Jak to się zaczęło?
Ciepłe promyki wiosennego słońca przebijały się przez białe, koronkowe zasłony wpadając do niebieskiego niczym morska toń pokoju. Oświetlały plakaty z gwiazdami popu, wiszącymi tuż nad beżowym biurkiem przyozdobionym gdzieniegdzie kolorowymi kwiatami.
Wtem w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk budzika stojącego na śnieżnym stoliku nocnym nieopodal ogromnego, dwuosobowego łóżka, w którym spała nastolatka. Starała się ignorować nieprzyjemny, metaliczny dźwięk wydobywający się z owego przedmiotu jednak po prostu się nie dało.
Wstała lekko zdenerwowana i wyłączyła alarm tym samym uciszając urządzenie. Brunetka była już na tyle wybudzona, że nie dała rady ponownie zanurzyć się w krainę swoich sennych marzeń. Usiadła na wykrochmalonym przez jej babcię prześcieradle i wsunęła swoje małe stopy do miękkich, króliko - podobnych kapci, które zakupiła po przecenie w zeszłym tygodniu.
Stanęła chwiejnie na nogach i poczłapała powoli w stronę toalety, by chociaż trochę poprawić swój wizerunek. Chwyciła szczotkę do włosów i zaczęła doprowadzać rozczochrane kosmyki do ładu. Związała je następnie, by umyć zęby, robiła to jednak tak mozolnie, że niczym skończyła minęło już pół godziny.
To miał być nareszcie jej czas lenistwa, mogła przeznaczyć go tylko i wyłącznie dla siebie. Brak zadań, zajęć dodatkowych, tylko ona w centrum. Długo wyczekiwała tego dnia, dnia jej szesnastych urodzin.
Zeszła po marmurowych schodach do jadalni, by spożyć jakieś sensowne śniadanie. Zawsze to była dla niej niespodzianka, gdyż rodzice co dnia przygotowywali coś całkowicie innego. Jak nie słodkie croissanty z Francji, to czasami zwykłą jajecznicę albo koreczki.
Jej mama zdecydowanie lubiła bawić się w słynnego kucharza i to ona dawała tak zwane popisy kulinarne, jednak tata szedł na łatwiznę i przygotowywał raczej proste rzeczy takie jak kanapki, czy tosty. Dziewczynie to w zupełności wystarczało. Cieszyła się, że mimo ogromnej ilości pracy znajdowali dla niej czas.
Tego jednak dnia, gdy powinna ich zobaczyć uśmiechniętych, panoszących się po kuchni zastała pustkę i ciszę. Zdziwiło to nastolatkę. Podeszła cicho do kamiennego blatu, na którym dostrzegła mały skrawek papieru wyrwanego najprawdopodobniej z czarnego notatnika matki, chwyciła go w dłonie.
Kochanie poszliśmy na spacer, wrócimy za godzinkę. W tym czasie zajrzy do ciebie babcia i przygotuje ci śniadanko. Całuski mama i tata.
Przeczytała wpis jeszcze raz po czym stwierdziła, że nie ma sensu marnować dnia na leżenie na kanapie przed telewizorem. Wróciła do pokoju, by jakoś ładnie się ubrać. Na ulicę Warszawy nie wychodzi się przecież w obdartych spodniach, trzeba mieć swój własny, oryginalny styl. Nie tracąc dużo czasu przed szafą zdecydowała się na klasyczną małą czarną. Szybko umówiła się ze swoim chłopakiem na spotkanie w miejskim parku, jakby czytała mu w myślach, ponieważ też miał do niej z tą propozycją dzwonić.
Zeszła ponownie do salonu tym razem już nie w uroczych kapciach, lecz czarnych balerinach od Gucciego. Nie przepadała za szpilkami tak jak jej mama, od nich bolały ją stopy, stawiała na wygodę, piękno i użytek w jednym. Sprawnym zamachem ściągnęła z wyższego od niej wieszaka czerwoną skórę, którą dostała od taty na poprzednie urodziny. Nosiła ubrania, do których miała sentyment, czuła się w nich zdecydowanie zbyt dobrze.
