Część 40

Asa

Kolejny mężczyzna pada od naszych strzałów, ale gdy patrzę na Kris, który trzyma się za ramię, zdaję sobie sprawę, że on także oberwał. Zbliżam się do niego i oceniam jego obrażenia.

– Nic mi nie jest. Ruszajmy na przód.

– Jesteś ranny, zostań, osłaniaj mnie.

– Asa do cholery! Sam nie idziesz!

– Zrobisz, jak każę Mitchell.

– Pierdol się Asa, już dla ciebie nie pracuję. Idę po swoją chrześniaczkę i twojego zięcia.

– Przestaniesz w końcu?

Kris tylko się uśmiecha, mimo że rana musi sprawiać mu ból. Uparty Teksańczyk! Co mnie podkusiło, aby trzydzieści lat temu zaprzyjaźnić się z nim.

Idę w stronę wejścia do kamienicy. Odciągając oprychów Dario, zrobiliśmy zajebiście idealne koło między krzewami i małymi oczkami wodnymi. Nie widzę ostatniego napastnika, przynajmniej wydaje mi się, że został tylko jeden na posterunku. I wtedy słyszę charakterystyczny dźwięk naciągnięcia spustu. Tuż przy moim pieprzonym uchu.

– Rozpierdolę cię.

– Kolego, wiesz do kogo celujesz?

– Tak kurwa, wiem do kogo celuję.

– No to zdajesz sobie sprawę, że masz przejebane chłopie.

– Nie sądzę, a teraz...

Koleś nie kończy zdania, tylko pada na ziemię z kulką we łbie.

– A nie mówiłem? – pytam martwego idiotę. Obracam się i wtedy widzę zdyszanego Krisa, patrzącego z przerażeniem na kolesia, leżącego u mych stóp. – Pięknie go załatwiłeś Mitchell.

– Ale to nie ja Asa.

– Więc kto?

Kolejny dźwięk naładowanego magazynku. Obaj odwracamy się w stronę kamiennej ścieżki, która prowadzi przez cały ogród botaniczny. W poświacie księżyca dostrzegamy tylko zarys ciemnej postaci. Zarówno ja, jak i mój przyjaciel celujemy w tajemniczego mężczyznę. Gdy się do nas zbliża i widzę jego twarz, nie rozpoznaję młodego kolesia.

– Spokojnie panowie. Jestem po waszej stronie. Chyba to nawet udowodniłem.

– Kim jesteś? – pytam, nadal celując w nieznajomego.

– Mówią na mnie Misha. Przysłał mnie pan Nawczenko. Miałem pana strzec.

– Strzec?

– Tak. Można powiedzieć, że jestem panem aniołem stróżem. Pan Nawczenko prosił, abym pana pilnował i wkroczył, gdyby zrobiło się gorąco. I jak widzę, tak właśnie się stało.

Po tych słowach unosi rękę do góry i wskazuje na coś palcem. Podążam wzrokiem we wskazanym kierunku i dopiero wtedy widzę dym, wydobywający się z górnej części kamienicy.

– Eva!

Przestaję celować w chłopaka i ruszam prędko do kamienicy. Wiem, że Kris będzie tuż za mną. Jednak już na pierwszym piętrze dym jest zbyt gęsty, by coś zobaczyć. Zaczynamy się dusić, aż w końcu Kris łapie mnie za rękaw koszuli i ciągnie na dół. Próbuję się uwolnić, ale praktycznie nie mam czym oddychać. Wybiegamy z kamienicy, łapiąc łapczywie świeże powietrze. W oddali słyszę dźwięk syren straży pożarnej.

– Sprawdźmy na tyłach – mówi Kris i uznaję to za najlepszą opcję, jaką aktualnie mamy. Gdy biegniemy w wyznaczonym kierunku, jeszcze zerkam na ścieżkę, ale nie widzę już Mishy.

