32

       

Dziękuję za komentarze, one naprawdę motywują.

Przypominam o #wzcssq na Twitterze! Chciałabym, żebyście wyrażali tam swoje opinie.

Mamy już 46 tys. wyświetleń! Dziękuję z całego serducha <3



— A co jeśli mnie nie polubi? Albo nie będzie chciał mnie poznać?

Minęło siedem godzin podróży, a ósmej naszły ją wątpliwości.

Maltretowała biednego Matthewa pytaniami, a chłopak miał ochotę zjechać na pobocze i wrzucić ją do rowu.

Mimo to w miarę cierpliwie znosił jej wątpliwości. Jedyną oznaką irytacji były mocno zaciśnięte dłonie na kierownicy.

— Po raz ostatni powtarzam, że wszystko będzie dobrze.

Wspomnieniami wrócił do swojego pierwszego spotkania z tatą.

Nicholas zabrał go ze szkoły i dopiero w samochodzie wyjaśnił cel ich podróży. Nie denerwował się, bo wiedział, że rodzic nigdy nie odrzuci swojego dziecka. Nawet, jeśli nigdy go nie poznał.

Ich dom rodzinny mieścił się za miastem i wybudowany został na styl Wiktoriański. Matthew był pewny, że Katie się spodoba.

Od odach godzin mocno padało, a wycieraczki bez przerwy pracowały. Matthew się nie przejmował. Jako wampir miał świetny wzrok i nie groził im żaden wypadek.

Przejechali przez centrum niewielkiego miasteczka. Znajdowali się w stanie Oregon, na samym wybrzeżu Pacyfiku. Tutaj obfite opady były zjawiskiem naturalnym.

Chwilę potem światła zostawili za sobą. Jechali nieoświetloną drogą wśród drzew.

Matthew trzymał jedną dłoń na kierownicy, drugą opierając o zagłówek. Miał wielką ochotę, aby wysiąść z samochodu i rozprostować kości.

Już niedługo, pomyślał.

Skręcił w prawo i zaczęli wspinać się pod górę.

— Teren prywatny. — Katie wskazała na znak.

Uśmiechnął się i posłał jej uspokajające spojrzenie.

— To już dawno nie obowiązuje.

Miał ochotę się zaśmiać, widząc podejrzliwe spojrzenie, którym go obdarzyła.

Samochód się wyprostował, a oni przejechali przez masywną bramę i znaleźli się na okrągłym podjeździe. Wyjął kluczyki ze stacyjki i spojrzał się na Katie.

***

To jest... Łał, pomyślała Katie.

Deszcze przestał padać, a jej oczom ukazał się niesamowity zamek. Nie mogła uwierzyć, to tutaj mieszkała jej rodzina?

Nim się zorientowała, Matthew otworzył jej drzwi i wyciągnął rękę, aby pomóc jej wysiąść. Przed nimi stały dwie rzeźby przedstawiające anioły. Kobietę i mężczyznę.

Zatrzymałam się przy nich.

Skrzydła mężczyzny były złożone, natomiast kobieta ukazywała swoje wdzięki i wyglądała, jakby miała za chwilę odlecieć.

— Katie, zaczyna znowu podać — pośpieszał ją Matthew.

Posłusznie poszła za nim do drzwi. Przepuścił ją pierwszą, a gdy przekroczyła próg zalała ją chmura dymu.

Zakasłała i zakryła usta swetrem. Przełyk ją palił, gdy spojrzała na brata. Matthew zmarszczył brwi i wyminął ją idąc prosto. Dreptała za nim, czując, że zbliżają się do centrum dymu.

Ściany były wyłożone drewnianą boazerią z tapetą w bordowe wzorki. Co chwilę jej wzrok skakał z obrazu na rzeźbę, z rzeźby na żyrandol, lustro, a nawet ogromne świeczniki.

Nim się zorientowała weszli do dużego salonu jeszcze piękniejszego niż korytarz, którym szła.

Zszokowana rozejrzała się po pomieszczeniu. W centrum salonu, na czerwonej kanapie, siedział Nicholas i dwie kobiety. Mężczyzna palił fajkę, z której dym unosił się na całym korytarzu i gryzł ją w gardło.

Po jego bokach siedziały kobiety i gładziły go po ramionach, plecach, co chwilę składając pocałunki na szyi lub żuchwie. Przed nim, na stoliku do kawy, stały dwie następne, które trwały w uścisku, całując się namiętnie.