Przed wyjściem z willi przypomniała sobie o tym, że babcia Krysia miała ją odwiedzić i przygotować jakieś śniadanie. Zostawiła staruszce wiadomość na odwrocie karki z notatnika rodzicielki, żeby się o nią nie martwiła i zaczekała na powrót rodziców. Pozostawiła ją w widocznym miejscu, uśmiechnęła się sama do siebie i wyszła zamykając za sobą ciężkie, frontowe drzwi.
Tego roku kwiecień był wyjątkowo piękny. Ciepłe słońce ogrzewało ciała mieszkańców metropolii, pobudzając ich do wysiłku fizycznego, czy to pracy na świeżym powietrzu. Na ulicy pojawiało się coraz więcej osób, i młodych, i starych. Dzieci bawiły się na osiedlowych placach zabaw, młodzież jeździła na rowerach i spotykała się w gronie przyjaciół, emerytki kierowały się w stronę kościoła zapewne, chcąc zdążyć na poranną mszę. Błękitne oczy nastolatki podziwiały to wszystko z podziwem i radością. Szła rytmicznym krokiem, słuchając swoich ulubionych piosenek na słuchawkach. Uśmiechała się do wszystkich wkoło, by umilić im w jakiś minimalny sposób ten dzień. Kochała uszczęśliwiać przypadkowo spotkanych przechodniów, którzy patrzyli na nią jak na wariatkę.
Czas szybko mija na przyjemnościach, dlatego dziewczyna prędko, wbrew swym oczekiwaniom doszła do parku. Tam było jeszcze piękniej niż na ulicach. Zielone pąki rozkwitające na drzewach, wszędzie latające, kolorowe motyle. Pojawiające się między źdźbłami trawy kwiaty, o które dbały kobiety z sąsiedztwa, podlewając je sumiennie każdego ranka. Wszystko zaczynało ożywać po długiej i mroźnej zimie. Tylko jedno tak w zasadzie się nie zmieniało pod wpływem pór roku, a mianowicie stojąca w centrum ogrodów królewskich, biała altana.
Była uwielbiana przez zakochanych zważając na to, że całą jej powierzchnię porastały pnącza czerwonych niczym krew róż. O poranku, gdy rozkwitały niosły za sobą niezwykły, wręcz magiczny zapach. To tam nastolatka umówiła się z Konradem na spotkanie. Od kilku dni chłopak miał jej coś ważnego do powiedzenia, jednak za każdym razem, gdy miał to z siebie wydusić, coś mu przerywało. Jak nie był to telefon od mamy, to jakieś ważne spotkanie, na którym musiał natychmiastowo się pojawić. Miała nadzieję, iż tym razem uda jej się dowiedzieć o co mu dokładnie chodzi. Zobaczyła go, siedział na ich ławce wpatrując się w w dal, był nieobecny myślami.
— Hej skarbie.— powiedziała słodko, podchodząc do niego od tyłu i przytulając. Ten jej nie odpowiedział, tylko dalej wpatrywał się w przestrzeń, jakby jej tu w ogóle nie było. Nastolatka próbowała zwrócić na siebie uwagę, lecz nie dała rady. Usiadła zrezygnowana, czekając, aż on zrobi coś pierwszy.
— Pamiętasz, to tu miała miejsce nasza pierwsza randka. — Uśmiechnął się blondyn. — Chciałbym to również tutaj zakończyć. — Powiedział akcentując ostatni wyraz.
Prawdopodobnie było mu ciężko, ale nikt nie mógł znać jego emocji w tej chwili, nikt poza nim samym. Brunetka patrzyła za to na niego jakby oszalał, byli ze sobą od początku liceum i on chciał to wszystko popsuć? Akurat w tym miejscu?
— Co masz na myśli? — Spytała, nie mogąc przyjąć jego słów do świadomości, jakby były tylko częścią jakiegoś złego snu.
— Chce to skończyć. — Odpowiedział jej chłodno, zachowując kamienną twarz.
