1.

Londyn
3 Grudnia 1889 rok,południe

Młody detektyw Kirkland jak zwykle siedział w biurze przeglądając stare urywki gazet.To było dla niego żmudne, nie dostał żadnego zgłoszenia od miesiąca.Kiedy wreszcie coś zacznie się dziać?Te pytanie zadawał sobie zawsze w samotności.
Nie miał nikogo, jego synowie przec-
   
Nagle z jego własnych myśli wytrącił go nagły dzwięk dzwonka nad drzwiami.Do środka weszła kobieta, na oko 48 lat.Podbiegła do biurka Arthura cała zapłakana.
-Pan detektyw Kirkland..?Proszę, pomóż mi!Zapłacę ile chcesz!Pomóż mi.. Proszę.. -powiedziała zapłakanym głosem.Kirkland wiedział, że nareszcie będzie coś do roboty.Wreszcie wyjdzie z tej nudnej rutyny.
  -Tak,Kirkland do usług.Co się stało?-odpowiedział ze spokojem w głosie.
  -M-moja córka..Zaginęła przeszło 6 dni temu!Pokłóciłyśmy się z nią..Nie chciała wyjść za mąż.Wie pan..Bieda i te sprawy..Kiedy finalnie się zgodziła,nie przyszła na ślub!Myślałam,że to taki mały bunt..Ale nadal nie wróciła-powiedziała kobieta.
 
-Rozumiem.-Arthur zapisał datę zaginięcia dziewczyny.-Proszę powie mi pani,jak nazywała się córka i jej narzeczony?I jeszcze proszę podać jej wygląd i dane osobowe.
 
-T-tak..Więc,ona nazywa się Cassady.. Cassady Blackwell,jej narzeczony to William Sparrow.Ma długie czarne włosy,zielone oczy i zaokrąglony nos..
  -Mhm,rozumiem..A wiek?Jakieś cechy charakterystyczne?-zapytał.
  -D-dwadzieścia pięć lat..Na policzku ma bliznę, małą, ale bliznę.Zawsze ukrywała ją  przyklejając tam kawałek o-opatrunku..-odrzekła i zaczęła płakać.
 
Kirkland jedynie milczał.Skoro dziewczyny nie ma od sześciu dni, czemu matka zgłosiła jej zaginięcie dopiero teraz?Interesujące.Myślał, ale najważniejsze jest teraz znalezienie dziewczyny całej.Kto wie, przecież może już nie żyć, prawda?
 
-Dobrze.Zajmę się tą sprawą.Proszę o adres swój i narzeczonego Cassady.
Kobieta spojrzała na niego i zapisała swój adres oraz adres narzeczonego córki na kawałku papieru.Po czym wstała płacząc i wyszła z biura.
 
Blondyn rozciągnął się na swoim krześle i myślał od czego zacząć.Powinien odwiedzić narzeczonego zaginionej?Czy może przeszkadza jej dom?
   Myślenie przerwał mu kot, który wlazł mu na kolana.Kirkland uśmiechnął się i pogłaskał Lucy.
  -Cześć kiciu, wygląda na to, że znowu mamy śledztwo.Cieszysz się?-Blondyn odrzekł miłym głosem do kota.Lucy jedynie zeszła z kolan właściciela i poszła do swojego kąta.Arthur zaśmiał się cicho i podszedł do szafki, by zrobić herbatę.Spojrzał na zegar.Na wielki Big Ben, który mógł codziennie obserwować.Ach,fajnie by było, gdybym mógł kiedyś zabrakło
ać tam chłopców.

Nie,Kirkland,przestań.Nie myśl o nich.Arthur poczuł się źle.Czy tamto..nadal istnieje w jego głowie?Nie.Nie chciał tego.Próbował nie myśleć o tym zdarzeniu.Nie.
 
  -Dobra!Idę do tego gościa.-powiedziawszy to chwycił swój brązowy płaszcz oraz kapelusz.Spojrzał przelotnie na Lucy i wyszedł z biura.
  
