Rozdział dziewiąty. Zmiana planów.
Więc chodź, dopóki jeszcze noc
Rozpościera płaszcz
Miasta nocny gwar nie zagłuszy nas
No chodź, wiele wspólnych lat
Może czekać nas
Na miłość przyjdzie czas
Jan Traczyk ,,Na miłość przyjdzie czas"
— Twoja mama nie jest niezadowolona, że sama się pakujesz? — zapytała Alicja Halę. — Wczoraj jasno mi tłumaczyła, że macie służbę.
Halina stała przed szafą w swoim panieńskim pokoju i wyjmowała z niego kolejne suknie, po czym rzucała je na łóżko.
— Ja lepiej wiem, co chcę zabrać. Potem zawołam jakąś pokojową, żeby pomogła mi to ładnie poskładać.
Alicja pokiwała głową. Jej przyjaciółka nigdy nie była biegła w pracach domowych, na pensji nie znosiła zajęć, które miały przyuczać młode panienki do pełnienia funkcji pań domu.
— Ciekawi mnie, jak wyglądają Węgry. Na początku marzyłam o jakimś dalszym kraju, Francji albo Włoszech, ale tam też może być przyjemnie. Podobno cesarzowa Elżbieta kocha ten kraj i woli przebywać tam niż w Wiedniu. Chciałabym ją tam spotkać. Kiedy byłam młodsza, uważam ją za ideał kobiecości. Nadal lubię oglądać jej portrety i zdjęcia, bo można się zainspirować przy własnym ubiorze i fryzurach, nie uważasz?
— Tak, za młodu była niezwykle urodziwa — odpowiedziała Alicja, ale w duszy zastanawiała się, czy to jest odpowiedni moment, aby powiedzieć przyjaciółce o swoich zaręczynach. Miała nadzieję, że nie będzie musiała dusić tego do jutra. Halina rozwiała jej wątpliwości, bo w tym momencie zawołała:
— Spójrz, jaką piękną halkę znalazłam!
W tym momencie nastąpił monolog wspomnieniowy na temat jej nocy poślubnej. Alicja oblała się krwistoczerwonym rumieńcem, ale z grzeczności nie przerwała Halince. Może zresztą powinna dokładnie tego słuchać i starać się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, skoro sama niedługo miała wyjść za mąż. Jednak wyobrażanie sobie w takich sytuacjach Grzegorza z jego kamienną miną było dla niej zbyt nerwowe.
— Może jeśli uda nam się szybko mieć dziecko, nazwiemy je Elżbieta na pamiątkę węgierskiej przygody. Chyba wolałabym córkę niż syna. Mogłabym ją pięknie stroić, gdy mnie nie będzie już wypadało się modnie ubierać.
— Hala! — przerwała jej Alicja. Podejrzewała, że przyjaciółka byłaby gotowa teraz zaplanować całą swoją przyszłą genealogię i nigdy nie dopuścić jej do głosu. — Ja także muszę ci coś powiedzieć.
— Och, to opowiadaj. — Hala usiadła przy niej na kanapie. — Przez jakiś czas nie będziemy miały sposobności rozmawiać i poplotkować.
— Hala... Ja też wychodzę za mąż... — powiedziała ze wstydem Alicja i natychmiast spuściła głowę.
— Ojej, tak szybko? — zdziwiła się Halina. — Czyżby mojej mamie udało się wyswatać cię z Dominikiem?
— Co? — Alicja aż podskoczyła. Ale właściwie mogła się tego spodziewać. Hala i jej matka musiały mieć jakiś cel w nieustannym podtykaniu jej wiejskiego lekarza. — Przecież, ja go prawie nie znam! Wychodzę za pana Bogackiego.
— Co? — tym razem krzyknęła Hala. — Przecież ty się go boisz. Przez kilka tygodni powtarzałaś mi, że jest dla ciebie za stary i musisz uciec przed małżeństwem z nim!
Dziewczyna aż poczerwieniała. Alicja w pewnym stopniu musiała przyznać jej rację. Wiele razy opowiadała, jak bardzo nie chce wyjść za pana Adama, aż w końcu przyjaciółka uznała, że pomoże jej uratować się od tego związku.
— Byłam naiwna i głupia. To przez to wyszła cała ta awantura z Januszem... Pan Bogacki jest dla mnie dobry i mnie szanuje, nie obgaduje mnie tak jak inni. Jeśli za niego wyjdę, w końcu te plotki ucichną. Oboje na tym zyskamy.
— Właściwie to ma sens. — Zastanowiła się Hala. — Moja mama już dawno opowiadała, że on jest w tobie zakochany i jak tylko dostanie szansę, postanowi cię odzyskać. Było jej go nawet szkoda, ale bardzo chciała, żeby Dominik wrócił do miasta...
— To był zły pomysł — skomentowała Alicja. — On by się nigdy na to nie zgodził, a mi jest najlepiej w Krakowie. Najlepiej będzie, jeśli ożeni się z jakąś wiejską dziewczyną.
— Mama chyba by się zapłakała. Ale pewnie zrozumie, że wolisz wyjść za kogoś, kto w ogóle się tobą interesuje. Dominik rozmawia tylko o tej swojej wsi i lekach.
