3. ||Taylor||
Początkowo może miałam wyrzuty sumienia. Jednak zniknęły one w momencie kiedy zobaczyłam Percy'ego. Przywitałam się z nim w ogrodzie. Tak jak obiecał, przyszedł po mnie.
- Hej - odezwał się zakłopotany.
- Cześć. Jak tam? - uśmiechnęłam się do niego oszałamiająco. Wiedziałam jak to działa na chłopaków. Kiedy tak robię, po prostu zadurzają się. Nie jest to zakochanie, ale jednak dobry początek...
- W porządku - otrząsnął się i spojrzał kątem oka w okno na piętrze. Jednak, na moje szczęście, żadna kuzynka nie pojawiła się tam. Co by sobie pomyślała? - Idziemy?
- Jasne. - podał mi niepewnie rękę, którą od razu chwyciłam. Boże, nic dziwnego, że Annabeth się w nim zakochała. Jest mega przystojny. WSPANIAŁY. Wow, po prostu wow. Doszliśmy do Central Parku szybciej, niż się tego spodziewałam. Za szybko.
- Dzień dobry, co podać? - ledwo usiedliśmy przy stoliku, a podeszła do nas kelnerka.
- Poproszę colę - powiedziałam.
- Dwie cole - uściślił mój przyszły chłopak. Ja wiem, to nie jest pewne. Ale lubię już tak myśleć...A to doprowadza mnie do mojej kuzynki.
- To o czym chciałaś tak pilnie porozmawiać? - spytał niespodziewanie Percy. Taylor Jackson. Bardziej pasuje niż Annabeth Jackson, co nie?
- Już, już. Chciałam, żebyś mi wytłumaczył jedno zadanie do szkoły - wyjęłam teczkę z pracami matematycznymi. Skoro zakochał się w inteligentnej dziewczynie, ja też muszę taka być. Albo przynajmniej stwarzać takie pozory.
- To po co się tak ubrałaś? - wskazał na moją najlepszą sukienkę. Machnęłam ręką.
- Zawsze się tak ubieram.
- Ach. - zero reakcji. Czy ten chłopak nie widzi, że to JA jestem atrakcyjna? Przecież Annabeth zawsze chodzi w zwykłych bluzkach, nigdy nie pokazuje się z tej lepszej strony.
- To pomożesz?
- Zrobię co się da - wzruszył ramionami. Zaczynam się zastanawiać, czy on ma mózg. Ostatnio podsłuchałam, jak Ann mówi na niego ,,Glonomóżdżek". Może to od jego IQ. - Ale z takimi rzeczami lepiej iść do Annabeth.
Wkurzyło mnie to, że rozmarzył się na myśl o niej.
- Halo, Mayday, ziemia do Percy'ego! - zawołałam żartobliwie. - W razie czego faktycznie poradzę się Ann. - wpadł mi naraz do głowy świetny pomysł - Ale nie wiem czy będzie miała czas. Ostatnio bardzo dużo zajmuje jej relacja z jej chłopakiem.
Na szczęście, tak jak przewidziałam, szatyn zerwał się na równe nogi.
- Co? Ale to JA jestem JEJ CHŁOPAKIEM! - może lepiej nie trzeba było tego mówić. Ale wtedy obmyśliłam kolejny plan. Jeżeli postąpią dokładnie tak, jak przewiduję...
Percy poszedł szybkim krokiem do jej domu. Nikogo oprócz mojej kuzynki nie było w domu, więc nie fatygował się z czymś takim jak dzwonek do drzwi.
- Czemu Annabeth? - spytał z bólem wchodząc do naszego pokoju. Dziewczyna włożyła zakładkę w książkę i spojrzała na nas zdumiona. Mogłam to lepiej rozegrać.
- Ale co? - spytała ściągając brwi.
- Nie udawaj, że nie rozumiesz! - zakład, że było go słychać przy Empire State Building?
- Czekaj... Nie nadążam. Ktoś mi wytłumaczy co się stało? - biedna Ann. Zrobiło mi się jej żal. Pomyślałam, czy nie zrezygnować z odbicia jej chłopaka. Ale przecież Percy był na wyciągnięcie ręki!
- Masz innego chłopaka?! Nie kochasz mnie? - spytał, nie ukrywając już targających nim uczuć. Blondynka w ułamku sekundy wstała z łóżka.
- Co? Nie! Skąd ty to sobie wziąłeś? Przecież dobrze wiesz, że kocham tylko...
W tym momencie szatyn nie wytrzymał i wyszedł. Patrzyłam na szarooką, wściekła na siebie, że doprowadziłam do takiego stanu. Opadła ciężko na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Mimo tego zdołałam zobaczyć srebrną łzę spływającą po jej policzku. Przysiadłam się.
- Czemu on tak pomyślał? - wyszlochała. Teraz to nienawidziłam siebie tak bardzo, na ile było to możliwe. Moja świadomość podzieliła się na dwie części. Pierwsza podpowiadała, żeby wyjaśnić wszystko blondynce. A druga, żeby pogłębić tylko jej rozpacz. Cóż, wygrała druga.
- Nie wiem. Kiedy wracałam ze spotkania...z tym chłopakiem...natknęłam się na Percy'ego. Był z Rachel, czy jak jej tam...
Blondynka wciągnęła głęboko powietrze. Jej tęczówki zaiskrzyły się niebezpiecznie.
- Spotyka się z Rachel, a mnie posądza o zdradę?! - krzyknęła. Usiadłam przy niej. Kurde, poczucie winy paliło mnie niczym ogień. Pogłaskałam ją po plecach.
- Nie przejmuj się tak. Zobaczy niedługo, kogo stracił - no i kogo zdobył...
- Wiesz co? Chętnie bym się wyniosła z tego miasta - nie powstrzymywała już łez. Wstrzymałam. oddech - Ale nie mogę. Chcę tu chodzić do szkoły. Pewnie nigdy go nie spotkam...
I to wszystko przeze mnie. Ale się okazuje, że nie na darmo zraniłam kuzynkę, skoro zyskałam jej chłopaka...
********************************************************************
Hi!
Napisałam ten pomysł w ,,Moje chore pomysły...". Wszyscy chcieli to opowiadanie. W takim razie proszę czytać.
739 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top