Na ulicach było dużo śniegu.Dużo osób, które szwędały się bez celu.Kirkland dziś nie był taką osobą.Miał śledztwo do ogarnięcia.Biały śnieg spadał na jego czerwone od zimna policzki.Nie przeszkadzało mu to.

Mijając stary sklep obówniczny zobaczył grupkę dzieci bawiących się sankami.Kirkland zatrzymał się i patrzył na nich w milczeniu.Znowu.Nienawidził tych wspomnień.Chciał zapomnieć o tym.Ale jak?Z natłoku myśli wyrwał go nagły dźwięk śniegu.Dostał śnieżką w płaszcz.
 
  -Morning, Mr. Kirkland!- powiedział jeden chłopak, który bawił się z innymi dziećmi.Arthur chciał coś powiedzieć.Nie mógł.Czuł, że jego gardło ściska niewidzialna lina, którą on sam zawiązał.Szybkim krokiem odwrócił się i nie zważając na wesołe gawędki dzieci,wrócił na ścieżkę do domu Sparrow'a.
  
Po trzydziestu minutach pieszej wycieczki, Kirkland nareszcie dotarł na miejsce.Zapukał do drzwi.Otworzyła mu jednak nieznajoma kobieta.Blond włosy, szminka, mocny makijaż- na bank dziwka.Kirkland nie miał poszanowania do takich osób.Wręcz nimi gardził.Pomyśleć, że kiedyś chciał się z taką umówić.
 
-Detektyw Arthur Kirkland.Chcę przesłuchać pana Williama Sparrow'a.Czy jest w domu? -zapytał pokazując swoją "legitymację".
 
-Taa, jest.Ale jesteśmy zajęci.. -powiedziała, przyglądając się uważnie Kirklandowi. Oceniała go.Arthur przewrócił oczami i sam wszedł do domu.Dziewczyna wymamrotała coś nie zrozumiałego i zamilkła.
 
  Detektyw rozejrzał się po pokoju.Nie było tutaj raczej nic,pozostawała tylko rozmowa z narzeczonym zaginionej.
 
Kirkland wszedł do sypialni, w której był pół nagi narzeczony Cassady.Chłopak widząc detektywa w pokoju wzdrygnął się i szybko powiedział, aby dać mu się ubrać.

Arthur westchnął i wyszedł z pokoju.Po kilku minutach William wyszedł z pokoju i usiadł na przeciw Arthura wraz ze swoją "znajomą".
  
-Więc,kiedy ostatni raz widziałeś Cassady Blackwell?-zapytał Kirkland.
   -Jakoś tydzień temu?Jeden dzień przed naszym ślubem na który nie przyszła!Suka!
  Kirkland spojrzał na niego i na dziwkę.Przecież nie można zmusić nikogo do ślubu.Ale rozumiał to.Blackwell'owie klepali biedę.A Sparrow'ie to zamożni ludzie.Takie rozwiązanie,ślub,to słuszna decyzja, jeśli nie chcą umrzeć z głodu czy choroby.
  -Rozumiem, ale darujemy sobie te oszczerstwa.Czy widział Pan ją z innym mężczyzną?-zapytał.
  -Innym?Proszę detektywa!Ona zawsze była raczej cichą myszką, ale raz widziałem ją z takim,Marcinem.

Arthur zaznaczył w głowie, że to na pewno nie Anglik, ten Marcin.
   -Marcin?A nazwisko,adres zamieszkania?Kim on jest, był?-zapytał detektyw.
   -Marcin Cieślak.To Polak był,na budowę przyjechał.Cassady lubiła gościa,to jej przyjaciel ze szkoły był.
   -Cassady jest Polką?
   -Chyba była,nie jestem pewny.
   -Mhm,spoko.Ale!Gdzie mogę go spotkać?-spytał Kirkland.
Brunet wzruszył ramionami.
   -Powinno w gazecie być, albo tam, przy moście pan poszuka.

Kirkland wstał, podziękował grzecznie i wyszedł z ich domu.Nie mili goście,myślał.Ostatni raz została widziana tydzień temu...Ale coś tu nie gra.Może jest przecież u swojego przyjaciela?Musi go odnaleźć.Znowu wygląda na to, że zapowiada się ciekawa sprawa.

