Rozdział 36
AIDEN
Wchodzę z chłopakami do tego cholernego, podrzędnego hotelu. Nasz świeżo upieczony, samozwańczy manager nie wiadomo gdzie jest. Gdyby się już nie pojawił, byłbym wdzięczny, ale złego diabli nie weźmie.
— JASNA CHOLERA, BOGOWIE GRECCY NA ZIEMIĘ ZSTĄPILI! — Donośny głos dziewczyny, przykuwa moją uwagę, lecz zanim mogę zlokalizować właścicielkę, podchodzi do nas jakiś facet, który okazuje się być właścicielem tego miejsca.
Z początku, jakby miał eksplodować ze złości, ale bierze się w garść i zaczyna nas witać, nie słucham tych wszystkich pierdół, bo nie jestem tu z własnej woli i najchętniej zawrócił bym, skręcił kark pieprzonemu Stevenowi i zakończył cały ten cyrk.
Kiedy gościu przestaje się produkować, podchodzimy do stanowiska recepcji, gdzie dwie dziewczyny zajmują się pierdołami, związanymi z naszym zameldowaniem.
Znudzony obserwuję jak blondynka, w międzyczasie spogląda na Drake'a, jakby miała ochotę zgwałcić go tu i teraz. Chociaż nie tak bym to nazwał, bo chłopak nie miałby nic przeciwko.
Spoglądam w stronę szatynki. Dziewczyna nerwowo zajmuje się robotą, zerkając spod kaskady opadających, ciemnych włosów na swojego szefa.
W pewnym momencie podnosi głowę, jej wzrok przez ułamek sekundy pada na mnie. Nic od tej pory do mnie nie dociera, idę za chłopakami w stronę pokoi, jak w amoku.
Pół godziny później, Marcus rwie się, żeby pozwiedzać to miejsce, nie mam nic przeciwko, bo chcę znowu zobaczyć dziewczynę z recepcji.
Chwilę później dochodzimy do stanowiska dziewczyn, Marcus zaczyna swoje głupie wywody, kiedy szatynka się z nim wita i nie wytrzymuję.
— Zamknij się Marcus. — Staram się opanować rozdrażnienie spowodowane, jego zachowaniem, co zwraca w końcu jej uwagę.
Podaję jej dłoń na przywitanie i... BUM! Jakie jest pieprzone prawdopodobieństwo, że spogląda się na kogoś pierwszy raz i serce zaczyna szaleć, kiedy już dotkniesz tej osoby, umysł podpowiada, że to jest właśnie TA, a przed oczyma pojawia się wspólna przyszłość?
Szczerzę się jak debil i zatapiam w tych szarych tęczówkach. Jedna myśl wiruje w mojej głowie. Ona jest moja. To moja dziewczyna.
Z ucieczki we wspomnienia, przed bólem rozrywającym klatkę piersiową, wyrywają mnie czyjeś głosy. Unoszę głowę i mrugam kilka razy ociężałymi, napuchniętymi powiekami.
Zapłakana Eva, Marcus, Drake i moi rodzice, rozmawiają z Woodsem. Nie robię sobie kłopotu ze wstawaniem z krzesła. W tym momencie nie chcę z nikim rozmawiać, chyba, że wyjdzie w końcu jakiś lekarz i powie, co się dzieje z Dani.
Schylam z powrotem głowę i chowam w dłoniach. Ktoś po chwili siada obok.
— Aiden, nie umieścił bym własnej córki w byle jakiej klinice, jest tu w rękach najlepszych możliwych lekarzy. Zajmuje się nią mój bardzo dobry znajomy, wszystko będzie dobrze. — Próby Woodsa, aby mnie uspokoić, na nic się zdają i tylko przynoszą odwrotny efekt.
— Nie mogę tego kurwa dłużej znieść! — Wybucham po raz kolejny, wykrzykując w dłonie swój żal. Prostuję się, tył głowy opieram o ścianę i spotykam się z kilkoma parami oczu. Wszystkie wyrażają żal, współczucie.
Spoglądam na otwierające się drzwi po lewej stronie korytarza. Kiedy pojawia się lekarz, podrywam się na równe nogi i szybko do niego podchodzę. Woods staje obok i widząc, jak się trzęsę, kładzie rękę na moim ramieniu, dając znak, że mam się opanować.
Facet uśmiecha się do nas na przemian, a ja zaciskam dłonie w pięści, niech już mówi, bo tu kurwa zwariuję.
— Więc, cała sytuacja ma się dużo lepiej, niż wyglądało w rzeczywistości i możecie oddychać swobodnie... — Nie muszę słuchać, co mówi dalej, chcę zobaczyć na własne oczy, że wszystko jest okej.
— Muszę ją zobaczyć, teraz! — żądam i nie obchodzi mnie, czy facet stanie na uszach, ale muszę przy niej już być.
Woods w lepszym już humorze, tłumaczy, że nie odpuszczę i po chwili przychodzi pielęgniarka. Kobieta prowadzi mnie korytarzami, staje przed wejściem do jednego z pokoi prywatnych i otwiera drzwi, uśmiechając się pokrzepiająco.
Kiedy przekraczam próg, od razu mój wzrok pada na łóżko. Ignoruję hałaśliwą maszynę i wszystkie inne pierdoły.
Widzę tylko ją. Leży w bezruchu, jej klatka piersiowa unosi się miarowo. Jej cera idealnie opalona, teraz jest tak blada, że nieomal zlewa się z białą pościelą.
