5 - Profanacja
Niedługo potem odbył się pogrzeb Edogawy Ranpo. Choć prezes Fukuzawa, który był najbliższą mu osobą, był człowiekiem bardzo tradycyjnym, zdecydował się na świecki obrzęd. Yukichi nie chciał niepotrzebnie narażać swoich pracowników na możliwe ataki, które mogłyby ich zaskoczyć podczas przygotowań do buddyjskiego pożegnania czy czuwania przy zmarłym. Choć oczywiście spotkało się to z oburzeniem detektywów wywołanym przeświadczeniem, iż nie jest to w pełni godny pochówek dla zmarłego, który przecież był tak ważny dla każdego z nich, nie mieli specjalnie nic do powiedzenia, ale też nie bardzo garnęli się do tego, by sprzeciwić się swojemu pracodawcy prosto w twarz. Choć nieustannie utrzymywał on stalową aparycję, doskonale można było zauważyć załamanie w jego szarych oczach oraz niekiedy nawet spowolnionych ruchach. Utrata wychowanka, dla którego utworzył Zbrojną Agencję Detektywistyczną, odcisnęła na nim ogromne piętno, z którym nawet on miał problem, by ukryć. I mimo że to, iż starał się ukryć żałobę, było czymś nie do pomyślenia, ponieważ każdy człowiek miał do niej prawo, z drugiej strony było jak najbardziej zrozumiałe. Fukuzawa był głową instytucji, która do tego była w trakcie wojny z Demonem – musiał chociaż sprawiać pozory, by pomóc swoim pracownikom. Musiał podtrzymywać ich na duchu, by również i ich nie stracić.
Ta myśl była niezwykle dołująca, kimkolwiek by się nie było. Nawet Dazai czuł się nieswojo, gdy wraz z kolegami stał na cmentarzu niedaleko grobu Ranpo. Podobnie jak wszyscy obecni, również odziany w czerń Yukichi samotnie klęczał tuż przed kamienną płytą, a Osamu obserwował go, gryząc się sam ze sobą. Jego nocny wybryk i przeświadczenie o swojej znieczulicy nieco się zachwiało, ale nie mógł nic na to poradzić – otoczenie zawsze spowijało więcej mroku, gdy silna osoba zaczynała się łamać.
Westchnął cicho i wpatrzył się w ocean, rozpościerający się tuż przy miejscu wiecznego spoczynku. Pomimo jego charakteru było naprawdę piękne, wręcz zapierające dech w piersiach. Cmentarz spowijała starannie pielęgnowana zieleń, gdzieniegdzie zasadzone były rozmaite krzewy oraz drzewa wiśni, które wiosną uwalniały swoje cieszące oko różowe kwiaty i sprawiały, że nekropolia wyglądała tylko bardziej przejmująco. Wlewała w ludzkie oczy więcej łez, albowiem myśl, iż bliscy mogą spocząć w tak zachwycającym miejscu, koiła nieco ich naruszone po stracie dusze. Niezachwiany spokój tego miejsca odnajdywał swoje ujście w każdym, kto tutaj przychodził, oddziałując na niego prędzej czy później. Sam Dazai często tu bywał, by uspokoić zszarganą duszę i odwiedzić starego przyjaciela, z którym rozmowa zawsze pomagała mu wyrównać szalę tańczących w nim emocji. Choć odczuwał wtedy smutek i głęboki żal, po jakimś czasie rzeczywistego monologu odnajdywał ukojenie. To z pewnością była zasługa Odasaku, ale nic z tego nie miałoby miejsca, gdyby otoczenie nie było tak dogodne i przyjemne.
– Powinniśmy iść – usłyszał nagle głos Kunikidy, który stał obok, a który na jakiś czas postanowił zrezygnować z wbijania mu szpili w każdym momencie przytaczania niewygodnych faktów. Gdyby tego nie zrobił, wykazałby się olbrzymim nietaktem.
– A prezes? – zapytał Atsushi, lustrując sylwetkę mężczyzny zmartwionymi dwukolorowymi oczami.
– Zostawmy go samego – odpowiedział mu Dazai i włożył ręce do kieszeni. – Potrzebuje teraz samotności.