Kobiety miały na sobie jedynie czarną bieliznę i kocie uszy na głowie. Katie czuła niesmak, domyślając się kim były.

Nicholas odchylał się na kanapie mrucząc cicho i wypuszczając z płuc kolejne porcje dymu.

Katie zakasłała, a on spojrzał na nich nieprzytomnym wzrokiem. Katie miała podejrzenia, że to nie zwykła para wodna unosiła się w powietrzu.

— Katherine! — wykrzyknął, wstając gwałtownie z kanapy. — Matthew!

Ruszył w ich stronę z otwartymi ramionami. Kobiety wodziły za nim maślanym wzrokiem, a dwie na stoliku zaprzestały całowania. Wydawały się w nim kompletnie zadurzone.

— Jak dobrze was widzieć!

Przyciągnął Katie do siebie, a fajka, którą włożył w zęby, by mieć wolne ręce, była zdecydowanie zbyt blisko jej nosa. Kichnęła, a Nicholas odsunął się od niej i spojrzał zmartwiony.

— Chyba masz uczulenie... — Wyglądał, jakby się chwilowo zawiesił. — No nic! Nie będę palił w salonie.

Wymienił z Matthewem męski uścisk i obrócił się w stronę kobiet z szerokim uśmiechem. Widząc na sobie jego spojrzenie zaczęły się dumnie prężyć, a Katie wiedziała już, dlaczego miały kocie uszy.

— Dziewczynki— zaczął, a kobiety zachichotały. — Przywitajcie się z panią Katherine i panem Matthewem.

Po raz pierwszy ich spojrzenia skupiły się na kimś poza Nicholasem, odkąd weszli.

— Dzień dobry panie Matthew. Dzień dobry pani Katherine. — Ich głosy przepełnione były słodyczą, gdy chórem ich witały.

— Dziewczynki, lećcie do sypialni. Pan Nicholas musi się zająć gośćmi.

Kobiety poderwały się z kanapy, a dwie pozostałe zeskoczyły ze stolika i przebiegły obok nich, chichotając. Katie słyszała, jak wbiegają pod schodach, a następnie trzaskanie drzwi.

Wróciła spojrzeniem do Nicholasa i skrzywiła się z obrzydzeniem. Te kobiety były przepełnione niewyobrażalną ilością słodyczy. Aż miała ochotę zetrzeć im z twarzy te okropne uśmieszki.

— Przejdźmy do jadalni. Jak wam minęła podróż?

Poprowadził ich korytarzem, a Katie nie mogła się napatrzeć. To było jak niesamowity sen. Miała wrażenie, że chodzi po drogim pałacu ubrana w dżinsy i sweter, choć jedynym pasującym strojem była kunsztowna suknia.

Weszli do jadalni wielkości małej sali balowej. W centrum pomieszczenia stał stół dla dwudziestu osób, a nad nim trzy, ogromne żyrandole. Katie wydawało się, że były ze złota, a błyszczące kamienie to diamenty.

Zajęła krzesło, które odsunął dla niej Nicholas. Mężczyzna usiadł naprzeciw niej, a w tym samym momencie drzwi po lewej stronie się otworzyły. Przeszła przez nie pulchna kobieta w starszym wieku.

Nicholas posłał jej zaniepokojone spojrzenie.

Po chwili wyczuła, że kobieta była człowiekiem. Zrozumiała, że Nicholas miał obawę, czy się na nią rzuci. Nie wiedział, że Katie miała już styczność z ludźmi i to zaraz po przemianie. Posłała mu delikatny uśmiech i skupiła się na jedzeniu znajdującym się na stole. Wyśmienita lasagne maskowała swoim zapachem odór dymu z fajki, który unosił się w powietrzu.

Nicholas, jak na gospodarza przystało, nalał im do lampek od wina substancji podobno wyglądającej, lecz zmysłów nie dało się zmylić. Miała przed sobą krew o wspaniałym zapachu.

— Jak ci się podoba, Katie? — spytał Nicholas, spoglądając na nią z uśmiechem.

— Jest pięknie. Bardzo spodobały mi się rzeźby aniołów na wejściu.

— To prawda. — Pokiwał głową. — Matka zamawiała je, aż z Azji.

Katie nie odezwała się, a mężczyźni pogrążyli się w rozmowie na temat nowego samochodu. Dokończyła posiłek przyglądając się dokładniej wnętrzu.

