1
Nie mam pojęcia, gdzie znajdowałam się, gdy poczułam niebywale duże zimno.
Leżałam na czymś, ale nie mogłam otworzyć oczu.
A może miałam je otwarte, ale wokół mnie była jedynie ciemność?
Wstałamm i rozglądałam się wszędzie, ale nigdzie nie dostrzegłam nawet swojego plecaka. Objęłam się rękoma, chcąc poczuć choć odrobinę ciepła, które powinny dawać mi ubrania.
Jednak nic takiego nie poczułam. Wciąż było lodowato, jakbym znajdowała się w miejscu, gdzie temperatura spadła ponad czterdzieści stopni. Miałam wrażenie, że nie czuję rąk, a zaraz zamarznę cała.
Rozglądałam się naokoło, ale nigdzie nic nie dostrzegłam, prócz mrocznej ciemności.
Wzdrygnęłam się, gdy ktoś pojawił się za mną i zimną dłonią dotknął mojego czoła, by po chwili przesunąć dłoń na moje oczy, które zamknęłam.
- Kto... - zaczęłam przestraszona, chcąc się odsunąć od tajemniczej postaci.
- Otwórz oczy. - przerwał mi znajomy głos.
Wykonałam polecenie i teraz ciemność nie była dla mnie ciemnością.
A także zimno zmalało, jednak wciąż je czułam.
Znajdowałam się w ogromnej sali utrzymanej w kolorach czerni i granatu.
Nie było tu żadnego światła. Brak lamp, świec, czy chociażby okien.
Przede mną znajdował się ogromny tron wykonany z ciemnego drewna i pokryty lodem, na którym siedział granatowoskóry mężczyzna.
Najprawdopodobniej władca patrzył na mnie z wyniosłością i pogardą. Na sam ten wzrok, po moim ciele przeszedł dreszcz strachu.
- Ją wybrałeś? - przemówił chłodnym głosem.
- Tak. Jestem pewien, że będzie idealna. - odpowiedział mężczyzna, przez którego się tu znalazłam.
- Nie za słaba? Jest jeszcze młoda. - zauważył król.
- Młoda i piękna. Owe może okazać się najsilniejsze.
Nieznajomy wciąż stał za mną, więc nie widziałam jego twarzy.
Jednak mężczyzna przede mną...
Był ogromny. Jego skóra miała granatowy kolor, oczy były czerwone, a całe ciało pokryte licznymi bliznami i runami.
Wiedziałam to, bo miał na sobie jedynie brązową szatę przewieszoną przez ramię i zawiązaną na biodrach, tak aby zasłaniała najbardziej intymne miejsce. Nic więcej, prócz jeszcze kilku ciemnych bransolet na nadgarstkach i dużego naszyjnika na szyi.
Pokręciłam głową, gdy dotarł do mnie sens wypowiedzi nieznajomych.
- Ja? Idealna? Gdzie? Do czego? Po co? - nie rozumiałam. - Co to za cyrk w ogóle? Gdzie ja jestem? Kim panowie są?
- Nie masz prawa odzywać się bez pozwolenia. - mężczyzna za mną złapał mocno moje ramię.
- Zostaw ją, Laufeyson. Jest tu nowa. - zauważył łysy olbrzym. - Musisz nauczyć ją dopiero tutejszych zasad, skoro ją wybrałeś. - facet, który mnie trzymał poluzował uścisk, ale nie zabrał dłoni. - Pokażesz jej wszystko i wprowadzisz do naszego świata. Teraz niech odpocznie. - dodał, przyglądając się mi uważnie. - Pokaż jej komnatę i oprowadź po pałacu. W końcu zostanie tu na jakiś czas. - uśmiechnął się.
Jednak ten uśmiech wywołał we mnie mieszane uczucia. Był obrzydliwy i straszny jednocześnie. Z drugiej strony zrobiło mi się przykro, bo ktoś nie potrafił się uśmiechać.
- Tak jest, wasza wysokość. - mężczyzna za mną pociągnął mnie w stronę drzwi.
- Nigdzie nie idę! - wyszarpałam się, by znów stać przed obliczem króla. - Nie wiem, gdzie jestem. Nie mogę tu zostać! Mam szkołę i rodzinę! - zauważyłam oburzona. - A to, co się tu dzieje, wygląda niczym z filmu Marvela! Chcę być w swoim domu! - wykrzyczałam.