Mówiąc to, zerknął na jego zgarbioną posturę. Po jego własnej twarzy przebiegł pewien grymas, gdy jego serce na moment zabiło szybciej niż normalnie. Odwrócił się i ruszył przed siebie, a zaraz za nim cała rzesza agencyjnych pracowników. Cmentarz był zapełniony sekretarkami i sekretarzami, wszystkimi urzędnikami, jakich posiadała Agencja. Przyszła także cała masa policjantów, w tym Minoura, by oddać hołd nieprzeciętnemu detektywowi oraz ludzie, którzy zawdzięczali Ranpo rozwiązanie istotnych dla siebie spraw. Nie było widać nikogo z rodziny, toteż trafnym wnioskiem było założenie, iż Edogawa jej nie miał. Jedyną osobą, którą mógł nazwać jej członkiem, był klęczący przed jego nagrobkiem, z każdą chwilą coraz bardziej pochylający się nad ziemią Fukuzawa.
Osamu westchnął cicho. Było samo południe, słońce grzało ich twarze pomimo ponuro rozpoczynającego się listopada. Pogoda była nieprzyzwoicie piękna, co niesamowicie kłuło go w oczy. Ostatni pogrzeb, na którym był, również odznaczał się nieadekwatnym słońcem oraz ciepłem, które nie potrafiły przebić się przez jego wówczas lodowatą skórę i ocieplić jego równie zlodowaciałej duszy. Wtedy cmentarz wcale nie oddziaływał na niego kojąco, przeciwnie, był miejscem, w którego gruzie pragnął utopić wszystkie swoje łzy oraz krew, a czego nie mógł zrobić, gdyż mu przeszkodzono. Praktykował jednak podobne procedery co jakiś czas i nagle przypomniał sobie, że stosunkowo dawno nie gościł przy pewnym szczególnym nagrobku.
Zacisnął usta w wąską kreskę i skręcił w prawo na rozdrożu.
– Dokąd idziesz? – zapytał Kunikida.
– Muszę kogoś odwiedzić, wrócę sam.
Na szczęście mieli na tyle taktu, by za nim nie iść. Pozwolili mu spotkać się z przyjacielem samemu, nie wisząc mu nad głową i nie zadając zbędnych, przesiąkniętych złośliwością pytań.
Po paru chwilach zatrzymał się tuż przy schodkach na odosobnione podwyższenie, wchodząc w krąg obszernego cienia rzucanego przez sporawe drzewo, pod którym był pochowany Sakunosuke Oda. Piękne miejsce dla pięknego człowieka. W koronie zielonych liści Dazai czuł się odcięty od świata, jakby stanowiła ona barierę pomiędzy jego przeszłością, z której nie umiał się wydostać, a teraźniejszością, do której wydostać się nie chciał.
Wszedł po schodkach i stawiając łagodnie każdy krok, zbliżył się do kamiennej płyty. Ukląkł, by strzepnąć przysiadający na niej liść i przetarł napis, powoli i dokładnie krążąc po literach opuszkami palców. Niestety, „S. Oda" było zbyt krótkie, by mógł w pełni nacieszyć się zwalniającym jego serce uczuciem nostalgii, która została zaburzona, gdy tylko dłoń zsunęła się z wydrążonego miejsca nagrobka na jego normalną, szorstką powierzchnię.
Dazai cofnął się nieznacznie i przysiadł tuż przed nim po turecku, poczynając się bawić palcami i spuszczając na nie wzrok. Światło słońca dobijało się przez obficie odziane w zieleń gałęzie, barwiąc i grzejąc jego głowę, a przysiadujące na nich ptaki wyśpiewywały swoją małą symfonię, powoli układając jego porozrzucane myśli w spójną całość. W końcu westchnął ciężko.