— Też myślę, że pan Adam... bardziej do mnie pasuje. Ale wy się obie mylicie, Halu. On wcale nie jest we mnie zakochany. To będzie małżeństwo z rozsądku. On potrzebuje żony, ja potrzebuję męża. Nie chcę żadnej wielkiej miłości. Popatrz na tę biedną Felę, co ona jej przyniosła.
Hala przechyliła głowę.
— Przecież nie każdy jest taki zakłamany jak ten Janusz... Chciałabym, żebyś naprawdę poznała, jak cudownie jest kogoś miłować i żeby twój mąż traktował cię jak królewnę.
Alicja, która do tej pory starała się patrzeć przyjaciółce w oczy, teraz uciekła wzrokiem i utkwiła go w wiszącym na ścianie obrazie przedstawiającym młodą parę nad rzeką. Ona chwilami też wciąż marzyła o prawdziwym uczuciu. Była już pewna, że to, co wzbudził w niej Janusz, nie miało wiele wspólnego z miłością i czasami zastanawiała się, czy w ogóle jest zdolna do takich emocji. Czasem wyobrażała sobie, co by było, gdyby poznała kogoś, kto naprawdę trafiłby do jej serca i duszy. Przypominała sobie, jak czytała w ,,Czasie" powieść Henryka Sienkiewicza ,,Potop" i te wszystkie opisy namiętności Kmicica do Oleńki oraz ich pocałunków na saniach, które tata oznaczył ołówkiem jako takie, którym młodym panienkom nie wolno czytać, ale ona była bardzo ciekawa, więc złamała ten zakaz. Biło z tego tyle żaru i uczuć, że aż robiło się jej gorąco w środku. Może w prawdziwym życiu przyjemnie było poznać to samo, ale nie chciałaby ponieść tak wysokiej ceny, jak Felicja, która wylądowała na ulicy, czy pani Bielska, która musiała chować się przed mężem.
— Mnie będzie bardzo dobrze — zapewniła. — Tylko proszę, nie mów nic Grzegorzowi. Przynajmniej do jutro po południu. Chcę, aby moi rodzice dowiedzieli się pierwsi. I tak mam wyrzuty sumienia, że jeszcze im nie powiedziałam, ale wolę, żeby był przy tym pan Adam.
— Nie powiem, ale jesteś pewna, że nie zmienisz zdania? — upewniła się Hala. — Jesteś tak łagodna, że nie zniesiesz kolejnego skandalu.
— Nie zmienię. Mnie zależy tylko na tym, żeby mąż był mi wierny i mnie szanował. Nic innego nie potrzebuję — stwierdziła twardo Alicja.
— I Dominik byłby w tym dobry. — Wzruszyła ramionami Hala. — Ale myślę, że ten Bogacki też nie przyprowadzi ci do domu kochanki. Jest już pewnie za stary na poświęcanie wiele czasu tym sprawom.
Alicja miała ochotę powiedzieć, że przecież niedawno przyjaciółka podejrzewała o romans z Felicją pana Karłowskiego, który był przynajmniej z dziesięć lat starszy od Bogackiego, ale uznała, że sprowokowałoby to niebezpieczną dyskusję. Dopiero co oswoiła się z wizją małżeństwa i wolała na razie nie poświęcać zbyt wiele myśli obowiązkom, które się z nim wiążą.
Chociaż pan Bogacki jakoś zdołał porozumieć się wcześniej z jej ojcem w sprawie herbaty, Alicja nie musiała więc kłamać i niczego wyjaśniać, i tak nie spała pół nocy. Właściwie nie było czego się obawiać, przecież jej rodzice lubili pana Adama i na pewno ucieszą się z zaręczyn, ale chyba dręczyła ją odpowiedzialność. Od jutra nie będzie już mogła uciec przed małżeństwem i zakończy się jej dzieciństwo.
,,Ale to dobrze" pocieszała się. ,,Nie chciałabym trafić na kolejnego Janusza. Żałuję tylko, że nie wiem, co naprawdę spotkało żonę pana Bogackiego".
Z jakiegoś powodu nie chciała, żeby rodzice domyślili się powodu wizyty Bogackiego, zanim powiedzą im prawdę, więc przez cały dzień ukrywała swoje nerwy i podekscytowanie. Włożyła na siebie niebieską sukienkę, na której wyhaftowano czerwone kwiaty, i przed jego wejściem rozczesała włosy, ale niespecjalnie przejmowała się swoim wyglądem. W końcu ich małżeństwo było umową i nie musiała nic robić, żeby kokietować przyszłego małżonka. Zresztą chyba i tak by tego nie umiała.
— Dzień dobry panu — przywitał Bogackiego jej ojciec. — Niech pan usiądzie obok Alicji. Dobrze, że pan przyszedł, ona potrzebuje towarzystwa, gdy jej przyjaciółka pojechała podbijać Węgrów.
