3.
Arthur i Jack zaniemówił. Czy ta dziewczynka zapytała ich o śmierć..? I co to za szyfr słowny?!
-Miley... - powiedział Kirkland wstając. - Czy aby na pewno dobrze się czujesz? - zapytał.
Dziewczynka tylko spojrzała na nich pustym wzrokiem i już miała zamykać drzwi, gdy usłyszeli znajomy głos. Przynajmniej znajomy dla Arthura.
-Arthur! Miller! - zawołał głos, który był coraz bliżej detektywów.
Kirkland tylko przewrócił oczami.
-Znalazł się, żabojad.
Francis delikatnie się poirytował.
Dziewczynka spojrzała na niego i powiedziała.
-Był podobny do niego. Ten pan.
Pan? Myślał Arthur. Jaki pan? O co chodzi? Gdzie jest matka Cassady? Zmarszczył brwi i już miał coś powiedzieć, lecz Jack go wyprzedził.
-Arthur, sprawdź pobliski teren i miasto. Francis, ty po pilnuj dziewczynki i przeszukaj dom, czy nie ma śladów włamania czy krwi. A ja pójdę zawiadomić kryminalnych o obecnej sytuacji i zaginięciu matki.
Mówiąc to, Jack szybko zerwał się i pobiegł w stronę biura.
Francis był lekko zdziwiony tak nagłą postawą młodego mężczyzny. Arthur wręcz poczuł się skrzywdzony. Przecież to on dowodzi tym dochodzeniem! On! On, nie jakiś tam nowy detektyw!
Ale cóż. Nie ma czasu na wkurzanie się. Przecież przez złość... Przez złość jego bliscy są tak daleko.
Chodził więc szybkim krokiem przez okolice. Podczas, gdy Francis został z Miley. Wszedł do jej domu i zaczął go przeszukiwać.
-Hej... Miley. A jak wyglądał ten "pan"? -zapytał. Przecież musi wiedzieć chociaż jak wygląda? -Szczupły? Gruby? Wysoki? Niski?
-Był wysoki. Miał kapelusz. - powiedziała dziewczynka bawiąc się swoimi pięknymi bucikami z koronką.
-Rozumiem. Tylko tyle? A jak to wyglądało? Wszedł, wziął twoją mamę i sobie poszedł? Czy jak? - powiedział przeglądając ich zdjęcia na półkach. Jednak, na żadnym zdjęciu nie było mężczyzny. Tylko Cassady, Miley i ich matka.
Dziewczynka spojrzała na niego leniwie.
-Mama powiedziła "Miley, chcę zobaczyć śmierć". Nie wiedziałam o co jej chodzi. Ale potem, zobaczyłam co to znaczy. - poszła do kuchni powolnym krokiem.
Bonnefoy lekko się wzdrygnął. W końcu, kto chciałby usłyszeć coś takiego od własnej matki? Z ust dziewięciolatki brzmi to strasznie! Westchnął.
Po chwili poczuł czyjś oddech na karku.
-A ty, chcesz zobaczyć śmierć? - zapytała Miley, która stała parę centymetrów od niego, a w ręku trzymała stare, zardzewiałe nożyce. Już brała zamach żeby wbić mu nożyce w oko, gdy ktoś złapał jej rękę.
-Dziecko drogie! Co ty wyrabiasz?! - nagle Francis otworzył oczy. Usłyszał kobiecy, delikatny głos. To był głos Elizabeth!
Miley była zdezorientowana. Przez chwilę milczała, a potem się rozpłakała. Ciężkie, metalowe nożyce padły z hukiem na ziemię, a dziewczynka przytuliła Elizę.
Kobieta tylko westchnęła i odwzajemniła uścisk, głaszcząc dziecko po głowie.
-Bonnefoy, widzę, że masz spore problemy w robocie... - powiedziała lekko drwiącym głosem.
Blondyn wstał i westchnął.
-Było dobrze, dopóki jej coś nie odbiło. - powiedział lekko się obsuwając. -Ale co ty tu ro- nie dokończył, bo dziewczynka zaczęła krzyczeć.
-Mamo... Ja chcę do mamy! Przywróćcie moją mamę! Proszę! Proszę! - krzyczała przez łzy Miley.
-Twoją mamę..? Ale, co się w takim razie stało?
Dziewczę spojrzało na Elizabeth i Francisa.
-M-mama... - powiedziała i wskazała na drzwi od piwnicy.
Detektyw i Elizabeth spojrzeli na siebie. Francis otworzył drzwi i wszedł jako pierwszy.
Ten widok dla tej dwójki był szokujący.
Miley przytuliła mocniej Elizabeth. Nie chciała patrzeć. Nie znowu.
Na linie wisiała stara kobieta. Miała zwęglone ciało i odcięte ręce.
To była właśnie Beath Blackwell.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top