8. ||Taylor||

Nie miałam zamiaru pozwolić jej wygrać. Percy ma być mój. I będzie. To tylko kwestia kilku dni, może ewentualnie tygodni. 

 Dobrze wiedziałam, że chłopak powoli się wybudza spod czaru i bardzo mnie to niepokoiło. Musiałam go zaprowadzić do niego, albo skończy się to dla mnie źle. I wcale nie planowałam tego, że się w nim zadurzę. 

 Zobaczyłam przez okno że Percy wyszedł i kieruje się do swojego domu. Nie chciałam zostawać z Annabeth sam na sam, nie wiadomo co jej przyjdzie do głowy. Może będzie chciała się zemścić za odebranie jej chłopaka. Ale ostatnio dała mi jasno do zrozumienia, że mogę go mieć ale nie mam prawa go zranić. Chodziło raczej o zerwanie, dlatego rany fizyczne się chyba nie liczą?

 Wyszłam z pokoju i skierowałam się do salonu. Wiedziałam, że muszę zerwać umowę i to jak najszybciej. Nie chciałam zapewniać bólu nikomu z mojej rodziny.

 Cóż, już to zrobiłaś.

 Zamknij się, pomyślałam. Moja podświadomość dawała mi o sobie znać częściej, niż bym tego chciała. 

 - Co kombinujesz? - spytała surowo schodząca ze schodów blondynka. Ręce miała założone pod piersiami. 

 - Co? O co ci chodzi? - spytałam prychając. Muszę stwarzać pozory głupiej.

 - Słuchaj, jeżeli jeszcze nie wiesz to jestem córką Ateny, bogini mądrości. Mnie nie oszukasz. Stosujesz czar, trochę podobny do czaromowy Piper, ale ten jest słabszy. 

 - Niby na kim?

 - Na Percy'm. I nawet mi nie mów, że kłamię czy nie mam dowodów, bo mam i to wiele. - powiedziała, widząc że chcę coś dodać. 

 - Chciałabyś. Wariujesz już, bo nie możesz się pogodzić z tym, że woli inną - przewróciłam oczami. Spróbuję zastosować na niej to samo, co na szatynie. A co tam, warto spróbować.  

 Blondynka zawahała się, widziałam to po jej oczach. Jednak szybko się uspokoiła.

 - Nie próbuj na mnie tych swoich czarów. Oszukiwać możesz wszystkich, ale na pewno nie mnie. I zapamiętaj to sobie raz, a porządnie - będę cię obserwować. Jeden fałszywy krok, jedno potknięcie, a gorzko pożałujesz.

 Sztorm w jej oczach mnie trochę przerażał. Nie miałam pojęcia do czego jest zdolna, ale chyba nie chciałam się przekonywać. 

 Po tej dziwnej wymianie zdań, Annabeth wróciła z powrotem na pierwsze piętro. Stałam tam oszołomiona jeszcze przez chwilę, ale w końcu musiałam się ruszyć. Dlatego postanowiłam iść po telefon na górę i pogrzebać trochę w sieci. Bałam się, że spotkam po drodze swoją kuzynkę, ale na szczęści zauważyłam palące się w łazience światło, więc bez większych przeszkód zabrałam swoje urządzenie. Nie zdążyłam nic zrobić, bo poczułam wibracje komórki i pospiesznie odebrałam.

 - Tak, tato? - zapytałam miło. 

 - Powinnaś już dawno wypełnić misję. Powiedziałaś mi, że wszystko idzie gładko. Zrób to w końcu, nikt z rodziny nie może ucierpieć.

 Przygryzłam wargę, zdenerwowana i skołowana po tym zdaniu.

 - Staram się jak mogę, wkrótce wszystko będzie w porządku. Jestem na właściwej drodze, niczym się nie przejmuj.

 - Taylor, oczywiście że się przejmuję. To twoje pierwsze zadanie, nie chcesz przecież zawalić. Proszę, pomyśl o swojej kuzynce. Jest szczęśliwa, ma przyjaciół. Nie możesz jej tego odebrać. Dlatego przynieś go tutaj.

 - Ale ja na prawdę się staram! - lekko podniosłam głos. Nie zważałam na to, że w łazience obok mnie nagle zrobiło się cicho. 

 - Wiem córeczko, wiem. Nie denerwuj się tak. Poza tym, nie po to głównie dzwonię. Mam dwie wiadomości dla ciebie.

 - Dobrze, tylko musisz się pospieszyć. - powiedziałam niecierpliwie, wystukując nogą jakiś rytm piosenki.

 - On kazał przekazać, że masz czas jeszcze do trzech dni, równo północy. Jeżeli nie skończysz, wiesz dobrze jakie będą tego konsekwencje.

 - Tak, tato. A ta druga?

 Mężczyzna westchnął ciężko, co bardzo dobrze słychać było w słuchawce.

 - Będę miał ważne spotkanie w Madrycie. To bardzo pilne, a wszystko już jest przygotowane na mój lot.

 - Dobra, ale co ja mam z tym wspólnego?

 Po drugiej stronie lini zapadło dość długie milczenie, przerwane dopiero po sześciu minutach.

 - Możesz już się zacząć pakować, za dwa tygodnie mamy samolot do Hiszpanii. Moja sekretarka zgarnie cię za półtora.

 Słuchawka którą właśnie trzymałam w ręce spadłam z brzękiem na podłogę, a ja sobie uświadomiłam, że nie chcę opuszczać Ameryki. Dlaczego? To jest bardzo prosty powód. A nazywa się Percy Jackson.

 ***

 Zabijcie, uduście, co tam tylko chcecie. Bardzo przepraszam za braki rozdziałów, ale potrzebowałam czasu na zrobienie oneshota (do którego polecam zajrzeć, chyba wszystkim osobom które czytały to się spodobał) i nie bardzo miałam kiedy tu robić. Ale teraz będą się częściej pojawiały, kończę inną książkę i łatwiej mi będzie się zorganizować.

 I jeszcze przepraszam za taki krótki rozdział, ale spieszyłam się żeby w ogóle napisać i jak najszybciej wstawić. Jak nie śpicie to super, przynajmniej zobaczyliście rozdział. 

 Kocham was, bardzo mnie motywujecie do dalszej pracy ❤️!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top