— Właśnie o tym chciałem z panem porozmawiać — odpowiedział pan Adam. Nie usiadł, tylko stał przy kanapie, na której siedziała Alicja. — Wiem, że już kiedyś o tym z panem rozmawiałem, ale przecież najważniejsza jest tu opinia panny Kosteckiej. Ona już wyraziła zgodę, dlatego chciałbym zapytać pana, czy udzieli nam pan błogosławieństwa.
Alicja ze zdziwieniem poczuła ulgę. Przynajmniej to jedno miała za sobą.
— Ależ oczywiście. Od początku mówiłem, że bardzo bym sobie tego życzył — zapewnił Kostecki i uścisnął dłoń przyszłego zięcia. — Wiedziałem, dziecko, że dobrze wybierzesz — zwrócił się z uśmiechem do córki.
— Ale... Chodzi o błogosławieństwo do ślubu? — zapytała nagle pani Beata, jakby dopiero teraz zrozumiała, co się wydarzyło.
— Tak — odpowiedziała cicho Alicja i powstała. — Ja... Pan Bogacki poprosił mnie o rękę, a ja uznałam, że powinnam za niego wyjść. — Miała nadzieję, że jej słowa nie zabrzmią zbyt chłodno i nie urazi narzeczonego. — Mamy nadzieję, mamo, że ty też nam pobłogosławisz.
— Och, oczywiście... Życzę wam dużo szczęścia — powiedziała pani Beata, ale widać było, że myślami jest gdzie indziej.
Gdy pan Bogacki wyszedł, Alicja poszła do swojego pokoju i położyła się na łóżku. Na razie nie wydarzyło się nic złego, jedna z jej obaw odeszła, więc mogła odetchnąć z ulgą, ale sama jeszcze nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy smucić. Nie spotkało jej nic złego, miała przed sobą bezpieczną przyszłość, ale z jakiegoś powodu łzy napływały jej do oczu.
— Kochanie, możemy porozmawiać? — Usłyszała głos mamy.
Niechętnie usiadła na łóżku i wskazała jej miejsce. Chciałaby, żeby matka cieszyła się z jej zaręczyn i zachowywała się z takim samym entuzjazmem, jak przy pierwszych oświadczynach Bogackiego. Dzięki temu mogłaby uwierzyć, że naprawdę wszyscy skończy się szczęśliwie i podjęła dobrą decyzję. Ale pani Beata nie promieniała entuzjazmem.
— Od dawna jesteście zaręczeni? — spytała córkę.
— Od dwóch dni. Pan Bogacki oświadczył mi się na weselu Hali. Nie chciałam wam od razu powiedzieć, bo nie wiedziałam jak i wolałam, żeby on był przy tym — wyjaśniła Alicja.
— To jest zrozumiałe, ale cała reszta nie. Tak się bałaś tego ślubu, powtarzałaś, że jest między wami za duża różnica wieku. Zauważyłam, że ostatnio nie traktujesz pana Bogackiego już z taką niechęcią, ale nie spodziewałam się, że od razu przejdziecie do ślubu.
— Byłam głupia. — Alicja wzruszyła ramionami. — Bałam się jego wieku i wyobrażałam sobie, że będzie traktował mnie jak niewolnicę, bez żadnego powodu. I widzisz, mamo, jak się to skończyło. Uwierzyłam, że Janusz będzie dla mnie dobry tylko dlatego, że był młodszy i mówił słodkie słówka... Szkoda, że to samo mówił Feli. — Zacisnęła ręce. — Pan Bogacki mnie nie okłamał, był dla mnie miły i wyrozumiały. To dobra podstawa do ślubu — dodała z rezygnacją.
— Bardzo żałuję, że tak się zawiodłaś na Januszu, ale przecież na ziemi jest więcej mężczyzn. Nie chciałabym, żebyś całkowicie straciła marzenia o prawdziwej miłości i uznała, że zostaje ci tylko małżeństwo z rozsądku. — Matka pogłaskała ją po włosach. — Jeśli zmienisz zdanie na temat pana Bogackiego, ja i ojciec zrozumiemy.
— Więcej mężczyzn uzna, że jestem szalona, bo nie chciałam, żeby... żeby mój przyszły mąż miał dziecko z kimś innym — wydusiła ze wstydem Alicja. — Nie chcę ryzykować, a wiem, że nie mogę zostać starą panną. Pan Bogacki mnie zrozumiał i nie obwiniał. On potrzebuje żony, a ja męża, nie ma tutaj żadnych niedomówień — powtórzyła słowa wypowiedziane wcześniej do Haliny. — Nic więcej nie jest mi potrzebne. Mówiłaś, że ty sama nie kochałaś ojca, gdy za niego wyszłaś.
— Ale nie byłam tak nastawiona, jak ty...
— Bo byłaś inna. Mamo, podjęłam decyzję i będę musiała z nią żyć, ale na pewno nie zerwę zaręczyn z panem Bogackim. On tak mi pomógł, że nie miałabym serca. To ostateczne, dobrze?
Alicja popatrzyła poważnie na matkę. Pani Beata przyglądała jej się chwilę, ale w końcu pogłaskała ją po ramieniu i powiedziała łagodnie:
— Dobrze, dziecko. Skoro mu ufasz i szanujesz go, to nie jest tak zła podstawa do małżeństwa. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi i zaznacie razem wiele radości. — Pocałowała córkę w policzek.
