Wujek Bobby

  Wskazówki starego zegara pokazały czternastą dwadzieścia i Bobby uznał, że pora przyszykować sobie coś do zjedzenia. Zwłaszcza, że zaczęło mu już burczeć w brzuchu.
Był sierpniowy dzień, rozgrzany jak karoserie samochodów porzuconych na złomowisku i suchy jak piasek niesiony gorącym wiatrem. Upalne powietrze oblepiało spocone ciało Bobby'ego, a w żołądku ciążyły trzy zimne piwa i mrożona herbata z lodem. Wysłużony wentylator szumiał głośno, mieląc ciężkie powietrze i rozdmuchując drobinki pyłu. W dużym pokoju pachniało starym drewnem i zakurzonymi książkami. Bobby miał wrażenie, że wszystko wokół jest stare i przesycone kurzem. Zupełnie jak on sam.
Westchnął, czując nagłe znużenie. Nie od upału – to swoją drogą, ale jakby z dna serca...
Telefony milczały. John razem z chłopcami znowu byli na polowaniu. W tej chwili, tkwili pewnie w jakimś tanim, brudnawym motelu, czekając na wieczór i ochłodzenie. Chyba, że pojechali aż pod granicę z Kanadą...
Doprawdy, John mógłby częściej dzwonić, spytać co słychać, pogadać. Nie zamykać się w skorupie udręczenia i gniewu. Te złe emocje nie służą ani Johnowi, ani jego synom.
Bobby zaczął szykować kanapkę z bekonem - na ciepło zrobi sobie co nieco dopiero, kiedy się ochłodzi,
czyli późnym wieczorem.
Staroświecki zegar w kącie tykał miarowo, wentylator szumiał, w siatce na oknie utkwiła zabłąkana mucha, a Bobby jadł lunch przy zawalonym szpargałami i papierzyskami stole, czytając japońskie legendy o duchach w oryginale. Ilustracje z pokrytą śniegiem Fujijamą działały na niego dziwnie kojąco. W tej chwili zgodziłby się nawet na odwiedziny dowolnej zjawy – bo tam, gdzie duch, tam chłodniej. A tak, na pociechę zostawało mu tylko kolejne zimne piwo.
Być może, John niedługo wpadnie. Pogadają, wypiją, posprzeczają się trochę - jak zwykle. Potem gnany zwyczajowym niepokojem Winchester, znowu wyruszy na kilka dni w trasę, zostawiając mu pod opieką swoich synów. Spokojnego, ale dociekliwego Sammy'ego i energicznego, gadatliwego, spragnionego uwagi, Deana. Dobrze jest słyszeć ich chłopięce głosy, mówiące do niego- wujku.
Bobby pozwoli im buszować po złomowisku, szperać w starych rzeczach i książkach.
Puści im ulubione seriale, przygotuje porządny, domowy obiad – tak jak potrafi najlepiej, przekarmi słodyczami i co dnia pograją w bejsbol, karty i planszówki.
Tak, to bardzo dobry pomysł. Myśl o synach Johna ogrzewa mu stare, zakurzone serce. Jakby i tak nie było mu za gorąco.
Zje kanapkę i zadzwoni do Johna.   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top