— Pewnie nie możesz się doczekać, Katherine? — Głos Nicholasa wyrwał ją zza dumy.

Nie miała pojęcia, o co pytał ją mężczyzna, ale niekulturalnie byłoby się przyznać, że nie słuchała.

— Spotkania z ojcem po tylu latach.

Jej serce zatrzepotało, a obawy pojawiły się a nowo. Rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby nagle miał wyjść z kominka lub spod stołu i krzyknąć „niespodzianka!".

— Przyjedzie za tydzień, spotkanie w Peru mu się przedłużyło. — Musiał prawidłowo odczytać jej zachowanie. — Chciałem go zastąpić, żeby spędził z wami czas, niestety. — Rozłożył ręce w bezradnym geście. — Było to niemożliwe.

Spojrzała na Matthewa z wyrzutem, jakby to była jego wina. Narobił jej nadziei, a teraz miała czekać jeszcze tydzień.

Po skończonej kolacji Nicholas zaprowadził ich do pokoi. Drewnianymi schodami o wymyślnej balustradzie zawędrowali na drugie piętro.

— Dla ciebie, Katie, pokój został przygotowany jeszcze przed twoimi urodzinami. Niestety Daya miała dla was inne plany.

Ponownie mogła usłyszeć smutek w jego głosie. Ona sama go nie odczuwała. Nie mogła tęsknić za kimś, kogo nie znała.

— Proszę.

Otworzył przed nią drzwi, a ona weszła do pokoju.

Nie mogła uwierzyć! Mieszkała w wierzy, którą widziała z dworu.

Przez okno mogła zauważyć Matthewa wyciągającego z bagażnika ich walizki i wielki ogród. Ale nie to zainteresowało ją najbardziej.

Zakręcone schody prowadziły na okrągły balkon, na którym mieściły się biblioteczki. Przy samej balustradzie stały dwa ogromne fotele, żeby mogła na nich wygodnie czytać. Poza tym...

Pokój wyglądał, jak wyjęty z muzeum. Wszystko było w odcieniach złota i srebra. Wymyślne zdobienia, dekoracje, grube zasłony, na które patrząc ma się wrażenie, że są niewyobrażalnie ciężkie i pościel w pasiaste wzory.

Styl wiktoriański w pełnej krasie.

Katie obróciła się w stronę Nicholasa, by podziękować mu i ukazać zachwyt, lecz zamiast niego ujrzała Matthewa.

— Gdzie postawić?

Katie wskazała mu palcem potężną szafę. Postawił przed nią walizkę i rozejrzał się.

Oczy świeciły mu się, gdy po rozeznaniu spojrzał na siostrę.

— W twoim stylu.

Katie pokiwała energicznie głową i uśmiechnęła się szeroko.

Od zawsze interesowała się historią, a dokładniej epokami. Nie miała pamięci do dat i bitew, lecz kochała architekturę. Fascynowało ją to.

A teraz, gdy miała możliwość zamieszkać w miejscu, o którym tylko potrafiła marzyć, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.

— Chyba nie będę stąd wychodzić — wyznała, okręcając się wokół własnej osi.

Matthew zaśmiał się i uśmiechnął tajemniczo.

— Nawet na basen w piwnicy?

— Basen w piwnicy?!

Katie nie mogła uwierzyć. Czy ten dzień mógł być jeszcze piękniejszy?

Była już północ, więc Matthew zostawił ją samą, aby mogła przygotować się do spania. Skorzystała z łazienki na korytarzu, bo nie miała swojej w pokoju.

Chciała przenieść się w czasy wiktoriańskie do dziewiętnastego wieku. Wtedy kobiety były damami, a mężczyźni gentelmanami. Jeździłaby dorożką, chodziła w gustownych sukniach i organizowała bale.

Uniemożliwiały jej to najmniejsze szczegóły. Jacuzzi, telewizory, komputery i telefony.

Czyli złowrogie wynalazki dwudziestego pierwszego wieku.

Kładąc się do łóżka i nakrywając pierzyną gotowa była umrzeć, byleby spędzić tam resztę życia. O ironio! Dopiero wtedy przypomniało jej się, że jest martwa.

Tęskniła za dawnym życiem.

A najbardziej za uczuciami.

Brakowało jej zimna i gorąca.

Ubierania się niestosownie do pogody.

Niewyspania i przemęczenia.

Bólu i zranienia.

Chciała dawną siebie, która była postrachem szkoły i bandziorem.