— Ja też mam taką nadzieję, mamo — odparła Alicja, dodając w myślach, że ma nadzieję, że przynajmniej pan Bogacki będzie szczęśliwy. — Kocham cię.
Tydzień później odbywały się urodziny pani Bogackiej, a ponieważ solenizantka niespecjalnie przejmowała się swoją rocznicą starzenia się, narzeczeni postanowili wybrać ten dzień na ogłoszenie swoich zaręczyn.
— Gratulacje — powiedział pan Ireneusz. — Może powiększy się nam rodzina — dodał, chociaż wyglądał, jakby wolał inną ewentualność. W końcu liczył, że jego syn będzie dziedziczył po Adamie.
— Dziękujemy — odpowiedziała Alicja, czerwieniąc się. Naprawdę nie chciała teraz myśleć o możliwym potomstwie. Dobrze, że datę ślubu ustalono dopiero za trzy miesiące i będzie miała czas na pogodzenie się z tą myślą.
Cieszyła się, że nie zorganizowali osobnego przyjęcia zaręczynowego, tylko powiedzieli o wszystkim przy innej okazji. Dzięki temu uwaga nie była skupiona wyłącznie na niej i panu Bogackim i mogła zajmować się swoimi sprawami.
Dręczył ją dziwny nastrój, i to nie tylko ze względu na spodziewany ślub z kimś, kogo wcześniej tak się obawiała. To było pierwsze publiczne spotkanie, na którym się znalazła bez Hali. Wcześniej wiedziała, że tuż obok jest przyjaciółka, którą będzie mogła się zająć i nie będzie narażona ani na samotność, ani na przebywanie z ludźmi, z którymi nie miała nic wspólnego. Teraz została sama, a właściwie z panem Adamem, bo jej rodzice dość szybko zostali wciągnięci do swoich towarzystw.
— Cieszę się, że możemy porozmawiać — zaczął Bogacki. — Dowiedziałem się czegoś, co może panienkę zainteresować.
Alicja uniosła głowę.
— Czy to coś związanego z Felicją? — odgadła.
— Tak. Moi robotnicy w większości żyją w ubogich dzielnicach i widzą, kto tam się kręci. Jednemu udało się zauważyć tę dziewczynę.
— Tak? Co się z nią stało? — dopytywała Alicja. Serce ją bolało na myśl, że Fela z niezbyt zamożnego, ale jednak schludnego domu mogła wyglądać w jakiejś ruderze. Jak w takich warunkach ma wychować dziecko? — Rozmawiał z nią pan?
— Nie, nie udało się. Z Felicją... można teraz rozmawiać głównie w określonych warunkach. I trochę to kosztuje. Niezbyt wiele, ale nie chciałbym narażać panienki na jakieś przykrości i upokorzenia — wyjaśnił szeptem Bogacki.
— Nie rozumiem. — Alicja pokręciła głową.
Przyglądała się panu Bogackiemu. Jego twarz była poważna i smutna. Wyglądał, jakby nie chciał jej ranić. Nabierała coraz większej pewności, co miał na myśli, ale bała się powiedzieć tego na głos.
— Felicja... jest teraz... kurtyzaną? Sądzę, że to nieodpowiednie słowo. Daleko jej do życia w luksusie.
— Co? Przecież ona... była taka spokojna i niewinna — wydusiła Alicja.
— Bieda i cierpienie zmuszają do różnych rzeczy — odparł ze smutkiem pan Bogacki.
Alicja ukryła twarz w dłoniach. Oczywiście, wiedziała, że istnieją kobiety złego prowadzenia i że niektórzy mężczyźni nawet się nie kryją ze spotkań z nimi, ale zawsze wyobrażała je sobie jako wyrachowane rozpustnice czerpiące radość z rozbijania rodzin. Ten obraz wcale nie pasował do Felicji.
— Dla kobiet nie ma wiele zajęć... i to jeszcze w takiej sytuacji. Niestety, ten wybór wydawał się dość oczywisty. Chociaż czy można tu mówić o wyborze... — westchnął jej narzeczony.
Alicja pokiwała głową, z trudem łapiąc oddech. Wyobrażała sobie, jak musi czuć się biedna Felicja, zmuszona do robienia jakichś plugastw z mężczyznami, którzy pewnie mieli ją za nic i którzy zdradzali swoje żony. W dodatku skoro żyła w biednej dzielnicy, nikt zapewne nie dbał tam o czystość. Spotykały ją krzywda za krzywdą, a przecież nie uczyniła nic tak bardzo złego.
— Panienko... Panienka płacze? Przepraszam, jeśli sprawiłem panience przykrość. — Bogacki niepewnie dotknął jej ramienia.
— To nie pan! — zawołała Alicja. — To świat... jest tak okropnym, obrzydliwym miejscem. Nie wiem, jak ludzie mogą to znosić.
— Panienko... Przecież też istnieje dobro.
— W takim razie jest go bardzo mało! Wszyscy się tylko krzywdzą i niszczą, nie rozumiem, jak ktokolwiek może chcieć żyć.