Na naszej drodze napotykamy mur, obrośnięty winoroślami. Zaczynam się wspinać, a gdy spoglądam na Krisa, widzę , że ma problem ze względu na ranę postrzałową. Jego cała prawa ręka pokryta jest krwią, ale nadal wspina się po murze. Pierwszy przeskakuję na drugą stronę. Mała, ciemna uliczka pasuje do zaniedbanej dzielnicy na uboczu miasta. I wtedy dostrzegam dwa ciała, leżące na kamiennej posadzce. Podbiegam i gdy widzę, że to Eva i Jason, padam na kolana, po czym sprawdzam, czy żyją. Eva otwiera oczy i od razu zaczyna kaszleć, więc pomagam jej usiąść, aby lepiej jej się oddychało.

– Już dobrze córeczko, już dobrze.

– Tata? Ale...

Zdaję sobie sprawę, że Dario podzielił się z nią szczęśliwą dla niego nowiną, dotyczącą mojej śmierci. Jednak nie czas na wyjaśnienia. Sprawdzam Jason, który także jest ranny.

U boku Evy pojawia się Kris, który obejmuje ją, po czym oboje patrzą, jak próbuję ratować chłopaka. Jeśli ktoś kilka tygodni temu powiedziałby mi, że będę przeprowadzać metodą usta– usta akcję ratunkową na chłopaku mojej córki, uznałbym, że oszalał. Nawet zażartowałbym, że może się udusić i tym samym pozbędę się problemu. A jednak ratuję Jasona i mam cholerną nadzieję, że mi się to uda. Nie tylko ze względu na Evę, nie tylko ze względu na Antona i Allie. Cholera, lubię chłopaka.

W końcu porusza się, więc odsuwam się, dając mu tym samym swobodę. Najpierw kaszle, potem oddycha ciężko, aż w końcu otwiera oczy. Pomagam mu zająć pozycję siedzącą i dla poprawy klepię go po plecach, by chłopskim sposobem oczyścić jego płuca. Będą potrzebować pomocy medycznej, ale w tej chwili dziękuję w duchu Bogu za to, że ich jeszcze nie wezwał do siebie.

Eva wyrywa się z objęć swojego wujka i przysuwa się do Jasona. Obejmuje go ostrożnie, pamiętając o ranie. I wtedy słyszę, co mówi.

– Kocham cię Jason. Bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też kocham Evo. Bardziej, niż sobie to wyobrażasz. Bardziej niż sam sobie to wyobrażałem.

Obserwuję tę dwójkę...z jebaną czułością. Nawet nie kontroluję uśmiechu, który wypływa na mojej twarzy. Oczywiście nie omieszkał mi wytknąć to Kris.

– Będzie ślub, jak nic. Zostaniesz teściem, a potem dziadkiem.

Patrzę morderczym wzrokiem na rozbawionego przyjaciela. Eva i Jason także słyszeli jego słowa, ale spoglądają na mnie. Oboje się uśmiechają, a ja moją radość tracę. I wtedy przypominam sobie o skurwielu, który porwał moją córkę. Wstaję, po czym ruszam w stronę uliczki.

– Asa, poczekaj!

– Tato, on ma broń!

Nie słucham ich, nie odpuszczę temu gnojkowi. Nie coś takiego. Nie, kiedy jestem bossem włoskiej mafii. Ja nie wybaczam zdrady.

Słyszę kroki za sobą i wiem, że to Kris. On zawsze stoi u mego boku, nawet jeśli nie należy do organizacji. Na końcu uliczki dostrzegam zaparkowany w ciemności samochód. Zbliżając się, celuję bronią w auto. Drzwi od strony pojazdu otwierają się. W pełnej gotowości, czekam na Dario. Jednak to nie on wychodzi z auta.

– Misha?

Przytakuje i bez słowa podchodzi do bagażnika. Otwiera go, a w środku leży nieprzytomny skurwiel, odpowiedzialny za całe zamieszanie.

– Pomyślałem, że jeszcze raz pomogę panie Coletti.

