40. Węgierskie gwiazdy {Clintasha One-Shot}
Clint wyjął z pudełka pierścień z ciemnym rubinem. Miał już go dawno założyć na bieluchną rękę Natashy, ale sytuacja pokrzyżowała jego plany. Teraz byli zbiegami, musieli uciekać przed władzą. Nawet nie wiedział, gdzie ona teraz jest. Może w Nowym Orleanie, a może w San Francisco? Każdy poszedł w inną stronę, żeby łatwiej było się schronić i zacząć normalne życie – nie, nienormalne.
Nic nie będzie już normalne od kiedy ich rodzina, Avengers, się rozpadła. Już nie będzie wspólnych, porannych treningów, które robili sobie każdego dnia razem z Natashą i mieli z tego nie małą, ale ogromną zabawę. Marzył o tym, żeby usłyszeć nagle jej wesoły głos mówiący jak co rano w Tower czy Nowej Bazie: „Wstawiaj śpiochu, słońce już dawno to zrobiło!", a potem otworzyć oczy i przekonać się, że to wszystko było tylko koszmarem. Ale to nie nadchodziło. Musiał uwierzyć, że jego oczy są otwarte, a to, co się stało, nie było snem. Teraz wracał do domu, jego letniego domku, gdzie przyjeżdżali razem z Natashą, a potem też czasem resztą Avengers.
- Clint, zawiesiłeś się – usłyszał obok siebie cieniuchny głosik. Czarnowłosa dziewczynka, siedząca obok niego zrobiła grymaśną minę. - Przez cały czas w ogóle mnie nie słuchasz!
- Kate, przepraszam, ale nie mam nastroju do rozmów – odpowiedział, chowając z powrotem pierścionek do pudełka, a pudełko do kieszeni kurtki. Jednak to nie zamknęło Bishop buzi:
- To jest nie fair, jak ja nie chcę o czymś rozmawiać, to muszę, bo ty chcesz wiedzieć o co chodzi, ale jak ty nie chcesz rozmawiać, to mnie uciszasz, nawet siłą – powiedziała z wyrazem oburzenia na twarzy.
- Kate... Mogłabyś dać mi dzisiaj spokój? Poza tym nie mów tak głośno, jesteśmy w autobusie – przerwał jej, odwracając twarz w stronę szyby.
- No i co z tego? Ja jestem pewna, że humorek ci się poprawi jak to usłyszysz.
- Co usłyszę? - spytał z westchnieniem Hawkeye, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Teraz nic go nie mogło ucieszyć. Kiedy się podzielili Steve z Sharon mieli się ukryć w Kaliforni, Bucky pojechał do Wakandy, a Sam z Natashą oraz Scott i Wanda odeszli w sobie tylko wiadome miejsca. Na pożegnanie Kapitan powiedział: „Bądźcie czujni. Być może jeszcze kiedyś się spotkamy. Dam wam znać." Z Natashą nawet nie zdążył się pożegnać. Dostał od niej tylko liścik przekazany przez Rogersa.
- No, gościu! Dostałam sms z nieznanego numeru i to chyba wiadomość od Natashy! - powiedziała, o wiele głośniej niż cokolwiek przedtem nastolatka, wymachując fioletowym smartfonem. Clint ożywił się. Wyrwał jej telefon, odblokowała go i wszedł w wiadomości. - Ej! - pisnęła z oburzeniem brunetka. - Moje! Poza tym skąd znałeś hasło?
- Przecież wiem, że jedynym hasłem, którego ostatnio używasz jest: „Spider-ManLoveKate". - Widząc jej zdumioną i nieco zmieszaną, co starała się minę zaśmiał się lekko, po czym wrócił do sms-ów.
Najpierw zobaczył setki wiadomości wymienionych z Wandą Maximoff – nieinteresujące. Potem rozmowa z Sharon Carter – nie interesujące. „Czy ona nie może mieć przyjaciół w swoim wieku...?" - pomyślał, kręcąc głową. Potem natrafił na konwersacje z Cassie Lang i Harleyem Keenerem – tu odetchnął z ulgą, że jednak jego obawy były płonne. Ale nigdzie nie było wiadomości od nieznanego numeru.
- Gdzie masz ten sms niby od Nat? - spytał Clint, badając wzrokiem twarz dziewczęcia.
