8 - A kolację szlag trafił

Dazai poszedł do pracy dopiero następnego dnia po południu. Najpierw, odnajdując w tym spore trudności, wziął prysznic i wreszcie zjadł jakieś większe śniadanie, rozpychając nieco zmniejszony żołądek, a potem odnalazł swój o dziwo nienaruszony w żaden sposób telefon. Na ekranie widniało tak wiele nieodebranych połączeń od różnych osób, że nawet nie podjął się ich liczenia. Bez większych ceregieli po prawie trzech dniach oddzwonił do Kunikidy i słabym głosem uprzedził go, że telefon może być na podsłuchu i wyjaśni mu wszystko, gdy zjawi się w biurze. Właśnie tam udał się w porze obiadowej.

Postanowił ich oczywiście okłamać. Potrzebował do tego bardzo słabego samopoczucia, czym mógł się pochwalić, gdyż z powodu prawdziwego jego występowania nie musiał się za specjalnie wysilać i udawać. Dlatego jak raz nie przejmował się bladością swojej skóry, zmęczonym spojrzeniem i każdym innym objawem tego, jak bardzo źle się czuł i przez co mógł przejść przez czas, w którym go nie było. Choć kłamstwo, które naprędce wymyślił, było słabe, liczył na to, że detektywi dadzą się na nie nabrać. Zawsze byli ignorantami, choć ostatnio ta cecha została nieco przysłonięta przez przesadną wnikliwość spowodowaną jego niedawnym zachowaniem. Chcąc nie chcąc Dazai musiał liczyć tutaj na łut szczęścia.

Zastanawiał się, jak go przyjmą po przedstawieniu, które urządził podczas wizyty Ango i śmierci wspólnika Dostojewskiego. Był prawie pewien, że połączyli te dwie sytuacje i najmilszy sposób powitania go, na jaki się zdobędą, będzie natychmiastowym oskarżeniem go o zabójstwo podróbki żołnierza Mimic. Na szczęście udało mu się odnaleźć kulawy sposób na alibi i potwierdzenie swojej wersji wyssanej z palca historyjki.

Stojąc przed drzwiami do biura, wziął głęboki oddech. Nie wziął dzisiaj żadnego narkotyku, który miał przygotowany specjalnie na takie okazje. Choć Dostojewski żądał od niego skończenia z nałogiem, nie pozbył się żadnej ampułki, żadnej strzykawki czy tabletki z mnogości skrytek w jego mieszkaniu, które z pewnością miał czas solidnie przestudiować. Chciał zapewne sprawdzić jego wytrzymałość. Choć Osamu porzucił rzeczywiste chęci uraczenia się którąkolwiek postacią swojego zbawienia, przyszło mu to z ogromnym trudem. Wiedział jednak, że nie może się wspomagać, jeśli jego kłamstwo miało być wiarygodne. Zażył zatem coś, co miało mu w tym pomóc, dlatego był zdania, że z tego względu ten jeden raz był usprawiedliwiony.

Poza tym, sam w to nie wierzył, ale głupi monolog Fiodora na niego podziałał. Jeśli chciał go pokonać, powinien pokazać mu, że może tego dokonać w każdym stanie, w jakim się znajdzie – na trzeźwo lub pod wpływem. Nie mógł okazać słabości. Przeszedł w życiu zbyt wiele, by przegrać przez coś tak małego.

Gdy złapał za klamkę i wszedł do środka, od razu tego pożałował. W jednej chwili przeklął Demona w myślach i był gotów uciec do domu, by wziąć coś więcej na uspokojenie. Gdy Kunikida skierował na niego te swoje żółte ślepia, brzuch rozbolał go tak mocno, że prawie się przewrócił. Pragnienie powrotu na kanapę i do Rosjanina, przy którym nie musiał niczego udawać ani specjalnie się stresować, dawno nie odznaczało się tak mocno.

– Dazai – Doppo zaczął iść w jego kierunku, a on ledwo oparł się pokusie ucieczki.

– Kunikida-kun – uśmiechnął się niemrawo i uniósł dłonie do góry w obronnym geście. – Zanim mnie uderzysz albo zaczniesz wrzeszczeć, wiedz, że jestem w kiepskim stanie i mam zamiar ci wszystko...

Myślał, że gdy zobaczył Dostojewskiego w fotelu, to, co poczuł, było największym zdziwieniem, jakiego doznał w całym swoim wyboistym życiu. Do teraz nie wiedział, jak bardzo się mylił. W momencie, w którym okularnik zamknął go w żelaznym uścisku, jego serce prawie wyrwało się z piersi, a on sam prawie przewrócił. Uniósł ręce jeszcze wyżej, nie odwzajemniając nagłego ataku w postaci przytulenia, które było tak krótkie, jak ponowienie wypowiedzenia nazwiska przez swojego partnera w wyraźnie okazywanym szoku.

– Myśleliśmy, że i ciebie straciliśmy – powiedział, odsuwając się od niego. Jego głos był naprawdę przejęty, jakby jeszcze nie pozbierał się po tym nadzwyczaj sympatycznym geście, ale kiedy obok niego pojawił się Atsushi i reszta, doprowadził się do porządku, by czasem nikt nie zobaczył jego ekspresji.

Dazai nie wiedział, co powiedzieć. Był przekonany, że gdy tylko tu wejdzie, wszyscy zaatakują go oskarżeniami i nienawistnymi oraz nieufnymi spojrzeniami. Tymczasem większość z detektywów patrzyła na niego z prawdziwym zmartwieniem i Osamu miał problem z rozpoznaniem stopnia ich szczerości.

– Wy... martwiliście się o mnie?

– Oczywiście, że tak! – Nakajima podniósł głos, zdziwiony tym, że jego mentor był tym faktem zaskoczony. – Gdy wyszedłeś z biura, byłeś naprawdę wzburzony. Potem zniknąłeś na trzy dni i nie dawałeś znaku życia. Myśleliśmy...

– Myśleliśmy, że Dostojewski cię dopadł albo że sam się dopadłeś – dokończyła Yosano. Jej różowe oczy skrywały w sobie najmniej sympatii w postaci troski. – Ale jak widać żyjesz.

– Gdzie byłeś, Dazai-san?

Niedoszły samobójca patrzył na nich kompletnie zdezorientowany. Nie wierzył własnym oczom i uszom, ba, nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie sądził, że mogą się nim przejmować, że się o niego martwią. Był pewien, że połowa z nich go nienawidzi i uważa za chorego zwyrodnialca. Cóż, nie żeby to nie działało na jego korzyść. Wyglądało na to, że szczęście mu tym razem dopisało. Mimowolnie zastanowił się, jak długo to potrwa i kiedy los nie postanowi znowu mu dokopać lub kiedy sam ewentualnie nie potknie się o własne nogi.

