Rozdział osiemnasty. Wyznanie.
Chcę przeglądać się w lustrze oczu Twych,
Wierzyć w siebie tak, jak we mnie wierzysz Ty.
W oczach swych masz filtr, który pragnę mieć,
Widzieć siebie tak, jak mnie widzisz Ty.
Magda Wasylik ,,W lustrze"
(Wiem, że miałam stawiać na muzykę lat 80 i 90, ale ta mi tak pasuje do tej historii. I wybaczcie za długość rozdziału)
Dwa tygodnie później Alicja i Adam wybierali się na wieś na czterdzieste piąte urodziny Michała Ostrowskiego. Towarzyszyli im Żaneta i jej kuzyn ze strony matki, Janek Ziemieński, który niedługo miał kończyć szkoły. Przez całą drogę ,,młodzież" dyskutowała na temat nowych prądów w literaturze, którą nazywano modernistyczną albo młodopolską. Podobno uznani autorzy, tacy jak Prus czy Sienkiewicz, sprzeciwiali się nowoczesnemu stylowi i krytykowali go na łamach gazet.
— Czytałem ,,Ogniem i mieczem" i ,,Lalkę" i mi się podobały, ale trzeba iść z duchem czasu. Sam Prus o tym pisał odnośnie do romantyków i pozytywistów — przekonywał Janek. — Teraz nadeszła pora na kolejną zmianę. Dość z pouczaniem, pracą organiczną i tym wszystkim. Sztuka musi bronić się sama.
— Uważasz, młodzieńcze, że literatura nie może nic przekazywać? — zapytał Bogacki.
— Może. To, co autor nosi w duszy. Tak jak Kazimierz Przerwa-Tetmajer w swoich poezjach.
— Nie rozumiem tego konfliktu — przyznała się Alicja. — Czy nie można czytać i jednego, i drugiego?
Czuła się nieco dziwnie. Ziemieński był od niej kilka lat młodszy, ale on przebywał tu w roli ucznia, a ona matki rodziny. W dodatku jej mąż nazywał go młodzieńcem, nawet jeśli nie było w tym wyższości.
— Można. Ale artyści są egoistyczni — odparł z wyższością Janek. — Potrzebują wyłącznego poklasku.
Alicji trudno było z tym polemizować. Sama słyszała plotki, że Mickiewicz czy Krasiński byli nieznośni dla swoich rodzin. Ona chyba wolała odbierać sztukę, niż ją tworzyć, chociaż kilka lat temu próbowała pisać wiersze... które były kiepskie. Bardzo nie chciała jednak zostać typową mieszczańską panią domu, jedną z tych, których nazywa się kołtunami. Resztę podróży spędziła na zastanawianiu się, czy to określenie do niej pasuje. Nie uważała się za zakłamaną, nie gardziła niższymi sferami, przeciwnie – było jej dobrze w towarzystwie robotników z fabryki i ich dzieci. Odrzuciła mężczyznę, który zdradzałby ją w czterech ścianach, a w oczach świata udawał czułego romantyka. Teraz była nawet z tego dumna... Ale przypominała sobie, że przecież jej małżeństwo miało na celu zakończenie plotek i uspokojenie opinii publicznej, nawet jeśli niespecjalnie się to udało.
,,Nie, nie będę o tym myśleć" postanowiła sobie. ,,Nie mogłabym żyć bez Adama i nie interesuje mnie już, jak to się zaczęło. Chciałabym tylko, żeby on myślał o mnie tak samo".
W majątku Ostrowskich poczuła się już lepiej i swobodniej. Lubiła kuzyna Michała, mimo że był starszy od niej i nawet od Adama, zawsze traktował ją poważnie i nie posądzał ani o bujanie w obłokach, ani o wyrachowanie.
— Dzień dobry, moi drodzy — powitał ich pan domu, po czym krzyknął do swoich synów, którzy stali przy schodach i okładali się pięściami. — Dzikusy, przez trzy dni ma być spokój. Nie wolno krzyczeć i się bić przy cioci, bo w jej brzuchu rośnie małe dziecko.
— Wiesz co! — zawołała z oburzeniem jego żona. — Mógłbyś mieć trochę poszanowania dla niewinności swoich dzieci.
— Zuzanno. — Michał przewrócił oczami. — Oni wiele razy widzieli parzące się zwierzęta.
Alicja zaczerwieniła się mimowolnie. Powinna się tego oduczyć, w końcu wkrótce będzie poważną matką rodziny, będzie musiała karmić piersią, myć i przebierać swoje dziecko. Nie należała już do pensjonarek udających, że składają się tylko z duszy i umysłu.
— Wybacz mojemu mężowi, kochana, ten brak taktu — poprosiła ją Zuzanna, gdy prowadziła ich do sypialni gościnnej. — To dobry człowiek, ale bez ogłady, jak to na wsi. Przekazał to chłopcom, ale na szczęście Żańcia wrodziła się we mnie, a ja mam subtelność we krwi. Cała moja rodzina taka jest. Jaś nawet wiersze pisze, a to przecież syn mojej siostry nieboszczki.
W ciągu ostatnich miesięcy Alicja uświadomiła sobie, że jej mąż jest dość liberalnym człowiekiem, zapewne bardziej niż ona, chociaż była dużo młodsza. Ale nawet on poddawał się pewnym ostrożnym przesądom i nie zgodził się, aby poszła z nim na groby jego bliskich. Mawiano, że może to prowadzić do chorób u dziecka albo nawet jego śmierci.
Pogoda była ładna i ciepła, więc mogła rozsiąść się na huśtawce w ogrodzie Ostrowskich. Chłopcy przebywali z guwernantką, a Janek i Żaneta poszli na spacer po wsi, zatem nikt nie naruszał jej spokoju. Słuchała śpiewu ptaków i czytała nowowydaną powieść historyczną pana Teodora Jeske-Choińskiego. Nazywała się ,,Gasnące słońce" i opowiadała o chrześcijanach za czasów Marka Aureliusza. Nie emocjonowała jej ona tak mocno, jak ,,Quo Vadis", ale może to lepiej, bo gdy przeżywała jakąś powieść, zdarzało jej się bardzo płakać i dużo rozmyślać. Kto wie, czy takie coś też nie mogłoby zaszkodzić dziecku?
Bez żalu odłożyła książkę, gdy usłyszała kroki Adama. Serce zabiło jej mocniej, gdy zobaczyła, jak uśmiecha się do niej na powitanie. Wiejskie majowe słońce jeszcze bardziej przyciemniło jego twarz, za to pojaśniło włosy. W luźnej białej koszuli z narzuconą niedbale marynarką wyglądał swobodnie i spokojnie. Cieszyła się, że opuścił go ten niepokój, który wcześniej ich dzielił.
— Jak się czujesz? — zapytała, gdy usiadł obok niej. — Żałuję, że nie poszłam z tobą. Wyobrażam sobie, że odwiedzanie grobów bliskich, których tak wcześnie się straciło, musi bardzo boleć.
— Czuję się dobrze — zapewnił Adam. — Trzeba jakoś żyć z tym, czego nie da się zmienić. A dla mnie jest to łatwiejsze, od kiedy powiedziałaś mi o dziecku. — Pogłaskał ją po brzuchu. — Mam poczucie, że życie toczy się dalej.
