•Prolog•

Strażnik au siedział obok gwardzisty, szkicując coś energicznie. W końcu pokazał swoje dzieło drugiemu szkieletowi.

— Co o tym sądzisz? — zapytał z uśmiechem.

Wyższy po prostu uniósł kąciki swoich ust delikatnie, to, jak robił to zazwyczaj.

— Jest świetnie — odparł, chowając wszelkie emocje.

To ich odróżniało, Cross zawsze chował swoje emocje, a Ink wręcz przeciwnie — ukazywał je najczęściej jak mógł, mimo, że nie posiadał duszy. Pił specjalną farbę, aby je odczuwać, by móc udawać, że je posiada, że ma duszę. Nawet szkielet z XTale nie wiedział o jego sekrecie. Nikt zresztą prawie, że nie wiedział.
Ale za to, niższy nie wiedział o uczuciach jakie ten do niego odczuwa. Przysunął się bliżej Ink'a, nie chował już nawet rumieńca. Wtedy jednak artysta jakimś dziwnym trafem przypomniał coś sobie.

— Oh! Muszę iść do Blue I Dream'a na noc, Dream potrzebuje pomocy przy ogarnięciu domu, a przy okazji robimy sobie mini party. Przepraszam — wstał z "ziemi", lekko się uśmiechając i chwycił Broomie'go otwierając portal jednym machnięciem wielkiego pędzla.

— Yeah, well, whatever... — westchnął, tracąc kolor fioletowy z twarzy.

Kiedy Ink zniknął z jego pola widzenia, spojrzał w górę.

— Cholera... Znowu mi się nie udało... — wyszeptał sam do siebie, kładąc się na powierzchni. — Musi mi się w końcu udać no!

— Może zdeprasowana księżniczko nie jest ci ten tęczowy pisany? — wtedy duch chłopaka, widoczny tylko i wyłącznie dla chodzącego krzyża odezwał się. — Raczej to nie jest zbieg okoliczności, to, że zawsze, kiedy chcesz mu gadać o tych miłostkach, bleeeeeh — zrobił przerwę na wystawienie języka — to musi załatwić jakąś sprawę?

— Może... Jedyny raz się z tobą zgadzam — odparł, lekko zasmucony.

— No widzisz? — oparł głowę o swoje ręce, lewitując — a może teraz sobie pójdź spać czy coś. Nawet mnie tym ciągłym nie spaniem męczysz jak cały czas myślisz "Ink to, Ink tamto, Ink śramto", to już zaczyna być wkurwiające.

— I już twoja dobra passa się zerwała — kiedy Cross odpowiedział, XChara tylko przekręcił oczami.

— Ale to sama prawda, a ja tak w ogóle się nigdzie nie wybieram bo nawet nie mogę, a uwież, lepsze by było nieżycie lub siedzenie całymi dziąkami z twoim zmarłym tatą (oni nie wiedzą, że przeżył) niż z tobą. — przeciągnął się.

— Pierdol się już... — warknął szkielet, zamykając oczy.

— Tak, tak, pierdolić to się ty możesz, bo ja nie mam z kim. A, poprawka, ty też nie masz bo pewnie ten tęczowy dupek ciebie nie chcę — specjalnie robił na złość Cross'owi, to sprawiało mu tak wiele przyjemności!

— Weź mnie już nie dobijaj... Niedość, że straciłem swoją rodzinę, to ty jeszcze mi wypominasz, że pewnie Ink mnie nie chcę... A teraz do-kurwa-branoc — zakrył swoją twarz kapturem, próbując zasnąć.

Duch chwilę tak jeszcze lewitował nad nim, po czym usiadł obok niego, kiedy zasnął.

— Nie moja wina, że jesteś nieudacznikiem życiowym — wzruszył ramionami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top