Widziała, że pana Bogackiego przerażają te słowa, ale nie miała siły kłamać i udawać zadowolenie, a on chyba powinien być świadomy, że bierze za żonę dziewczynę całkowicie zniechęconą do świata. Nachylił się nad nią, jakby chciał ją objąć, ale oboje wiedzieli, że nie może tego zrobić.
— Dobry wieczór, matka pyta, czy jeszcze podać wina. — Nagle podszedł do nich Leszek. — Dlaczego ta panna płacze? — Wskazał na Alicję i chyba nawet się skrzywił.
— Rozmawiamy o... problemach społecznych — odpowiedział wymijająco pan Adam. — Panna Alicja jest bardzo wrażliwa i głęboko to przeżywa. Spokojnie. Wszystko jest w porządku.
,,Ależ się wczoraj ośmieszyłam" myślała Alicja, wyglądając przez okno. ,,Jeszcze nie jestem jego żoną, a już zrobiłam panu Adamowi tyle wstydu. Jestem chyba jakąś wariatką, skoro tyle płaczę publicznie".
Bała się kolejnego spotkania z nim. Dzisiaj znów miał przyjść do nich na herbatę. Mama chyba znowu pogodziła się z ich zaręczynami i postanowiła, że dyskretnie wyjdzie, żeby mieli czas porozmawiać. Alicja cieszyła się, że będzie mogła go przeprosić, ale też obawiała się, że pan Bogacki uznał ją za z gruntu dziecinną, niepoważną i dzisiaj od razu z nią zerwie, żeby nie zostać zmuszonym do wychowania własnej żony.
— Dzień dobry, panie Bogacki — powitała go jej matka. — Proszę usiąść z Alicją, ja pójdę dopilnować kucharek — poprosiła i zostawiła półotwarte drzwi.
— Dzień dobry panu — powiedziała cicho Alicja. — Dobrze się pan czuje?
— Tak, wszystko w porządku — odpowiedział Bogacki, siadając naprzeciwko niej. — A panienka?
— Też dobrze. — Alicja spuściła głowę. — Ja... Bardzo pana przepraszam za wczoraj. Wygłupiłam się, zachowałam jak małe dziecko. Zrobiłam panu wstyd. Jeszcze raz przepraszam.
— Nie ma panienka za co przepraszać — zdziwił się mężczyzna. — Za co? Za posiadanie serca?
— Za histerię... — odparła wymijająco Alicja. — Powinnam zachowywać się jak dojrzała kobieta, a nie płakać bez powodu.
— Proszę tak nie mówić. Mam dość ludzi, którzy dbają tylko o własny interes. To ożywcze zobaczyć, że niektórzy potrafią się bezinteresownie martwić o innych.
— Dla mnie to nie jest ożywcze, bo i tak nie mogę nic zrobić, żeby pomóc.
Alicja drżącymi rękami ujęła filiżankę i upiła łyk. Miała nadzieję, że chociaż trochę ją to uspokoi.
— Poprosiłem tego pracownika, żeby zaczaił się kiedyś na tę Felicję i dał jej do zrozumienia, że może szukać u mnie pomocy, ale nie chciała z nim rozmawiać — kontynuował Bogacki. — Ale niech jej panienka nie wini. Pewnie czuje się bardzo zraniona i upokorzona.
— Nie winię. Nie śmiałabym. Ale nie mogę znieść myśli, że spotkał ją taki los i że jest wyklęta ze społeczeństwa, a Janusza nikt nie wini. Nie rozumiem, dlaczego świat jest tak zakłamany i okrutny. To dlatego powiedziałam ostatnio tyle rzeczy... — Umilkła. Znowu poczuła się jak szalona.
— Podziwiam panienki dobroć. W ogóle nie myśli panienka... o własnym zawodzie. — Pan Adam spojrzał na nią znacząco.
Alicja zarumieniła się. Tym razem nie potrzebowała zastanawiać się nad aluzją. Byli zaręczeni, ale nie łączyła ich miłość, a ona jeszcze niedawno deklarowała, że zakochała się w Januszu. Chyba nikt nie chciałby żyć z myślą, że jego żona cały czas marzy o innym.
— Nie ma powodów, żeby się nade mną litować — odparła. Starała się zachować spokój i powagę, bardzo nie chciała, żeby pan Bogacki pomyślał, że go kokietuje, ale chciała być szczera. — Byłam bardzo głupia i naiwna. Ja wcale nie zakochałam się w Januszu. Zakochałam się w miłości. Bardzo chciałam coś poczuć, a on wydawał się idealnym kandydatem... Ale takie rzeczy udają się tylko w powieściach, a nie w życiu, prawda? — westchnęła gorzko, ale gdy uświadomiła sobie, że pan Adam może to dwuznacznie odebrać, dodała. — Proszę się nie martwić. On mnie już wcale nie obchodzi. Myślę o nim bardzo źle.