Zrobił krok do przodu i zachwiał się nieco, dając im do zrozumienia, że koniecznie musi usiąść. Tygrys wziął go pod ramię i zaprowadził na kanapę, by potem wspaniałomyślnie podać mu szklankę wody, którą ten opróżnił jednym haustem.

– Uśpili mnie – odezwał się w końcu.

– Słucham?

– Uśpili mnie – powtórzył. Najgłupsza wymówka, jakiej kiedykolwiek użył. Sam miał ochotę się zaśmiać, gdy ją wypowiadał. – Gdy wyszedłem z biura, poszedłem do baru się napić. Chyba ktoś za mną szedł, nie jestem pewien. Musieli mi czegoś dosypać do drinka, bo dalej nic nie pamiętam.

– I ty nic nie zauważyłeś? – Kunikida wrócił do swojej dawnej formy podejrzliwego wszarza, gdy już nabrał pewności, że jego partner wcale nie został zamordowany, a jak najbardziej żyje i znowu zachowuje się w sposób budzący wątpliwości.

– Jak Atsushi-kun już zdążył wspomnieć, nie byłem za bardzo w formie na bycie ostrożnym i uważnym – podniósł wzrok i spojrzał na niego, uśmiechając się wymownie. Dziwne, że jeszcze nikt nie wrócił do tamtego dnia. – Co zabawne, obudziłem się u siebie w domu.

– Jak to możliwe?

– Podejrzewam, że to Dostojewski wynajął kogoś, by mnie na moment usunął. Gdyby chciał mnie zabić, już dawno wąchałbym kwiatki od spodu. Przeniósł mnie jednak w bezpieczne miejsce i użył takiej dawki, bym się obudził. To jeszcze nie koniec.

– Nie, nie o tym mówię – Doppo pokręcił głową. – Byliśmy u ciebie w domu, nie było cię tam.

Dazai poczuł zimny pot na plecach.

– Że co?

– Gdy przystąpiłeś do Agencji parę lat temu, podałeś w karcie swój adres – wyjaśnił Tanizaki. – Gdy zniknąłeś, postanowiliśmy pójść do ciebie do domu. Nie otwierałeś, więc weszliśmy do środka i... nikogo nie zastaliśmy. Prawdę mówiąc, nie zastaliśmy niczego. Mieszkanie było puste, pozbawione mebli i ludzi.

Osamu patrzył na niego nieco zszokowany. Podczas gdy rudzielec mu tłumaczył, przypomniał sobie, że podał w dokumencie swój dawny fałszywy adres. Zrobił to na wszelki wypadek, gdyby kiedyś chciał się zabić raz a porządnie, a żeby nikt mu w tym czynie nie przeszkodził. Co zabawne, nigdy w końcu się tego nie podjął – zapomniał o swoim występku, skupiając się na spełnianiu ostatniej woli Ody.

– Nie mieszkam tam – powiedział, gdy Tanizaki podyktował mu adres. – Skąd to wzięliście? Tak jest w karcie?

Naomi przyniosła dokumenty, a Dazai udawał, że ogląda je z zainteresowaniem. Ryzyko, jakiego się podjął, sprzedając im to zupełnie niedopracowane kłamstwo, było zwyczajną głupotą i doskonale o tym wiedział. Miał nadzieję, że ani prezes, ani Kunikida nie pamiętali, co wpisywał to ładne trzy lata temu.

Zmuszony do tego, by utrzymać zaskoczony wyraz twarzy, bardzo szybko się męczył, zwłaszcza że gdy Dostojewski wyszedł poprzedniego dnia, wziął leki nasenne, spodziewając się chęci zbadania go. Gdyby znaleźli ich marne ostatki, jego historyjka zyskałaby na wiarygodności – taką przynajmniej miał nadzieję. W chwili obecnej czepiał się wszystkiego, co pomogłoby mu ukryć przedawkowanie i spotkanie z Fiodorem.

– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała Yosano, pełna podejrzeń.

Brunet zaśmiał się pod nosem.

– Czy to nie słodkie, jak się stara? Sfałszował nawet dokumenty w biurze, by nikt mnie nie znalazł – uśmiechnął się pod nosem. Błagam, bądźcie idiotami nawet teraz. – Pytanie tylko, po co to zrobił – podniósł wzrok i przejechał spojrzeniem po wszystkich zebranych. – Co się wydarzyło, gdy mnie nie było?

Przez następne minuty wysłuchiwał przejętego sprawozdania na temat śmierci wspólnika Demona. Podobno zabił się zaraz po tym, jak obudził się w pokoju przesłuchań. Nie mogli znaleźć ludzi, których Dazai wynajął, więc z braku bardziej produktywnego zajęcia sprawdzili trupa, sądząc, że odkrycie jego tożsamości naprowadzi ich na cokolwiek, co mogłoby im pomóc w ujęciu Dostojewskiego. Był to jednak zwykły podrzędny zbir, który podejmował się każdej nielegalnej robótki, by móc wyżywić rodzinę. Fiodor zapewne namieszał mu w głowie obietnicami wielkiej fortuny, nieważne jak skończy się jego rola, a potem wykorzystał w swojej gierce. Cóż, zginął, a jego rodzina prawdopodobnie i tak nie dostała obiecanych pieniędzy.

– Musisz odnaleźć tych, którym powierzyłeś zadanie złapania go – powiedział Kunikida, krzyżując ręce na piersi. Przez cały ten czas opierał się o jeden z parawanów, również wyraźnie zmęczony całą tą sprawą. – Nie zastosowali się do twoich rozkazów i pośrednio doprowadzili do śmierci człowieka. Muszą zostać ukarani.

– Przecież mówili, że usunęli truciznę... – odezwał się nieprzekonany Atsushi.

– Kłamali – Osamu wzruszył ramionami. – Pewnie Dostojewski przekabacił ich na swoją stronę. Nie ma sensu, bym ich szukał. Jestem pewien, że już wąchają kwiatki od spodu.

Mówiąc o tym, zanotował sobie w głowie, że powinien ich uciszyć. Gdyby którykolwiek z nich puścił parę z ust o tym, że odwołał rozkaz i kazał im włożyć z powrotem truciznę w usta fałszywego Francuza, cała ta farsa poszłaby na marne. Musiał zadbać o to, by żaden z nich już nigdy więcej nie przemówił.

– Po co w takim razie cię uśpił? – kobieta usiadła naprzeciwko niego w fotelu. Wydawało się, że była wręcz zdeterminowana do tego, by dorównać podejrzliwością swojemu koledze w okularach, który z każdą chwilą kruszał. Jak bardzo znienawidziła go od śmierci Ranpo?

