2

Od spotkania z dziwnymi mężczyznami minął ponad miesiąc.

Za dwa dni już Nowy Rok, a żaden z nieznajomych nie pokazał mi się więcej. Jakby zapomnieli o tej szurniętej umowie.

Dla mnie lepiej, ale coś ciągnęło mnie do tamtego miejsca.

Nie podobało mi się wrażenie, że to wszystko naprawdę mogło być tylko snem. Niestety było prawdą, o czym przypominał mi ten świecący tatuaż, który zakrywałam przed ludźmi bandażem.

Tamtego dnia, gdy tylko weszłam do domu, zasnęłam prawie od razu.
Natomiast wiele dni poświęciłam na przeczytanie mitologi oraz szukanie w internecie i w filmach czegoś na temat dziwnych istot.

Na niewiele mi się to zdało, choć rzeczywiście znalazłam jakieś informacje, nie były zbyt przydatne.

Wyszłam z domu i otuliłam się bardziej szalem, wychodząc na drogę. Ruszyłam w stronę lasu, zachwycając się nocą i śniegiem. Gwiazdy i księżyc oświetlały niebo, dając wrażenie, że śnieg świeci.

Nie bałam się mimo, tego, że szłam do lasu całkiem sama, a na dworze panowała noc.

Okręciłam się wokół siebie, uśmiechając do nieba. Czułam się tutaj taka wolna. Pierwszy raz od dłuższego czasu.

Zatrzymałam się, gdy powitała mnie leśna ciemność i postać, która stała na początku ścieżki. Zdziwiłam się i przestraszyłam, bo nigdy wcześniej nikogo tu nie spotkałam.

Ze strachu zrezygnowałam z powrotu do domu przez las, dlatego zawróciłam, starając się nie zwrócić na siebie uwagi osoby.

- Nie poznajesz mnie, pani? - usłyszałam znajomy głos, gdy postać zmaterializowała się przede mną.

- Pan Laufeyson... - wyszeptałam zaskoczona.

- Czyli jednak pamiętasz. - uśmiechnął się cwaniacko. - Idziemy. Czas spełnić umowę.

- Co?

Nie zdążyłam zareagować, gdy mężczyzna przytulił mnie, by bo po chwili stać w ciemnej i zimnej komnacie.

- Przygotujcie ją. - rozkazał komuś Trickster i wyszedł z pomieszczenia.

Odwróciłam się za nim, chcąc go zatrzymać, ale zamiast niego zobaczyłam cztery niebieskoskóre kobiety. Podeszły do mnie ze smutnymi uśmiechami i zdjąły ze mnie kurtkę, szalik i czapkę oraz rękawiczki.

- Przepraszam, co panie robią? - odsunęłam się od kobiet.

- Mamy panienkę przygotować. Proszę nie stawiać oporu. - wytłumaczyła jedna z kobiet.

- Przygotować do czego? Po co? - nie pozwoliłam im się dotknąć.

- Do spotkania z królem. - odpowiedziała druga.

Przeklęta umowa...

- Panienka pozwoli... - trzecia z kobiet podeszła do mnie, a za nią dwie pozostałe.

Tym razem nie stawiałam oporu i pozwoliłam im mnie rozbierać.

Tak samo, jak pozwoliłam zaprowadzić się do łazienki i umyć mnie w pachnących olejkach.

Już chwilę później stałam przed lustrem w pięknej, rozkloszowanej, czarnej sukni z tiulu i koronki, z serduszkowym dekoltem. Na nogach miałam czarne baleriny, a moje brązowe włosy zostały splecione z tyłu głowy i ozdobione czarnymi spinkami. Twarz została ozdobiona delikatnym makijażem.

- Gotowe. - uśmiechnęły się kobiety.

- Podoba się pani, czy coś zmienić? - spytała jedna.

- Jest idealnie. Dziękuję. - odpowiedziałam, przeglądając się w lustrze.

Wyglądałam jak księżniczka. Szkoda tylko, że czułam się, jakbym szła na ścięcie.

Kobiety wyszły z pokoju, a zamiast nich pojawił się Bóg Kłamstw.

- Niesamowite... Wyglądasz pięknie... - pochwalił, przyglądając się mi z uśmiechem i błyskiem w oczach.

- Dziękuję. - zarumieniłam się na jego słowa.

- Chodźmy. Czas nagli. - spoważniał nagle i wyszedł, a ja podążyłam za nim.

- Co...

- Zjesz kolację z królem, a potem spędzisz z nim czas, jak ON zechce, rozumiesz? - odpowiedział na pytanie, którego nie zdążyłam zadać.

- Skąd...