— Cieszę się, że panienka nie cierpi — zapewnił jej narzeczony. Podejrzewała, że jednak odetchnął z ulgą.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Alicja zastanawiała się, jaki zacząć temat, taki, który pozwoliłby im się dobrze poznać. Nie można przecież spędzić życia z kimś, o kim nic się nie wie. Skoro składa się przysięgę przed Bogiem, należy być pewnym swojej decyzji. Szkoda tylko, że przychodziła jej do głowy tylko jedna rzecz, która mogłaby zmienić jej zdanie co do Bogackiego.
— Proszę pana... — Było jej zimno na całym ciele. — Ja powiedziałam panu szczerze o wszystkich moich uczuciach. Czy mogę pana prosić o to samo?
— Jestem z panienką szczery — zapewnił Bogacki.
— Ale... Przepraszam, nie powinnam słuchać pogłosek. Chciałabym, żeby mi pan opowiedział o swojej pierwszej żonie. Słyszałam... że ona próbowała się zabić.
Bogacki potrząsnął głową. Od razu pożałowała, że poruszyła ten temat.
— Myślałem, że w mieście nikt o tym nie usłyszał albo się nie przejął, ale byłem naiwny. Dlatego zresztą powiedziałem panience, że miałbym trudności ze znalezieniem małżonki.
— Wierzę, że jest pan dobrym i szczerym człowiekiem, przysięgam! — zawołała Alicja. — Ale... to mnie niepokoi. Czy moglibyśmy o tym porozmawiać?
— Dobrze. Ma panienka rację, powinniśmy zacząć wspólne życie od szczerości — przytaknął Bogacki. — Czy matka panienki ma zamiar do nas dołączyć?
— Wątpię. Ona też uważa, że powinniśmy... lepiej się poznać.
Pan Adam skinął głową, a potem wstał i zaczął chodzić po pokoju. Alicja nie zwróciła mu uwagi, nie chciała go niepokoić.
— Urodziłem się na wsi i moje dzieciństwo było dość... specyficzne. Ojciec, jak to się mówi, trzymał mnie pod kloszem, według niego nie powinienem mieć innych zajęć niż nauka i praca. Zdecydowanie nie dopuściłby do takich zdarzeń pod swoim dachem jak pani Karłowska. — Bogacki skrzywił się. — Matka zawsze stawała w mojej obronie i próbowała namawiać ojca, by bardziej mi zaufał i dał więcej swobody, ale zmarła, gdy miałem czternaście lat. Bardzo chciałem wyrwać się z domu, na szczęście, ojciec zgodził się na studia. W pierwszej chwili w mieście zachłysnąłem się wolnością, chciałem się bawić i szaleć, ale okazało się, że wcale nie było mi z tym tak dobrze, więc postanowiłem skupić się na edukacji i cieszeniu się tym, że nikt mnie nie kontroluje. Chciałem zostać w Krakowie i zająć się pracą, ale ojciec nalegał, żebym wrócił na wieś i pomógł w doglądaniu gospodarstwa. Zostałem wychowany w przekonaniu, że jego słowo to świętość, więc w końcu się zgodziłem.
— A co to ma wspólnego z pana żoną? — zdziwiła się Alicja, ale zaraz ugryzła się w język. Skoro zgodziła się na małżeństwo, powinno ciekawić ją wszystko związane z przyszłym mężem.
— Proszę cierpliwie czekać. Wróciłem do domu, a ojciec zaczął namawiać mnie na ożenek. Rozpoczęła się seria organizowanych obiadów i herbatek, żebym zdecydował się na którąś z sąsiadek. Rodzina Konstancji miała gospodarstwo przylegające do naszego, a ona była jedyną dziedziczką. Początkowo w ogóle nie brałem jej pod uwagę, bo zdawałem sobie sprawę, że wtedy nigdy nie będę miał szans na wyjazd ze wsi, ale z każdym spotkaniem coraz bardziej rozkochiwała mnie w sobie. Była piękna, delikatna, rozmarzona. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli szybko jej się nie oświadczę, nie będziemy mieli możliwości rozwoju znajomości, więc to uczyniłem, a ona natychmiast się zgodziła i zapewniła, że też mnie kocha. Ja miałem dwadzieścia cztery lata, ona dziewiętnaście.
Pan Adam nie patrzył na nią, więc i Alicja odsunęła od niego wzrok. Coś zabolało ją w sercu. Odpowiadała jej myśl, że wyjdzie za kogoś, kogo nie kocha, a on nie kocha jej, i nikt nie będzie od nikogo niczego oczekiwał. W ten sposób nie zostanie zraniona jak ta nieszczęsna Felicja. Ale teraz sprawa wyglądała inaczej. Pan Bogacki darzył swoją pierwszą żonę prawdziwą miłością, więc na pewno czegoś mu zabraknie i do śmierci będzie porównywał ją i Konstancję.
— Przez jakiś czas wspaniale nam się układało. Czułem się jak w bajce. Oczywiście, ta euforia kiedyś się skończyła i zauważyłem, że moja żona jest czasem zbyt marudna, jeśli się na coś uprze, nie przemawiają do niej żadne argumenty, ale uznałem, że to próba dla mnie, aby udowodnić, że bardzo ją kocham. Największy kłopot polegał na tym, że nie udawało się nam począć dziecka. Konstancja bardzo to przeżywała, piła jakieś zioła, które miały wspomagać płodność, czytała broszurki dające rady w tej kwestii. W końcu po trzech latach okazało się, że jest brzemienna. Cieszyła się życiem, a ja pozbyłem się wszelkich wątpliwości i byłem przekonany, że czeka nas radosna, kolorowa przyszłość. Ale potem stało się... Coś bardzo dziwnego. Strasznego wręcz. Mam nadzieję, że bardzo panienki nie zszokuję.