– Wybacz, że tak długo mnie nie było – odezwał się, wciąż przypatrując się swoim dłoniom. Delikatny wiatr rozwiał jego ciemnobrązowe włosy, łaskocząc twarz lekko kręconymi kosmykami, jakby był swoistą formą przywitania. – Ostatnio sporo się dzieje. Wiem, poprzednio narzekałem, że znów się nudzę – uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie swojej ostatniej wizyty. Przyszedł wtedy na cmentarz kompletnie pijany. Wypłakiwał sobie oczy i narzekał na swoje obecne życie, potem przepraszając przyjaciela, że złorzeczy na codzienność, której obiecał mu się podjąć. – Prawda jest taka, że... serce mnie boli – wyznał w końcu i splótł palce, przestając się nimi bawić. – Chyba nie umiem już iść za twoją radą, Odasaku. Powiedziałeś mi, bym był dobrym człowiekiem, ale ja... ja po prostu nie potrafię – przymknął oczy. – Nie jestem dobry i nigdy nie będę. Niebezpieczeństwo jest tym, co mnie pociąga. Wtedy czuję, że naprawdę żyję. Moralność mnie zadziwia, odrzuca mnie, nie wiem już, co jest z nią zgodne, a co nie. Nie mam problemu z tym, by zrobić coś „złego", ale gdy muszę zrobić coś poprawnego, ciągle się nad tym zastanawiam. Czy to nie jest idiotyczne? – znów się uśmiechnął, tym razem żałośnie. – Myślę, czy to jest wystarczająco dobre, czy nie przesadzam, czy to aby na pewno powinno odbyć się właśnie w ten sposób. To mnie tak bardzo męczy, Odasaku – uniósł głowę i popatrzył na napis błagalnymi oczami. – Duszę się tutaj. Duszę się z tymi ludźmi, u których nie potrafię znaleźć zrozumienia. Wiem, że to, co robię, jest słuszne. Wiem, że to, co mi poradziłeś, jest słuszne. Ale nie mam już do tego przekonania. Nie jestem pewien, czy to faktycznie jest piękne. Na początku to widziałem, ale teraz... teraz tego nie dostrzegam. Chciałbym odnaleźć znowu piękno – wzniósł oczy ku niebu. – Chciałbym je odnaleźć, wiedzieć, czym naprawdę jest... czym naprawdę jest dla mnie. Nie wiem, czy dam radę, ale chcę spróbować podjąć się czegoś, co sprawia, że czuję się spełniony. Rozumiesz mnie, prawda? – popatrzył znów na nagrobek. – Jestem pewien, że wiesz, o czym mówię. Zawsze wiedziałeś. Nie jestem pewien tego, jak to się dalej potoczy... ale jeśli, jeśli tylko zboczę z drogi, zdobędziesz się na to, by mi wybaczyć?
Lekki, co chwilę ponawiający się wiaterek rozwiał znów jego włosy i zaszumiał liśćmi, ale nic poza tym. Ptaki wciąż śpiewały tak samo, co chwilę przerywając, to ponawiając swoją pieśń. Słońce nieustannie grzało i co jakiś czas uciekało z nieba, by po chwili ponownie wywlec swoje promienie na tą gorzką ziemię. Zero słów. Zero znaków. Cóż, nie powinien się dziwić. W końcu martwi nie potrafią mówić.
Uśmiechnął się smutno. Mimo wszystko ten brak odzewu nieco go zabolał. Nie wiedział, czego oczekiwał. Nie wiedział tego za każdym razem, gdy tutaj przychodził. Potrzebował jedynie wypowiedzieć swoje niepewności na głos, nie wystawiając się przy tym na żadną krytykę, żadną ocenę, ponieważ w obecnej sytuacji nie mógł takowej uzyskać. Mimo to jednak miał wrażenie, że Sakunosuke jakimś sposobem wszystko słyszy, wie, co dzieje się we wnętrzu przyjaciela i, co najważniejsze, doskonale rozumie, dlaczego ten postępuje tak, a nie inaczej.
Prawdopodobnie namawiałby go do nieporzucania obecnej ścieżki. Możliwym było, że poradziłby mu wytrwałość, spróbowanie jeszcze raz. Zapewne ostatecznie nakazałby, by Dazai wreszcie zaczął robić coś w zgodzie ze sobą. Dałby mu wybór, z którego Osamu nie umiałby skorzystać. Gdyby tylko Oda mógł się odezwać, z pewnością zrobiłby to, co ten by mu powiedział. W końcu był jego przyjacielem. Musiał mieć rację. Miał tą moc kierowania Dazaiem, który, wiecznie przerażony i niepewny, chciałby pójść za radą kogoś, komu zawierzył, kogoś, komu naprawdę ufał i był w stanie powierzyć całego siebie.