I jak nie uśmiechnąć się do tego człowieka? No kurwa nie da się. Nawczenko dobrze się spisał. Zatrudnił profesjonalnego anioła stróża.

***

Eva

Trafiliśmy do placówki medycznej, gdzie od lat pracuje ciocia Allie. Po zatruci dymem, którego nawdychaliśmy się podczas pożaru w kamienicy, była konieczna hospitalizacja. Do tego Jason został postrzelony w ramię. Na szczęście kula przeszła na wylot i nie wyrządziła większych szkód.

Wujek Kris także trafił na oddział z podobnymi obrażeniami. On jednak miał operację i nieco dłużej pozostanie na oddziale.

Nie wiem, jakim cudem nasze rodziny przybyły do szpitala przed nami. Zakładam, że mama siedziała jak na szpilkach, czekając na wieści od taty, a gdy mnie w końcu zobaczyła, totalnie się rozkleiła. Co ja mówię, wszyscy płakali, nawet Enrico, o co nigdy bym go nie podejrzewała.

Ciocia Julia, wraz z Oliwią i Lilly, także były emocjonalnie rozwalone, gdy ujrzały zakrwawionego wujka. Próbował przekonać je, że wszystko w porządku, ale kobieca histeria opanowała szpitalny korytarz.

Siedzieliśmy w sali, gdzie podawano nam tlen, gdy do pokoju wkroczył mój tata. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach, co źle zinterpretował. Przytulił mnie, obiecując, że już nigdy nikt mnie nie skrzywdzi. Mój płacz był jednak spowodowany zupełnie czymś innym. Nie strachem przed zagrożeniem, lecz ulgą, że widzę go żywego. Przez chwilę, za sprawą popieprzonego Dario, myślałam, że zginął. Nie trwała ona długo, ale i tak złamała mi serce.

Ciocia Allison zabrała Jasona na opatrzenie rany, a ja zostałam z rodzicami sama. Nagle do pomieszczenia wkroczyła Amelia. Ponownie w moich oczach pojawiły się łzy. Wyciągnęłam w jej stronę ręce, po czym moja przyjaciółka padła mi w ramiona. Płakałyśmy, śmiałyśmy się i potem znowu ryczałyśmy. Nagle poczułam wokół siebie kolejną parę rąk. Gdy uniosłam głowę, zauważyłam blond czuprynę Lilly. Grupowy uścisk był zdecydowanie konieczny w tym momencie. Potrzebowałam tego.

Rodzice postanowili zostawić nas same. Wyszli z sali, a ja mogłam opowiedzieć o swoich strasznych doświadczeniach. Amelia także miała wiele do zrelacjonowania, choć widziałam, że nadal jest w szoku. W trakcie rozmowy, a raczej przesłuchania Lilly, moją uwagę przykuł widok zza uchylonych drzwi. U boku mojego taty pojawił się wuja Anton.

Anton

Tyle razy rozmawialiśmy na temat interesów, ale także na tematy prywatne. Nasze rodziny nie łączy tylko sojusz, lecz przyjaźń. I pomyśleć, że o mało co, to wszystko nie zostało zniszczone. Gdyby nie plan Jasona, nie wiem co by się z nami stało. Widmo prawdziwego pojedynku z przyjacielem nie mieścił mi się w głowie, a jednak zostałem zmuszony rozważyć taką opcję. Czy zrobiłbym to? Czy poświęcił bym życie Asy dla Amelii? Prawda jest okrutna, jest haniebna, ale tak, ratowałbym córkę, poświęciłbym przyjaciela.

Jedyną pocieszającą myślą w tej chwili jest to, że on zrobiłby dokładnie to samo. Czy mam do niego pretensję? Nie, absolutnie nie. Mam nadzieję, że on myśli podobnie.

I mimo, że byłem postawiony w patowej sytuacji, ciężko mi spojrzeć w oczy człowieka, którego miałem zabić. Gdy w końcu to robię, widzę ten sam wstyd wpisany na jego twarzy.

– Asa...

