11. Jednooki

Pov. Wiktoria

Nasza droga prowadziła przez wysokie góry. Świetnie było latać w przestworzach widząc pod sobą ogromne pasma górskie. Nawet wiatr mi nie przeszkadzał. W pewnym momencie z dołu dało się słyszeć przeszywający głos.
- Czekam na ciebie zejdź jeśli masz odwagę!!! Spojrzałam w stronę z której dochodził głos. Zobaczyłam ciemną sylwetkę, patrzącą prosto na mnie. Najgorsze było to że widziałam tylko jedno oko, idealnie po środku czoła. Nie musiałam usłyszeć co to za legendarny potwór. Wiedziałam że to cyklop. Miejsce w którym stał ze wszystkich stron było otoczone skałami. Jedyną drogą ewentualnej ucieczki był wąski przesmyk między górami. Łatwo nie będzie. Pomyślałam. Muszę przyznać że w takich warunkach nie byłam przyzwyczajona walczyć. Pewnie umyślne wybrał to miejsce.
- Zrobimy tak jak z Hydrą! Krzyknął Adrian.
- Dobra. Nawet nie wiedziałam jakim błędem było to że się zgodziłam. Smok zniżył lot i wysadził mnie na grzbiecie bestii. Cyklop szybko się zorientował że na nim jestem, więc zrzucił mnie (cyklop miał około czterech metrów wysokości) na szczęście mój upadek zatrzymał częściowo wiatr, który pojawił się nie wiadomo skąd kierując mnie na skały  porośnięte pnączami. Złapałam się jednego z nich co było łatwym zadaniem. Coś ewidentnie mi pomaga. Wspięłam na szczyt skały, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam coś czego do dzisiaj nie mogę zapomnieć. Cyklop złapał smoka za skrzydła i zaczął nim obracać, obijając jednocześnie o skały. Krew lała się z niego strumieniami. Adrian zeskoczył, ale wylądował z taką prędkością że myślałam że już się nie obudzi. Zeskoczyłam urzywajac pleców cyklopa jak trampoliny. Upadłam blisko niego, więc najszybciej jak mogłam podbiegłam.
- Hej. Otworzył lekko oczy słysząc moje kroki.
- Nic ci nie jest?
- Będę żyć. Uśmiechnął się. Miał ogromną ranę w ramieniu. Zdjęłam bluzę żeby zatamować krwotok, ale Adrian pokręcił smutno głową.
- Miałem poświęcić się dla ciebie w starciu z jednooką bestią. Tuż  przed tym jak cię spotkałem miałem sen gdzie pokazała mi się ona. Rozpłakałam się.
- Nie płacz bo robisz się brzydka. Wyszeptał. Otarł mi łzy z policzka.
- Kiedy będzie ci ciężko, spójrz w gwiazdy. Ja zawsze tam będę. Położyłam mu głowę na kolanach.
- Czemu muszę tracić wszystkich moich przyjaciół? Wykrzyczałam mu to dusząc się łzami.
- Nie tracisz mnie będę przy tobie cały czas. Zamknął oczy. Poczułam jak jego mięśnie się rozluźniają. Chciałam temu zapobiec, więc potrząsłam go za ramię ale nic to nie dawało. Usłyszałam swobodny, długi wydech a potem cisza. Nie, nie, nie. On nie żyje. Wybuchlam jeszcze większym płaczem niż do tej pory. Poczułam wtedy lekki powiew wiatru, niosący ze sobą oceaniczną bryzę. W szumie liści dało się słyszeć cichy szept.
- Kiedy świat wali ci się na głowę ty złap go, podnieś się z kolan i idź dalej. Tylko najlepsi herosi mogą podnieść się po takiej tragedii. Słyszałam już gdzieś ten głos.
- Filip to ty? Odpowiedział mi jedynie silny podmuch wiatru. Ale było w nim coś dziwnego. Wydawało mi się jakbym czuła czyjąś ciepłą rękę na ramieniu. Poczułam w sobie nową moc. Na plecach czułam coś lekkiego i ciepłego, odwracając się zobaczyłam tam ogniste skrzydła jak u anioła. Były ogromne. Jak się ich używa?
- Pomyśl o lataniu. Usłyszałam w kolejnych podmuchach wiatru. Pomyślałam że jestem ptakiem, a moje skrzydła zaczęły się ruszać. Wzlecialam wysoko w niebo, odsuwając od siebie wszystkie złe emocje a potem obrałam sobie za cel zemstę na cyklopie. Poszybowałam wprost na jego kark z mieczem wystawionym przed siebie. Oczy zapłonęły mi niebieskim blaskiem. Trafiłam prosto w szyję robiąc dodatkowo głęboką ranę obok miecza  płomieniami w oczach (miał grubą skórę). Drugi z kolei potwór runął ze mną na ziemię. Tym razem jednak zamiast upaść na ziemię, uniosłam się nad nim. Miałam wtedy wrażenie jakbym była panią świata. Wylądowałam przed nim czując lekkie osłabienie. Czyli skrzydła też czerpią moją energię. Zamknęłam oczy, a skrzydła z powrotem zniknęły. Spojrzałam na Adriana ostatni raz. Próbowałam zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół jego twarzy.
- Możesz spać spokojnie. Zemściłam się na nim. Wyszeptałam. Wtedy właśnie uniosłam jego ciało wysoko do góry mocą mojego naszyjnika rzucając w niego kulami ognia. Kiedy zostały z niego tylko prochy wiatr rozsiał je po całym terenie. Rozłożyłam ponownie moje skrzydła i wzlecialam, szukając dalszej drogi. Moja sowa zaświeciła, więc ruszyłam w wyznaczonym kierunku. Przez kilka godzin leciałam bez przerwy, kiedy zobaczyłam na choryzońcie morze. Nie wytrzymam tyle bez ładowania. Na szczęście na plaży leżała mała łódka z wiosłami. Co prawda była stara, i zniszczona ale to zawsze coś. Przeciągnęłam ją do wody. Wskoczyłam do niej (co nie było łatwym zadaniem). Zaczęłam wtedy wiosłować aż nie opadłam kompletnie z sił. Wtedy pojawiła się z nikąd sporej wielkości fala (morze było dzisiaj nad wyraz spokojne więc nie odmówiłam pomocy).
-Dzięki Filip. Uśmiechnęłam się do fali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top