— W tym się już odnalazłam, ale dlaczego? Czy już mnie nie kochasz? — Dopytywała, mimo iż wiedziała co jej odpowie. W jej sercu tliło się jeszcze małe złoże nadziei, które on natychmiastowo zgasił.
— Kocham inną. — Prawie że wyszeptał.
To tylko dwa słowa, a niosą za sobą ogrom cierpienia, czyny bolą czasami o wiele mniej niż wypowiedziane wyrazy. Dziewczyna spojrzała na niego zaszklonym wzrokiem, nie mogła się rozpłakać, nie mogła pokazać mu, że ją zranił, bo zawsze była uważana za silną i taką chce pozostać.
— Rozumiem. Nie będę ci już przeszkadzać. — Zająkała się nastolatka.
Wstała szybko, odwróciła się na pięcie i z dumą ruszyła w stronę marketu. Nie będzie mu się na siłę narzucać co to, to nie. Miała zamiar kupić sobie ogromne pudełko lodów. To był jej pierwszy chłopak, musiała zatopić smutek w słodyczach, dobrym filmem komediowym też zresztą nie pogardzi.
Mimo tego co się przed chwilą wydarzyło nadal obdarzała wszystkich dookoła uśmiechem, co prawda mniej radosnym, ale jednak. Podążała granitowym chodnikiem do bocznego wyjścia z parku. Tylko ona i parę nielicznych ludzi je znało, większość osób bowiem nie rozglądało się zbytnio, tylko pędziło prosto do wyznaczonego celu, a wystarczyło zatrzymać się i spojrzeć, nie tylko wzrokiem, ale sercem. Była to alejka płaczących wierzb idealnie pasująca do nastroju brunetki. Jedynym minusem szybkiego wyjścia była niestety droga szybkiego ruchu tuż za metalową bramką. Trzeba było uważać przy przechodzeniu.
Pewne fatum zawisło nad dziewczyną, kierując ją akurat tamtędy, by zobaczyła coś strasznego. Choć i tak było to nieuniknione, los pokierował jej stopy w najgorsze możliwe miejsce, mógł jej zaoszczędzić tego widoku. Gdy nastolatka znalazła się już za bramką do jej uszu dotarło wołanie, wołanie o pomoc. Doszło do wypadku. Samochód osobowy potrącił dwójkę dorosłych ludzi, kobietę oraz mężczyznę. Wokół nich zebrał się duży tłum, ale nikt nie był na tyle odważny, by pomóc, wszyscy statyczni, stali i się patrzyli, tylko nieznana blondynka jako nieliczna zadzwoniła po straże.
Nastolatka uczona była w szkole prywatnej pierwszej pomocy i doskonale wiedziała, że przede wszystkim liczy się czas. Popchnięta potrzebą udzielenia ratunku podbiegła do samochodu, pod którym znajdowały się oba ciała. Z daleka nie rozpoznała zmasakrowanych twarzy, ale gdy znalazła się tuż obok nich ogarnęło ją przerażenie. To byli jej rodzice. Paraliż ogarnął całe jej ciało, przez dobrą chwilę nie mogła się ruszyć. Jej ojciec był w zdecydowanie gorszym stanie, jego kręgosłup był złamany, a on sam nieprzytomny, w dodatku bardzo szybko się wykrwawiał, z matką nie było lepiej, otwarte złamanie nogi i równie potężny jak u mężczyzny krwotok, ona jednak nie straciła świadomości, jak mąż.
— Aniu, słonko... nie płacz... — Wyszeptała. Kobiecie przez rwący ból w kończynie, ciężko było cokolwiek powiedzieć.
— Mamo, ale pomoc, oni nie zdążą... — Jąkała się. Dziewczyna z pewnością wpadła w histerię.
— Ja wiem.., ale nie płacz, nigdy już nie płacz... wszystko będzie dobrze...— Ostatkami sił wypowiedziała te słowa i wykrzesała ostatni uśmiech w kierunku córki, jej serce przestało bić. Było martwe, tak jak męża.