— Proszę mówić — zachęciła Alicja. — Nie jestem już dzieckiem.
— Oczywiście — zgodził się pan Bogacki. W jego wzroku było coś tajemniczego. — Nie jest panienka.
— Oczywiście — zgodził się pan Bogacki. W jego wzroku było coś tajemniczego. — Nie jest panienka. Ale to, co się stało... Przestraszyło nawet mnie. Po ośmiu miesiącach Konstancja zaczęła rodzić. Baliśmy się, że tak wcześnie i pamiętam, jak modliłem się pod drzwiami z ojcem, żeby wszystko poszło dobrze i Bóg pozwolił naszemu dziecku przeżyć. Tylko że... Konstancja nie urodziła. Ani żywego dziecka, ani martwego. W jej łonie była tylko woda. Doktor wyjaśnił nam, że to nazywa się...
— Rzekoma ciąża! — dokończyła za niego Alicja. Tak bardzo chciała pokazać, że wie cokolwiek o życiu. — Czytałam o tym. Królowa Maria Tudor cierpiała na to.
— Tak, dokładnie — zgodził się ze smutkiem Bogacki. — Oczywiście, lekarz przyrzekł nam, że nikomu nie powie, a wszystkim sąsiadom powiedzieliśmy, że dziecko zmarło. Byliśmy bardzo poruszeni i zasmuceni, zwłaszcza Konstancja. Powtarzała wszystkim, że jest wariatką, że jest niepełną kobietą i że teraz z pewnością ją porzucę.
— To takie przykre... — Alicja nie umiała ubrać swoich myśli w słowa. Przeżycie czegoś takiego wydawało jej się niewyobrażalne i było jej głupio, że wcześniej uważała siebie za nieszczęśliwą i poszkodowaną.
— Od tamtej pory było tylko gorzej. W końcu namówiłem Konstancję, żebyśmy pojechali do Krakowa do lekarza, który niestety potwierdził jej obawy. To ona była bezpłodna i nigdy nie mogła dać życia dziecku. Przekonywałem ją, że jakoś damy sobie radę, że możemy przygarnąć jakąś sierotkę, ale ona uparła się, że nie da rady wychować cudzego dziecka i przekonywała mnie, że powinienem ją opuścić. Oczywiście, nie miałem takiego zamiaru, więc trwałem przy niej i starałem się ją wspierać, jak tylko mogłem. Niestety, jej stan coraz bardziej się pogarszał. Uważała się za bezużyteczną i nic niewartą. Bywały dni, gdy nie wstawała z łóżka i tylko wpatrywała się w sufit. Bardzo nerwowo reagowała na widok dzieci i brzemiennych kobiet. Jej dusza była chora. Słyszałem, że w Niemczech czy Austrii rozwija się nauka badająca takich ludzi i że stara się ich otoczyć opieką. Gdyby Konstancja się tam znalazła, może by jej pomogli, ale ona nie chciała ruszać się nawet do salonu. W międzyczasie mój ojciec sprzedał swoje gospodarstwo i zamieszkał z nami, a wtedy uświadomił sobie, w jak dziwnym stanie tkwi jego synowa i uznał, że jest tylko jeden sposób, by ją uratować.
— Jaki? — spytała zaskoczona Alicja.
Ręce jej drżały przez całą tę opowieść. Ona także myślała nie tak dawno, że nie chce jej się żyć i nie ma na nic ochoty. Jednak nigdy nie chciałaby znaleźć się w takiej sytuacji jak biedna pani Konstancja. Czy istniał jakikolwiek sposób, by poradzić sobie z cierpieniem?
— Egzorcyzmy. Uznał, że moją żonę pewnie coś dręczy i należy to z niej wygnać. Gdy delikatnie powiedziałem o tym Konstancji, dostała histerii, zaczęła krzyczeć i piszczeć, że uważam ją za diabła i po co się z nią żeniłem, skoro tak nią gardzę. W końcu udało mi się ją przekonać, że nie był to mój pomysł. Resztę chyba może sobie panienka wyobrazić. Konstancja kilka razy próbowała odebrać sobie życie, uważając, że nie da rady znieść tego świata. Odratowali ją kilka razy, ale ponieważ w ogóle o siebie nie dbała, mało jadła, w niektóre dni nawet się nie myła, jej organizm był w coraz gorszym stanie i w końcu zmarła w wieku dwudziestu dziewięciu lat.
Pan Adam skończył i usiadł na fotelu. Teraz on wpatrywał się w przestrzeń smutnym, zasępionym wzrokiem. Alicja miała ochotę się rozpłakać. Jak mogła posądzać tego człowieka o krzywdzenie żony, gdy próbował robić wszystko, aby ją ocalić?