- Widzisz? Kradzież i włamanie nie popłaca. Daj mi to. - Wyrwała mu urządzenie, zajrzała do niego, coś poklikała po czym ze śmiechem mu oddała. - Szukałeś zamiast w najnowszych w wyróżnionych.
Przewrócił tylko oczami po czym zaczął czytać sms-a od numeru, którego nigdy nie widział. Wiadomość była krótka i brzmiała tak:
„Hej Hawkeye!
Chciałam tylko zawiadomić, że ze mną wszystko w porządku, jakbyś się martwił. Czekam na dachu łaskawej strzały w mieście wspomnień. Mam nadzieję, że się niedługo spotkamy w miejscu pamięci.
Do – mam nadzieję – szybkiego zobaczenia!
Twoja Nat
P.S. Piszę na telefon Kate, bo nie wiem, czy tak jak ja dla bezpieczeństwa nie zmieniłeś numeru.
N.A.R."
Wyjął z kieszeni pomiętą kartkę A5 wydartą z zeszytu w kratkę. Rozłożył ją. Był cały blady. Nie mógł w to uwierzyć. To był autentyczny styl szybkich wiadomości od Natashy. Kartka była zupełnie inna, zawierała wieczne pożegnanie. Ale ten sms... On był pisany ich dawnym językiem, którego używali na szybkich misjach, kiedy Natasha pisała lub komunikowała mu przez nadajnik, gdzie, co i jak. Szukał w głowie rozwiązania jej szarady. Kiedyś, tuż po czasach Budapesztu w sekundę pojąłby o co chodzi, ale teraz już trochę zapomniał i musiał nad tym chwilę pomyśleć. Na wspomnienie Budapesztu jego myśli znów odleciały w inną stronę. Tam się poznali i zbliżyli do siebie. Już wtedy chciał się jej oświadczyć, ale po pierwsze na scenę wkroczyła Kate, którą się zaopiekował, a po drugie związki między agentami były zabronione, a szukając wyjścia przegapił stertę okazji. Potem nadszedł czas Avengers, teraz już po końcu T.A.R.C.Z.A. mogli bez przeszkód być razem, ale jakoś nie było okazji, w dodatku cała sytuacja z Bannerem i potem jego zaginięcie. To wszystko spowodowało, że w końcu tego nie zrobił. A tak bardzo chciał.
- No i co? - z zamyślenia wyrwał go nieco zniecierpliwiony wysoki głosik. - Już wiesz, gdzie ona jest? Oddasz mój telefon?
- Porozmawiamy o tym w domu – odpowiedział dziewczynce.
- Dopiero wtedy mi oddasz telefon?! - zdenerwowała się.
- Nie, nie, chodziło mi o Natashę – sprostował szybko, przesłał do siebie wiadomość i oddał czarnowłosej smartfona. - Trzymaj.
- No, nareszcie – mruknęła, wzięła, po czym zaczęła grać w „Teenage Drama" Weblixa.
* * *
Clint chodził po kuchni i mędrkował, gdy tymczasem jego podopieczna robiła im naleśniki. Kate nuciła sobie coś pod nosem, gdy tymczasem łucznik skupiał myśli i co chwila łajał ją za przeszkadzanie, ale ona sobie nic z tego nie robiła.
Myśli mężczyzny zamiast rozwikłać zagadkę błądziły wokół wspomnień – głównie wokół pierwszego tańca.
- Na sto procent nam się uda – powiedziała rudowłosa z uśmiechem. Jej rude włosy do łopatek miała dziś upięte w kok z zawiniętego warkoczyka. Wczoraj stwierdziła, że powinna je ściąć, ale on marzył, żeby najpierw raz zobaczyć ją w dłuższych, a rozpuszczonych. To był ich drugi, wspólny pobyt w Budapeszcie. Za pierwszym się poznali i on ją uratował, a teraz przyjechali na misję i jeden dzień wolnego po niej. Dzisiaj był ich ostatni wieczór przed powrotem do USA. Musiał to dla niej zrobić, ale nie chciał jej zawieść.
- Nigdy nie tańczyłem baletu... Jakie to wyjdzie „Jezioro Łabędzie" z jednostronnym baletem? - spytał.