Alicja rozjaśniła się. Teraz różnica doświadczenia między nimi nie wydawała jej się tak przepastna. Nie potrafiła w pełni pojąć, ile cierpienia doznał w swoim życiu jej mąż, ale mogła dać mu nadzieję i szansę na przyszłość. To chyba też było ważne.
— Czy to ciekawe? — Adam wskazał na znajdującą się na jej kolanach powieść.
— Całkiem. Ale myślałam o czymś ciekawszym. Wymyśliliśmy już imiona dla córki, więc dla syna też powinniśmy jakieś mieć. Łatwiej mi myśleć, że mam w sobie prawdziwe dziecko, gdy nazywam je po imieniu.
— Zgadzam się. — Adam objął ją delikatnie. Nikt nie kręcił się w okolicy, więc mogli sobie pozwolić na bliskość. — Jak chciałabyś go nazwać? Stanisław?
— Może na drugie? — zasugerowała Alicja. — Chyba wydawałoby mi się dziwne, wołać do syna tak, jak moja matka do ojca. Wiesz, jaki on jest... Nie wyobrażam sobie go jako małego chłopca — przyznała ze wstydem, ale Adam tylko się zaśmiał.
— Także nie chciałbym chrzcić naszego syna po moim ojcu. Wiesz, że nie był mi bliski, a imię Onufry nie wydaje mi się szczególnie piękne.
— A po twoim bracie? To byłoby piękne, tak jakby został jego drugim ojcem chrzestnym i mógł z nieba czuwać nad naszym dzieckiem. Poza tym myślę, że imię Robert jest bardzo dumne i szlachetne.
Adam pochylił się i pocałował ją we włosy. Żałowała, że nie widziała jego twarzy i mogła zgadywać jego nastrój tylko po drżeniu ciała.
— Mi też się podoba, kochanie. Zatem będzie Robert Stanisław albo Beata Karolina.
Po powrocie do Krakowa Alicja spędzała w ochronce jeszcze więcej czasu. Zdawała sobie sprawę, że praca społeczna stanie się trudna, gdy w każdej chwili zacznie oczekiwać porodu i po przyjściu na świat maleństwa, postanowiła więc teraz działać ,,na zapas". Pragnęła też jak najwięcej dowiedzieć się o dzieciach w praktyce. Na szczęście, skończyły się już czasy, gdy dzieci wychowywały mamki i nianie. Wiedziała, że jeszcze jej babka trzymała cały sztab ludzi do wychowywania swojej córki, ale teraz społecznicy i lekarze przekonywali, że pierwszym opiekunem dziecka powinna być matka. Ona też zamierzała taka być.
Zdziwiła się, gdy po powrocie do domu, Irenka poinformowała ją, że czeka na nią pani Zofia Bogacka. Ta kobieta nigdy nie wyrażała zainteresowania spędzaniem z nią czasu, nadal miała ją za dziewczynkę i chyba podejrzewała, że wyszła za Adama dla pieniędzy.
— Dzień dobry pani — przywitała powinowatą.
— Dzień dobry, moja droga — odpowiedziała pani Zofia. W swojej ciemnej sukni i kapeluszu wyróżniała się na tle jasnego salonu. Trzymała ręce na kolanach i wpatrywała się w Alicję surowo. — Twoje służące opowiedziały mi, że biegasz po mieście i pilnujesz jakichś nędzarzy. Musisz zrozumieć, że to, co toleruje się u panny, nie przystoi matce.
— To nie są nędzarze, tylko uczciwi pracownicy fabryki i ich dzieci — stwierdziła Alicja. Nauczyła się takich argumentów w konfrontacji z Franciszką. — I wiele pań zajmuje się takimi rzeczami.
— Ja nie znam się na nowomodnych rozrywkach, ale znam się na dzieciach i wiem, że dla ciężarnej najlepiej jest nie opuszczać domu i uważać na każdy krok — upomniała ją pani Zofia. — Zakładanie rodziny to nie jest zabawa i powinnaś się tego nauczyć.
Alicja mimowolnie zacisnęła pięści. Dlaczego nawet teraz wszyscy postrzegali ją jako dziecko albo głupią młódkę, która nie rozumie, czym jest małżeństwo i nie podchodzi poważnie do życia? Czy gdyby wyszła za Janusza, też każdy ciągle wypominałby jej wiek?
— Wiem, że to nie jest zabawa. Nie ma nic zabawnego w słuchaniu przez kilka miesięcy, że wyszło się za mąż z wyrachowania.
— Och, nie o to mi chodzi. — Pani Zofia zaczerwieniła się. — Przecież ja nie życzę ani tobie, ani Adamowi źle.
— Doktor Polański powiedział, że ruch i spacery mają dobry wpływ na dziecko, a Adam prosi mnie, żebym stosowała się do jego rad — odparła Alicja. — Podobno żona powinna słuchać męża.
Pani Zofia wstała z westchnieniem i oznajmiła:
— Adam też najwidoczniej próbuje być nowoczesny. Cóż, nie będę wtrącać się w nieswoje sprawy.
Alicja odprowadzała starszą kobietę wzrokiem. W pierwszej chwili ogarnęła ją duma, że nie dała się stłamsić i wyraziła swoje zdanie przed kimś, kto znał ją od dziecka. Ale nie lubiła się kłócić i kogoś zasmucać, więc zaraz poczuła wyrzuty sumienia, jakby kogoś skrzywdziła.
— Dlaczego jesteś smutna, kochanie? — zapytał Adam kilka godzin później. — Coś się stało?
Alicja próbowała udawać, że jest całkowicie pochłonięta wyszywaniem, ale najwidoczniej jej małżonek za dobrze już ją poznał i mało rzeczy mogła zachować dla siebie. Całe szczęście, że jeszcze nie domyślił się jej prawdziwych uczuć do niego.
— Była u nas pani Zofia — wyjaśniła niechętnie. — Zaczęła mnie pouczać, że biegam po mieście, a nie powinnam wcale wychodzić z domu i że według niej nie dbam o nasze dziecko. Przekonywałam ją, że ty masz takie samo zdanie jak ja, a ona uznała, że ,,próbujesz być nowoczesny". I oczywiście stwierdziła, że dla mnie małżeństwo i zakładanie rodziny to zabawa.
— Och, ta Zofia. — Adam potrząsnął głową i usiadł przy żonie. — Nie miała prawa mówić ci takich rzeczy, ale postaraj się jej wybaczyć. Może być nieco przewrażliwiona na tym punkcie. Kiedy Leszek miał pięć lat, zaszła w kolejną ciążę, ale miała bardzo długi przedwczesny poród. Nie mogła mieć już potem dzieci, a jej córeczka zmarła po kilku dniach.
Alicja spuściła głowę. Teraz ogarnęły ją jeszcze większe wyrzuty sumienia. Uznała panią Zofię za złośliwą i irytującą, obrażoną z powodu potencjalnej utraty spadku przez jej syna. Tymczasem ona musiała głęboko cierpieć i chociaż nigdy nie były blisko, może wierzyła, że ratuje ją przed podobnym losem.
— Nie wiedziałam — wydusiła. — Chyba muszę ją przeprosić.
— Nic dziwnego, byłaś wtedy malutka. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli razem jej podziękujemy za troskę i dodamy, że aby dodatkowo cię nie denerwować, rygorystycznie trzymamy się opinii doktora Polańskiego.