Pobyt w Moon School, powrót brata i nowe przyjaźnie zmiękczyły jej serce. Dawniej miała gdzieś opinię i uczucia innych. Niszczyła każdego, kto odważył się wejść jej w drogę i bawiła się do białego rana, a teraz...

Była marną podróbką siebie.

Postanowiła.

Zerwała się z łóżka i podbiegła do walizki. Wyjęła z niej czarną, sportową torbę, do której zaczęła wrzucać potrzebne jej przedmioty. Przebrała się w wygodne ciuchy, a na głowę nasunęła niebieską czapkę, którą dostała od Isabel.

Wreszcie wyglądała, jak dawna Katie Hanson.

Zarzuciła torbę na ramie i cicho wyszła z pokoju. Na korytarzach pozapalne były świece, co dawało strasznie mroczny klimat. Czy bała się duchów straszących w starych domach?

Nie.

Bała się, że Matthew przerwie jej wycieczkę.

Bezproblemowo przemknęła się korytarzami do schodów. Pech chciał, że wieża umiejscowiona była dość daleko od drzwi wejściowych domu. Na pewno znajdowało się jakieś inne wyjście, ale ona go jeszcze nie znała. Przemknęła się cicho po schodach, mając nadzieję, że ani Matthew, ani Nicholas nie mieli gdzieś w pobliżu sypialni.

Niczym cień wędrowała korytarzami domu pod ostrzałem spojrzeń gburowatych ludzi z obrazów. Miała ochotę zdjąć każdy, obok którego przechodziła. Wywiercały w jej plecach dziurę, odprowadzając wzrokiem, aż nie zniknęła w następnym korytarzu, gdzie czekali inni. Z ulgą dotarła na parter.

Drzwi od domu okazały się zamknięte.

Nie wściekała się i nie waliła w nie z całej siły. Nie miała też czasu szukać klucza.

Zawróciła i weszła do salonu, gdzie wcześniej przywitał ich Nicholas. Podeszła do okna, które w połowie przysłaniała gruba zasłona. Bez problemu otworzyła je na oścież i, po uprzednim rozejrzeniu się, wskoczyła na okiennice.

Nasłuchiwała.

U góry słychać było stłumione chichoty, które bez wątpienia należały do „dziewczynek" Nicholasa. Z dworu dobiegały jedynie odgłosy wytworzone przez nocne zwierzęta.

Uspokojona przeskoczyła na drugą stronę lądując na równo przystrzyżonym trawniku. Bez ociągania ruszyła biegiem w stronę podjazdu. Przez okno w wieży mogła zobaczyć, że samochód Matthewa nie został na noc schowany do garażu. Okrążyła pojazd i kucnęła przy masce. Bez wahania wyjęła znaczek marki samochodu, a na jej dłoń wypadły kluczyki.

Uśmiechnęła się pod nosem.

Nic się przez te lata nie zmienił.

Wsiadła do samochodu i, nie włączając świateł, ruszyła. Na breloczku od kluczyków przypięty był czarny pilot. Wcześniej widziała, jak Matthew używał go do otwierania bramy.

Pogratulowała sobie spostrzegawczość.

Zatrzymała się przy bramie, gdzie zamontowana została skrzynka pocztowa i wrzuciła do niej swój telefon. Najważniejsze numery znała na pamięć, a w samochodzie wmontowana była nawigacja.

Brama zamknęła się za nią bezszelestnie.

Nie potrzebowała świateł, by swobodnie poruszać się w ciemnościach. Była nocnym stworzeniem.

Zatrzymała się na pierwszej stacji benzynowej i uzupełniła paliwo, przy okazji, wypłacając z bankomatu pieniądze. Żeby zmylić monitoring ruszyła w przeciwną drogę, by po kilku kilometrach zawrócić i prawidłowo wjechać na autostradę.

Richmond żegna.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Była wolna.

Tymczasowo, ale wolna.

Wjechała do Kalifornii, kiedy zatrzymała ją policja. Posłusznie zjechała na pobocze i szybko poprawiła swój wygląd w lusterku. Było znośnie.

— Witam, panie komisarzu.

— Dokumenty poproszę.

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

— Są w torbie w bagażniku. Nie wiedziałam, że będę ich potrzebować.

Mężczyzna odsunął się od drzwi, umożliwiając jej ich otworzenie. Wyszła z samochodu i wolnym krokiem podeszła do bagażnika. Policjant szedł zaraz za nią.

