Rozdział 34

DANI 

Rano przeciągam się, leżąc jeszcze w łóżku i jestem po raz pierwszy od długiego czasu wypoczęta. Sięgam po telefon i spoglądam na wyświetlacz, jest dziesiąta rano.

Zdziwiona, że Logan jeszcze mnie nie obudził, okręcam głowę w kierunku drzwi, są zamknięte. Nigdy ich nie zamykam, zawsze są w nocy otwarte szeroko, tak jak te od pokoju małego.

Zerkam jeszcze na stolik przy łóżku, gdzie dla pewności zawsze stoi elektroniczna niania, lecz nie ma jej. Zdenerwowana wyskakuję z łóżka i natychmiast biegnę do pokoju synka. Kiedy okazuje się, że nie ma go w kołysce, wypełnia mnie strach i gorycz, które są nie do opisania. Boże, jaka ze mnie matka, że nie upilnowałam własnego dziecka.

Moje oczy napełniają się łzami i zbiegam schodami, ledwo co widząc, tam staję jak wryta.

Słone krople, wydostają się na moją twarz jedna po drugiej. Zasłaniam usta dłońmi i zaczynam łkać i śmiać się jednocześnie, jak wariatka. Ulga i radość mieszają się ze złością.

Aiden siedzi rozłożony na kanapie, a ułożony brzuszkiem na jego klatce piersiowej, słodko śpi Logan. Blondyn przykłada palec wskazujący do ust, na znak, żebym była cicho. Serio? Jak on mógł mnie tak nastraszyć?

Podchodzę i przysiadam obok, trzęsącą się jeszcze z nerwów dłonią, głaszczę małego po ciemnej czuprynce.

— Zanim cokolwiek powiesz, chciałem, żebyś odpoczęła i przy okazji nadrabiam stracony czas, nie chciałem cię przestraszyć — szepce z miną niewiniątka.

Wiem, że mówi prawdę i pomimo, że przeżyłam tę chwilę grozy, nie jestem na niego zła, już nie.

— Skąd miałeś klucz? — pytam zaciekawiona, chyba nie ma jeszcze zdolności do włamywania.

— Podkradłem wczoraj Evie — odpowiada unosząc brwi, w oczekiwaniu na dalszy zestaw pytań.

No ja już nie mam mu na ten temat nic do powiedzenia, ale jak dziewczyna się zorientuje, to będzie miał ciepło.

Siedzimy tak dłuższą chwilę i wpatrujemy się w małego, jak w największy cud świata. Jak mam żałować, że kiedykolwiek coś nas łączyło, jeśli wynikiem tego jest właśnie on?

— Dani, jesteś tutaj szczęśliwa? — wypala nagle blondyn.

Właśnie. Coraz częściej sama zadaję sobie to pytanie. 

— Nie bardzo rozumiem, do czego dążysz — odpowiadam, zerkając na niego, po czym wracam do podziwiania naszego synka.

— Do tego, czy chcesz tu być już zawsze, a jeśli nie, to gdzie wolałabyś mieszkać. — I tu mnie ma.

— Tutaj mam to, czego chciałam, o czym marzyłam — odpowiadam, lecz czuję, jak bacznie mi się przygląda oczekując na jakieś ale, bo tak owe właśnie jest. — Chciałabym jednak mieszkać bliżej ojca i Grace, mieć z nimi lepszy kontakt, bo i tak wiele czasu zostało nam odebrane. Kocham Evę i jest bezdyskusyjnie moją siostrą, ale myślę, że nadszedł czas, żebym przestała we wszystkim musieć na nią liczyć. Zacząć dawać sobie radę sama. — Kolejne łzy zamazują mi ten doskonały obraz przed oczyma.

Aiden wstaje powoli, prosząc mnie, żebym na niego czekała i idzie z małym na górę. Po chwili wraca i sięgając po moje ręce, podrywa mnie do pozycji stojącej. Obejmuje moją twarz dłońmi. Wpatruję się wyczekująco, w jego piękne ciemnoniebieskie oczy wstrzymując oddech.