- Nasze, nazwiemy je „Węgierskie Jezioro Łabędzie" albo nie, nie wiem, „Taniec królowej łabędzi z człowiekiem", o, w każdym razie będzie wspaniale – odrzekła. Poszła włączyć na radiu muzykę, po czym wzięła go za rękę i podprowadziła na środek dachu. - Zaczynamy – szepnęła. On tańczył mieszankę wszelkich mu znanych tańców, a ona wiernie odtwarzała choreografię „Jeziora Łabędziego". Uważał, że wyglądała jak księżniczka z cudownej opowieści, ale takiej, w której nie będzie złego zakończenia, jak w sztuce, z której taniec odtwarzała. „Ona będzie jedną z tych, które potem żyły długo i szczęśliwie – myślał Clint. - Gdybym to ja mógł zostać jej księciem..."
Och, jak marzył o byciu jej księciem z bajki. Musi ją znaleźć, tak musi. Myśl, Clint, myśl! Ale to znowu kolejne wspomnienie zatapia dedukcję. Kolejny obraz zasłania wzrok.
- Skończ już z tym! - krzyknęła, unieruchomiona strzałami, rudowłosa. - Nie męcz mnie! Odejdę i będziesz miał problem z głowy!
- Nie! To wcale nie musi się tak kończyć! - odpowiedział jej. - Pamiętasz jak powiedziałem ci, że mordowanie dla zabawy jest złe? Że trzeba szanować życie innych ludzi? Że oni są tacy sami jak ty? Że nie należy zabijać bez wojny? Potem widziałem, że zawahałaś się zanim strzeliłaś, a potem nie strzeliłaś. Wiedziałem, że jesteś inna...
- Dość! Mieszałeś mi w głowie podczas naszych pojedynków. I inaczej bym teraz nie przegrała, tylko ty! Strzelaj!
- Możesz jeszcze zacząć od nowa! Znaleźć swoje miejsce na ziemi i...
- Dla mnie nie ma miejsca – odpowiedziała głosem, mrożącym krew w żyłach. Ale serce blondyna było pełne żaru i nie strzelił, ani nie zrobił żadnego ruchu.
- Nieprawda, to kłamstwo! Przyrzekam ci, że jeśli zaczniesz od nowa, pokażę ci prawdziwy świat, w którym znajdziemy razem miejsce, rodzinę i szczęście. Nie odpowiedziała. Jakaś moc w jego głosie nie dała jej dalej się opierać. Nie mogła mu wierzyć, nie mogła mu ufać, a jednak coś ją tknęło.
Od tamtego czasu zawsze najlepiej wspominali Budapeszt.
- Budapeszt?!!! No jasne!!! Już wiem!!! - wykrzyknął błękitnooki i podskoczył do góry. Porwał Bishop i zaczął z nią szaleńczy taniec dookoła kuchni.
- O matko, Clint zwariował!!! - wrzasnęła na dwie mile brunetka, próbując się mu wyrwać i wrócić do naleśników. Jednak niestety naleśnik się już zdążył doszczętnie spalić, gdy w końcu Barton puścił ją i powiedział wesoło:
- Jadę do Budapesztu!
* * *
Natasha siedziała na dachu, patrząc na zachodzące słońce. Przychodziła tu co wieczór i całą noc czekała na niego. Ale on nie przychodził. Powoli traciła wiarę. Może on już nie wróci? Może znalazł kogoś innego albo po prostu jej nie kocha?
Ale mimo coraz mniejszej nadziei przychodziła tutaj zawsze o 18:00 i odchodziła o 6:30. Straciła rodzinę, Avengers, straciła prawo legalnego bytu w kraju, który obrała za dom, a teraz traciła ostatnie, co nadawało jej życiu sens – Clinta. Czy istniało jej miejsce na ziemi? Jak widać jednak w Czerwonej Komnacie mieli rację – nie istnieje. Wydawało jej się przez jedno krótkie mgnienie oka, że tak, że była czymś więcej niż maszyną do zabijania, ale teraz otrzeźwiała i zdała sobie sprawę, że to był tylko sen. Tak naprawdę była potworem. Nie, nie, nie! Nie chciała tego robić, ale już nie miała sił. Bo mimo, że wszyscy uważali ją za silną, ona w środku taka nie była.
Równo z wybiciem północy wstała i zaczęła się cofać. Zacisnęła prawą dłoń na wisiorku, który dostała od Clinta lata temu na tym właśnie miejscu – srebrnej strzale. Po dotarciu do środka dachu stanęła i wzięła głęboki oddech. Zaczęła biec.