— Może to ja byłem złym mężem — powiedział, jakby czytał w jej myślach. — Chwilami byłem zmęczony tym wszystkim i chciałem, by się to skończyło. Zastanawiam się, czy nie poślubiłem jej zbyt wcześnie i nasza miłość nie była za wątła. Może było tak, jak panienka mówiła o Karłowskim. Zakochałem się w miłości, nie w Konstancji.
— Ale robił pan dla niej wszystko, dbał o nią — przypomniała Alicja. — Powinna to doceniać. Jeśli tak nie uważała, to pewnie choroba zaćmiewała jej rozum.
— Chciałbym w to wierzyć. Kiedyś wykrzyczała mi, że gdyby miała dziecko, przynajmniej ktoś by ją kochał i ona jego, bo nasze uczucie było bezsensowne — westchnął pan Adam. — Ale nic. To już się skończyło. Dziękuję, że nie myśli panienka o mnie źle.
— Nie myślę i nigdy nie pomyślę — obiecała Alicja. Przysunęła się na skraj kanapy i nieśmiało pogłaskała mężczyznę po ręce. — Podziwiam pana, że dał pan radę przetrwać przez to wszystko. Też chciałabym być taka silna.
Bogacki uśmiechnął się z trudem, a Alicja wtedy pomyślała, że on też widzi to samo zło i cierpienie, co ona. Po prostu stara się temu nie poddawać. I może, jeśli bardzo się postara, kiedyś ona nauczy się tego od niego.
Witajcie w kolejnym rozdziale :) Mam nadzieję, że się Wam spodobało i miło spędziliście czas.
Przepraszam, że znowu rozdział jest dłuższy od poprzednich, postaram się, żeby już się to nie powtarzało. Prawdopodobnie ta historia będzie ciut dłuższa niż się spodziewałam, niemniej jesteśmy już blisko końca.
Jeśli chodzi o ciekawostki w tym rozdziale, to nie ma ich dużo, ale coś dla Was przygotowałam:
1. Elżbieta Bawarska, nazywana Sisi, żona cesarza Franciszka Józefa, nie była przygotowana do roli cesarzowej i nie czuła się dobrze w pałacu w Wiedniu, dlatego jakiś czas po ślubie zaczęła regularnie opuszczać męża i większość czasu spędzała w podróżach. Szczególnie upodobała sobie Węgry i to do tego stopnia, że namówiła Franciszka Józefa do zwrócenia uwagi na ich aspiracje niepodległościowe i utworzenie Austro-Węgier.
2. Podejrzewam, że możecie uznać los Felicji za zbyt przykry i niesprawiedliwy, jednak jak już pisałam pod poprzednimi rozdziałami, jeśli służącej udowodniono romans z pracodawcą, a tym bardziej zajście w ciążę, nie miała ona już praktycznie szans na znalezienie innej posady i nic poza prostytucją jej nie pozostawało.
Chciałabym też zwrócić uwagę na jedną rzecz, bo często ludzie to mylą. Nie każda prostytutka była Bellą Watling z ,,Przeminęło z wiatrem" z pięknym domem i własnym przedsiębiorstwem. Duża część z nich żyła w ubogich warunkach, zależna od swoich ,,opiekunów" i liczyło się dla nich tylko to, aby przeżyć. Mężczyźni z bogatych, ustosunkowanych domów nie korzystali z usług takich kobiet (chyba że ktoś miał taki fetysz, who know), tylko luksusowych kurtyzan albo spotykali się z kobietami, które nie musiały dbać o swoją opinię, takimi jak aktorki, bogate wdowy czy mężatki, o czym już pisałam. Powodem były przede wszystkim kwestie zdrowotne, ale też honorowe - mało który mężczyzna z elity chciałby żyć z myślą, że dzieli się kobietą z robotnikami i miejską biedotą, do tego tego typu prostytutki raczej nie były biegłe w sztuce uwodzenia i nie siliły się na kokietowanie klienta i udawanie, że im się on podoba. Niektóre dokumenty sugerują wręcz, że część z nich nie udawała, że jest niezadowolona ze swojego losu i w czasie stosunku potrafiła płakać albo modlić się.
3. W momencie zaręczyn podejście do kontaktów między mężczyzną a kobietą rozluźniało się i narzeczony miał właściwie nieograniczony dostęp do domu narzeczonej. Oczywiście, nie oznaczało to, że mogli spędzać sam na sam długie godziny, ale jeśli rodzina wybranki była bardziej tolerancyjna, to zazwyczaj wychodziła z pokoju pod jakimś pretekstem i zostawiała jedynie uchylone drzwi, żeby mieć pewność, że nie chodzi do żadnych ,,nieprawości".
To tyle. Dajcie znać, co sądzicie i jak widzicie dalsze losy Alicji. Zachęcam też do wpadania do moich innych tekstów, czyli ,,Czarownicy znad Bełdan" i ,,Greków i Trojan" :)
Rozdział z dedykacją dla - dziękuję Ci za obecność i komentarze. Zapraszam Was serdecznie do jej opowiadania o Annie Cylejskiej, ja czytam już trzeci raz i nadal jestem zauroczona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top