Dziesięć minut później przyjechało pogotowie i policja, nie zdążyli na czas. Nastolatka straciła rodziców w tak ulotnej chwili. Bo życie jest ulotne i niestabilne, czujemy, że możemy wszystko i jesteśmy niezniszczalni do momentu, aż nastąpi jakiś przełom; choroba, losowy wypadek. Wszystko wtedy się wali, a my cierpimy, jednak dużo gorsza jest śmierć. Dla osoby, która odeszła to wieczny spokój, ale dla bliskich to koszmar psychiczny i wieczny ból, z czasem co prawda staje się prostszy do przełknięcia, ale już zawsze będziemy go odczuwać.
Nastolatka w dalszym ciągu klęczała przy ciałach rodziców cała ubrudzona krwią, próbując ich w jakikolwiek sposób obudzić, lecz już nie mogła, kazali jej się odsunąć i wrócić do domu, ale nie zrobiła tego. Chciała przy nich pozostać już na zawsze i nigdy nie opuszczać.
Dobrze wiedziała, że kiedyś przyjdzie jej się z nimi pożegnać, ale nie spodziewała się, że to nadejdzie tak szybko, nie była na to gotowa, przecież jest jeszcze dzieckiem. Dopiero, gdy duża dłoń policjanta zasunęła zamek w ostatnim z dwóch czarnych worków wróciła do przytomności. Krystaliczne łzy spływały po jej bladych policzkach cienką stróżką, dosięgając ust przez co mogła poczuć ich słony smak. Od teraz takie miało być życie dziewczyny, słone.
Przetarła ręką twarz i poklepała dłońmi po policzkach dla oprzytomnienia, po czym wstała, otrzepała kolana i jak gdyby nigdy nic poszła przed siebie. Nie miała siły się oglądać, nie miała za kim, pozostało iść na przód. Rano jej nastrój był niewyobrażalnie radosny, a teraz jej dusza wręcz prosiła, by zniknąć w otchłani nicości.
Ni stąd, ni zowąd zerwał się silny wiatr, rozwiewając we wszystkie strony włosy dziewczyny, nawiewał ciemne chmury, które z czasem przysłoniły ciepłe promyki słońca zastępując je chłodem. Z ciemnych obłoków zaczął padać deszcz, przemaczając brunetkę do suchej nitki, jednak nawet to jej nie przeszkadzało, nie przyśpieszyła choć trochę swojego kroku.
Myślała tylko o tym, żeby zamknąć się na zawsze w swoim pokoju i nigdy z niego nie wyjść, chciała świętego spokoju od świata. Lecz postawiono przed nią kolejne wyzwanie, kolejny mur i cios od życia. Jakby ktoś specjalnie zaserwował jej dawkę nieszczęścia, którego nie doświadczyła przez większość swojego żywota. Otworzyła cicho duże, dębowe drzwi wchodząc do mieszkania niepostrzeżenie. Z jej brunatnych włosów ściekała woda, prawie niewidocznie trzęsła się z zimna. Żeby dostać się do swojej ostoi spokoju musiała przejść przez salon. Ponownie tego dnia osłupiała.
Na jesionowym parkiecie leżał czarny telefon stacjonarny, a tuż obok na białym dywanie babcia Krysia. Była nieprzytomna i musiała uderzyć się czymś w głowę przy upadku, bo z jej skroni powoli wyciekała czerwona posoka. Śnieżny dotąd materiał, na którym znajdowała się staruszka coraz bardziej przybierał barwę szkarłatu.
Nastolatka rzuciła się do telefonu leżącego na podłodze i szybko wykręciła numer na pogotowie, jednak tym razem też miała pecha. Może gdyby wróciła szybciej nadal miałaby jakąkolwiek rodzinę, przynajmniej babcię, a tak została sama na tym okrutnym świecie. Całkiem sama. Znów się spóźniła. Kolejny powód do obwiniania się i łez. Ale przecież nie mogła płakać, obiecała to mamie.
cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top