Neuer/Reus
- To niesprawiedliwe, że zawsze jestem na dole - mruczałem Marco do ucha, obejmując go w pasie.
Oboje staliśmy w samych bokserkach na wielkim, puszystym dywanie przy oknie i podziwialiśmy zachodzące słońce.
- A co ci nie odpowiada w byciu odbiorcą przyjemności?
Odwrócił się i skubnął prowokacyjnie zębami moją dolną wargę.
- Bo ja jestem tylko biernym...
Uciszył mnie krótkim muśnięciem ust, który stanowił namiastkę takiego pocałunku, którego pragnąłem, a który sprawiał, że nogi się pode mną uginały.
- Manuel, głuptasie - skarcił mnie i żartobliwie pogroził palcem. - Uwielbiam, jak zaciskasz palce z całej siły na prześcieradle, drąc je w drobny mak. - Na moich policzkach wykwitł rumieniec, który sprawiał, że skóra paliła mnie niemiłosiernie. - Uwielbiam, jak klniesz jak szewc, abym przestał się z tobą drażnić i wreszcie w ciebie wszedł. - Po moich policzkach spłynęły łzy, które scałował kropla po kropli. - Uwielbiam, jak w chwili miłosnego uniesienia wpijasz się drżącymi palcami w moje plecy czy ramiona, pozostawiając na nich głębokie zadrapania. - Patrzyłem na niego w szoku. Jego każde słowo ociekało miłością. - A najbardziej uwielbiam, jak zasypiasz przy mnie z uśmiechem nasyconego kota na ustach.
Przytuliłem go z całej siły, niemalże ściskając na śmierć.
- Mars, naprawdę? - zadałem mu głupie pytanie, po którym zachichotał.
- Naprawdę.
Pocałował mnie w czubek nosa.
- A teraz chodźmy do sypialni, muszę pogratulować mojemu panu kapitanowi!
Ciągnął mnie w stronę łóżka.
- Nie będę tak dobrym kapitanem jak Basti.
Atmosfera się momentalnie popsuła. W oczach Marco pojawiła się złość i w tym momencie przypominał boga wojny - Marsa. Odskoczyłem od niego i upadłem na łóżko, a on zrobił gest, jakby chciał mnie uderzyć.
- Manu, przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził.
Wiem? Był straszny, kiedy krzyczał, a ja tak bardzo się go bałem.
Podszedł do mnie i pocałował w czoło. Chwycił mnie mocno, aczkolwiek delikatnie za dłoń i rysował na niej palcem kółka.
- Powinieneś iść do terapeuty. To że twój poprzedni partner cię skrzywdził, nie powinno się przekładać na nasz związek.
- Ale Basti...
Zmiażdzył mi dłoń w swoim uścisku.
- Nie wymawiaj jego imienia przy mnie.
- Był fantasti - dokończyłem.
Pocałował mnie z furią, co chwilę gryząc moje wargi, dopóki nie broczyły krwią.
- Nie porównuj mnie do niego. Jestem Marco, a nie Bastian.
- Mars!
- Zapomnij o panie Schweinsteigerze. On jest w Anglii, a ty w Niemczech i już nie wróci.
Pocałował mnie tym razem delikatnie.
- Kocham cię - szepnął i jego dłoń wkradła się w moje bokserki.
Pieścił dłonią moją męskość, dopóki nie wijąc się pod wpływem jego dotyku, nie doszedłem na jego palce.
Oblizał je z mojego nasienia.
- A ty?
- Sam się sobą zajmę, dopóki nie zdasz sobie sprawy, czego naprawdę chcesz Manu.
Wyszedł, pozostawiając mnie samego w naszej sypialni. Nie rozumiałem go. Przecież Bastian już dawno nic dla mnie nie znaczył. Tamto uczucie przeminęło już z wiatrem.
- Marco! - krzyknąłem i odpowiedziała mi cisza.
Usłyszałem tylko dźwięk silnika i wyjrzałem przez okno.
Odjechał.
------------------------------------
Mam nadzieję, że wam się podoba.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top