– Jestem jedyną osobą, która mogła powiedzieć, kim i gdzie są moi ludzie, nim Demon się nimi zajął. Ujęcie ich z pewnością byłoby w tej sytuacji bardziej pomocne niż rozmowa z trupem, ale, cóż... stanem żywotności i przydatności dorównują teraz banicie.

Kunikida westchnął ciężko i potarł skronie w zmęczonym geście.

– Czyli nie mamy nic? Straciliśmy Ranpo, rozwiązaliśmy sprawę jego śmierci, złapaliśmy wspólnika... i nadal nie mamy nic?

Dazai oderwał wyzywający wzrok od Akiko i przeniósł go na niego. Był on jednak znacznie łagodniejszy, nawet pomimo tego, że w aspekcie zajęcia się całą sprawą śmiał użyć formy wieloosobowej.

– Na to wygląda. Nie mierzymy się z jakimś pospolitym przestępcą. Dostojewski to istny geniusz zbrodni, nie będzie łatwo.

– Wygląda na to, że nawet ty nie dasz mu rady – różowe oczy zabłyszczały z kpiną. Te brązowe zmierzyły się z nimi, zirytowane za murem beznamiętności. – Wydajesz się go bardzo dobrze znać.

– Oczywiście, że go znam. Nie mierzę się z nim pierwszy raz – powiedział z jadem, na który znów wszyscy wstrzymali oddech. Stwierdził jednak, że skoro już zaznali jego gorszej strony osobowości, nie było teraz za bardzo sensu zgrywać przyjemniaczka. – Co sugerujesz poprzez swoje komentarze? Co wy sugerujecie? – popatrzył również na partnera. – Chcesz potwierdzenia, że nie mam z tym nic wspólnego? Zbadaj mnie. Z pewnością resztki substancji usypiających nadal są w moim organizmie. Jeśli ich nie ma to albo zdążyłem je wydalić, albo jestem mordercą, który bawi się z Rosyjskim Demonem razem na scenie i śmieje się z nierozumnej widowni – wyrzucił ręce w powietrze i oparł się o kanapę. Mimo otępienia na własne życzenie w rzeczywistości ledwo powstrzymał się od śmiechu. Tak właśnie jest.

Yosano niestety nie była taka głupia jak reszta. Jeszcze ciężej było mu ją do siebie przekonać przez jej nieprzychylność względem jego osoby. Nie rozumiał jej. Rozumiał to, że mogła być do niego uprzedzona przez początkowe podejrzenia w sprawie Ranpo, ale teraz kompletnie nie pojmował, co tak bardzo jej w nim nie pasowało. Czyżby był gorszym aktorem niż sądził, czy może chodziło o coś innego?

– Dazai...

– Nie będzie takiej potrzeby – usłyszeli nagle niski głos i niemal połowa z nich od razu się wyprostowała. On tylko podniósł zmęczony wzrok na prezesa Fukuzawę, który musiał przysłuchiwać się ich rozmowie od początku. Mężczyzna stanął w przerwie między parawanami, a Akiko wstała. – Ufam ci, Dazaiu, i wszyscy inni też powinni – przesunął po nich stalowym spojrzeniem. – Zapominacie chyba, kto jest tu prawdziwym wrogiem. Człowiek, który złapał sprawcę zabójstwa Ranpo i stara się pomóc miastu czy człowiek, który nam go odebrał i burzy jego spokój?

– Z całym szacunkiem, prezesie – Osamu dźwignął się na nogi. Miał dosyć tego cyrku, a z każdym słowem kogokolwiek w tym pomieszczeniu czuł się coraz gorzej. – Dziękuję za twoje słowa, ale nie potrzebuję obrońcy. Potrafię bronić się przed tymi, którzy mnie atakują. Jeśli Yosano-san życzy sobie uzyskać pewność co do mojej niewinności, proszę bardzo. Skoro ma to uczynić ją spokojniejszą, nie mam absolutnie nic przeciwko.

Popatrzył na nią, ale ona nie patrzyła na niego. Upomniana przez prezesa, wpatrywała się ze skruchą w podłogę, nie będąc pewną tego, co ma zrobić. Nie chciała się sprzeciwiać człowiekowi, który podarował jej drugie życie, ale chciała sprawdzić tego, kogo podejrzewała o współudział w zabójstwie swojego ukochanego. Jakież życie bywa przewrotne.

– Dokąd idziesz? – zapytał Kenji, gdy brunet wyminął Fukuzawę. Robiąc to, poczuł dziwny chłód, jakby jego słowa w ogóle nie powinny paść, ale jednocześnie czuł, że starszy mężczyzna to rozumiał.

– Do gabinetu. Będę tam na ciebie czekał – zwrócił się do Akiko, po czym wymienił spojrzenia z Yukichim i udał się na miejsce.

Tam usiadł na jednym z łóżek i spuścił głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Miał coraz bardziej dosyć tego miejsca. Wyglądało na to, że większość nabrała się na jego kłamstwo, co wcale nie poprawiło mu humoru. Choć z pewnością działało to na jego korzyść, potwierdzało jedynie, że naprawdę znajdował się w otoczeniu bardzo głupich ludzi z klapkami na oczach.

Nie winił Yosano za to, że była wobec niego podejrzliwa. Zachowywała się najbardziej racjonalnie z nich wszystkich. Winił ją za to, że musiała taka być, że przez inteligentną osobę, która go nienawidziła, miał jeszcze bardziej pod górkę, a ze względu na Fiodora nie miał nic, co mogło mu pomóc w tej ciężkiej wspinaczce.

Akiko przyszła dosłownie chwilę potem. Dazai nawet nie podniósł na nią wzroku, jedynie wgapiał się w jakiś punkt przed sobą zgarbiony. Splótł palce, by nie wykonywać żadnych nerwowych gestów. Czuł się chory i miał dosyć, liczył na to, że puszczą go do domu, by doszedł do siebie po wszystkim, co go spotkało. Chciał mieć za sobą sprawdzenie swojego kłamliwego alibi, którego zapewnienie przyczyniło się do jego beznadziejnego stanu i wrócić na kanapę. Albo do łóżka. Gdziekolwiek, gdzie głupota nie dominowała w pomieszczeniu.

Lekarka wykonała wszystkie badania bez słowa, a i on poddał się im również w milczeniu. Wiedział jednak, że na wyniki trochę poczekają, więc po wszystkim nie widział sensu w siedzeniu z tą kobietą w jednym pokoju. Dawniej gdyby byli sam na sam, z pewnością skończyliby na jednym ze szpitalnych łóżek, starając się stłumić jęki przyjemności, którą sprawiali sobie nawzajem, a teraz nie mogli na nawet siebie patrzeć.

– Zrobiłeś to?