— Dobrze. — Alicja przytaknęła, ale jej umysł nie mógł się uspokoić. Dotychczas odrzucała od siebie myśli, że jej dziecko mogłoby umrzeć przed albo zaraz po przyjściu na świat lub że ona mogłaby umrzeć. A przecież takie rzeczy zdarzały się często. Matka Adama zmarła przy porodzie. Jej mama po jej narodzinach nie dała rady po raz kolejny począć. Ile takich tragedii działo się u ich znajomych i sąsiadów, którzy nie mieli dzieci bądź mieli tylko jedno, a ona nic o tym nie wiedziała?
— A jeśli ona ma rację? — spytała cicho. — I naprawdę narażam nasze dziecko?
— Jacek zapewnia, że twój tryb życia nie jest ryzykowny — odpowiedział Adam. — Ale... na tym świecie nie ma żadnej pewności.
Umilkł. Alicja przytuliła się do jego ręki. Żałowała, że tak obciąża go swoimi troskami, gdy on też musiał cierpieć. Przecież on też chciał tego dziecka, czekał na nie tyle lat i przez małżeństwo z Konstancją prawie stracił nadzieję na zostanie ojcem. Ale chyba nie mogli udawać, że każda ciąża kończy się radością.
— Chciałabym jak najszybciej znowu pójść do doktora Polańskiego — poprosiła.
Adam przyciągnął ją do siebie mocniej.
— Znowu wyjechał, tym razem do Lwowa. Ale powinien za tydzień wrócić i wtedy od razu do niego pójdziemy.
— A co z ochronką? Przygotowujemy z dziećmi przedstawienie na rocznicę uchwalenia Konstytucji Trzeciego Maja.
— Po prostu chodź tam tylko z Klementyną. Mam do niej zaufanie i nie można jej odmówić doświadczenia. W końcu wydała na świat troje dzieci.
Adam dotrzymał słowa i tydzień później Alicja leżała na leżance w gabinecie doktora Jacka Polańskiego. Próbowała skupiać wzrok na znajdujących się na ścianie obrazach i drzewach za oknem, ale nie potrafiła odpędzić się od wstydu. Wiedziała, że bardzo ważnym jest otwierać się na zdobycze medycyny i trzeba przełamywać przesądy... Ale nie czuła się dobrze, gdy obcy mężczyzna uciskał jej brzuch i miejsca, które powinien znać tylko mąż. W jej głowie było to prawie jak niewierność, nawet jeśli pan Jacek na pewno nie widział w niej obiektu westchnień. Do tego było to bardzo nieprzyjemne i bolało. Dobrze, że Adam siedział obok niej i ściskał jej rękę. Wiedziała, że wielu mężczyzn w ogóle nie interesuje brzemienność ich żon i zachowują się, jakby dzieci naprawdę miały zostać przyniesione przez bociana.
— Panie doktorze, moje dziecko żyje, prawda? — zapytała w końcu, nie mogąc znieść oczekiwania.
— Och, żyje, oczywiście. Czuję, jak się rusza... — odparł lekko Polański, ale potem dodał z tajemniczym wyrazem twarzy. — Dziecko...
Uciskał jeszcze chwilę jej brzuch, aż jęknęła z bólu, ale jego to nie obeszło. W końcu odsunął się od niej i spojrzał z zadowoleniem na jej męża.
— No, kolego. — Poklepał Adam po ramieniu. — Po siedmiu latach chudych siedem lat tłustych. Będą bliźnięta.
Alicji prawie zabrakło tchu. Ścisnęła męża za rękę jeszcze mocniej.
— Ale... Nie jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym wiedzieć?
— Brzuch ma już pani spory, a ja nigdy się nie mylę. — Lekarz spojrzał na nią z wyższością. — Poród może się zacząć wcześniej, więc proszę przychodzić do mnie co tydzień, żebym czuwał nad sytuacją. Na obecną chwilę może pani nadal wykonywać swoje codzienne aktywności i spacerować po mieście. Pożycie małżeńskie nie jest zakazane. — Alicja zarumieniła się jak mak, ale Polański to zignorował. — Ma pani dwoje żywych, ruchliwych dzieci. Proszę też nie słuchać żadnych zabobonów starych bab o urokach i zapatrzeniu się, bo się obrażę.
— Jacek dobrze się wyraził — powiedział Adam, gdy pomagał jej wsiadać do powozu. — Kilka lat temu nie wierzyłem, że będę mieć jakiekolwiek dziecko, a co dopiero z miejsca dwójkę.
— Myślisz, że damy sobie radę? — zapytała Alicja. — Znaczy, ty na pewno, będziesz najlepszym ojcem na tym świecie... Ale ja sama z sobą nie umiem sobie poradzić — przyznała ze wstydem.
— Też jestem zaskoczony, ale mamy jeszcze kilka miesięcy na przygotowanie się — odparł Adam i pogłaskał ją po policzku. — A tobie przyjdzie to łatwiej niż mnie. Masz w końcu doświadczenie z tyloma dziećmi w ochronce. Ja chyba zapytam Józefa o kilka porad.
Alicja przyjrzała mu się uważnie. Mówił tak spokojnie i poważnie, że trudno było uznać te słowa za bycie słodkim wobec żony. Adam naprawdę tak uważał. Mimo że zapewniał ją o tym tyle razy, dopiero teraz uwierzyła, że nigdy nie uważał jej za dziewczynkę, która próbowała bawić się w rodzinę i działalność społeczną, żeby wynagrodzić sobie małżeństwo z rozsądku. To, co robiła, w jego oczach było mądre i dojrzałe.
,,Nie jestem już dzieckiem, jestem mężatką i przyszłą matką" powiedziała sobie w duchu. ,,Mam prawo do swoich decyzji tak jak inni. Nie muszę się wstydzić i nikomu tłumaczyć, jeśli nie popełniam grzechu".
Wiedziała, że zapewne jeszcze wiele razy zapomni o tym postanowieniu, ale może w końcu w pełni w to uwierzy. Zobaczy siebie taką, jaką widzi ją Adam.
— Och, skarbie, bliźniaki?! — wykrzyknęła pani Beata następnego dnia na herbacie u córki. — To cudownie! Znaczy... Pewnie dla ciebie to męczące, ale dla mnie jako babki to wielka radość. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie, ale nie było mi to dane...
Matka westchnęła z melancholią. Alicja zacisnęła ręce i pomyślała, jak życie jest niesprawiedliwe. Jej mama była opiekuńczą, ciepłą osobą i na pewno dałaby miłość i dziesiątce dzieci, tymczasem los dał jej tylko jedno. Z kolei samotna, biedna Felicja poczęła dziecko tak łatwo. Chociaż Alicja wciąż nie wiedziała, co się stało z tym biedactwem.
— Czuję się dobrze, mamo. Doktor Polański mówi, że jestem wyjątkowo zdrowa. Trochę boję się porodu i czy dam radę zająć się dwójką malutkich dzieci, ale też jestem szczęśliwa.
— To dobrze, dziecko. Pamiętaj, że zawsze będę ci pomagać i nie zostaniesz z tym sama.
Alicja rozpogodziła się. Wyobrażała sobie, że za kilka miesięcy matka chyba przestanie opuszczać to mieszkanie.