Niestety nie mógł się odezwać. Nie mógł powiedzieć mu, co powinien zrobić. Dlatego też, choć z ciężkim sercem, niedługo potem Dazai pożegnał się z nim i odszedł w swoją stronę.
Brak wiadomości to też wiadomość. Może Osamu faktycznie powinien w końcu w pełni kierować się swoimi przeświadczeniami? Może to wszystko było potrzebne, by wreszcie to sobie uświadomił? Gdyby powiedziano mu, że kiedyś przeciwstawi się ostatniej woli umierającego mu na rękach przyjaciela, z pewnością od razu by się oburzył. Teraz jednak, gdy jakimś cudem to zrobił, nie miał pojęcia, jak się z tym czuł.
W pewnej chwili się zatrzymał. Jego serce zabiło szybko i boleśnie, ale nie z powodu tego, że kolejny raz odtworzył sobie jego śmierć przed oczami. Choć z pewnością i charakter tego wspomnienia miał w tym swój udział, intuicja skierowała umysł detektywa na całokształt okoliczności, w których to nastąpiło. Duszące powietrze docierało do jego usilnie zamkniętych nozdrzy, gdy wstrzymał oddech, usiłując rozeznać się w tym, co nagle go tak zaniepokoiło.
Stojąc w słońcu, obrócił się z powrotem w stronę nagrobka i zlustrował go szeroko otwartymi oczami. Oda zginął z walce z Gide'em, walce, która ostatecznie odebrała życie im obu. Pomijając oczywisty wydźwięk nazwiska jego przeciwnika, z informacji, jakie Dazai w tamtym czasie zebrał, wynikał jeden, w tamtej chwili nieważny, ale teraz niezwykle istotny szczegół.
Osamu poznał historię Mimic. Zostali oszukani przez własny kraj, który za ich plecami podpisał akt pokoju. W tym samym czasie ich grupa dokonywała ataku na pewne otoczone murem miasto. Zostali okrzyknięci zdrajcami i zbrodniarzami wojennymi oraz skazani na banicję. Przed swoim przyjazdem do Japonii, który zorganizował im Ougai Mori, toczyli walkę z Zakonem Wieży Zegarowej, a wszystko to miało miejsce podczas Wielkiej Wojny. Dazai nie wiedział na jej temat za wiele, ale doskonale znał jej uczestników. Toczyła się ona między czterema krajami: Japonią, Anglią, Niemcami oraz Francją.
Francja. Detektyw niemal poczuł przewrót wszystkich narządów wewnętrznych. Je suis venu dire bonjour. Francja. Gide. Mimic. To wszystko miało teraz sens. Wszystko powoli układało się w spójną całość.
Fiodor chciał zniszczyć Dazaia w oczach innych. Chciał odebrać mu stabilizację, którą udawało mu się jako-tako utrzymywać, zaburzyć pozorny spokój jego życia. Najprostszym sposobem do osiągnięcia tego celu było zdewastowanie jego psychiki. A jak można było do tego doprowadzić, jak nie przywołaniem bolesnych wspomnień?
Najpierw zagadka Lupina, potem zabójstwo Ranpo i ten napis. To nie mogło być tylko złośliwe nawiązanie, z pewnością pełnił również rolę wskazówki. Jeżeli i podwójnie wymowne „przyszedłem się przywitać" i śmierć Edogawy zostały zestawione ze sobą, oczywistym było, kim był wspólnik Dostojewskiego.
Dazai chyba jeszcze nigdy tak szybko nie wracał do Agencji.
– Co się znowu stało? – Kunikida podniósł głos, gdy wparował gwałtownie do biura.
– Czy ktoś się już zajął złapaniem wspólnika Dostojewskiego?
– Niby kiedy mieliśmy to zrobić?
– Dobrze. Zostawcie to mnie.
– Zwolnij trochę! – warknął Doppo, gdy Osamu podleciał do swojego biurka i zaczął przetrząsać szuflady w poszukiwaniu laptopa. Złapał go za ramię i uniósł do pozycji stojącej. – Poza tym, że racz wreszcie wyjaśnić swoje zachowanie, to poszanuj chociaż czas żałoby!
– Nie mam na to czasu – maniak położył dłoń na ściskającym boleśnie jego ramię odpowiedniku kolegi, ale westchnął, gdy ten był tak samo nieustępliwy, jak i rozzłoszczony. – Dobrze, w takim razie mi pomóż.