— Masz mnie Dani, całego popieprzonego mnie. — Bierze głęboki wdech, a jego oczy lśnią. O mój Boże czy on... — Przepraszam cię cholernie mocno, za wszystko co ci zrobiłem, za wszystko co cię spotkało i jeśli całe życie chodzenia za tobą na kolanach, wynagrodzi ci moje czyny, to będę to robił. Ale błagam cię, na wszystkie świętości, nie każ mi być tak blisko i jednocześnie mieć poczucie, że nie jesteś moja. Bo zajebiście cię kocham i nie zniosę dnia dłużej bez ciebie. — Opiera swoje czoło na moim. Oboje trzęsiemy się, on z determinacji, żeby w końcu usłyszeć, że mu wybaczam, a ja z żalu do wszystkich i wszystkiego, co wymusiło tę sytuację. — Zrobię cokolwiek zechcesz, ale nie każ mi egzystować bez ciebie, bo to tak jakbyś powiedziała, że mam żyć bez tlenu.

Przepafam. Wtulam się w niego i zaciskam ramiona na jego karku, pokazuję mu to, co chce wiedzieć, bo w tym momencie, nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. 

Odchyla się w końcu, żeby móc spojrzeć ponownie w moje oczy i mieć potwierdzenie, że jego prośba została spełniona. Uśmiechamy się do siebie zapłakani, po czym siada na na kanapie i wciąga mnie na swoje kolana. Wtulam twarz w zagłębienie jego szyi i siedzimy, ciesząc się sobą w ciszy, mając nadzieję, że wszystko co najgorsze za nami.

— Czy to, że chcę, żeby nasz syn spał jak najdłużej, czyni ze mnie złego ojca? — pyta poważnie.

— Nie Aiden, jesteś pod tym względem najlepszy — odpowiadam szczerze, bo tak jest. Wiem, że dla Logana zrobiłby wszystko. I odnośnie tego małego człowieczka, właśnie w tym momencie zaczyna płakać, więc zrywamy się i oboje do niego biegniemy.

***********

Resztę dnia spędzamy razem, choć nie jesteśmy bardzo otwarci od razu na rozmowy, na każdy temat. Będziemy musieli wszystko odbudowywać, małymi kroczkami. Wspólnie zajmujemy się Loganem i im bliżej końca dnia, tym więcej zastanawiam się czy pójdzie spać do swojego domku, czy będzie chciał zostać.

Wielkie jest moje zdziwienie, kiedy wieczorem Aiden mówi dobranoc, całuje mnie w czoło i wychodzi. Zmieszana jego zachowaniem idę pod prysznic i kładę się do łóżka. 

Leżę gapiąc się w gwiazdy, przez niezasłonięte okno, kiedy ktoś wchodzi do domu. Wiem, że to on wrócił. Kładzie się obok i przyciąga mnie plecami do swojej klatki piersiowej. Leżymy długi czas, kiedy całkiem ludzka potrzeba we mnie daje o sobie znać i zaczynam wiercić się, ocierając o niego.

W pewnym momencie, Aiden zaciska swoje ramiona wokół mnie, krępując moje ruchy. Zastanawiam się, co się stało z mężczyzną który jeszcze niedawno nie odpuściłby sobie takiej okazji.

— Uspokój się mała kusicielko i pozwól mi choć raz zrobić wszystko jak należy, bez tego i tak jestem na skraju wytrzymałości. — Chciałabym mu powiedzieć, żeby się biedak nie męczył i rozwiązał problem, ale wyszłabym chyba na bardzo zdesperowaną, co właściwie nie byłoby kłamstwem. — Nigdy nie zabrałem cię nawet na kolację — mówi nagle skruszony.

— I co w związku z tym? 

— To, że najpierw będzie kolacja, a potem cała reszta. — On chyba oszalał.

— Zadzwonię do lokalu, może jeszcze tam ktoś jest. Upichcą nam coś i podrzucą — oświadczam pewna siebie, lecz on zaczyna się śmiać z mojego genialnego pomysłu.

— Śpij kobieto, bo nie ręczę za siebie. — Łatwiej powiedzieć niż zrobić. To będzie długa noc.

*********

Rozdział w całości pisany na spontana, mam nadzieję, że się Wam spodoba.

Zapraszam Was też na pierwszy rozdział ,, Paxton's Lady'', który już jest. 

Pozdrawiam gorąco i całuję♥♥♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top