— Doktor Polański powiedział, że za jakiś czas pomoże nam znaleźć dobrą akuszerkę i jakąś nianię. Chcę poświęcać jak najwięcej czasu moim dzieciom, ale wiem, że przy dwójce to może być trudne.
— Bardzo się cieszę, że tak mówisz, kochanie — zapewniła pani Beata. — Pamiętam, że kiedyś nie chciałaś ani jednego... — Zaczerwieniła się. — Ach, przepraszam. Mam za długi język. Ale ciągle myślę, jak nie chciałaś wyjść za pana Bogackiego i martwię się, czy podjęłaś dobrą decyzję i nie żałujesz. Tak bardzo mi zależy, żebyś była szczęśliwa.
Alicja przyglądała się matce. Może i ta mówiła za dużo, ale było w tym tyle troski i szczerości, że nie mogła mieć do niej żalu. Zastanawiała się, czy nie wyznać, że nie ma powodów do obaw, bo ona szczerze kocha swojego męża, nawet jeśli nie jest pewna, czy on kocha ją. W końcu kto poradzi jej lepiej niż matka? Ale mama była prędka i żywiołowa, sama przyznała, że za dużo mówi. C jeśli nieopatrznie zdradziłaby Adamowi prawdę?
— Nie żałuję, mamo, i nigdy nie będę — odparła w końcu. — Z nikim nie byłoby mi lepiej.
Czasem, gdy nie miała o czym myśleć, zastanawiała się, czy rzeczywiście kocha swojego męża. Może to po prostu poczucie obowiązku, wdzięczność i odrobina namiętności. Czy jeśli nie zgodziłaby się za niego wyjść, w końcu spotkałaby kogoś, kogo pokochałaby naturalnie, sama z siebie? Przeżyłaby romantyczną, wzruszającą historię jak w powieściach? Ale gdy spróbowała sobie to wyobrazić, ogarnęła ją rozpacz. Nie umiała zobaczyć świata, w którym Adam żyłby sobie gdzieś obok, a ona miałaby zostać żoną kogoś innego. Serce bolało ją na samą myśl. Wolała być przy jego boku, nawet jeśli nigdy nie usłyszy od niego, że ją kocha.
— To dobrze, dziecko. Może jednak mam intuicję — stwierdziła z zadowoleniem pani Beata.
— Dzień dobry, zapracowana kobieto! — zawołała Hala na widok Alicji. — Trochę ci zazdroszczę, że masz takie ciekawe, aktywne życie.
— Dzień dobry. — Alicja usiadła obok przyjaciółki na ławce nad Wisłą. — Przecież nikt nie zabrania ci jeździć do fabryki ze mną i Klementyną.
Hala westchnęła. Jej brzuch już mocno wystawał w zielonej, zdobionej żółtymi kwiatami sukience.
— Dla mnie tam jest za dużo brudu — odparła i okryła się szalem. — Była u nas pani Jolanta. Oburzała się, że za głośno się śmieję i bawię się z kotem. Według niej dziecko urodzi się do niego podobne. Ale Grzegorz stanął w mojej obronie i powiedział, że to wstyd wierzyć w takie rzeczy, gdy mamy jeszcze pięć lat do wejścia w dwudziesty wiek.
— Cieszę się, że teraz dobrze się wam układa. Naprawdę — zapewniła gorąco Alicja.
Siedziały przez chwilę w milczeniu, przyglądając się, jak łabędzie pływają po błyszczącej tafli wody. Wiatr delikatnie szumiał i mierzwił im włosy, chociaż od czasu do czasu jego podmuch był przerywany okrzykami i odgłosami armat ze wzgórza wawelskiego.
— Mogliby się w końcu uciszyć i wrócić tam, skąd przyszli. Rodzice na pewno za nimi tęsknią — burknęła Hala.
Alicja uniosła wzrok. Zza gotyckich murów widziała jasne ściany zamku i kilka mocnych wież. Mogła sobie wyobrażać, po której stronie mieszkała królowa, a po której król. To budziło w niej poczucie potęgi i majestatu, aż miała dreszcze. Niestety, po drugiej stronie wzgórza widać było głównie austriackie fortyfikacje. I chyba wolała sobie nie wyobrażać, co ci ludzie zrobili z komnatami.
— Halu, mamy zabory — przypomniała cicho.
— I co z tego? Mój tata mówił mi, że gdyby cały naród się zmobilizował, uzbieralibyśmy pieniądze na odkupienie.
Alicja odwróciła wzrok od wzgórza i przyjrzała się przyjaciółce. Hala nigdy nie wydawała się zainteresowana takimi tematami.
— Jeszcze niedawno mówiłaś, że to kupa kamieni...
— Zmieniłam zdanie. Teraz muszę być prawdziwą matką Polką. Poza tym ja zwyczajnie nie chcę słuchać tych habsburskich wrzasków.
Alicja przewróciła oczami.
— Coś zmyślasz.
— No, dobrze... — Halina zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca. — Bałam się, ale chyba muszę ci powiedzieć. Moja mama natknęła się dzisiaj na Karłowską. Janusz wrócił do Krakowa. Najwidoczniej nie umiał zadowolić swojej bogatej wdowy.
Ostatnie słowa dodała lżej i z wymuszonym uśmiechem, ale głos jej drżał. Alicja też natychmiast zbladła i złapała się za brzuch. Któreś z dzieci poruszyło się w niej, jakby wyczuwając zagrożenie.
— Na pewno będzie się trzymał ode mnie z daleka... W końcu go upokorzyłam, a do tego jestem już dość gruba.
Mimo to wolałaby, żeby Janusz natychmiast wyjechał, najlepiej do innego państwa. Nie kochała go, tego była pewna. Jedynym mężczyzną, jakiego obdarzyła uczuciem, był jej mąż, nawet jeśli tak się przed tym broniła. Ale z jakiegoś powodu odnosiła wrażenie, że Karłowski stoi między nimi i zatruwa im codzienność.
— Też tak sądzę... Będzie się wstydził, ale... — Hala zarumieniła się. — Podobno jego ciotka opowiada, jaka jesteś nieszczęśliwa, bo uwiązałaś się na resztę życia do jakiegoś ,,starszego człowieka" i nigdy nie poznasz prawdziwej miłości. Oczywiście, my wiemy, że to głupota. I każdy, kto ma oczy, zna twoje prawdziwe uczucia, chociaż ty zapierasz się, że nie.
— Ona sama jest stara — skrzywiła się Alicja. Drżała już na całym ciele, i to nie od zachwytu Wawelem. Oczami wyobraźni widziała, jak Karłowska namawia Janusza do wykorzystania jej rzekomego cierpienia.
— I bardzo dobrze myślisz —,poparła ją przyjaciółka. — Ale naprawdę powinnaś powiedzieć panu Bogackiemu, kim jest dla ciebie. Wtedy na pewno żaden Janusz nie naruszyłby waszej harmonii — dodała z miną doświadczonej mężatki.
— Nie mów tego tak głośno. Jeszcze ktoś z naszych znajomych przejdzie obok i usłyszy — odpowiedziała tylko Alicja. Wiedziała już, że polemiki z Halą nic nie dadzą. Ona tylko chciała wrócić do domu i schować się pod kocem.