Ciche, uchodzące z ust Yosano pytanie zatrzymało go w drodze do drzwi. Zakładając na siebie z powrotem płaszcz, obrócił się w jej stronę i omiótł jej siedzącą przy biurku zgarbioną sylwetkę spojrzeniem. Włosy zasłaniały jej twarz, toteż nie widział jej wyrazu.

– Co konkretnie? W moją stronę leci tyle oskarżeń, że zdążyłem się już pogubić – westchnął cicho widząc, jak kobieta zaciska pięść. – Nie zabiłem Ranpo-sana, nie pomogłem w tym. Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć?

– Bo wiem, jaki jesteś naprawdę – w końcu na niego spojrzała. – To, co działo się, gdy był tu ten mężczyzna z rządu, Ango Sakaguchi... twoja twarz... wiem, że to prawdziwy ty. Wiem, że ciągle tylko udajesz, że...

– Zdaje się, że za dużo myślisz – Dazai przerwał jej chłodno. – Pamiętasz Moriego-sana, to, co ci zrobił i usilnie odnajdujesz go we mnie. Spróbowałaś go może poszukać gdzieś bliżej? – podszedł do biurka i oparł się o nie, nachylając się ku lekarce. – Spójrz czasem w lustro i wejrzyj wgłąb siebie. Jest go tam więcej niż myślisz.

Akiko przejechała spojrzeniem po całej jego twarzy i zatrzymała się na oczach. Wpatrywała się w nie tak długo i intensywnie, że Osamu aż się zmęczył odwzajemnianiem tego, ale nie ustąpił. Nie mógł.

– Nie jesteś jak Mori-san – powiedziała cicho. – Jesteś gorszy.

Uśmiechnął się szeroko.

– Więc może polecisz do biura i wyśpiewasz im wszystko? Swoje podejrzenia, to, jak bardzo jesteś ich pewna. Choć zgaduję, że już tego wysłuchiwali – dodał złośliwie. – Fukuzawa przyjął cię, znając twoją przeszłość. Przyjął również i mnie, zdając sobie sprawę z mojej.

– Nie porównuj nas.

– Nie miałem tego na myśli, nie oceniaj się tak wysoko. Mówiłem o tym miejscu – uniósł głowę i obejrzał pomieszczenie ostentacyjnie, jakby z odrazą. – Do tej pory myślałem, że jako jedyny tu nie pasuję. Teraz widzę, że nie jestem sam – wrócił oczami do niej. – Za dużo widzisz. Za dużo myślisz. Znasz życie i wiesz, że nie można wierzyć we wszystko, co ci powiedzą. Szanuję to, ale znaj swoje miejsce – ich wyraz stał się chłodny. – To, że ty nie potrafisz się zmienić, nie znaczy, że inni też.

– Jak śmiesz... – wstała gwałtownie z krzesła, przewracając je, ale Dazai zdążył odskoczyć.

– A może chodzi ci o coś innego? Może swoimi ostentacyjnymi podejrzeniami próbujesz ostudzić nasze relacje, by nie wydało się, że z desperacji pieprzyłaś się ze mną, bo Ranpo-san nigdy by cię nie przyjął? – zadrwił. Wiedział, że dolał tym oliwy do ognia. Ciemnowłosa wyglądała, jakby jechała dosłownie na ostatkach wytrzymałości. – Śmiało, uderz mnie. Wyjdę tam i tym razem to nie ja będę tym, na kogo krzywo spojrzą.

Nie czekał jednak na odpowiedź. Zostawił ją samą ze swoimi słowami wiszącymi w powietrzu. Gdy wrócił do biura, detektywi nie stali na swoich stanowiskach. Byli zbyt losowo porozrzucani po pomieszczeniu i stali zdecydowanie za blisko wejścia, wyglądając na zbyt zaaferowanych swoimi zajęciami, by Osamu mógł chociażby pomyśleć, że żaden z nich nie słuchał ich rozmowy. Nie spojrzał jednak na nikogo, by po ich wyrazach twarzy nabrać co do tego pewności, od razu zwrócił się do Fukuzawy.

– Prezesie, proszę, by zwolnił mnie prezes również z dnia dzisiejszego. Myślę, że powinienem jechać do szpitala, by sprawdzić, czy nie wyrządzono mi większych szkód.

– Rozumiem – Yukichi stalowo nie wykazywał żadnych oznak tego, że usłyszał choć słowo z ich burzliwej konwersacji. – Zgadzam się.

Dazai kiwnął głową i odwrócił się, by wyjść. Starał się nie skrzyżować z nikim spojrzeń, miał wystarczająco dość każdego z nich. Chętnie wysadziłby ten budynek w powietrze i oglądał ich przygniecione gruzem zwłoki – tak bardzo ich nie znosił. Sądził, że ten nagły akt sympatii z początku nieco ostudził jego nastawienie względem tego miejsca, ale rozmowa z Yosano oraz ich głupota dobitnie uświadomiły mu, że chyba nic nie może mu chociaż trochę osłodzić biura i jego pracowników.

Stał już w progu, gdy nagle do jego uszu doszedł dźwięk przychodzącego SMS-a. Wyjął telefon z kieszeni i odblokował go, nawet nie sprawdzając, kto był nadawcą.

Lepiej się czujesz?"

Zmarszczył brwi. Wysłany przez nieznany numer. Co to miało znaczyć? Jedyną osobą, jaka przyszła mu do głowy, a która mogła stać za tajemniczymi cyferkami, był Fiodor. W końcu, podczas gdy Dazai był nieprzytomny, tylko jemu mógł wpaść w ręce jego telefon. Spokojnie mógł uzyskać jego numer, a jeśli nie chciał iść na łatwiznę, zawsze mógł użyć innego, bardziej wyszukanego sposobu, by go poznać. Dlaczego jednak do niego napisał i zadał tak troskliwe pytanie? Ironia, zaczepka? Chęć kolejnej wizyty? Powinien przestać tak koło niego skakać, bo jeszcze chwila, a Osamu się do tego przyzwyczai i radość z tym związana przysłoni mu rzeczywisty obraz.

Zerknął za siebie. Kilka osób spoglądało w jego stronę, zastanawiając się, dlaczego jeszcze nie wyszedł. Co jeśli to któryś z nich? Wysłali do niego zagadkową wiadomość, chcąc sprawdzić, co odpisze, jak się zachowa, by dzięki temu mieć na niego dowody. Może owładnięci podejrzeniami o współpracę z Dostojewskim byli pewni, że właśnie tak pomyśli, że to Demon się do niego odezwał i tym samym cała jego gierka wyjdzie na jaw?

Był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. Dazai bez dłuższego zwlekania nacisnął zieloną słuchawkę przy tajemniczym numerze i przyłożył komórkę do ucha, nasłuchując, czy telefon któregoś z jego biurowych kolegów czy też koleżanek nie zawibruje lub nie wrzaśnie na całe pomieszczenie.