- Czytam w myślach. - znowu mi przerwał.

No tak, coś takiego znalazłam w internecie.

- Nie możesz robić niczego, na co król ci nie pozwoli. - kontynuował. - Masz wykonywać jego polecenia, nie przeciwstawiać się mu. Kłaniaj się, odnoś z szacunkiem. Najlepiej, jeśli nie będziesz zadawać pytań.

- Może w ogóle nie powinnam się odzywać. - przewróciłam oczami.

- Dobry pomysł. Możesz wprowadzić go w życie. - zakpił z uśmiechem Loki.

- Jak sobie życzysz. - ukłoniłam się przed nim teatralnie.

- Nie odstawiaj cyrków, jak za ostatnim razem. - ostrzegł. - Od dzisiaj będziesz spędzać tutaj każdą noc. Nauczysz się wszystkiego. Na razie uczysz się na błędach, których staraj się nie popełniać. Jedno nieodpowiednie słowo i możesz zginąć, a tego chyba nie chcesz? - żołnierz zatrzymał się przed wielkimi drzwiami, których pilnowało dwóch granatowych strażników.

- Nie chcę... - wyszeptałam.

- A więc się rozumiemy. - uśmiechnął się Loki. - To twoja wielka szansa. Powodzenia. - powiedział, gdy strażnicy otworzyli drzwi.

Szansa na co?

Byłam w tej samej wielkiej sali tronowej, co kiedyś, tylko dzisiaj przed tronem postawiono wielki stół z mnóstwem jedzenia.

Na jego końcu, na tronie siedział Laufey. Ukłoniłam się, a on na mój widok uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech znów mnie przeraził, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- Podejdź. - rozkazał.

Popatrzyłam na Lokiego, a ten skinął głową, więc podeszłam do władcy.

Mimo, że stół był tak wielki, nakryte było tylko dwa miejsca - Laufeya i po jego prawej stronie.

Jakiś służący odsunął krzesło, na którym usiadłam.

- Możesz odejść. - król zwrócił się do Laufeysona, a gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, znowu skupił się na mnie.

Bałam się zostawać z nim sama, ale co mogłam poradzić?

- Jak ci się tutaj podoba? - spytał.

- Jeszcze nie wiem. Jestem tutaj dopiero drugi raz. - zauważyłam z lekkim uśmiechem.

- Racja. Głodna? - zmienił temat.

- Troszkę. - skłamałam.

Nie byłam głodna, ale nie wypadało odmówić. A raczej byłam głodna, ale nie pewna, czy zdołam cokolwiek przełknąć przez gule strachu w gardle.

- W takim razie częstuj się. Smacznego. - powiedział, jedząc jakieś dziwne rzeczy.

Nie było tutaj żadnej ziemskiej potrawy. Wszystko takie inne, dziwne, w ciemnych kolorach i lodowe.

Nałożyłam na talerz pierwszą lepszą potrawę, którą były niebieskie kulki, przypominające troszkę kluski śląskie. Jednak w środku miały nadzienie o niezidentyfikowanym przeze mnie smaku.
Nie były najgorsze.

Jednak i tak zjadłam ich tylko kilka, po czym popiłam czerwonym winem.

- Smakowało? - zapytał władca po posiłku.

- Tak, dziękuję. - odpowiedziałam kulturalnie.

- Przejdziemy się? - zaproponował.

- Z przyjemnością. - zmusiłam się do uśmiechu.

To nie było normalne. On nie był normalny, a ja mimo wszystko chciałam, aby tak było. Aby było normalnie.

Laufey wyciągnął w moją stronę rękę, którą złapałam. Jego dłoń była zimna i bardzo duża, w porównaniu do mojej.

Nie poszliśmy do ogrodu, jak to robią pary w romantycznych filmach. Szliśmy korytarzami pałacu.
Zresztą, przecież my nie byliśmy parą, tylko porwaną i porywaczem.

- Opowiedz mi coś o sobie. - przerwał ciszę mężczyzna.

- Co chciałbyś wiedzieć, panie? - spytałam, patrząc na niego.

- Co robisz na Ziemi?

- Mieszkam, żyję, uczę się. - wymieniłam. - To, co robi każdy normalny człowiek.

- Co najbardziej lubisz robić?

- Kocham czytać książki i słuchać muzyki. To są moje ulubione zajęcia.

- Mam w pałacu ogromną bibliotekę. Na pewno znajdziesz coś dla siebie. - uśmiechnął się.

Dziwnie to wyglądało. Bardzo dziwnie. Wielki, potężny i straszny król Lodowych Olbrzymów uśmiechał się do małej, nic nie znaczącej śmiertelniczki. Gdyby chociaż ten uśmiech nie był tak odrażający.