W domu próbowała zająć się innymi rzeczami. Szyła ubranka dla dzieci, ale nie potrafiła się na tym skupić i kłuła się w palce. Czytała powieść Kraszewskiego ,,Waligóra", ale jej myśli ciągle uciekały do rozmowy z Halą, więc zmieniła lekturę na podręcznik dla młodych matek. On jednak także nie potrafił dłużej skupić jej uwagi.
,,Dlaczego ciągle rozmyślam o tym łajdaku?" myślała, opierając głowę o kanapę. ,,Przecież tak naprawdę nic do niego nie czuję. Teraz już widzę, że zmuszałam się do tej znajomości i wmawiałam w siebie wielką miłość. Nawet jego zdrada tak mnie nie boli. Gdyby postępował uczciwie, nie wyszłabym za Adama i jak ja bym dalej żyła?".
Starała się uspokoić swoje myśli i przekonać siebie, że nic wielkiego się nie stanie. Może Janusz spędzi tutaj tylko kilka dni z ciotką i wujem, a potem wróci do Lwowa i już nigdy go nie spotka. A może tchnęło go sumienie i postanowił jednak oświadczyć się Felicji? Alicja szybko jednak otrząsnęła się z tego. Nie była już na tyle naiwna, by wierzyć w tego typu historie. Karłowska w życiu nie zgodziłaby się na ślub bratanka z prostytutką.
— Dzień dobry, Alicjo. — Adam wszedł do salonu. Wydawał się jakiś bardziej zamyślony i ponury, chociaż od dnia wieści o dziecku kipiał z radości. — Dobrze się czujesz? Jesteś trochę blada.
,,Chyba do niego też doszły plotki o Januszu. W końcu całe miasto kiedyś mówiło o naszej... znajomości. Pewnie kilka życzliwych osób już doniosło mojemu mężowi, że wrócił jego rywal" domyśliła się od razu Alicja. I mimo ciągłych nerwów i obaw, uznała, że należy postawić sprawę jasno.
— Hala powiedziała mi dzisiaj, że Janusz Karłowski przyjechał do Krakowa — westchnęła. — Trochę się boję... Sama nie wiem, czego. Chyba tego, że znowu będzie mi się narzucał albo że zaczną mnie z nim łączyć.
Po wypowiedzeniu tych słów odetchnęła z ulgą. Niczego tak mocno się nie obawiała, a teraz wypowiedziała swój strach i chyba nic się nie stało.
— Tak. Spotkałem na ulicy panią Martę i raczyła mnie o tym poinformować — przyznał Adam. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. — Nie wiem, czy planuje tu zostać.
— Mam nadzieję, że nie. Żałuję, że kiedykolwiek mu zaufałam. Teraz jeszcze długo będą mnie z nim wiązać.
— Przykro mi — zapewnił Adam. — A miałaś wyjść za mnie, by tego uniknąć.
,,Ale wcale nie żałuję!" miała ochotę wykrzyknąć Alicja. ,,Naprawdę cię kocham. Nie umiałabym już żyć bez ciebie".
Patrzyła na niego, a jej serce biło tak mocno, że prawie traciła oddech. Wszystko wołało w niej, żeby wypowiedzieć te słowa, wyrzucić z siebie to, co kryła w sobie przez kilka miesięcy. Chciałaby móc codziennie powtarzać mężowi, że go kocha, nie musieć powstrzymywać się, gdy emocje się w niej kłębiły. Ale za bardzo bała się tego, co usłyszy w odpowiedzi. Hala powtarzała, że Adam też ją kocha, i to od dawna, ale ona była za prędka i za dużo sobie wyobrażała. Alicja odczuwała to inaczej. Bogacki przez długi czas traktował ją z czułością i oddaniem, ale potem się to zmieniło i wydawał się bardziej obcy. Co, jeśli uznał, że się pośpieszył i jakaś głupia młódka nigdy nie zastąpi mu Konstancji?
— Cieszę się, że jesteś moim mężem — wykrztusiła tylko. — Jesteś tysiąc razy lepszym człowiekiem niż on.
— Dziękuję, kochanie. — Adam uśmiechnął się lekko, ale jego oczy wciąż pozostawały przygnębione. Usiadł obok niej i dotknął delikatnie jej brzucha. — Przyniosę ci wody. Nie denerwuj się tak kimś, kto nie jest tego wart. Musisz dbać o siebie i nasze dzieci.
Była już połowa maja i Alicja czuła się nieco samotna. Jej rodzice porozumieli się najwidoczniej na tyle dobrze, że przed podróżą na Pomorze, postanowili wybrać się jeszcze do Wiednia. Cieszyła się ich szczęściem, ale w obecnym stanie ducha bardzo brakowało jej obecności i pogody matki. Rzadziej widywała się z Halą, bo przyjaciółka zaczęła cierpieć na straszne bóle kręgosłupa i postanowiła porzucić swoją buntowniczość na rzecz częstszego przebywania w domu. Alicja wiedziała, że wypadałoby ją odwiedzać i udzielać wsparcia, ale jednocześnie zaczęła bać się wychodzić z domu, szczególnie samodzielnie. Bardzo nie chciała wpaść na Janusza. Sam jego widok by ją przestraszył.
Tego dnia jednak uległa i wybrała się do Katarzyny, która przygotowywała się do roli Klary w ,,Ślubach panieńskich" i ubłagała ją, żeby czytały razem rolę. Twierdziła, że nie jest w stanie wyobrazić sobie swojego czterdziestoletniego męża w roli delikatnej i nieśmiałej Anielki.
— A czemu jesteś taka smutna, moja droga? — zapytała Katarzyna, gdy skończyły próby. Od jakiegoś czasu zaczęły mówić sobie po imieniu, co dało Alicji trochę ulgi. Zawsze bała się, że pomyli sposób zwracania się do hrabiny. — Chyba ty i twoje dwa szczęścia są w dobrym zdrowiu.
— Czasem coś poboli, ale da się przyzwyczaić — odparła spokojnie Alicja. — Ale... życie jest ciężkie.
Zastanawiała się, czy Katarzyna nie słyszała nic o Januszu. W Krakowie trudno było uciec przed plotkami. Z drugiej strony wtedy jeszcze się nie znały, obecna hrabina Szeptycka obracała się w innym środowisku i raczej nie interesowała się pogłosami, poza tymi, które dotyczyły tego, kto się z kim pokłócił w teatrze i jaka będzie kolejna premiera.
— Jest — przyznała Katarzyna. — Ale tobie dobrze się układa. Twój mąż cię uwielbia, nosisz dwoje zdrowych dzieci i jeszcze masz coś do robienia, nie musisz siedzieć jak inne cały dzień w domu — prychnęła lekko.
— Nie wiem, czy pan Bogacki tak mnie uwielbia. Lubi na pewno — stwierdziła dyplomatycznie Alicja. Wolała nie opowiadać Szeptyckiej, że od jakiegoś czasu jej małżonek znowu wydaje się bardziej odległy i zdystansowany, jakby coś ukrywał. Nie okazywał jej tego dosadnie, nadal był dla niej miły i ciągle dopytywał o stan jej i bliźniąt, ale ona wiedziała, że coś się zmieniło. Czasem przeglądała się w lustrze, patrzyła na swój rosnący brzuch i pełniejszą twarz, a potem zastanawiała się, czy nie stała się zwyczajnie za brzydka.
