114. Mam tu tylko ciebie, czyli Parter i Piętro {Shietro One-Shot}
Dla bladosc
AU, gdzie Pietro żyje i tak samo jak Shuri oraz Peter ma dziewiętnaście lat. Tymczasem Morgan ma szesnaście.
Shuri była zmęczona. Urządzenie niespodzianki urodzinowej na dziewiętnastkę wcale jej nie zachwyciło tak, jak sądzili Young Avengers. Jako solenizantkę zmuszono ją do ogarnięcia każdej osoby na sali, ale ona wolałaby teraz cichego wieczoru planszówkowego z przyjaciółmi. Peter też by wolał. Właśnie. Gdzie ten Parker?
Księżniczka, opierając się o ścianę, zaczęła przesuwać się po sali, szukając wzrokiem swojego chłopaka. Nigdzie jednak go nie było. Pokręciła głową. Znów gdzieś zniknął bez chociażby jednego słówka. To tak ją denerwowało. W dodatku: czemu zniknął? Nie byli w Queens, byli w Wakandzie! Tu nie musiał nikogo ratować!
Skoro jednej z nielicznych osób, których towarzystwo byłaby w stanie teraz znieść przy niej nie było, Shuri postanowiła też zniknąć. Niepostrzeżenie opuściła salę bankietową i wyszła do ogrodów.
Noc była piękna. Idealnie pasowała na romantyczny spacer. Ale do budowy romantycznej atmosfery trzeba dwojga, a Shuri była kompletnie sama. Może jednak nie? Na oświetlonej blaskiem księżyca ścieżce spacerowały dwa cienie. Wyglądały magicznie, jakby nie z yego świata. Złączone dłońmi wyglądały jak dwa odbicia w lustrze. Księżniczka postanowiła się im przyjrzeć, w miarę możliwości nie zabierając im prywatności. Obrazek był piękny. Szybko rozpoznała kształty szczupłej dziewczyny i umięśnionego chłopaka. Byli mniej więcej tego samego wzrostu. Shuri nawet nie zauważyła kiedy podeszła ich na tyle blisko, żeby usłyszeć ich głosy. Wprawdzie niewyraźnie, ale zdawało jej się, że rozpoznaje głos Morgan Stark:
– Powiedziałeś jej? – spytała swojego towarzysza, który tak samo jak i ona stał w świetle i Udaku mogła tylko rozpoznać jego ciemną figurę.
– Nie... Morgan, ja... Wiesz, że to dla mnie trudne... Ja naprawdę nie mogę znaleźć odpowiedniego momentu... Jest kompletnie tak samo, jak gdy chciałem jej powiedzieć, że coś do niej czuję, że no... Ciągle nie wychodzi..
Ręka dziewczęcia wysunęła się z ręki chłopaka, po czym zrobiła tak dynamiczny ruch, że patrząc pod światło, Shuri nie mogła go dokładnie zarejstrować. Jednocześnie zabrzmiało coś jakby plaśnięcie.
– Parker! Musisz w końcu powiedzieć jej, że to mnie kochasz albo... albo... albo milczeć, ale to znaczy, że na żadnej z nas ci nie zależy, więc... nie wiem jak jej, ale mnie na pewno mieć nie będziesz! Nie możesz kochać dwóch dziewcząt na raz! – Po tych słowach Stark zaciskając ręce w piąstki odeszła zdecydowanym krokiem, mijając Shuri. Czarne włosy trzepnęły Udaku po twarzy. Jednak Morgan nawet tego nie zauważyła. Była zbyt toztrzęsiona. Gryząc wargę tak, że płynęła z niej krew i próbując powstrzymać łzy nie mogła się skupić na otoczeniu. Podobnie zresztą i Shuri.
Tego wieczoru dwoje dziewcząt złamano serca. Dokonała tego głupia nieśmiałość Petera Parkera... A może coś innego, co do niego należało?
Księżniczka już nie pierwszy raz żałowała swojej decyzji sprzed dwóch lat. Jednak ta noc była chyba najstraszniejszą w jej dotychczasowym życiu. Czuła straszny ból w sercu, że Peter ją od jakiegoś czasu oszukiwał i okłamywał każdym "kocham cię"... Zawsze mu tak ufała. Jednak i ona nie była bez winy. Ta sytuacja miała też dobre strony. Shuri dwa razy tylko wyznała Parkerowi miłość, gdy była przeświadczona, że go kocha. Lecz szybko stwierdziła, że jednak nie wie, co do niego czuje. Tęskniła za Pietro, który ze względu na szczęście Shuri odsunął się od niej, żeby nie mieć okazji do narzucania jej się. Z każdym dniem nostalgia rosła, a słodycz, która przyciągała ją do Petera słabła. Teraz będzie łatwiej się przyznać, o wiele łatwiej. Jak to jest, że błędy innych sprawiają nam ulgę?
– Morgan! Zaczekaj! – zawołał Peter i chciał pobiec za Iron Heart, gdy wpadł na Shuri. – Em, Shuri, yyy, aaaa, eee... – Chłopak zaczerwienił się i język począł mu plątać się między zębami. Jego oczy skakały ze strachu wszędzie, tylko nie na jej. Wszystko słyszała i to go dobiło.