Nic takiego nie zasłyszał i nie do końca wiedział, jak się z tym czuł. Nie wiedział tego również wtedy, gdy połączenie wychodzące zostało odebrane.

Zadzwoniłeś, no proszę. Powinienem czuć się zaszczycony?

To głos Fiodora rozległ się w słuchawce. To z pewnością był jego głos. Nikt nie mógłby tak idealnie odwzorować tego urzekającego zaciągania przy końcach słów, chyba że naprawdę byli aż tak zdeterminowani, że odnaleźli jakiegoś pracującego w studiu dubbingowym, douczającego się japońskiego Rosjanina.

Detektyw natychmiastowo się rozłączył. Bał się, że gdy się odezwie, nie tyle, co go zdemaskują, co euforia w jego głosie będzie bardziej niż słyszalna. Nie chciał, by detektywi to usłyszeli. Dostojewski też nie.

– Czy mi się wydawało, czy nie miałeś przypadkiem wyjść? – zaczepił Kunikida, zdenerwowany jego zagadkowo zwlekającą osobą.

– Miałem, ale coś mi się przypomniało – odpowiedział i odchrząknął, by uspokoić szalejące w nim emocje. Zwrócił się znów do wciąż przebywającego w biurze Fukuzawy. – Prezesie, miałbym właściwie do prezesa pewną prośbę. Nie chcę wyjść na bezczelnego z racji, że niedawno byłem nieobecny, ale czy mógłbym prosić o zaliczkę?

Usłyszał, jak zbulwersowany Kunikida głośno wdycha powietrze przez nos. Dazai dziwił mu się – wcześniejsze uiszczenie połowy wypłaty nie było chyba niczym niewybaczalnym, a jemu bardzo by się w tej chwili przydało, jako że przez swoje marne zarobki i hulaszczy tryb życia był obecnie bez grosza przy duszy.

– Oczywiście, nie ma problemu.

Odebrawszy co swoje, obandażowany mężczyzna wreszcie opuścił ten duszący budynek. Natychmiast skierował swe kroki do jednego z nieco bardziej oddalonych bankomatów, by wypłacić sumę, której potrzebował i ponownie wyjął telefon z kieszeni.

– Fiodor Dostojewski się o mnie martwi, to ja powinienem być zaszczycony – rzucił do słuchawki.

Nie pomyślałeś, że telefon może być na podsłuchu?

– Sprawdziłem. I tamto też sprawdziłem – nawiązał do swojej niepewności sprzed chwili. Nie musiał nic tłumaczyć, był pewien, że Demon doskonale wszystko wiedział. – Co się z tobą dzieje? Aż tak tęsknisz?

Raczej się nudzę. I nie mam możliwości skontaktowania się z tobą w inny sposób na odległość. Ty ze mną też nie.

– No wiesz, zawsze możesz wparować do biura z koszykiem pełnym słodyczy. Myślę, że wszyscy bardzo by się ucieszyli, że dostaną szczura na talerzu i to jeszcze z deserem.

A ciebie zjedliby na kolację.

Dazai zachichotał, choć ta kwestia średnio go śmieszyła.

– Skoro mowa o kolacji, jak tak bardzo się garniesz to wpadnij do mnie wieczorem, chyba w końcu idę kupić coś zjadliwego. Obiecuję, że tym razem nie dorzucę ci do jedzenia żadnych tabletek.

Nie wierzę twoim obietnicom.

– Słusznie. Ale jeśli mnie nie zdenerwujesz, nie masz się o co martwić.

Cisza po drugiej stronie nieco go zastanowiła. Przedobrzył? Zapraszanie Dostojewskiego na kolację kojarzyło mu się z którymś stadium relacji romantycznej każdego filmu o tej tematyce, jaki miał okazję obejrzeć. Pomyślał jednak, że z drugiej strony to w zasadzie nic złego – Fiodor sam wpraszał mu się do domu już wielokrotnie. Zapewne jego mieszkanie było jedynym miejscem, gdzie mogli bezpiecznie oddawać się swoim inteligenckim przekomarzankom, morderczym spojrzeniom i niespodziewanym pocałunkom. Dazai już nieraz marzył, by skończyły się one czymś innym niż po prostu nagłym wyjściem, Rosjanin z pewnością też to planował. Nie sądził, by potrzebowali do tego nastroju i właściwie nie miał zamiaru żadnego tworzyć. Po prostu wykorzystał grę słów, która mu się nasunęła, a jeśli przy okazji pierwszy raz od dawna będzie miał sposobność do tego, by mieć w żołądku coś porządniejszego niż kawa, nie widział przeciwwskazań. A i anemikowi podobne myśli musiały przejść przez głowę, bo w końcu odpowiedział:

Niech będzie, zgadzam się.

I o dziwo, rozłączył się, nie pozwalając Dazaiowi na żaden komentarz. Sam również nie dopowiedział nic uszczypliwego. Osamu był tym tak zdziwiony, że odsunął komórkę od ucha i spojrzał na nią, jakby szukając w ten sposób odpowiedzi. Nie uzyskał jej jednak, więc schował urządzenie do kieszeni i ruszył przed siebie, wzruszywszy ramionami. Mimo to wciąż towarzyszyło mu dziwne, niezidentyfikowane uczucie.

Doznając targającego nim poczucia niedokończonej sprawy, umówił się na spotkanie z ludźmi z Mafii, których wykorzystał do złapania fałszywego żołnierza Mimic. Chcąc zgubić ewentualny ogon, lawirował długo między budynkami miasta, dopóki nie przyszedł w ustalone, oczywiście oddalone od godnej społeczności miejsce. Chciał to szybko zakończyć, by móc wrócić do domu i poumierać trochę w spokoju zanim zajmie się przygotowaniami do wieczoru, ale niezbyt mu to szło. Nie mógł ich zabić ot tak. Mieli przewagę liczebną, poza tym Dazai wyjątkowo nie był w formie. Choć minęło trochę czasu od ostatniego razu, kiedy to odebrał komuś życie, nie chodziło absolutnie o formę psychiczną. Nie obchodziło go to zupełnie – najważniejsze było bezpieczeństwo jego i jego kłamstw. Po prostu nie czuł się na siłach, by pojedynkować się z połową tuzina mężczyzn.

Dlatego też po dotarciu na miejsce pochwalił ich za dobrze wykonaną robotę. Nie zamierzał im płacić ani wynagradzać w żaden sposób – byli zwyczajnie pod jego rozkazami, jak dawni podwładni. Mimo że Osamu już dawno temu opuścił szeregi Mafii, miał jeszcze pod sobą kilku „zaufanych" ludzi – tych, którzy bali się mu sprzeciwić, nawet jeśli przydomek egzekutora sprzed jego nazwiska nie był już aktualny. Może nie świecił już rangą, ale nic to nie zmieniło w jego osobowości i nastawieniu do szeroko pojętego świata.