— Och, nie mów takich głupstw — skarciła ją Katarzyna. Dobrze, że nie znała innych jej myśli. — Trzeba nie mieć oczu, żeby widzieć to inaczej.
Szeptyccy mieszkali na ulicy Floriańskiej na Starym Mieście. Alicja udała się do nich z Basią, ale potem wysłała służącą na zakupy na rynek. Musiała przecież pozbyć się strachu przed chodzeniem sama. Gdy była panną, żałowała, że nie wypada jej wychodzić na ulicę bez towarzystwa i nie miała zamiaru wyrzekać się wolności z powodu jakiegoś łajdaka.
Gdy wyszła na zewnątrz, słońce ciepło świeciło, ale z południa wiał też dość silny wiatr. Otuliła się białym szalem, który dostała na urodziny od Hali. Ruszyła w stronę Kościoła Mariackiego. W myślach starała się powtarzać sobie słowa Katarzyny. Może naprawdę była przewrażliwiona. W końcu i hrabina, i Halinka powtarzały jej, że Adam ją kocha i jest w nią zapatrzony. Hala może miała wybujałą wyobraźnię, ale Katarzyna chyba znała się na miłości i jako kobieta z artystycznego środowiska nie miała złudzeń co do świata. Może po narodzinach dzieci wszystko się w pełni ułoży i będą żyli długo i szczęśliwie.
Uśmiechnęła się do siebie, a na jej duszy zrobiło się lekko. Wszystko zmieniło się, gdy już przy murach kościoła spostrzegła młodego mężczyznę o kasztanowych włosach i delikatnych rysach. Wyglądał tak samo jak zawsze, ale jego ciało zdobił nowy, modny frak. Najwidoczniej zakupiony za pieniądze bogatej kochanki.
Próbowała go wyminąć i przejść na drugą stronę, jednocześnie szukając wśród straganów rudej głowy Basi. Ale w ciąży jej ruchy stały się wolniejsze i bardziej ociężałe, więc Janusz ją wyprzedził i po chwili stanął przed nią.
— Dzień dobry panu — powiedziała sucho. — Bardzo przepraszam, ale się śpieszę.
Janusz przybrał zasmucony, melancholijny wyraz twarzy. Kilka miesięcy temu by ją to wzruszyło, ale teraz odczuwała tylko złość na jego hipokryzję.
— Alicjo, dlaczego mówisz do mnie tak chłodno? — spytał. — Czy nie umiesz mi wybaczyć?
— Ja staram się do nikogo nie chować urazy, ale darować grzechy może tylko Bóg — odpowiedziała Alicja i wskazała na wieżę mariacką. — I proszę nazywać mnie panią Bogacką.
Zrobiła kilka kroków w stronę Sukiennic, gdzie spodziewała się znaleźć Basię, ale Janusz złapał ją za nadgarstek. Zadrżała ze strachu. Przecież byli w centrum miasta, na ulicy znajdowało się mnóstwo ludzi. Zaraz znowu wezmą ją na języki i zaczną opowiadać, jak to oszukuje swojego męża i zadaje się z innym. Do oczu napłynęły jej łzy, które Janusz odczytał chyba w nieodpowiedni sposób.
— Tak, ciocia powiedziała mi, że wyszłaś... za tego pana — wykrztusił Karłowski. — Za nic nie chciałbym niszczyć twego spokoju. Jesteś zbyt czysta i niewinna. Pragnę tylko byś wiedziała, że boleję nad krzywdą wyrządzoną tobie. To było szaleństwo.
,,Czysta i niewinna?" zadrwiła w myślach Alicja i dotknęła swojego brzucha. ,,Czy on myśli, że tak dużo teraz jem z rozpaczy za nim? A może wierzy, że bliźnięta poczęły się z Ducha Świętego?".
— Proszę dać mi spokój, bo zacznę krzyczeć. — Wyrwała się. — Mnie słuchać takich rzeczy nie wypada. Jestem kobietą zamężną.
— Ależ nie śmiałbym narażać twojej reputacji, Alicjo! Za bardzo cię zraniłem. Proszę tylko o zgodę na cichą miłość do ciebie, na wielbienie cię z daleka jako mojego wzoru cnót. Proszę abyś nie myślała o mnie jako o cynicznym rozpustniku.
Alicja opuściła głowę, ale nie ze wstydu, a by Janusz nie zauważył jej krzywego uśmiechu. Wcześniej mógł jej wmawiać, że tak ją szanuje i kocha tylko jej duszę, ale teraz uważała to za brednie. Nie wierzyła już w miłość rodem z Mickiewicza czy ,,Nowej Heloizy", gdy dwie osoby tęsknią do siebie z daleka, chociaż przysięgły komuś innemu. To była niewierność jak każda inna, nie widziała już w tym nic pięknego i romantycznego. Może kiedyś skrycie marzyła o byciu czyjąś Lottą albo Marylą, ale teraz chciała tylko wrócić do domu, przytulić się do męża i patrzeć razem w kominek.
Poza tym nie wierzyła w zapewnienia Janusza. Dowiedziała się już, że cenił uciechy cielesne. Skoro nie podobała mu się, gdy była świeżą panną na wydaniu, wątpiła, by stało się to teraz, gdy miała duży brzuch i plamkę pod oczami. Najwidoczniej uznał, że jest na tyle naiwna i nieświadoma, że teraz może uwieść ją i żyć na jej koszt. Zapewne postrzegał ją jako znudzoną żonę starszego człowieka, która potrzebuje jakiekolwiek uwagi. Ale tak naprawdę wcale jej nie znał.
— Jeśli tak, proszę iść do Felicji i poprosić ją o rękę. Tak najłatwiej odpokutuje pan krzywdy, które pan wyrządził.
— Co? — krzyknął z oburzeniem Janusz. — Mam się żenić z dziwką?
Ta propozycja tak go wzburzyła, że aż odskoczył od niej i Alicja zyskał trochę przestrzeni, by oddalić się. Zauważyła wychodzącą z Sukiennic Basię i pomachała do niej.
— Myślę, że ona jest więcej warta niż pan. Proszę dać mi spokój, bo nie jestem taka głupia i ja też umiałabym zaszkodzić panu i pańskiemu stryjostwu — zakończyła i pobiegła w kierunku służącej. Od ruchu przyśpieszył jej puls, a gardło zaczęło piec, ale prawie to zignorowała.
W domu odpoczęła i napiła się herbaty, więc jej stan się poprawił. Była nawet z siebie dumna. Nie wystraszyła się natrętnego zalotnika, tym razem nikt nie musiał jej ratować. Wprost powiedziała mu, co o nim myśli. Martwiła się jednak tym, że nie zauważyła, kto przechodził wówczas po rynku. Obawiała się, że jeśli zobaczył ich ktoś znajomy, a nie życzliwy, to wkrótce cały Kraków obiegnie fama o flirtach pani Bogackiej.
— Przepraszam was, maleństwa, że ciągle myślę o smutnych sprawach. — Pogłaskała się po brzuchu, gdy wyczuła ruchy któregoś z dzieci. — Gdyby usłyszała mnie taka pani Jolanta, stwierdziłaby pewnie, że urodzę dwa nerwusy.