- Zachowuj się! - upomniał mnie żołnierz.
Znów złapał mocno moją rękę, wbijając długie palce w moje mięśnie. Jednak teraz mogłam dostrzec jego czarne włosy.
- Spokojnie, kochanie. - władca uśmiechnął się ohydnie. - Jak sobie życzysz, możesz wrócić dziś do domu. Jednak musimy zawrzeć umowę.
- Nie zawieram umów z nieznajomymi. - wyprostowałam się odważnie. - Poza tym, ktoś ukradł mi plecak.
- Nie jestem nieznajomym. - mówił wciąż zadowolony władca. - A tam jest twój plecak, czy jak to tam. - głową wskazał wielkie wrota.
Pilnowało ich dwóch wielkich, niebieskich żołnierzy, a obok jednego spoczywał na podłodze mój plecak.
- Doprawdy? - przeniosłam wzrok z powrotem na olbrzymiego smerfa. - Nawet nie wiem, jak ma pan na imię.
- Jestem Laufey. Lodowy Olbrzym. Król Jotunheimu.
- Że co proszę? - zmrużyłam oczy, patrząc na niego, jak na idiotę. - Król czego?
Muszę się uspokoić.
On jest niebieski, więc logiczne jest, że może być królem jakichś tam olbrzymów i krainy o walniętej nazwie.
- Laufeyson wytłumaczy ci wszystko w swoim czasie.
- Lillianna Laszczyk. - skinęłam głową, jako zgoda na jego wcześniejszą odpowiedź.
- Jeśli nie chcesz spędzić tu paru miesięcy to umowa jest konieczna.
Westchnęłam i pokręciłam głową.
Zostałam porwana i miałam pchać się w układ z porywaczem?!
- Dobrze. - zgodziłam się mimo to.
Chciałam wrócić do domu i zakończyć ten przeklęty wtorek. Kolejny powód, aby nie cierpieć tego dnia.
- Będziesz tu sprowadzana każdej nocy, której czas spędzisz u mojego boku. Za dnia natomiast będziesz korzystała z wolności na Midgardzie. - powiedział głosem nie pozwalającym na sprzeciw, a przez ten czas nie odwracał wzroku od mojej twarzy.
Ja natomiast nie potrafiłam patrzeć mu w oczy dłużej niż kilka sekund. Przerażały mnie.
- Na czym? Mid... co? Przecież to brzmi jak jakiś obłęd! - zauważyłam. - Gdzie ja jestem? I co to za absurdalna umowa? Dlaczego mam spędzać tutaj noce? - nie rozumiałam.
Byłam już tak zmęczona, a w dodatku to wszystko...
Może zwariowałam? Albo zasnęłam na jakiejś lekcji i to wszystko to jakiś dziwny sen?
- Midgard to twoja planeta. Jak wy ją tam zwiecie? Ziemia, tak? - wytłumaczył Laufey.
- Ziemia... - powtórzyłam.
- Jesteś na Jotunheimie, krainie lodowych olbrzymów. Ja jestem ich władcą.
- To niemożliwe.... - wyszeptałam. - Istnieje tylko osiem planet, a Jotu coś tam, nie zalicza się do nich. No chyba, że to Jowisz, tylko pod inną nazwą. - przetarłam twarz dłońmi.
- Jeśli nie podoba ci się taka umowa, to zostajesz tutaj już od dzisiaj i nie wrócisz na swoją planetę. - kontynuował smerf olbrzym. - Masz wybór.
- Faktycznie. Duży wybór. - mruknęłam cicho, tak, aby nikt inny nie usłyszał.
Mogłam wrócić do domu i jednocześnie wciąż odwiedzać to cholernie zimne miejsce, albo zostać tutaj już na zawsze?
- To nie wybór. Drugi warunek nie jest dla mnie opłacalny. - zauważyłam. - Ale z twojej postawy wiem, że tego pan nie zmieni, więc nie mam innego wyjścia, jak się zgodzić. - westchnęłam.
- Świetnie. Jeszcze jakieś pytania? - spytał wyraźnie zirytowany władca.
- Jedno, a właściwie dwa. - zrobiłam krok do przodu. - Dlaczego tutaj jestem? Dlaczego ja?
- Zostałaś wybrana i od tego czasu jesteś częścią mojego planu i tego świata. - odpowiedział Laufey.