Otworzyła bagażnik, dziękując, że torba przesunęła się na sam jego koniec. Nachyliła się i odpięła boczną kieszonkę ciesząc się z wyboru dżinsowych spodenek. Wycofała się, lecz dokumenty upadły jej na żwirowy piasek.

— Och! Najmocniej pana przepraszam.

Pochyliła się, aby je podnieść, jeszcze mocniej, wypinając pośladki. Jeśli miała nie dostać mandatu, to była gotowa poniżyć się do tego stopnia.

— Proszę. — Wręczyła policjantowi prawo jazdy i sfałszowany dowód osobisty.

— Dokumenty samochodu.

— Już daję.

Katie wróciła do samochodu, tym razem, nachylając się do schowka. Błagała, żeby jej sposób zadziałał. W bazie danych widniała jako nieletnia osoba, przebywająca na terenie zakładu poprawczego.

Zatrzasnęła schowek i szybkim ruchem obciągnęła koszulkę niżej. Czarna koronka od stanika wystawała lekko ponad granicę bluzki i pobudzała wyobraźnię.

— Proszę.

Policjant przez kilka chwil nie mógł oderwać od niej wzroku. Przybiła sobie mentalną piątkę.

Pierwszy raz zatrzymał ją patrol policji, więc jedynym znanym jej sposobem było uwiedzenie.

W swoim mieście udawało jej się raz uciec przed patrolem, ale zazwyczaj po prostu wiedziała, gdzie w danym momencie znajdują się radiowozy i omijała je szerokim łukiem.

— Pani Katherine Hanson? — Mężczyzna uniósł wzrok znad jej dowodu.

— To właśnie ja. — Uśmiechnęła się do niego słodko.

— Zapraszam do radiowozu.

Katie spięła się w duchu, jej plan nie zadziałał. Było źle.

Posłusznie ruszyła za mężczyzną. Za kierownicą siedział kolejny policjant. Ten był starszym mężczyzną z brodą i brzuszkiem. Katie nie widziała dla siebie szansy.

Zajęła tylne siedzenie, mając nadzieję, że nie zawiozą jej teraz na posterunek. Chyba wyskoczyłaby przez okno w połowie drogi.

Młody policjant podał starszemu jej dokumenty. Tamtej włączył jakieś urządzenie, do którego wpisywał jej dane. Miał zatwierdzić, kiedy na ekranie pojawiło się dziwne słowo i urządzenie zostało wyłączone. Starszy policjant zaklął siarczyście.

Katie uśmiechnęła się lekko.

— Cholerna rosyjska technologia! Mówiłem, żeby tego nie kupować — mamrotał pod nosem zdenerwowany.

— Panowie — wtrąciła cichutko. Młody policjant obrócił się w jej stronę, a starszy uderzał w urządzenie bez opamiętania. — Ja bardzo przepraszam, ale jestem w trasie...

Mężczyzna uśmiechnął się do niej.

Gdyby interesowali ją chłopcy, padłaby pod wpływem jego dołeczków. Wyglądał, jak oaza spokoju. Była pewna, że troszczyłby się o nią, jakby była największym skarbem świata. Był około czterech lat starszy.

— Dzisiaj już nic nie zrobimy. Oto twoje dokumenty i spokojnej drogi.

Podziękowała mu i zadowolona wysiadła z samochodu.

Próba uwiedzenia tego mężczyzny nie powiodłaby się. Na pewno skupiałby się na jej wnętrzu, traktując przy tym jak największą księżniczkę.

Ruszyła w dalszą drogę.

Dopiero ta sytuacja uświadomiła jej, kim tak naprawdę była.

Rozpieszczoną gówniarą z bogatego domu.

Uciekła od brata, niczym malutkie dziecko.

Zapragnęła czegoś szalonego i bez namysłu ukradła samochód.

Nie myśląc o konsekwencjach wyruszyła do Long Beach oddalonego od Richmond o prawie tysiąc mil.

Zostawiła telefon, żeby nikt się z nią nie kontaktował, ale nie pomyślała o Matthewie, który będzie sobie rwał włosy z głowy, nie wiedząc, czy jeszcze żyje.

Według rodziców przeżywała nastoletni bunt po śmierci brata.

Lecz teraz, kiedy wiedziała, że on żyje, powinna zmądrzeć.

Zjechała najbliższym zjazdem i zawróciła.

Wracała do Richmond.

NatkaSsq

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top