– Słucham? – blondyn wydawał się być zbitym z tropu przez tą nagłą chęć Dazaia do uwzględnienia go w swoim śledztwie. Po prawdzie w ogóle nie miał na to ochoty, ale skoro to miało go uspokoić, był zmuszony choć trochę stępić jego zmysły nagłym atakiem sympatii.
– Umów spotkanie z pewnym członkiem Specjalnej Dywizji do spraw Obdarzonych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
– Po co?
– Potrzebuję się z nim spotkać, by coś potwierdzić. To ma związek ze wspólnikiem Dostojewskiego. Chyba wiem, kim może być.
– Niby kim?
– Nie będę się powtarzał – tym razem Dazai wyzwolił się spod jego uścisku i przesunął spojrzeniem po wszystkich obecnych. – Zaproś go tutaj, a wtedy porozmawiamy. Przedstawię swoje spekulacje i przedyskutujemy dalsze poczynania.
Nie bardzo było mu w smak roztrząsać sprawę Odasaku na tle Agencji i całej tej bandy ignorantów. Był niemal przekonany, że do tego dojdzie, ale mógł to wykorzystać na swoją korzyść, biorąc ich na litość. Niestety, przywołanie incydentu Mimic było konieczne. Dazai był niemal pewien, że Dostojewski chciał z niego okrutnie zakpić, zamieniając niemożliwe w możliwe – przekonać go, że ostatki Mimic wcale nie zostały wybite, a on dotarł do nich swoimi źródłami. Zrobienie ze swojego wspólnika chodzącego ducha szukającego zbawienia było zagraniem iście w jego stylu. To miało na celu obudzenie w Dazaiu najgorszych wspomnień i zakrzywieniu jego postrzegania, by zdradził się przed detektywami i obnażył z najgorszych cech. Fiodor pokładał nadzieje w tym, że Osamu zrobi coś, co mogłoby mu zaszkodzić. A on go wyprzedził. Przejrzał jego plan i miał zamiar przyspieszyć działania, których z pewnością podjąłby się, nie myśląc trzeźwo. Gdy jednak wiedział, co miało się wydarzyć, był kilka kroków do przodu i pozwolił chłodnemu rozsądkowi przyćmić gniew, który powoli w nim kiełkował.
Zagranie poniżej pasa. Oczywiście, że go rozzłościł. Dostojewski mógł robić, co chciał, ale Dazai nie miał zamiaru pozwalać mu profanować wspomnienia o ukochanym przyjacielu. Od tej sprawy Demon musiał trzymać się z daleka.
– Dazai-san – usłyszał za plecami głos Atsushiego.
– Nie martw się – odparł, doskonale wiedząc, co chłopak miał w zamiarze powiedzieć. Obrócił się do niego i uśmiechnął przyjaźnie. – Ranpo-san chciałby szybko rozwiązać tą sprawę. Ja też tego chcę. Nie podoba mi się to, że tak łatwo można z nas zakpić. Wydaje mi się, że wyprzedziłem Demona w myśleniu – westchnął cicho i usiadł na swoim krześle. – Powiadomię prezesa, gdy wróci.
– Dazai-san...
– Spokojnie, wezmę to na siebie.
– Nie ma takiej potrzeby – odezwał się nagle Kunikida. Brązowe oczy uniosły się ku niemu i zamrugały zaskoczone na widok jego wyjątkowo niesrogiej miny. – Ja to zrobię. Poza tym prezes z pewnością zrozumie. Chce złapać sprawcę równie mocno jak my.
A może nawet bardziej, pomyślał maniak, ale nie wypowiedział tych słów na głos. Zamiast tego uśmiechnął się delikatnie do partnera, który choć na chwilę postanowił się uspokoić. Chyba w końcu zaczęło do nich docierać, że Dazaiowi tak samo zależało na pokonaniu Dostojewskiego, co im. Może z nieco innych powodów, ale wciąż był ku temu zdeterminowany i to był fakt, który zdawał się uspokoić ich zszargane nerwy. To w połączeniu z szybkim rozwikłaniem całej sprawy wydawało się być ostatecznym bodźcem, który z powrotem zaczął ich do niego przekonywać.