- Co? Jakiego pla...
- Odstaw ją z powrotem na Ziemię. - przerwał mi król, zwracając się do człowieka za mną.
No tak. Jedno pytanie, to jedno.
Nawet nie odpowiedział, dlaczego to ja zostałam wybrana, czy coś...
- Tak jest. - brunet ukłonił się i popatrzył na mnie groźnie.
Przewróciłam oczami i dygnęłam przed władcą.
- Idziemy. - żołnierz złapał moje ramię i pociągnął w stronę wyjścia. Po drodze zabrał mój plecak.
- Dobra, już! Puść mnie! - wykrzyknęłam, gdy byliśmy poza pałacem.
Odetchnęłam z ulgą, gdy jego bolesny uścisk zniknął z mojej ręki, a mężczyzna podał mi plecak.
Jednak, gdy wyjęłam telefon z kieszeni plecaka, żołnierza nie było już przede mną. Poczułam natomiast jego dłonie na mojej szyi wraz z zimnym przedmiotem.
- Co pan robi? - spytałam zła, odwracając się twarzą do niego.
- To... - wskazał na naszyjnik, którym był srebrny łańcuszek i maleńki, niebieski sześcian jako wisiorek. Świecił on niezwykle jasnym, niebieskim światłem. - Pomoże ci łączyć się z tym światem. - wytłumaczył. - Nigdy go nie zdejmiesz. Nie możesz i nie dasz rady.
- Co? Nie rozumiem. Jak to łączyć się z tym światem? - spytałam.
- Wytłumaczę ci to kiedy indziej. - Laufeyson przewrócił oczami.
- Nie mogę bez przerwy nosić naszyjnika, który się tak mocno świeci. Każdy go zobaczy, a to nie jest normalne. Ludzie nie produkują takiej biżuterii. Poza tym w szkole nie pozwalają nosić biżuterii, zwłaszcza na lekcjach wychowania fizycznego. - wytłumaczyłam.
- O Odynie! - westchnął zirytowany brunet.
Jednym ruchem ręki zerwał naszyjnik z mojej szyi i złapał mój lewy nadgarstek, na którym podwinął materiał kurtki.
- Nie da się go zerwać, aha... Właśnie widzę. - mruknęłam.
- Ty byś nie dała rady.
Mężczyzna przyłożył zimną dłoń z naszyjnikiem w jej środku do mojego nadgarstka. Po moim ciele przeszedł ból, gdy wbił sześcian w moją skórę.
- Co...
- Teraz nie będzie ci przeszkadzać ani rzucać się w oczy. - odsunął się po chwili, a cały ból znikł, łącznie z naszyjnikiem.
Popatrzyłam na nadgarstek, spodziewając się rany, ale zamiast niej był tam tatuaż.
Przedstawiał czarno niebieski hełm z rogami i świecił jasno, a pod nim jakieś dwa słowa w obcym mi języku.
Był mały, bo miał zaledwie może trzy centymetry, ale jego blask zwracał na siebie uwagę.
- Co to jest do jasnej anielki?!
- Tatuaż. Działa tak samo, jak naszyjnik. - wyjaśnił brunet z zadowolonym uśmiechem.
- On świeci! - zauważyłam.
- Co poradzić? - zaśmiał się. - Biżuterii nie chciałaś.
Co za pajac! Jak ja to ukryję?
- Kim pan w ogóle jest? - spytałam, przyglądając się mężczyźnie.
Był wyższy ode mnie o głowę i dobrze zbudowany, jednak mniejszy od smerfa.
Miał długie do ramion, czarne włosy i mocno zielone oczy, a jego skóra była bardzo blada. Srogości dodawały mu mocno uwydatnione kości policzkowe i ostra szczęka. Miał na sobie dziwny strój w kolorach czerni i zieleni.
- Loki Odinson, ale tutaj Loki Laufeyson. - ukłonił się przede mną teatralnie.
- Syn Laufeya? - uniosłam brwi.
- Nie, ale nazwisko robi tutaj swoje. Jestem jego ulubieńcem, dlatego Laufeyson. - wyjaśnił.
- Okey...
- Wracamy. - złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
Już po sekundzie, gdy w moją głowę uderzył ból i zachwiałam się na nogach, stałam przed domem.
- Do zobaczenia, pani. - wyszeptał brunet i zniknął w zielonej mgle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top