Londyn
4 grudnia 1889 rok, ranek

Kirkland wstał zmęczony.Po wstaniu ma być wypoczęty, tak?Jest odwrotnie.Zaparzył sobie herbatę, jak to ma w zwyczaju i usiadł na fotelu.Powinien teraz być na świeżym powietrzu, bawiąc się ze swoimi dziećmi. Nie.Przestań o tym myśleć.
 
Arthura momentalnie zaczęła boleć głowa.Nie czas na takie głupoty!To się nie powtórzy, na pewno!Zalał sobie herbatę do filiżanki i zaczął ją pić.Nigdy nie słodził.Nie lubił cukru.Dzieci lubią cukier,dlatego on nie.Gdy wypił herbatę,wyszedł na zewnątrz,musiał kupić nowe pióro,które gdzieś zgubił.Pewnie kot gdzieś zgubił. Myślał.
 
Gdy wszedł do niemal przepełnionego sklepu,prawie wpadł na jakąś staruszkę.W ostatniej chwili zdążył złapać się poręczy.
  -Morning,Mr. Kirkland!- powiedziała staruszka swoim wszak wesołym, lecz chropowatym głosem.
  -Haha, Good morning Mrs.Colins!Ślicznie dziś pani wygląda!O 10 lat młodziej! - uśmiechnął się szeroko.Lubił mówić pani Colins komplementy.Była dla niego jak matka, której wszak nie miał.

Staruszka zaśmiała się i serdecznie powiedziała.
  -Oh,nie Podlizuj się tak!Idź podrywać młode panny!Przecież na jednej świat się nie kończy,synku!.
Arthur poczuł smutek i gniew w sercu.Boli go.Czemu?To było tak dawno..Czemu nadal go boli?Kirkland nic nie odpowiedział.Staruszka widząc to, poklepała go po ramieniu i wyszła ze sklepu.
  
Kirkland był rozdarty.Po co właściwie on jeszcze żyje?Nie wiedział.Chciał żyć dla najważniejszych osób w jego życiu, ale jak?Są zbyt daleko..
 
Gdy wyszedł ze sklepu zastanawiał się chwilę czy powinien mieszać kogoś w tą sprawę?Nie.Woli działać sam,sam sobą się nie zawiedzie. Nie znowu.
 
Przechodząc przez ulice Londynu,pomyślał, aby iść na most skrótem.Skrótem przez opuszczoną fabrykę.Chłopak wszedł do starego budynku i rozejrzał się trochę.
  -Nah,tyle lat.. - Arthur nie lubił starych czasów.Wręcz nienawidził.Ale zawsze coś mu przypominało o kimś..
Idąc wzdłuż budynku, Arthur zauważył czerwony płyn.Zaciekawiony podszedł bliżej czerwonych plam.To co zobaczył,odebrało mu dech w piersiach.

Oparta o ścianę dziewczyna.Piękne długie czarne włosy, ubrana w długą, poszarpaną suknię ślubną.I.. Blizna na policzku.Cassady Blackwell, siedziała przed Arthurem.Martwa, pół naga.Jej piękna, podarta suknia była ubrudzenie szkarłatną czerwienią.Jej włosy?Lepiły się od krwi.A na jej klatce piersiowej widniał wycięty krzyż.

Arthur wiedział, że znalazł ofiarę.Zachował zimną krew.Plamy płynu na dziewczynie były świeże.
FUCK!Detektyw przeklinał sam siebie.Gdyby przyszedł tu wcześniej, nic by się nie zdarzyło!Cholera!

Detektyw szybko pobiegł do kryminalnych.Powiedział im wszystko.
Teraz działają razem.Kirkland był zadowolony, ale jednocześnie zły na siebie.Nie, to nie przez niego.
 
  Kryminalni szybko zabezpieczyli teren i zaczęli go przeszukiwać.Nie znaleźli jednak żadnej broni, której mógł użyć morderca.
  
   Nagle w budynku rozległo się pukanie w okno.

-----------------------------------------
Znowu to piszę lol.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top