Usłyszała otwieranie drzwi. Domyśliła się, że to Adam i bardzo chciała do niego pobiec, objąć i poprosić, żeby już jej nie puszczał. Ale Basia zauważyła już wcześniej jej gorsze samopoczucie i ubłagała, żeby nie ruszała się z kanapy do powrotu pana, bo inaczej ona sobie nie wybaczy, jeśli dzieciątkom coś się stanie.
— Dzień dobry — powiedział głucho Adam, wchodząc do salonu.
,,Pewnie ktoś mu już o tym naplotkował" domyśliła się Alicja i zadrżała z nerwów. Nie miała pojęcia, jak rozpocząć temat, którego przecież nie dało się uniknąć. Wiele razy rozmawiała z mężem o Januszu, ale wtedy nie zdawała sobie sprawy, jak go kocha i nie musiała bać się odpowiedzi.
— Jesteś przejęty — zwróciła nieśmiało uwagę. — Coś się stało?
Adam nerwowo poprawił włosy i przełknął ślinę. Chyba nie widziała go wcześniej tak zdenerwowanego. I tym razem nie dodało jej to pewności i przekonania, że są tacy sami. Bardziej miała wyrzuty sumienia, że naraża go na smutek i zastanawiała się, czy nie żałuje on, że ją poślubił.
— Kilka... życzliwych pań — rzekł Bogacki z przekąsem — raczyło mi donieść, że jednak widziałaś się z panem Januszem.
— Niestety — przytaknęła Alicja. Miała nadzieję, że Janusz nie rozpowiada teraz o niej jakichś wyssanych z palca bzdur. — To było dla mnie... bardzo przykre. — Przyjrzała się mężowi. Uciekał od niej wzrokiem i trzymał ręce w kieszeniach. Jakby bał się, co usłyszy dalej. — Ty chyba... nie myślisz, że chciałabym mieć z nim jakiś romans albo coś podobnego? Przecież wiesz, jak nim gardzę za to, co zrobił biednej Felicji.
— Wiem, Alicjo, wiem... — zapewnił Adam. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale zamilkł.
— To dlaczego tak mnie traktujesz? Dlaczego ostatnio chodzisz taki smutny i osowiały? Nie chcę, żebyś był nieszczęśliwy! — zawołała dziewczyna i zapominając o obawach służby, zerwała się z kanapy i podbiegła do męża.
– Nie jestem nieszczęśliwy, Alicjo... — zapewnił Adam, ale odsunął się od niej. Jak tęskniła za chwilami, gdy nazywał ją ,,kochaniem". — Wiem, że nie mogłabyś mnie zdradzić ani oszukać. I że nie obdarzyłabyś uczuciem nikogo niegodnego. Ale... jesteś młoda i czasem zastanawiam się, czy ta decyzja o ślubie nie była zbyt pochopna. Z twojej strony, nie mojej.
Alicja nawet nie próbowała powstrzymywać napływających do oczu łez. Starała się udowodnić mężowi, że jest już dorosła i zna życie, on zapewniał, że nie traktuje jej jak dziecko, a teraz wyznał coś takiego. Bliźnięta w jej łonie chyba też to wyczuły, bo kopały ją ze wszystkich stron. Prawie wyobrażała sobie, że popłakują.
— Nie mów tak do mnie! — Złapała Adama za ręce. — Ja niczego nie żałuję! Wyszłabym za ciebie po raz drugi i trzeci. Janusz mnie przestraszył i zdenerwował, na pewno nie wzbudził tęsknoty. — Spojrzała mężowi w oczy i wzięła głęboki oddech. — Przecież ja go wcale nie kocham. Kocham ciebie!
Od razu spuściła wzrok i ugryzła się w język. Chyba od początku przypuszczała, że w końcu nie wytrzyma i przy jakiejś przypadkowej sytuacji wyzna Adamowi prawdę, ale wybrała na to najgorszy czas. On był na nią zły, a ona nagle wykrzyczała, że go kocha. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię ze wstydu i nigdy nie pokazywała już ludziom.
— Przepraszam — szepnęła. — Ja niczego od ciebie nie oczekuję...
Bała się spojrzeć Adamowi w oczy, żeby nie zobaczyć w nich, że jest zirytowany i zszokowany. Stała tylko ze spuszczonym wzrokiem, aż poczuła, że jego ramiona ją obejmują i przyciągają do siebie. Mąż schował twarz w jej włosach i obsypał je pocałunkami.
— Ja też cię kocham, Alicjo. Całym sobą.
Alicja podniosła niepewnie głowę. Zielone oczy Adama stały się szczere i pogodne. Pogłaskał ją delikatnie po twarzy. Chwyciła się jego ramion.
— Jesteś słaba, kochanie. Przepraszam, że cię zdenerwowałem. Usiądź sobie, a ja przyniosę ci wody.
Posadził ją na kanapie i wyszedł do kuchni. Alicja drżała na całym ciele i bolała ją głowa, ale prawie nie zwracała na to uwagi. Chciała tylko, żeby Adam wrócił i potwierdził, że naprawdę ją kocha. Teraz wydawało jej się, że to wszystko jej nie dotyczy, jakby przypatrywała się historii kogoś innego.
— Proszę, napij się. — Adam podstawił przed nią szklankę z wodą. — Spróbuj mi wybaczyć, że tak cię przestraszyłem. Byłem wściekle zazdrosny.
— Naprawdę? — Alicja energicznie zamrugała. — Przez chwilę tak myślałam, ale zaraz to w sobie zdusiłam... Odrzucałam od siebie nadzieję, że mógłbyś myśleć o mnie w ten sposób...
— Nie domyślałaś się, że mi na tobie zależy? Nie okazywałem ci tego wystarczająco? Starałem się, żebyś zawsze czuła, jak jesteś dla mnie ważna.
— Wiedziałam, że ci zależy! Zawsze byłeś dla mnie bardzo dobry i czuły... Ale nie powiedziałeś, że mnie kochasz, więc powtarzałam sobie, że po prostu chcesz być miły.
Adam potrząsnął głową i ścisnął jej rękę. Alicję przeniknęło ciepło i błogość. Przypomniała sobie dzisiejszy niechciany, nieprzyjemny dotyk Janusza i odetchnęła z ulgą, że już nigdy tego nie zazna. Miała wrażenie, że dłoń Adam idealnie pasuje do jej dłoni. Jakby naprawdę byli jednym ciałem.
— Pamiętasz, kiedy byliśmy w podroży poślubnej i rozmawialiśmy o naszym pożyciu małżeńskim? — spytał mężczyzna. — Powiedziałem ci wtedy, że nie chciałem okazywać ci za wiele namiętności, abyś nie pomyślała, że ci się narzucam. Z uczuciami było tak samo. Nie wyszłaś za mnie z miłości, chwilę wcześniej zdradził cię narzeczony. Bałem się, że uznasz, że wykorzystałem twoją sytuację. Postanowiłem czekać i okazywać ci miłość w czynach. Wierzyłem, że w końcu nadejdzie czas, gdy będę pewien twojej odpowiedzi i wtedy zdobędę się na to wyznanie. Że zdobędę twoje serce.
— Zdobyłeś je bez kłopotu! — zapewniła Alicja. — Myślę, że udało ci się to łatwo, ale głupia oszukiwałam siebie... Dopiero tej nocy, gdy przyśnił mi się Janusz, zrozumiałam, jak bardzo byłabym nieszczęśliwa bez ciebie i że to właśnie jest prawdziwa miłość. Przytul mnie, chcę czuć, że jesteśmy dla siebie.