– Dobrze, Peter – powiedziała Shuri ze łzami w oczach. – Skoro jesteś aż tak nieśmiały, że nie potrafiłeś mi powiedzieć przez cały ten czas, a kłamać tak, to w tej chwili zrywam nasz związek za ciebie! Idę się pakować. – Strzeliła mu z otwartej dłoni w jego morelowy policzek, odwróciła się napięcie i zaczęła iść szybkim krokiem w stronę pałacu.
– Jak to "pakować się"? – zdumiał się Parker, rozmasowując miejsce, które już dwa razy dzisiejszego wieczoru zostało ubite.
– Wyjeżdżam do Nowego Jorku naprawić swoje błędy – stwierdziła, nie obracając się, po czym zniknęła w drzwiach ogrodowych.
Spider-Man odetchnął z połowiczną ulgą. Wyjął z kieszeni małe pudełko i otworzył je.
– Teraz wiem, czego chcę. Też muszę coś naprawić – mruknął, patrząc na błyszczący w świetle księżyca pierścionek. Westchnął. – Ale czy ona chciałaby żyć z takim idiotą, jak ty, Parter...?
* * *
Pietro siedział w salonie Stark Tower, popijając z flaszki sokovijską wódkę. Obok niego spoczywała Wanda z kubkiem herbaty doprawionej trunkiem brata i przysłuchiwała się jego wywodom.
– To już koniec, Wandziu – powiedział starszy Maximoff ze łzami w oczach. – Ona wychodzi za Parkera. Przynajmniej ma jej się oświadczyć. Widziałem. Wypadł mu z kieszeni pierścionek! A ona na pewno go przyjmie i to będzie koniec...
– Nie rozpaczaj tak, Pietro – westchnęła Wanda. – Znajdziesz inn...
– Nigdy nie będzie innej! – krzyknął Pietro i popił z flaszki.
– No to i tak... Zamierzasz zapijać smutek wódką? – spytała jego siostra.
– A żebyś wiedziała – syknął bliźniak, dopił alkohol do końca, po czym rzucił butelkę w kąt. Szkło rozprysnęło się na wszystkie strony.
– No, dobra – mruknęła Wanda, robiąc czerwoną tarczę z mocy, żeby odłamki ich nie dosięgły. – A co jak Steve wróci? Wiesz, w teorii pijemy nielegalnie, bo w USA to od dwudziestki jedynki dopiero...
– Nic mnie to nie obchodzi! – warknął nieszczęśliwy nastolatek, biorąc kolejną flaszkę.
– Ale wiesz... Shuri by nie chciała, żebyś doprowadzał się do takiego stanu... – jęknęła Scarlett Witch.
– To też mnie nie... A nie, to mnie obchodzi... No, dobrze, nie będę już pił. – Po tych słowach ku w połowie szczęściu i w połowie nieszczęściu młodszej siostry Quicksilver walnął ostatnią butelką o ścianę, rozbijając ją. Pytanie, kto to posprząta, zostawili na poranek.
* * *
Shuri włożyła na nos ciemne okulary. Dzień był słoneczny. Oszklone ściany frontu Bazy Avengers odbijały światło i oświetlały podjazd prawie jak reflektory. Księżniczka nie czuła się w nim jednak niepewnie. Uśmiechnęła się na widok niebieskookiej przyjaciółki w czerwonym kostiumie, która przybiegła ją przywitać. Wpadły sobie w ramiona na chwilkę, po czym zgodnie udały się do środka.
– Och, jak ja za tobą tęskniłam, Shuri! – westchnęła Wanda, nie patrząc jednak na twarz Udaku lecz na jej ręce. Księżniczka uśmiechnęła się, mierząc Maximoff czujnym wzrokiem.
– Ja za tobą też. Wiesz może, gdzie jest Pietro? – spytała Shuri. – Chciałabym go bardzo zobaczyć.
– Pietruszka je śniadanie w kuchni – zaśmiała się trochę niezręcznie Maximoff. – Jak ci się wiedzie, Shuri?
– Szczerze? Beznadziejnie... – odpowiedziała księżniczka Wakandy, po czym opowiedziała Scarlett Witch o wczorajszym wieczorze.
* * *
Shuri była już w Bazie drugi tydzień. Z początku Pietro unikał jej, ale szybko się przyzwyczaił do kej towarzystwa. Teraz zachowywali się niemal jak kiedyś. Beztroscy kumple.
Udaku spędzała większość czasu w zbrojowni, gdzie budowała, montowała i reprodukowała. Ku wielkiej radości Wandy i wdzięczności Visiona zoperowała androida tak, że nie potrzebował już kamienia. Mógł teraz odpocząć bez ciągłych dzownych zajść. Kamień tymczasem postanowiono zabrać do Wakandy, gdzie byłby bezpieczny.
Shuri niechętnie żegnała się z przyjaciółmi i wymogła na nich obietnicę, że niedługo ją odwiedzą.
* * *
– Że też potrzeba było jakiegoś Tacosa, żebyś w końcu wywiązał się z przysięgi – zaśmiała się lekko księżniczka. Maximoff podrapał się po karku.
– Wiesz... – zaczął, wolno podchodząc. – Miałem tyle na głowie...
Shuri pokręciła głową z uśmiechem, po czym jej twarz przybrała nagle wzruszony wyraz. Podeszła i przytuliła Pietro z całych sił.
– Dobrze, że jesteś... – szepnęła.
– Kocham cię... – mruknął nie do końca chyba świadomie.
– A ja ciebie – odpowiedziała poważnie Shuri.
– Zaraz... Co?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top