– Nie ma o czym mówić Anton. Obaj byliśmy gotowi zrobić dokładnie to samo.

– Tak, masz rację.

Wyciągam dłoń w stronę przyjaciela. Ujmuje ją mocno, ale na tym nie poprzestaje. Przyciąga mnie do uścisku. Klepie mnie po plecach, a gdy odsuwa się ode mnie, na jego twarzy wypływa łagodny uśmiech.

– Twój syn wykazał się nie tylko sprytem, ale także prawdziwym męstwem. Był odważny, ale nie potrafi wykonywać poleceń Anton. Niech lepiej zostanie przy swoim zawodzie.

Pierwszy raz od czasu porwania dziewczyn, śmieję się głośno. Ale moje oczy i tak szczypią, co zwiastuje łzy. Dla mnie to znak, że muszę oddalić się od Włocha. Jak go znam, do końca mych dni wypominałby mi chwilę słabości.

***

Kilka godzin później

Asa

Wchodzę do jednej z naszych kryjówek i od razu zauważam naszego więźnia, przywiązanego do krzesła. Dragon przytakuje z uśmiechem, gdy mnie widzi, a kiedy podchodzę bliżej, zauważam, że Dario nadal jest nieprzytomny.

– Chłopaki nadal w szoku? – pyta, po czym wyciągam z kieszeni paczkę marlboro i częstuję mojego szefa ochrony. Zapalam pierwszy, a następnie przysuwam płomień z zapalniczki w stronę starego kompana.

– Nadal przetwarzają. Kiedy wysiadł szef z samochodu, niektórzy zbledli. Jeszcze nigdy nie panowała taka cisza na placu.

– Myślisz, że mają mi za złe to małe oszustwo?

– Czy ja wiem, czy takie małe? – pyta rozbawiony, ja także się uśmiecham w odpowiedzi. – A jak Eva? Wszystko dobrze?

– Tak, musi zostać jeszcze w szpitalu, ale ma najlepszą opiekę.

– To dobrze, martwiłem się.

– Wiem Dragon.

– Pamiętam, jak była mała i ciągle za mną chodziła. Kiedy zapytałem dlaczego to robi, odpowiedziała, że śniłem jej się i byłem chory w tym śnie. Pięciolatka postanowiła mnie pilnować – mówi, jednocześnie śmiejąc się, a ja czuję coś na kształt wzruszenia. Kurwa, starzeję się.

– Jest już bezpieczna i...

Nie kończę zdania, ponieważ nasz gość zaczyna wiercić się na krześle. Obaj patrzymy na Dario, który odchyla głowę do tyłu, ukazując piękne rozcięcie w lewym rogu na czole. Misha, człowiek Antona, dobrze się sprawił. Nie mam pojęcia skąd on go wytrzasnął, ale widać że to profesjonalista. Nawet nie zauważyłem, kiedy się ulotnił. Po prostu zniknął, zanim zdążyłem mu podziękować.

Dragon staje naprzeciwko siedzącego chłopaka, pochyla się, a potem klepie go po policzku, aby odzyskał przytomność. Ja stoję z boku, w ciemnościach i obserwuję.

Otwiera powoli oczy, a gdy zauważa Dragona przez chwilę jest zdezorientowany.

– Dragon? Co się dzieje? Trzeba uratować Evę...pożar...przyjechałem i...

– I kłamiesz skurwielu – kończy jego wypowiedź mój szef ochrony.

– Nie, ja...ja chciałem ją uratować. Asa nie żyje...chciałem pomóc...

– Mowa o mnie? – odzywam się, po czym staję obok Dragona. Ten odsuwa się, więc mam całą uwagę Dario. Jego mina jest bezcenna, jakby właśnie doznał szoku.

– O Boże, ty żyjesz. Całe szczęście, Boże jak dobrze...

– Eva przeżyła, Jason także, więc możesz skończyć tę szopkę. Wszystko wiem. A tak naprawdę, to Jason wpadł na pomysł, że możesz mieć coś wspólnego z porwaniem dziewczyn. Dlatego pozwoliłem ci myśleć, że wygrałeś. Dlatego upozorowałem własną śmierć.