W ostatniej chwili, gdy już skakała, poczuła wokół talii sile ramiona, które przytrzymują ją i wciągają z powrotem na szczyt budynku.
- Chyba za daleko poleciałaś, strzałeczko – usłyszała w uchu głos, jego głos, kochany, najlepszy głos. Postawił ją, a ona od razu na pięcie się odwróciła i – niewiele myśląc - pocałowała go. On oddał po chwili oszołomienia pocałunek. Nie spodziewał się aż takiej reakcji, ale był szczęśliwy, ba, był przeszczęśliwy.
Gdy oderwali się od siebie z braku powietrza, Clint szybko przed nią uklęknął i zaczął:
- Wiesz, chciałem ci to powiedzieć już dawno, właściwie już podczas pierwszej naszej wizyty w Budapeszcie, ale no wyszło jak wyszło, więc chciałbym to zrobić teraz, by już dłużej nie marnować czasu. Jesteś najlepszą osobą jaką spotkałem, jesteś chodzącym ideałem. Łączysz w sobie piękno wewnętrzne i zewnętrzne. Nikt mnie nie zna i nie rozumie tak jak ty. Nigdy nie potrafiłem mówić mów, więc się będę streszczał i powiem najważniejsze: Natalio „Natasho" Alianovno Romanoff kocham cię i proszę, byś uczyniła mi ten zaszczyt i została moją żoną.
- Oczywiście, że tak! Też cię kocham!!! - odpowiedziała, płacząc ze szczęścia. Dała ponieść się emocjom, pierwszy raz od kiedy była dzieckiem.
Clint wstał i włożył rudowłosej pierścionek na palec. Potem oboje usiedli na skraju dachu, całowali się, rozmawiali, podziwiali gwiazdy, a od czasu do czasu po prostu milczeli, ciesząc się sobą nawzajem.
Napisy końcowe
Wystąpili:
Clinton Barton – Książę
Natalia Romanoff – Księżniczka
Kate Bishop – Buntowniczka
Sam Wilson – Towarzysz podróży
Steve Rogers – Mówca
I inni...
Plaista
TroiBoy – Do you?
Plenery
Budapeszt
Farma Bartona
Stan Nowy Jork
Scena po napisach nr 1
Clint i Natasha stali nad kołyską nowo narodzonego dziecka - pierworodnego syna.
- Jak mu nadamy na imię? -spytał Hawkeye swojej żony.
- Rozmawialiśmy już o tym siedem razy – odpowiedziała kobieta, przewracając oczami. - Anthony.
- Nie... A nie może być Steven?
- Clint, czy ty wszystko kojarzysz z wojną domową?! Mi się to imię po prostu podoba!
- Ale...
- Nie!
Scena po napisach nr 2 (inspirowane filmikiem Hishe Studios)
Stali na Vormirze i w tej uroczystej chwili... Kłócili się. No nie do końca, mówili uroczyście i mieli łzy w oczach, ale ich głosy brzmiały podobnie do małżeńskiej kłótni.
- Ja skaczę!
- Nie, Nat, ktoś musi wychować dzieci, ja nie dam rady! Ja to zrobię!
- A kto wychował Kate?! Ja skaczę!
- Nie, ja!
- Dobra, dość!!! - przerwał im Red Skull, zatykając sobie uszy.- Mam już dość tych przepychanek. Jesteście tacy wkurzający... Ehhh... I tak nie mam po co żyć, jestem tu sam, bez skarbu, dla posiąścia którego poświęciłem duszę. A poza tym, może raz zrobiłbym coś dobrego, gdy nic innego nie ma sensu, więc... Hoooooooop!!! -krzyknął i skoczył, a małżonkowie stali z ustami nieelegancko i nie adekwatnie do wielkiej chwili otwartymi w kształcie litery „o".
Potem oślepiło ich światło i obudzili się w jakiejś wodzie. Clint miał w dłoni żółty klejnot.
- To naprawdę było dziwne – stwierdził Hawkeye, kręcąc głową.
- Tak samo jak nasze sytuacje w Budapeszcie – zaśmiała się Czarna Wdowa.
- Ty i ja pamiętamy Budapeszt zupełnie inaczej – odpowiedział, po czym oboje zmniejszyli się i wrócili do swojego czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top