5. ||Percy||

Patrzyłem w zdumieniu na moją byłą dziewczynę i jej kuzynkę. Ta druga złapała się za policzek.

- Annabeth?! - krzyknąłem do niej. Przestała się interesować brunetką, spojrzała na mnie.

- Spotykacie się - powiedziała bezbarwnym głosem. Chciałem zaprzeczyć, powiedzieć cokolwiek, ale wyprzedziła mnie Taylor.

- Tak. Ty się z nim pokłóciłaś i zerwałaś, to czemu ja nie mogę się z nim spotykać, skoro oboje tego chcemy?

Blondynka znów spojrzała na mnie. Nie jestem najlepszy w rozczytywaniu emocji, ale mógłbym przysiąc, że widzę w jej oczach ból. Nie bardzo wiedziałem dlaczego.

- Myślałam że cię znam - powiedziała gniewnie, po czym odeszła nie zaszczycając brunetki spojrzeniem. 

- Czemu powiedziałaś jej, że się spotykamy? - spytałem zielonooką. Ta wzruszyła ramionami.

- Jak powiesz, że ci się nie podobam, to nie uwierzę. - parsknęła. 

- Annabeth się z nikim nie spotyka - zgadłem. Nagle zauważyłem wszystko z szerszej perspektywy. - Powiedziałaś mi tak, żebym z nią zerwał i spotykał się z tobą.

- Nie. Ona się spotyka z jakimś innym chłopakiem. 

- Jesteś utalentowanym kłamcą - teraz to ja trzymałem kontrolę nad tą wymianą zdań. - Ale nie uda ci się to.

- Serio? - przygryzła wargę i uśmiechnęła się zalotnie. Zamrugałem zaskoczony. Zrozumiałem, że próbuje mi zamącić w głowie. 

- Serio. Opowiedz mi wszystko co zrobiłaś - odparłem stanowczo. 

- Percy, mam pomysł. Odkręcę to... - zalała mnie fala ulgi - ...Ale będziemy razem. 

- Co mi to da? - spytałem chłodno. - Moim zdaniem nic.

- I tu się mylisz. Da ci to bardzo wiele. Wiem, że jesteś we mnie zadurzony. A dzięki mnie, ty i Annabeth będziecie mogli być przyjaciółmi. Będziecie się przyjaźnić, a my będziemy parą. I wszyscy będą zadowoleni!

Z tym ostatnim to nie bardzo się zgadzałem. 

- A jak ci odmówię?

- Cóż, Annabeth będzie myślała, że ją zdradziłeś i nigdy nie będziecie blisko - wzruszyła ramionami. Zastanowiłem się chwilę. Może i Taylor TROCHĘ mi się podobała, ale czułem, że to Annabeth jest tą jedyną. Gdyby zbliżyć się do blondynki, to wytłumaczyłbym jej wszystko. 

- Zgoda - odparłem wreszcie. Dziewczyna nie kryła szczęścia. Po chwili poczułem na swoich wargach jej. 

Czy ją odepchnąłem? Nie. W pewien sposób mi się to nawet podobało. Przypominało mi moje pocałunki z szarooką. Tyle że to nie była ona...

- Dość - powiedziałem. Spojrzała na mnie ze zdumieniem. 

- Nie podobało ci się?

Chciałem powiedzieć, że bardzo mi się podobało. Czy była to prawda? Szczerze, nie mam pojęcia. Ale gdybym powiedział, że nie czułem nic, też nie byłaby to prawda. CO JA TAKIEGO ZROBIŁEM AFRODYCIE?!

- To nie tak... Po prostu chyba nie jestem jeszcze na to tak bardzo gotowy.

- Jasne, nie przejmuj się. Opowiesz mi coś o sobie? 

Kurde, nie tak powinno to wyglądać. Miałem się zbliżyć do Annabeth, nie do Taylor... Ale jednak opowiedziałem wszystko. Bez wyjątku. No, może pomijając mój plan. 

- A ty? - zapytałem w pewnym momencie. Wiem, że nie powinienem się nią interesować w TEN sposób, ale to było po prostu nie możliwe. Byłem ciekaw skąd jest, co ją interesuje, za jakim przedmiotem w szkole przepada... CHOLERA NIE.

Wzruszyła ramionami.

- Urodziłam się w Los Angeles. Tata wiedział, że moją matką jest Afrodyta, ale ukrywał to do ostatniej chwili, kiedy mieliśmy się przeprowadzać. Dostał jakąś ofertę pracy w bogatej firmie w centrum Buenos Aires. A ja musiałam jechać z nim. Przez osiem lat tam dorastałam, ale na szczęście mój wujek przekonał ojca, żebym przyjechała do Annabeth na dwa miesiące. 

Czy ja się w tej prawie obcej dziewczynie zakochałem? Chciałbym móc powiedzieć nie. Tak bardzo pragnąłem znów być z moją jedyną miłością, którą była oczywiście kochana Annabeth. Jednak nie miałem gwarancji, czy po tym jak mnie dziś z nią zobaczyła, jeszcze przynajmniej mnie lubi. Ale jednak Taylor w jakiś inny, niewytłumaczalny sposób mnie pociąga. A najgorsze było to, że ona doskonale o tym wiedziała. 

- Miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę już iść. Rodzice pewnie będą się martwić - wysiliłem się na uśmiech. Ona też się uśmiechnęła, ale było w nim więcej sympatii i pociągu. Mimo wszystko nie mogłem oderwać wzroku od jej pełnych ust. Kurde, o czym ja myślę?! NIE. 

- Do zobaczenia jutro - podniosła się i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, podeszła do mnie i zetknęła swoje usta z moimi. Ja naprawdę chciałem ją odepchnąć, jak tamtym razem. Ale nie byłem w stanie. Dopóki ona się nie odsunęła, ja nie mogłem nic zrobić. Nie umiałem i po prostu siebie za to nienawidzę. Ale serce tego chce... CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?!

 ***

 Hi!

 Ostatnio nie mam zbyt dużo czasu na pisanie, bo nauczyciele mnie dowalają z lekcjami... Niedługo postaram się coś wrzucić. 

PS: Czy jest tu ktoś, kto robi ładne okładki? Resztę książek jakoś przecierpię, ale ta mi wyjątkowo nie wyszła... Proszę o pomoc!

 891 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top