Gdy w pobliżu nie było Ranpo, zaczęli dostrzegać, że on również ma coś sobą do zaoferowania. W towarzystwie urodzonego geniusza ciężko było zauważyć ten istotny fakt. Uśmiechnął się. Widzisz, Dostojewski? Nie wszyscy grają według twoich reguł. Koty mają to do siebie, że nawet jeśli spadają, to zawsze na cztery łapy.
To małe zwycięstwo podniosło go na duchu i zmiotło w proch zmieszanie z rana. Choć wciąż odczuwał pewną złość, starał się to stłumić pracą. Postanowił wreszcie złapać umykającego im ciągle rzekomego żołnierza Mimic. To akurat był najprostszy aspekt całej tej sprawy.
– Jak zamierzasz to zrobić? – zapytał Tanizaki, gdy znów zeszło na ten temat.
– Mam swoje kontakty.
– My moglibyśmy ci pomóc, Dazai-san – odezwał się Kenji, wpatrując się w niego swoimi dużymi oczami znad laptopa. – Myślę, że gdybym pochodził i popytał, wszyscy szczerze by mi odpowiedzieli!
– Jestem o tym przekonany – Osamu uniósł lekko kąciki ust i odwzajemnił jego spojrzenie. Poza Atsushim był jedyną osobą, do której pałał sympatią. Głupiutki, nieświadomy chłopczyk, ale najmniej toksyczny i irytujący ze wszystkich detektywów. – Ale zbyt długo by to zajęło, a zależy mi na czasie. Poza tym nie mogę nikogo więcej narażać, a kręcenie się po slumsach w chwili obecnej to jak chodzenie z tabliczką „jestem twoim celem" – wrócił oczami do komputera. – Przypominam, że mamy do czynienia z ludźmi wyjątkowo wprawionymi.
– A te twoje „kontakty"?
– One także są wprawione – Dazai pozwolił sobie na delikatny uśmiech wyższości. – To ludzie podziemia, są przygotowani na wszystko. Znają kryjówki, o których nie mają pojęcia zwykli funkcjonariusze. Chowając się w cieniach, potrafią się z nimi stopić, a to właśnie tam dzieje się to, co umyka ludziom oślepionym światłem.
– Mogę sprawdzić ewentualne drogi ucieczek – odezwała się nagle stojąca przy Atsushim Kyouka.
Dazai zignorował ją, udając, że na powrót dał pochłonąć umysł pracą. Nie chciał pracować z tą oślepioną światłem dziewczynką. Zaliczała się do osób, które denerwowały go w szczególności. Poza tym miała powiązania z Portową Mafią i Bóg jeden wiedział, co mu w niej poopowiadali na jego temat. Zawsze mogła wyciągnąć jakieś niewygodne fakty, gdyby tylko starła się z ludźmi, którzy szukali dla niego wspólnika Demona. Te kontakty miał oczywiście jeszcze z czasów, gdy był egzekutorem, a że poza miejscem pracy nic się w jego mentalności nie zmieniło, miał jeszcze parę osób, które drżały przed nim ze strachu, tym samym gwarantując milczenie i rzetelne wykonanie swoich zadań. Zważając na ich ilość, rezultat powinien uzyskać do wieczora.
Rozsyłając wiadomości do odpowiednich person, odchylił się na krześle, zmęczony. Nie zmrużył oka przez dwie noce – podczas pierwszej był zbyt zaaferowany śmiercią Ranpo, a podczas drugiej, cóż, miał gościa – a potem jego sen, o ile w ogóle występował, był bardzo niespokojny. Każdy szmer go budził, a on potem nie mógł wrócić do tego słodkiego stanu odprężenia, toteż brał coraz więcej leków i chodził coraz bardziej zmulony albo nabuzowany.
Mimowolnie zastanawiał się, co u Dostojewskiego. Patrząc na to, z czym miał teraz do czynienia, był podwójnie zadowolony swoim uczynkiem z tabletkami przeczyszczającymi. Należało się Fiodorowi za profanację, której się dopuścił. Niestety obecnie nie miał kolejnych pomysłów jak mu dokopać, więc musiał zadowolić się tym, że szybciej odkrył jego zamiary. Zastanawiał się również kiedy dojdzie do ich kolejnego spotkania, bo nie potrafił ukryć przed sobą tego, że Dostojewski go zainteresował. Może nie tyle, co zainteresował, a zaczął pociągać. Miał zamiar go sprawdzić, a także może w jakiś sposób mu się odpłacić. Miał jednak nadzieję, że ten nie wpadnie na żaden krzywdzący pomysł w akcie zemsty za długie godziny spędzone w toalecie.