Żyje, moje kochanie żyje.
Podchodzę bliżej, trzęsącą dłonią gładzę delikatnie jej policzek. Oglądam się na sekundę do wejścia. Pielęgniarka już wyszła, siadam więc przy łóżku. Wyjdę stąd tylko z nią.
************
Słyszę jej zachrypnięty delikatny głos. Cholera, musiałem zasnąć, podrywam głowę do góry i napotykam jej smutny wzrok.
— Tak — mówi słabo. Marszczę brwi nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
— Co tak, kochanie? — pytam, starając się ignorować ból, spowodowany jej stanem.
— Tak, zgadzam się być twoją przez całą wieczność. Jeśli oczywiście zechcesz mnie jeszcze w takim stanie. — Dociera do mnie dopiero, że nie zdążyła odpowiedzieć na moje oświadczyny.
— Po pierwsze, w zdrowiu i chorobie, moja dziewczyno. Po drugie, innej odpowiedzi nie zaakceptowałbym. Miałem plan B. — Chwytam jej dłoń i delikatnie całuję.
— Pewnie nie chcę wiedzieć, co uknułeś? — Kręcę głową na jej pytanie. Oj, nie chciałaby. Nagle poważnieję, nawet nie zapytałem się jak się czuje i czy chce wody, a tym bardziej powinienem chyba dać znać lekarzowi, ze się obudziła.
— Lekarz i tata byli, kiedy spałeś. Nie kazałam cię budzić, wszystko jest w porządku Aiden.— Dani, jakby czytała w moich myślach, śmieje się cicho, po czym krzywi, jakby ją coś zabolało. Kiedy zaczynam panikować, kłamie że wszystko jest w porządku, a ja nie chcę naciskać i porzucam temat.
Nie naruszam też tematu tej suki, która ją skrzywdziła, nawet nie wiem, co się z nią stało. Niewiele w ogóle pamiętam od momentu całego zdarzenia. Wiem tylko, że siłą byłem odciągnięty od mojej dziewczyny, żeby ktoś mógł się nią zająć. Kiedy Dani będzie gotowa i zechce na ten temat porozmawiać to jej wszystko opowiem.
**************
DANI
Wreszcie po kilku dniach dostałam wypis z kliniki i mogę wrócić do domu. Przez kilka dni pobytu, cały tabun odwiedzających nie pozwalał mi się nudzić. Pojawili się Drake i Marcus, za którymi się stęskniłam, ale największym zaskoczeniem dla mnie, było przybycie rodziców Aidena. Jego mama, starsza wersja Ashley, szczerze wyznała, jak żałuje, że była zapatrzona w pieniądze, tym samym tracąc własne dzieci.
Jeśli oni jej wybaczyli, to dlaczego nie miałabym ja, tym bardziej, kiedy wyznała, że mogę na nią liczyć w każdym momencie i chce być aktywna w życiu Logana. To wyznanie mnie ucieszyło, ale i zasmuciło.
Dlaczego moja własna matka chciała mnie zabić? Wiedząc, jakie to szczęście, kiedy możesz być matką, nigdy tego nie zrozumiem, bo dla mojego synka zrobiłabym wszystko, żeby tylko go uszczęśliwić, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
Kiedy jestem gotowa do wyjścia, Aiden zakłada na palec serdeczny lewej ręki przepiękny pierścień, drobne diamenciki, układające się w półkulę. Nie jest on nowy, ale czuję jakbym nosiła coś bezcennego. Bo tak jest, należał on do babci Aidena i jest to podobno jedna z rzeczy, którą musiał załatwić w ciągu miesiąca, kiedy wyjechał.
**********
Uradowana, widząc już wjazd na posesję domu ojca, krzywię się, kiedy przejeżdżamy obok i za chwilę kierowca skręca w bramę tuż za nim.
— To nie ten dom, Aiden — oświadczam poddenerwowana, bo chcę już do mojego synka.
— To ten dom, nasz dom, moja dziewczyno — Odpowiada blondyn z błyskiem w oku oczekując na moją reakcję. Kilka razy mój wzrok przeskakuje z niego na wyłaniający się przed nami ogromny, piękny budynek i słowa więzną mi w gardle. — Jeśli ci się nie spodoba, nie musimy tu mieszkać, pójdę za tobą wszędzie, ale chciałaś być blisko ojca, więc spełniłem twoje marzenie.
Podjeżdżamy pod wejście, z zachwytem rozglądam się na piękne zielone otoczenie. Po chwili opuszczamy pojazd i Aiden bierze mnie na ręce wnosząc do środka, gdzie stoi Grace, trzymająca Logana.
Witam się zapłakana z radości i jest mi przykro, że nie mogę go wziąć na ręce i należycie przytulić, ale moja gojąca się rana, daje jeszcze o sobie znać.
— Nareszcie, macie pół godziny spóźnienia i ksiądz już się niecierpliwi. — Patrzę na psioczącą Evę, która wparowała do pomieszczenia i gada jakieś głupoty. Zerkam na Aidena, który szczerzy się do mnie podejrzanie.
— Jaki ksiądz?
— Za chwilę moja dziewczyno, zostaniesz moją żoną.
**********
Nie miałam czasu napisać tego rozdziału, ale udało się. Następny prawdopodobnie będzie ostatni, bo nie chcę przeciągać. Chociaż nie wiadomo, co w tej mojej głowie znowu się pojawi.
Dziękuję za głosy i komentarze, są ogromnie motywujące. Pozdrawiam i całuję♥♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top