Pozbył się ich najłatwiejszym sposobem, jaki miał pod ręką – zasiał wśród nich palący konflikt, by powybijali się nawzajem. Niestety, ten sposób wymagał czasu oraz jego obecności; może nie w samym środku strzelaniny, ale musiał czuwać gdzieś obok, by upewnić się, że na pewno każdy z nich zginął, co do jednego. Martwi nie potrafią mówić, toteż jego sekret wsiąknie razem z ich krwią w ziemię i już nikt go nigdy nie odkopie.

Zanim było po wszystkim, niebo powoli zmieniało swój błękitny kolor na ponurą szarzyznę. Dazai, któremu ta sytuacja szczególnie była nie w smak, ponieważ nie tyle, co musiał pozbyć się jednego ze swoich ostatnich sekretnych plutoników, to zmarnował czas, który mógł wykorzystać na byczenie się na kanapie, szczególnie odczuwał jego melancholię. Odkąd coraz intensywniej odczuwał szumienie krwi w uszach, był coraz bardziej zmęczony. Poza tym, że częściej doznawał przyjemnie silniejszego bicia serca, nie różniło się to za wiele od jego fizycznego stanu z wcześniej. Lenistwo przesiąknęło jego osobę wzdłuż i wszerz. Jakież było jego szczęście, że ze względu na wymóg faktycznie twórczego i słodko intensywnego myślenia sukcesywnie pozbywał się tej cechy.

Gdy usunął jakiekolwiek dowody i ślady swojej obecności w miejscu tej obfitej zbrodni, jak gdyby nigdy nic udał się wreszcie do sklepu po kupno czegoś do jedzenia. Jak raz nie miał w zamiarze otruć ani siebie, ani swojego gościa, więc nabył coś gotowego, co miało zadowalającą opinię. Z prawidłowym oporządzeniem posiłku raczej nie powinien mieć problemu.

Gdy dotarł pod swoje drzwi, na dworze robiło się już ciemno. Nie wyrobiwszy się z czasem, wcale nie zdziwił się, widząc nie tak przekrzywioną klamkę, a jednak wprawiła go ona w poczucie irytacji, której dał wyraz poprzez wejście z cierpiętniczym westchnieniem na ustach.

– Walczę ze sobą, by nie zasugerować ci, byś dorobił sobie klucze, ale widocznie nie są ci potrzebne – zagruchał nieco jadowicie, od razu zauważając wylegującego się na jego kanapie Dostojewskiego.

– To niegrzeczne – skomentował, nie ruszając się ani o milimetr. Wgapiał się w sufit, leżąc na plecach z dłońmi splecionymi na brzuchu. – Zaprosiłeś mnie i się spóźniłeś.

– To nie ja się spóźniłem, to ty przyszedłeś za wcześnie.

Podarował sobie komentarz, że to jego włamanie było o wiele bardziej niegrzeczne i podszedł do blatu, by powyjmować zakupy. Sushi na szybko wydawało mu się być zabawnym akcentem, gdy gościł obcokrajowca. Wiedział, że to z sieciówek nie jest za dobre, ale przecież nie obiecał nic wspaniałego, tylko w miarę zjadliwego. Już dawno stracił wenę do jedzenia; przerzucił ją na wybór alkoholu. Zakupił kilka nieco większych butelek i poustawiał je w kolejności od najdroższej do najtańszej, by prezentowały się dumnie na wpół uprzątniętym blacie.

– Mam spirytus – zakomunikował.

– I?

– No, skoro już się zadomowiłeś w moim mieszkaniu, postanowiłem zadbać o to, byś faktycznie poczuł się jak w domu. Czyż nie jestem miły?

Fiodor podniósł się i zerknął na niego zza oparcia kanapy. Wystawały znad niego tylko jego purpurowe oczy i zmierzwiona czupryna, co w połączeniu z dumnie prezentującymi się, pokaźnymi worami tylko dodawało mu do wyglądu zbudzonego trupa.

– Nonsens. Po prostu próbujesz zastąpić narkotyki alkoholem.

– Tu mnie masz – Dazai puścił mu oczko i wrócił spojrzeniem do zakupów. – Cóż ja ci poradzę, mój drogi. Muszę być od czegoś uzależniony, taki mój los.

Nagle poczuł obejmujące go w pasie ręce. Nawet nie usłyszał, jak Fiodor wstawał z kanapy i do niego podchodził. To, jak cicho się poruszał, było w pewnym sensie przerażające. W każdej chwili mógłby go z łatwością zaszlachtować, gdyby tylko chciał. Osamu specjalnie by się nie bronił, ale mogło to pozostawić pewien niesmak. Poza tym z jakiegoś powodu ten gest, choć niewątpliwie przyjemny, to wydawał mu się nieodpowiedni.

– Jeszcze nie nalałem, a ty już zaczynasz? Piłeś coś wcześniej?

– Nadzoruję.

Dazai zachichotał.

– Nie bój się, leki na sraczkę już mi się skończyły. Bądź tak miły i poszukaj kieliszków. Albo szklanek. Jak wolisz.

Dostojewski westchnął mu do ucha i puścił go, by przeszukać szafki. Detektyw celowo zmusił go do tego, by przestał go obejmować, choć nawet tak trywialna rzecz jak szukanie naczyń powodowała u niego dziwne uczucie. To wszystko było zbyt normalne. Odkąd tylko wszedł do mieszkania, zachowywali się jakby robili to wszystko na co dzień. Dazai nigdy nie ukrywał tego, że rozumiał się z Demonem; za każdym razem odnosił wrażenie, że rozmawia ze starym przyjacielem, jednak zachowanie tego typu znacznie odbiegało od normy. Przecież to wszystko było zabawą. Dlaczego więc duszące uczucie w klatce nie chciało go opuścić?

Kiedy wreszcie zasiedli na kanapie z całym asortymentem, czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Włączył telewizor, by coś leciało im w tle i wypił od razu ze dwa kieliszki na odwagę. Sam zaproponował to spotkanie, a jak już przyszło co do czego, nie bardzo wiedział jak ma się do czegokolwiek zabrać. Postępujące zmęczenie, które tylko wzmógł alkoholem, nie bardzo mu w tym pomagało.

– Więc to już koniec? – zapytał, rozkładając się po jednej stronie mebla i wpółleżąc zaczął bawić się szkłem. Dostojewski zamiast skosztować zawartości własnego, zagadkowo się w nie wpatrywał. – Nic więcej dla mnie nie masz? Dziwię się, że nic nie pierdolnęło podczas mojej drogi do domu.