– Dazai-san? – uniósł do góry dłoń, którą zakrywał sobie oczy i spotkał się z tymi dwukolorowymi. Aż zionęły zmartwieniem. – Źle wyglądasz.
Westchnął cierpiętniczo i wrócił do biurka, opierając się o nie łokciami.
– Jestem tylko zmęczony.
– Dawniej gdybyś tylko był zmęczony już dawno spałbyś na kanapie – chciał zażartować Atsushi, ale niestety mu to nie wyszło, bo swoim spostrzeżeniem tylko uświadomił wszystkim, jak bardzo poważna była sytuacja, w której się znajdowali. Skoro Osamu był w nią tak zaangażowany, naprawdę mieli się czym martwić. Wszyscy oczywiście zdawali sobie z tego sprawę, ale ta uwaga zaniepokoiła ich tylko bardziej. Maniakowi zaś podsunęła wspaniały pomysł.
– No... Kunikida-kun, kiedy przyjedzie doradca asystenta z Ministerstwa?
Siedzący naprzeciwko okularnik uniósł wzrok.
– Mówił, że będzie po południu.
Brunet zerknął za zegarek. Dochodziła jedenasta. Stęknął cicho i wstał.
– W takim razie faktycznie się chwilę przekimam. Atsushi-kun, obudź mnie trochę zanim nasz gość raczy się zjawić, dobrze?
– Dobrze... – Nakajima powiódł za nim spojrzeniem. – Na pewno dobrze się czujesz, Dazai-san?
– Tak, tak – pomachał na odczepne dłonią i rzucił się na dobrą, starą kanapę, którą wiecznie okupował w momentach niezmierzonej nudy. Fakt, że posłużyła mu jako odpoczynkowy azyl, namalował na jego twarzy lekki uśmiech. – Muszę się tylko chwilę przespać.
Postanowił, że gdy tylko się obudzi, weźmie dawkę kokainy. Potrzebował pobudzenia po, na oko, trzech godzinach snu, który posłuży mu jedynie jako spowalniacz, aniżeli zastrzyk energii. Musiał jednak choć trochę zadowolić swój wyniszczony organizm, gdyż wiedział, że po przebudzeniu spotkają go bardzo niemiłe rzeczy. Potrzebował czegokolwiek, co pomoże mu stymulować swoje zachowanie. Miał jedynie nadzieję, że nie natrafi na epizod agresji.
Gdy już odpływał, poczuł, jak ktoś go czymś przykrywa. Nie otworzył oczu, ale ostatkami świadomości zdołał podsłuchać nieco rozmemłaną rozmowę.
– Dazai-san bardzo ciężko pracuje – głos należał oczywiście do Atsushiego i był przesiąknięty troską do granic możliwości. Złoty chłopak.
– Tak – odpowiedział Kunikida. – To tylko potwierdza, jak poważna jest sytuacja. Nigdy nie widziałem, by tak bardzo się czymś przejmował.
– Jak długo się właściwie znacie?
– Ponad dwa lata. Mimo to mam wrażenie, jakbym w ogóle go nie znał. Zawsze był tajemniczy, a do tego wkurzający, ale teraz...
– To z powodu Ranpo-sana – Nakajima jak zwykle miał niezmierzone pokłady nadziei w swojego mentora. – Dazai-san może się zachowywać, jakby go to nie obchodziło, ale dobrze wiem, że tak nie jest. On... zajmuje się wszystkim dookoła, tylko nie sobą. My też powinniśmy mu pomóc!
Wtedy Dazai postanowił się wyłączyć, gdyż poczuł pod powiekami łzy. Mogła to być kwestia wycieńczenia lub rozżalenia, prawdopodobnie obu naraz. Docisnął dłoń do oczu i stęknął cicho, tłumiąc śmiech lub płacz. Nawet nie wiesz, jak bardzo nie masz racji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top