2. ||Annabeth||

- Musicie uważać. To, że pokonaliście już Gaję nie oznacza wcale, że potwory dadzą sobie spokój - przestrzegł Chejron na zebraniu następnego dnia. Miałam w nosie potwory. - Chyba możecie iść. Jeśli będziecie mieli z czymś kłopot, możecie zawsze tutaj przychodzić. 

Z ulgą weszłam do lasu. Inni obozowicze jeszcze długo nam machali. Kiedy weszłyśmy do domu na szczęście rodziców nie było w domu, więc mogłyśmy spokojnie rozmawiać. Dzień mijał nam miło na wspólnych rozmowach, grach i tym podobnych rzeczach. A potem zajmowałyśmy się moimi przyrodnimi braćmi.

Nie tylko ten dzień nam tak zleciał. Przyznam, że z Taylor czas mijał mi szybciej i weselej. O Percy'm przypominałam sobie tylko wtedy, kiedy przekreślałam kolejne dni w kalendarzu. Ale na szczęście brązowooka zajmowała mnie czymś innym, więc ani się obejrzałam, a już jutro miałam się zobaczyć z szatynem. Ekscytacja mnie nie opuszczała ani na sekundę. W końcu, kiedy  nareszcie jechałam na lotnisko nie mogąc praktycznie usiedzieć z ekscytacji. Razem z Taylor, Piper i Jasonem usiedliśmy w hali przylotów. Spojrzałam niecierpliwie na zegar. Powinien już być! Tymczasem z głośników oznajmiono, że samolot z Phoenix ma opóźnienie. Miałam wrażenie, że czas dłuży się tak mocno, jak się tylko da. Kiedy za oknem zobaczyłam jakiś lądujący samolot, zerwałam się z miejsca. Ludzie zaczęli wchodzić, przepychając się nawzajem. Stanęłam na palcach próbując go wypatrzeć. Ale tłum był tak gęsty, że tylko kolory włosów rozróżniałam. 

Ale chwilę później go zobaczyłam.

Był cudny jak zawsze, nawet z tą swoją zirytowaną miną. Sally mówiła coś do niego, ale jak zrozumieć coś w hali przylotów?

- Percy! - krzyknęłam tak głośno, jak tylko mogłam. Moi przyjaciele popatrzyli na mnie dziwnie. Chłopak zamarł na moment, ale tylko na chwilę. Zirytowanie ustąpiło szczęściu. Szybko podbiegłam do niego, nie zważając na głośne protesty ludzi na temat mojego przepychania się.

Oni mogą, a ja nie?

Przywarłam do niego z całej siły. Po chwili usłyszałam jego cichy śmiech.

- Tęskniłam - szepnęłam. 

- Ja też - pocałował mnie czule w policzek. 

- Annabeth! Miło cię znowu widzieć! - przepchała się do nas Sally, a za nią jej mąż Paul. Wyściskała mnie serdecznie, więc chcąc nie chcąc musiałam puścić mojego chłopaka, aczkolwiek niechętnie. Ale tylko na kilka długich sekund.

- Ekhem, może byś nas przedstawiła? - spytała ze śmiechem Taylor, kiedy podeszliśmy do ławki.

- A tak - wywróciłam oczami - Percy, to moja kuzynka Taylor. Przyjechała do mnie na wakacje. Taylor, to mój chłopak Percy. 

- Miło mi. - uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny, która zrobiła to samo. 

- Bro! - Jason podszedł do szatyna i przybił z nim piątkę. Piper przytuliła go po przyjacielsku.

- Żaden Kronos nie powstał jak mnie nie było? 

- Nie, na szczęście nie. - zaśmiałam się. 

- Dzieci, chodźmy już z tego zatłoczonego lotniska! - zakomenderowała pani Jackson. Wszyscy wyszliśmy pospiesznie z hali i skierowaliśmy się do samochodu Jasona. Musiałam siedzieć koło Percy'ego, wkurzyłabym się gdyby było inaczej.

- Dobrze że jesteś - szepnęłam, żeby inni nie mogli dosłyszeć naszej rozmowy.

- Mówiłaś, że nikt nie atakuje - zmarszczył brwi. 

- Tak. Ale JA się za tobą stęskniłam Glonomóżdżku. - zaśmiałam się i pocałowałam go. Tak minęła nam cała podróż. Nie wiem kiedy, ale bardzo szybko zleciał nam czas. Trzeba było się pożegnać. 

***

Jeszcze wieczorem wywaliłam kalendarz do kosza. Nie musiałam już na nic czekać. Położyłam się spać w wyśmienitym nastroju, a wstałam jeszcze bardziej rozradowana. 

- Hej Percy. Moglibyśmy się spotkać na przykład w jakiejś kawiarni? - spytałam do słuchawki. 

- Wiesz, chętnie, ale może jutro? Na dziś mam już plany... - zawahał się, a ja zasmuciłam.

- Dobrze, może być jutro - rzuciłam i się rozłączyłam. Zajęłam się czytaniem książki. W pewnym momencie usłyszałam stukot obcasów i zdumiona podniosłam wzrok. Taylor pospiesznie przełożyła torebkę przez ramię. Miała na sobie błękitną sukienkę do kolan z odkrytymi ramionami. Była na czarnych, klasycznych szpilkach. Jasno różowa szminka i czarny eyeliner sprawiały, że wyglądała olśniewająco.

- Gdybym była chłopakiem nie mogłabym oderwać od ciebie wzroku - zaśmiałam się - Przyznaj się, kogo idziesz wyrwać?

Zarumieniła się i spuściła głowę.

- Jeszcze dokładnie go nie poznałam, ale jest niesamowity - rozmarzyła się - Przystojny, miły...

- Dobra, rozumiem. Uszy odpadają. Nie przewróć się na schodach i pozdrów go ode mnie - zażartowałam. Na ułamek sekundy przez twarz dziewczyny przemknął cień poczucia winy, ale trwało to tak krótko, że nie wiedziałam czy mi się to nie przywidziało. 

- Lecę. Do zobaczenia! - powiedziała i pocałowała mnie w policzek na pożegnanie. Wyszła pospiesznie. Przewróciłam oczami i wróciłam do lektury. Poprawiłam wygodnie poduszkę pod głową i oparłam się o nią. Z podwórka dobiegł mnie głos Taylor i jeszcze jeden, prawdopodobnie tego chłopaka. Ale nie chciało mi się ruszyć z wygodnego łóżka, żeby sprawdzić kto to.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top