– Sądzisz, że mam ustalony program rozrywkowy dla twojej osoby?

– A nie? Część pierwsza, kulturalne morderstwo. Druga, zrzucenie podejrzeń, trzecia: zniszczenie mojej psychiki. Czwarta to odkupienie swoich win i umocnienie swojej pozycji. Co będzie jako piąte? W moim rozumowaniu całkowite zniszczenie – wypił kolejnego. – Już widzę, jak stoisz nad moim skutym kajdanami ciałem z triumfalnym wyrazem twarzy. Ta twoja wymagająca prania pelerynka powiewa za tobą jak za typowym czarnym charakterem i w ogóle.

– Masz naprawdę bujną wyobraźnię – Fiodor zabrał mu kieliszek i znów go napełnił. Do tej pory nie chwycił nawet swojego, ale widocznie zmienił zdanie. – Napijmy się.

– Przypomniała ci się ojczyzna?

Nie odpowiedział, tylko opróżnił go jednym haustem. Skubany nawet się nie skrzywił.

– Gdybyś nie był sobą, z pewnością tak by się to skończyło – wymamrotał. Wymamrotał. To tak, jakby nie do końca chciał, by dotarło to do jego uszu, a jednak świadomie wypowiedział te słowa na głos.

– Słucham?

– To, co słyszałeś. Czyż nie wspomniałem o tym ostatnio? – spojrzał na niego i skosztował kolejnego.

– Nie przypominam sobie.

Tym razem posłał mu zirytowane spojrzenie. Dazai kłamał, wiedział, o co mu chodzi. Wielokrotnie był przez niego zapewniany o swojej wartości. Gdy mówił o szarych myszkach, o pogardzie dla prostoty, o przewidywalności, o znudzeniu perfekcją – to wszystko miało drugie dno i dlatego gospodarz tak umyślnie je od siebie odpychał. Nie wierzył, że mógł zostać przez kogoś wyróżniony, zwłaszcza przez kogoś takiego jak Dostojewski. Nie żeby nie znał swojej wartości, po prostu nie sądził, by znalazł się ktoś taki, kto go dostrzeże i jeszcze będzie tego godny. A jednak się znalazł, choć był to anemiczny manipulant, który z pewnością robił to dla jakichś wydumanych celów. Osamu nigdy nie podejrzewałby siebie, że był tak banalny, a jednak ta myśl mu przeszkadzała.

Podczas walki na spojrzenia zdał sobie jednak z czegoś sprawę. Tym razem to on wystąpił przed szereg. To on zaproponował spotkanie, to on tak otwarcie chciał. Z pewnością okazałby to o wiele później, gdyby Fiodor swoim głupim SMS-em nie zapewniłby mu odpowiednich podstaw. Czyżby w ten sposób umyślnie sprowokował go do tego, by był bardziej odważny? Idąc jakąś dziwną, pośrednią i kluczącą drogą ukazał mu, że w gruncie rzeczy to nie było nic złego?

Skoro Dazai miał tak mocną pozycję, powinien z niej korzystać. Nie oznaczało to jednak, że powinien spocząć na laurach. Mimo swojej chwiejącej się samooceny, doskonale wiedział, co ma sobą do zaoferowania. Z jednej strony był zdumiony, a z drugiej cieszył się, że naprawdę, prawdziwie w końcu ktoś go dojrzał, zwłaszcza ktoś, kto dzielił z nim mentalność. Gdy zestawił sobie Zbrojną Agencję Detektywistyczną, alkohol, narkotyki i wszystko inne, co go wyniszczało, z Fiodorem Dostojewskim, postanowił wybrać większe zło. Paradoksalnie graniczyło ono z największym dobrem.

Chyba dawno nie był tak zadowolony ze swojej decyzji.

– A co mi tam – wypił któryś już z kolei kieliszek i wyrzucił go gdzieś w głąb pokoju. Jego kończyny powoli wiotczały, a i obraz z lekka się rozmazywał, ale umysł miał tak trzeźwy jak nigdy dotąd.

Demon zerknął na niego z początku nie bardzo rozumiejąc, co się zadziało w jego głowie podczas tych kilkudziesięciu sekund. Gdy jednak na nowo skrzyżował z nim spojrzenia, uśmiechnął się nieznacznie i opróżnił swój trzeci, odstawiając go na stolik, mając o wiele więcej poszanowania dla tej opłaconej podróby kryształu niż jej właściciel.

Osamu nie czekał długo; adrenalina wypleniła zmęczenie. Gdy wreszcie miał dogodne dojście do mężczyzny, zaatakował go niemal od razu i wpił się łapczywie w jego smakujące lekami i alkoholem usta. Nie zamierzał kryć się z tym, jak bardzo go pragnął. Fiodor działał na niego intensywnie od samego początku – żałował, że tak długo z tym zwlekał. Podobno jednak im dłuższe oczekiwanie na posiłek, tym lepiej on smakował, więc odrzucił myśli tego typu i po prostu zajął się tym, co trzeba.

Zanurkował dłonią do jego łamliwych włosów i obcałowywał oraz oblizywał każdy milimetr jego ust, nie szczędząc przy tym śliny ani siły. Jak raz to Dostojewski był zgromiony jego pasją, choć Dazai wcale nie ujmował jego własnej. Szybko zabrał się do roboty – detektyw już po chwili został pozbawiony kamizelki, a koszulę miał do połowy rozpiętą. Jego broszka walała się gdzieś po podłodze, podobnie jak kieliszki i butelka, spadające z kopniętego w celu uzyskania większej ilości miejsca stoliczka.

Owładnięty niemal zwierzęcym pożądaniem Dazai począł ocierać się o obmacującego go Fiodora, nie szczędząc przy tym dźwięków. Za żadne skarby nie chciał się jednak odrywać od jego warg, więc jęczał mu prosto w usta. Ten ściskał go kurczowo, usilnie tłumiąc własne stęknięcia przyjemności, ale gdy ruchy gospodarza stawały się coraz bardziej agresywne, stanowczo odsunął go od siebie, tworząc w ten sposób mostek śliny pomiędzy nimi.

– Dosyć – warknął i zepchnął go ze swoich kolan. Osamu przez moment pomyślał, że ten zamierza to przerwać, że wcale tego nie chce, ale Rosjanin tylko wziął go pod ramię i wyprowadził z salonu pewnym krokiem.