Adam objął ją mocno. Wtuliła się w niego mocno, a on oparł brodę na jej włosach, tak jak zawsze lubiła. Westchnęła ze szczęścia, gdy poczuła przy sobie siłę i ciepło ciała męża. Powoli zaczynała wierzyć, że to dzieje się naprawdę i rzeczywiście jest kochana. Była na swoim miejscu.
— Byłem przeklętym głupcem — stwierdził z niechęcią Adam. — Ty bałaś się, co byłoby, gdybyśmy nie zostali małżeństwem, a ja zaczynałem się martwić, czy jednak twoje uczucia do Janusza nie były silniejsze, niż myśleliśmy. Dręczyła mnie zazdrość, a do tego obwiniałem siebie, że może za bardzo nalegałem na ten ślub, że podjęłaś zbyt pochopną decyzję i przywiązałaś się do mnie jak więzień. Przepraszam, kochanie.
— Nie przepraszaj mnie. — Alicja przytuliła go mocniej. — Powinnam ci powiedzieć o moich uczuciach, a ja byłam tchórzem... Kiedy ty zrozumiałeś, że mnie kochasz?
— Już kilka dni po naszym ślubie. Obudziłem się rano i zobaczyłem, jak śpisz obok mnie, taka delikatna i spokojna, i pomyślałem, jak się cieszę, że należysz do mnie. I że kocham cię z całego serca.
Alicja uniosła głowę i spojrzała na męża przepraszająco. Cieszyła się jego bliskością, ale teraz powoli zaczynała żałować swojego wcześniejszego postępowania.
— To ja byłam głupia. Gdybym wyznała ci moją miłość od razu, nie stracilibyśmy tyle czasu. Wmawiałam sobie, że mężczyzna powinien zrobić to pierwszy.
— Może powinien — odpowiedział Adam. — Ale ja chyba też nie potrafiłem uwierzyć, że naprawdę mogłabyś mnie kochać. Z jednej strony byłaś dla mnie zawsze taka kochana, oddana i taka zachłanna... — Nachylił się i pocałował ją w miejscu między szyją a uszami. Alicję przeszła gęsia skórka. — Powtarzałem sobie, że taka niewinna dziewczyna jak ty nie byłaby do tego zdolna bez miłości. Ale chyba po finale mojego pierwszego małżeństwa przestałem wierzyć, że zasługuję na to, by jakaś kobieta mnie kochała. W dodatku jestem od ciebie starszy, mógłbym być twoim ojcem...
— Nie jesteś moim ojcem, tylko moim mężem! — przerwała mu Alicja. — Bałam się naszej różnicy wieku, bo bałam się dojrzewania i małżeństwa, ale teraz nie zwracam już na to uwagi. Masz raptem trzydzieści siedem lat.
— Ale kiedy ty będziesz miała trzydzieści siedem, ja będę miał pięćdziesiąt pięć — przypomniał Adam.
Alicja wpatrywała się w niego uważnie. Przyglądała się zielonym oczom męża, z których biła miłość do niej, śniadej cerze i ciemnobrązowym włosom opadającym na czoło. Dziwiła się teraz, jak mogła go kiedyś odrzucić. Janusz nie był ani w połowie tak pociągający, jak jej mąż. Oczywiście, pewnego dnia oboje się zestarzeją, a ich ciała się zmienią, ale zawsze będą patrzeć na siebie tak samo. Nie zamierzała pozwolić, by było inaczej.
— I co z tego? — powiedziała na głos. — I tak będę cię kochała. — Dzieci znowu zaczęły wiercić się w jej brzuchu, aż musiała złapać oddech. Adam przytrzymał ją.
— Wszystko dobrze, kochanie?
— Tak, tak... Nasze maleństwa chyba chcą nam przekazać, żebyśmy przestali rozważać o tym, co było... — Alicja oddychała mocniej jeszcze przez chwilę, aż w końcu uśmiechnęła się i pogłaskała męża po policzku. — Nic nie straciliśmy. Byliśmy bardzo szczęśliwi. I nadal będziemy szczęśliwi, prawda?
— Prawda. Obiecuję ci, kochanie.
Alicja roześmiała się i zarzuciła mężowi ręce na szyję. Adam przycisnął jej usta do swoich. To był ich pierwszy pocałunek ze świadomością, że oboje kochają i są kochani, więc oboje włożyli w niego tyle oddania i płomienności, na ile było ich stać.
— Ten człowiek nie będzie już miał wpływ na nasze życie, ale może powinnaś mi powiedzieć, co się zdarzyło między tobą a panem Karłowskim.
— Powiem, tylko musisz mnie mocno trzymać — zapowiedziała Alicja, wtulając się w jego ramię. Potem wyjaśniła mu, co się stało.
— Co za łajdak... — mruknął Adam. — Czy powinienem go wyzwać?
— Ależ nie! — zaprotestowała Alicja. Myśli o pojedynku w jej imię też już nie wydawała jej się romantyczna. — Wierzę, że jesteś odważniejszy od niego, ale nie chcę, żebyś narażał swój spokój i dobre imię z powodu tego człowieka. Chcę tylko, żebyś wiedział, że jestem ci wierna.
— Nigdy w to nie zwątpię, kochanie. — Adam pocałował ją w czoło. — Jeśli ktoś będzie o tym dyskutował, to opowiem, jaka jest prawda. Na szczęście, mam większe wpływy w tym mieście niż Karłowscy, więc młodzieniec zapewne wkrótce znów opuści Kraków.
Alicja uśmiechnęła się z wdzięcznością. Nic, czym zamartwiała się parę godzin temu, już jej nie zagrażało. Wiedziała już, że w dniu ślubu miała rację i Adam o nią zadba. Nie tylko dlatego, że posiadał pieniądze czy był dobrym człowiekiem, ale ponieważ była dla niego najważniejsza i zrobiłby dla niej wszystko. Już rozumiała, że dokonała dobrego wyboru.
Cóż, kochani... To ostatni rozdział :) Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni i nie zawiodłam Waszych oczekiwań, ale ostatnia scena była trudna do pisania i mam wiele wątpliwości, więc przyjmę wszelkie opinie! Nie chcę, żeby to była ckliwa historia i mam nadzieję, że się taką nie stała, ale też nie chcę, aby wyszło bez emocji.
To jest ostatni rozdział, ale jeszcze nie koniec. Za jakiś czas pojawi się epilog. Postaram się zacząć go pisać od razu, więc oczekujcie.
Wspominam tu o konflikcie pozytywistów z modernistami (przedstawicielami Młodej Polski). Te konflikty trwały od czasów romantyzmu: klasycy vs. romantycy, romantycy vs. pozytywiści, pozytywiści vs. moderniści. Chociaż pamiętamy głównie pierwszy, ten ostatni też miał szerokie znaczenie. Na temat bezwartowości literatury Młodej Polski wypowiadali się min. Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz.
No i dajcie znać, czy myślicie, że pojawią się dwie dziewczynki, dwóch chłopczyków czy parka? ;)
Rozdział z dedykacją dla ksiezycowadziewczyna - dziękuję za obecność pod moimi pracami i dobre słowa <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top