Podeszła do mnie, obwąchała z ciekawością.
- Hej Iskierka, ale jesteś śliczna. - Powiedziałam gładząc jej nos ręką na co ona otarła się o mnie łbem. - Mogę ją nakarmić?
- Jasne, tutaj masz cząstki jabłka a ja w tym czasie osiodłam ją. - Tak jak powiedział w wiaderku leżały cząstki owocu wzięłam jeden z nich, położyłam na wyprostowanej ręce i dałam jej. Wiedziałam jak to się robi bo jako nastolatka jeździłam co tydzień do stadniny gdzie uczyłam się jeździć konno.
Po paru minutach wszystko było gotowe więc chłopak wsiadł jako pierwszy. Wyciągnął do mnie rękę, złapałam ją jednocześnie przerzucając nogę przez grzbiet i wgramoliłam się na Iskierkę.
- Widzę że masz już w tym wprawę. - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Kiedyś chodziłam parę lat na zajęcia z jazdy konnej. - Poczułam szarpnięcie kiedy iskierka ruszyła do przodu. Utrzymanie się na koniu okazało się cięższe niż myślałam, co i rusz przeszywała mnie fala bólu przez co przechylałam się niebezpiecznie w bok.
- Mogę się oprzeć o twoje plecy? Nie mam już siły, strasznie mnie boli.
- Śmiało. - Oplotłam delikatnie ramionami jego talie i położyłam głowę na ramieniu na co spiął się ale po chwili rozluźnił mięśnie. Koń skręcił w lewo gdzie była ledwo widoczna ścieżka prowadząca poprzez przesmyk między drzewami.
Przez powolną jazdę zachciało mi się spać ale nie mogłam odpłynąć do krainy Orfeusza bo mogłam spaść z Iskierki, dlatego pozwoliłam swojemu umysłowi zatracić się w obecnej chwili. Tak jak mnie nauczył Matt otworzyłam zmysły i skupiłam na oddechu napełniającym co chwile moje płuca.
- Jesteśmy na miejscu. - Usłyszałam szept tuż przy moim uchu. Otworzyłam oczy, przede mną był duży budynek którego jeszcze nigdy nie widziałam. Beżowy gmach nad wejściem miał wymalowaną lirę.
- Apollo? Przecież to bóg muzyki a nie medycyny. - Powiedziałam zdziwiona.
- Bogowie mają wiele talentów, tak samo mój ojciec jest też bogiem koni. - Zeskoczył z klaczy wyciągając do mnie rękę. - Chodź, złapię cię. - Obróciłam się w siodle tak żeby łatwo było mi zsiąść i chwilę później wylądowałam bezpiecznie na ziemi. Weszliśmy przez ciężkie, drewniane drzwi do sali w której było kilka rządów łóżek obok których kręcili się półbogowie w złotych szatach. Jeden z chłopaków pomachał do Matta, był wysoki a jego opalona na karmel skóra kompletnie nie pasowała do złotych włosów i błękitnych oczu.
- Hej Matt, widzę że masz nową heroskę. Co się jej stało? Nie widzę żadnych złamań.
- Złamanie sam bym uzdrowił tutaj jest o wiele gorzej. - Odsłonił moją ranę. Zauważyłam że od wyjazdu pojawiło się jeszcze więcej czarnych nitek które rozchodziły się teraz na cały brzuch.
- O kurcze, z tym będzie bardzo ciężko. - Z niepokojem zmierzył wzrokiem czarną maź.
- Damy radę Tristan. - Uśmiechnął się do niego.
- No dobra, połóż się na materacu. - Moje ciało przeszły drgawki na widok jego zmartwionego spojrzenia ale wykonałam polecenie.
- To będzie niesamowicie bolało więc najlepiej żebyś spróbowała się rozluźnić. - Syn Apolla usiadł obok mnie na stołku a po drugiej stronie był Matt który trzymał mnie za rękę (chyba miał już taki zwyczaj).
- Jestem gotowa. - Powiedziałam drżącym głosem. Kiedy Tristan dotknął mojego brzucha zobaczyłam złote światło wypływające z jego rąk ale nie miałam szansy tego podziwiać bo poczułam tak ogromne pieczenie jakiego nie do się wyrazić słowami. Czułam się jakby ktoś włożył mi rozgrzany do czerwoności prent do rany posypanej kilogramem soli. Ciało wygięłam w łuk a płuca zapomniany jak się oddycha, przed oczami pojawiły mi się mroczki. Jedyne co trzymało mnie jeszcze przy zmysłach to pewny uścisk chłopaka.
- Jesteś bardzo dzielna. - Jak z oddali usłyszałam szept. Nie mogłam już wytrzymać bólu, z mojego gardła wyrwał się okropny krzyk jakby pochodzący prosto z duszy. Kątem oka zobaczyłam że czarne żyły powoli znikają a obok ręki uzdrowiciela tworzy się kula mazi.
Te parę minut przez które chłopak wyciągał ze mnie truciznę czułam jakby trwały całe wieki ale w końcu po wszystkim została mi tylko 20 centymetrowa szrama a cierpienie jakby uleciało ze mnie.
- Jak się czujesz? - Spytał cicho Matt.
- Jestem wykończona i strasznie kręci mi się w głowie. - Ledwo dałam radę utrzymać na nim wzrok który cały czas zasnuwały czarne plamy. - Chyba zaraz zemdleję.
- Nie walcz z tym, za parę godzin się obudzisz. - Powiedział lekarz uspakajająco. Żeby oderwać myśli od tego nieprzyjemnego stanu przypomniałam sobie poprzedni wieczór i wtedy mnie olśniło.
- Wczoraj podczas walki z Hadesem objawiły się u mnie dwie moce. -
- Naprawdę?!
- Tak, ogień feniksa i lase... - Nie dokończyłam bo pochłonęła mnie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top