- Z chęcią tam zajrzę. - odwzajemniłam uśmiech.

Zatrzymaliśmy się przed dużymi, granatowym drzwiami, które na widok króla otworzyli strzegący je żołnierze.

Prowadzona przez olbrzyma weszłam do pokoju, który okazał się sypialnią z wielkim, granatowym łóżkiem z baldachimem.

Drzwi zamknęły się za nami.

Pokój oświetlony był tylko pojedynczymi świecami, ustwionymi w różnych miejscach.

Odsunęłam się od króla i oglądałam pomieszczenie. Cały pokój utrzymany był w ciemnych kolorach, zwłaszcza odcieniach granatu. Pod oknem stało ogromne biurko ze stosami papierów. Za łóżkiem były drzwi, pewnie do garderoby, bo drugie drzwi, koło tych wejściowych były lekko uchylone, dzięki czemu wiedziałam, że jest tam łazienka.

- To twój pokój, panie? - odważyłam się zapytać.

- Tak. - odpowiedział, przyglądając się mi z zainteresowaniem.

- Dlaczego tutaj jestem?

- Taka była umowa, każdą noc spędzisz ze mną. - przypomniał i dopiero wtedy dotarło do mnie, na co się zgodziłam.

- Nie... Nie w taki sposób... Nie tutaj... - nie mogłam w to uwierzyć.

Zgodziłam się, aby być dziwką kosmity?!

- Możemy zmienić pokój, jeśli ten ci nie odpowiada. - zaśmiał się Laufey, a ja patrzyłam na niego przerażona. - Nie bój się, kochanie. - podszedł do mnie. - Uczynię cię potężną.

Cofałam się, gdy z każdym krokiem był coraz bliżej mnie. Jednak nie uciekłam zbyt daleko, bo za moimi plecami pojawiła się ściana.

- Jesteś moja. Tylko moja i nic, ani nikt tego nie zmieni. - położył swą dużą, lodowatą dłoń na moim policzku.

Nie zdążyłam zareagować, gdy pochylił się w moją stronę, aby wpić się agresywnie w moje usta.

Nie odwzajemniałam jego pocałunków.

Starałam się go odepchnąć, ale był za silny. Na szczęście był wysoki, dlatego udało mi się wyślizgnąć pod jego ręką.

Szybko wbiegłam do łazienki i zamknęłam drzwi na klucz.
Laufeyson walił w nie pięściami.

- Otwieraj! - krzyczał.

- Nie! Nie chcę! - płakałam. - W co ja się wpakowałam? - wyszeptałam.

Nie myślałam, co chcę zrobić. Chciałam tylko stąd zniknąć. Cofnąć czas i nie spotkać dziwolągów z kosmosu.

Moje ręce same przeszukały wszystkie szafki, a potem rozbiły lustro. Trzęsącymi się dłońmi podniosłam kawałek lustra i przyłożyłam do skóry na nadgarstku.

Rozcięłam skórę, w tym samym momencie, w którym Laufey wyważył drzwi łazienki.

Nie odrywałam od niego wzorku, choć krew skapywała na granatowe kafelki.

- Nie podchodź do mnie! - wystawiłam rękę z kawałkiem szkła w stronę olbrzyma.

- Jak śmiesz?! - Laufey jednym ruchem pozbawił mnie mojej broni i zaciągnął do sypialni. - Dasz mi potomka czy tego chcesz, czy nie!

Rzucił mną na łóżko, by następnie brutalnie pozbawić mnie ubrań i przycisnąć swoim ciałem do miękkiego materaca.

Całował moje ciało, oznaczał je, jakbym naprawdę miała być tylko jego.

A ja płakałam, błagałam aby przestał, ale na nic zdawały się me prośby. Był głuchy na mój opór. Liczyła się tylko jego żądza.

Odsunął się tylko na chwilę, aby zdjąć z siebie odzienie.

Zsunęłam się z łóżka, próbując uciec, ale on złapał mnie w pasie, przyciągając do swego zimnego ciała.

- Nie zniszczysz tego, do czego dążę, rozumiesz? - warknął do mojego ucha, łapiąc mój krwawiący nadgarstek. - Potrzebuję dziedzica i ty mi go dasz. - dodał łagodniej.

Wyszeptał jakieś zaklęcie, które uzdrowiło moją rękę. Krew przestała lecieć, a rana zabliźniła się. Pozostała jedynie niewielka blizna.

- Nie bój się mnie. Spodoba ci się, kochanie. - zapewnił, by wziąć mnie na ręce i położyć na łóżku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top