– Ale...

– Dragon? Jak nazywamy człowieka, który postępuje jak Dario?– zwracam się do przyjaciela, który z nienawiścią przygląda się więźniowi.

– Pieprzonym ścierwem – odpowiada niskim głosem.

– No tak, ale chodzi mi o bardziej wyszukane nazewnictwo.

– Pieprzonym zdrajcą.

– Dokładnie! – mówię triumfalnie i chyba zbyt radośnie. Wracam spojrzeniem do De Matteis'a, który obdarza mnie wściekłym spojrzeniem. – Jesteś pieprzonym zdrajcą Dario, a wiesz jak w naszych kręgach traktujemy zdrajców.

– Mój ojciec mnie pomści.

– Nie, nie zrobi tego. Widzisz, oficjalnie zabije cię Luciano. Tak ma na imię twój wspólnik prawda? Ten sam Luciano, który zagrażał twojemu życiu, ten sam Luciano, przed którym ukrył cię ojciec.

– Nie uwierzy w to...

– Nie? Przecież dlatego tutaj przyjechałeś. Podpadłeś temu psycholowi i ojciec wysłał cię do mnie. Oczywiście chodziło także o utemperowanie twojego charakteru, ale przede wszystkim chciał cię chronić. Tylko, że Emilio nie ma pojęcia o twoim układzie z Luciano. A wszystko to wiem od Evy. Tak bardzo chciałeś jej zaimponować, że zdradziłeś każdy szczegół swojego planu. Pewność siebie jest dobrą cechą w naszym zawodzie, ale butność i brak pokory sprowadza na manowce.

– Luciano wyzna prawdę ojcu. Zorientuje się, że to ty mnie zabiłeś.

– Luciano nie zdąży skontaktować się z Emilio. Już nad tym pracuję. – Dario zamyka oczy i ciężko przełyka ślinę. Musi zdawać sobie sprawę, że nie ma szans na przeżycie. Nie po czymś takim. Aż tak głupi nie jest, by żyć nierealną nadzieją. – Nie rozumiem jednego...

– Czego nie rozumiesz Coletti? – pyta, znów patrząc mi prosto w oczy.

– Po co to wszystko. Tak, Eva opowiedziała wszystko ze szczegółami co jej zdradziłeś, ale i tak tego nie pojmuję. Znasz mnie całe życie, przyjaźnię się z twoim ojcem, nawet chciałem ci pomóc, ochronić i tak się odwdzięczasz. Rozumiem ambicje, sam ją posiadam, ale...– Zatrzymuję swoją wypowiedź, bo jest mi cholernie trudno, gdy wracają do mnie wspomnienia sprzed lat, gdy dzieciaki były małe i razem się bawili. Dario był dobrym chłopcem, więc co się stało? – Żałuję chłopcze, że taką drogą podążyłeś. Kiedy przyjechałeś do Nowego Jorku, od razu zauważyłem, że jesteś porywczy i krnąbrny. Nie przeszkadzało mi to tak bardzo. Nie tylko ze względu na Emilio. W jakimś sensie widziałem w tobie własne odbicie sprzed wielu, wielu lat. Popełniałem błędy, było ich naprawdę sporo. Jednak nigdy nie zrobiłem czegoś takiego, jak ty. Wiedziałem, czym jest lojalność i jej się trzymałem.

– Od dawna interesuję się strukturami organizacji. Wiem, że to nie ty miałeś zająć miejsce po Alberto. Zakładam, że w jakiś sposób zmusiłeś sprzymierzeńców ojca, aby zagłosowali na ciebie. Dowiedziałem się także, że Rafael Mangano, ojciec twojej żony, zginął w tajemniczych okolicznościach. Nie mów, że jesteś lepszy ode mnie Asa.