Posłusznie szedł za nim, choć za sprawą uderzającego do głowy alkoholu miał z tym pewne trudności. Dostojewski nie kazał mu jednak iść za długo – szybko odnalazł jego sypialnię i, wchodząc do środka, popchnął go brutalnie na łóżko. Zawisł nad nim niemal natychmiast i ponownie złączył ich usta. Wpakował mu kolano między nogi, tak, że rozpraszany brunet miał problem ze skupieniem się na pozbywaniu go odzienia. W końcu szarpnął koszulą zniecierpliwiony, przez co jej guziczki porozsypywały się po pościeli, dając mu dojście do jego białej jak śnieg, nieskazitelnej skóry. Podczas gdy Fiodor gryzł jego szyję, zębami odciągając materiał zawadzających bandaży i obcałowywał szczękę, wodził po jego torsie przez chwilę, napawając się jego niespotykaną gładkością; przemierzał ścieżki wystających kości, drapał go, szczypał po stwardniałych sutkach, drażnił, aż w końcu dotarł palcami do zamka od spodni.

Tak bardzo chciał go już mieć w sobie. Obaj byli już całkiem twardzi, doskonale to wyczuwał. Jego członek aż bolał, pulsując nieznośnie, nie mogąc doczekać się prawdziwej fizycznej styczności z jego własnym, z nim. Bezceremonialnie osunął mu spodnie razem z bielizną i posłusznie uniósł biodra, by Fiodor mógł zrobić z nim to samo. Zerwane ubrania rzucone zostały w kąt, podobnie jak ich morale i instynkt samozachowawczy; nic się teraz nie liczyło, tylko oni, ich rozgrzane ciała, przyspieszone oddechy, błyszczące oczęta i żądne spełnienia ciała, szalejące i wijące się przy sobie z nieopisywalnego podniecenia.

Z racji, że nie mieli przy sobie żadnego schładzającego ani też złagadzającego specyfiku, Dostojewski użył śliny, by dogodniej rozszerzyć Dazaia. Żaden z nich nie miał w tamtej chwili ochoty na droczenie się ze sobą, toteż włożył mu palce do ust, domagając się ich nawilżenia. Osamu bezwolnie oddał się temu żądaniu, oblizując je z każdej strony i ssąc zawadiacko. Przytrzymywany za szyję, zarzucił nogi na ramiona Demona i chwilę później jęknął głośno, gdy ilość mokrych palców w jego wejściu stopniowo się zwiększała.

Kiedy w końcu opuściły jego wnętrze i zastąpiło je ciało właściwe, głośny krzyk przeciął powietrze. Detektyw natychmiastowo zacisnął się na na razie niewielkiej długości Fiodora, któremu również ten czyn odebrał dech w piersiach. Drżący gospodarz zaciskał powieki, owładnięty odbierającą rozum rozkoszą pomieszaną z bólem idącym z uczucia rozrywania, ale uchylił je, by spojrzeć na kochanka. Zawsze biały i utrzymujący beznamiętny wyraz twarzy Rosjanin miał zaczerwienione policzki, jego włosy były posklejane od potu, a z pewnością błyszczące oczy skrywały się za również zaciśniętymi powiekami. Dazai koniecznie chciał je zobaczyć. Chciał zapamiętać ten widok, uzyskać głupiutkie zapewnienie. Wyswobodził ręce spod jego uścisku i zarzucił mu je za szyję, zbliżając ich twarze. Kiedy purpura zderzyła się z czekoladą, nie mógł zareagować inaczej, niż pocałować go znów, i znów, i znów.

Anemik począł wchodzić w niego głębiej i poruszać się coraz szybciej. W niedługim od tego czasie pokój został wypełniony namiętnymi i powtarzalnymi odgłosami uderzania jednego ciała o drugie, wdzięcznymi jękami, cichymi piskami, przeciągłymi stęknięciami i zmęczonymi westchnieniami. Choć rozkosz w ich odczuciu zdawała się trwać dosłownie wieczność, jako że starali się czerpać z niej jak najwięcej, w rzeczywistości nie trwała ona zbyt długo. Byli zbyt głodni siebie, zbyt żądni spełnienia, by trzymać je w sobie. Zaciskający wokół obcokrajowca nogi detektyw zapomniał o całym bożym świecie, czując w sobie jego penisa rozpychającego spragnione wnętrze i jęcząc mu do ucha, niemo błagając o więcej. Poruszał się w rytm jego własnych ruchów, nie chcąc marnować żadnej sekundy tej błogości i zaznać jej jak najwięcej. Moment szczytowania spadł na nich niemal równocześnie i tak szybko, jakby byli wyposzczonymi dzieciakami – Dazai doszedł z imieniem kochanka na ustach, Fiodor zaś zaledwie chwilę później. Obficie wypełnił jego ciasne, gorące wnętrze białym płynem i doprowadził go do małej śmierci, doznając jej razem z nim. W tamtej chwili umarli obaj i niezależnie od znaczenia tych słów, Osamu był przeszczęśliwy, że coś takiego ich spotkało.

Wycieńczony i spełniony Dostojewski opadł na drżącego bruneta, gwałtownie z niego wychodząc. Nagły ruch wstrząsnął jego ciałem i wyrwał z jego ust stęk niewielkiego bólu. Tamten jednak w ogóle nie zwrócił na to uwagi – był zajęty normowaniem oddechu w jego szyi. Okalające go, nieco poluźnione bandaże były wilgotne od potu spowodowanego nieziemskimi doznaniami, ale żaden z nich się tym nie przejął. Nie było czasu na ich zdjęcie. Nie było czasu na nic.

Gdy Dazai powoli przyzwyczajał się do wpraszającego się doń chłodu, zadrżał nieco, tym samym zaciskając palce na ramieniu leżącego na nim Dostojewskiego. To zdawało się wybudzić go jak z transu, bo zaledwie chwilę później uniósł głowę i spojrzał na niego, a on nie mógł się na niego napatrzeć. Popękane usta miał kusząco czerwone, policzki nadal nie pozbyły się dorodnych rumieńców. Gdzieniegdzie spocone, roztrzepane włosy dodawały mu do wyglądu wymęczonego nastolatka, nie wspominając już o jego oczach, tych przeklętych oczach. Brunet zaśmiał się na ich widok i jednocześnie stwierdził, że przez niego nabiera tylko większej ochoty na kontynuowanie zabawy.

– Zastanawiam się... – wyszeptał, wędrując dłonią do tej zachęcającej twarzy. – Jak tam moje sushi...

Dostojewski uniósł lekko brwi, jakby spodziewał się czegoś innego. I właściwie Dazai chciał powiedzieć coś innego, ale majaczącymi gdzieś ostatkami świadomości zdołał się przed tym powstrzymać. Był pewien, że nic z tego nie skończyłoby się dobrze. Demon odchrząknął, jakby bał się, że nie będzie mógł zapanować nad swoim głosem, co jeszcze bardziej go rozśmieszyło.

– Jesteś głodny?

Były egzekutor uśmiechnął się szeroko i przyciągnął go do pocałunku. Czyny momentami zdecydowanie były bardziej wymowne niż słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top