– Nie twierdzę, że jestem czysty jak łza, ale znasz tylko suche fakty. Nie wiesz, co się działo ponad dwadzieścia lat temu i nigdy nie zrozumiesz moich decyzji. Nie zabijam z chęci posiadania władzy, potrafię znaleźć inne rozwiązania, by ją utrzymać. Zabijam, gdy ktoś zagraża osobom, które kocham i szanuję. Ty jesteś takim zagrożeniem, z własnej woli dałeś mi powód, aby cię zlikwidować.

Dario mierzy mnie ostrym spojrzeniem, ale dostrzegam w nim także uzasadniony strach. Wyciągam rękę w stronę Dragona, który momentalnie podaje mi broń. Wymierzam w chłopaka, który nadal patrzy mi prosto w oczy. Przykładam lufę pistoletu do jego czoła i ponownie czuję zawahanie. Po co to zrobiłeś Dario? Po co skazałeś się na śmierć? Co z twoim ojcem? Jak mu spojrzę w oczy?

Chłopak widzi moje zawahanie, ale nie odzywa się. Czeka, aż pociągnę za spust. A może liczy na łaskę? Pewnie zdaje sobie sprawę z więzi, która stworzyła się między naszymi rodzinami. Czy to wpłynie na moją decyzję? Ale przecież chciał wywołać wojnę między przyjaciółmi, mieliśmy się pozabijać, a do tego uprowadził dziewczyny! Chciał zabić Evę, moje dziecko!

Nagle czuję na ramieniu dłoń Dragona. Obracam głowę w jego stronę i widzę delikatny uśmiech na jego twarzy. Klepie mnie po plecach, po czym wyciąga w moją stronę dłoń, sugerując abym oddał mu broń. Dokładanie tak samo, jak ja przed chwilą to uczyniłem w jego kierunku.

– Szef już zrobił swoje, ja to dokończę – mówi spokojnie, po czym zerka na Dario. Ja również wracam spojrzeniem do chłopaka. Ciężko zabić kogoś, kogo znało się tyle lat. Kto dorastał na twoich oczach, kto siadał z tobą przy jednym stole, kto jest synem dobrego przyjaciela.

W końcu opuszczam broń, a potem oddaję ją Dragonowi. Dario uchyla usta ze zdziwienia, jakby właśnie zrozumiał, że przegrał ostatnią rundę.

Kładę dłoń na ramieniu chłopaka i ze łzami w oczach ostatni raz patrzę na niego. Następnie ruszam w stronę wyjścia.

– Coletti! Zatrzymaj się! Możemy się dogadać! Nie rób tego, słyszysz?! Mój ojciec nigdy ci tego nie wybaczy! Rozpętasz wojnę! Wracaj!

Krzyki Dario towarzyszą mi do samego wyjścia. Kiedy zamykam za sobą metalowe drzwi, przystaję przy nich na moment. W końcu słyszę dźwięk wypalonej broni. Wychodzę na zewnątrz, zaciągam się świeżym powietrzem i patrzę w bezchmurne niebo. Jest wczesny poranek, większość ludzi właśnie szykuje się do pracy, myśli nad obowiązkami dnia dzisiejszego. Może ktoś właśnie dzwoni do znajomych z zapytaniem, czy później się zobaczą. Ktoś wchodzi do metra, ktoś kupuje poranną gazetę, ktoś pije kawę, ktoś odprowadza dzieci do szkoły.

Ja w tej chwili myślę o Emilio i o tym co będzie dalej. Muszę poczekać na wieści z Mediolanu. Gdy tylko Luciano przestanie mi zagrażać, będę musiał powiadomić przyjaciela o śmierci jego jedynego syna. Czy mam wyrzuty sumienia? Tak, zdecydowanie je mam. I choć Dario zasłużył sobie na mój gniew, na moją zemstę, to nadal jestem bezpośrednim powodem przyszłego bólu Emilio. Bólu, który będzie go rozrywać do końca jego życia. Bólu, który nigdy nie zniknie. 

💔💔💔

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top