4 - Dobra kawa nie jest zła
Do domu wrócił znacznie później niżby sobie tego życzył. Mając przyzwolenie samego prezesa na trochę odpoczynku po bieganinie, podczas której rozwiązał większość sprawy śmierci Ranpo, miał zamiar od razu udać się do pustego mieszkania, gdzie nie było tych wszystkich działających mu na nerwy osobników. Tak chciał, a jednak miał mieszane uczucia co do decyzji Fukuzawy. Odnosił wrażenie, że powinien poprowadzić tą sprawę do końca, że to on powinien być tym, który finalnie złapie sprawcę; nie miał na myśli Fiodora – z nim jeszcze nie skończył. Sądził, że rozstrzygającym tą rundę działaniem miało być dotarcie do jego wspólnika, do czego odebrano mu sposobność.
Ostatecznie wzruszył ramionami. Podejrzewał, że i tak poproszą go o pomoc, jak robili zawsze, gdy nie byli w stanie sobie z czymś poradzić (przynajmniej gdy w pobliżu nie było Ranpo). Otworzyli sobie do tego furtkę, gratulując mu rozwiązania sprawy i wyrażając swój podziw odnośnie tego, że udało mu się osiągnąć tak wiele w zaledwie jeden dzień. Dazai miał trudność z niezaśmianiem im się w twarz. Atsushi oczywiście go przepraszał, że nie mógł być bardziej przydatny, ale i tak okazał się być znacznie bardziej pomocny niż reszta pożal się Boże współpracowników, którzy w chwili obecnej mieli do niego mieszane nastawienie, choć wciąż niejednoznaczne, to jednak bardziej pozytywne niż wcześniej. Wiadomym było jednak to, że zmieniali je wedle uznania i jeden fałszywy ruch mógłby im przypomnieć o jego dawnej przynależności do Portowej Mafii, niezdrowych uśmiechach podczas potyczki z Dostojewskim, samym fakcie ich spotkania i widocznym nawiązaniu do jego osoby przy tej tragicznej sprawie. Środowisko, w którym żył, było bardzo niejednostajne i kruche, wprawiając go w jeszcze intensywniejszy stres, który, pomimo niezmierzonej euforii wywołanej poruszającym jego mózg i organizm poczuciem prawdziwego życia, wciąż nieustannie wyżerał go od środka.
To właśnie od niego chciał się uwolnić. Jechał taksówką do mieszkania z tą kojącą myślą, że choć na parę godzin będzie wolny od udawania i zamęczania się na nieprzyjemną śmierć, ale życie i Dostojewski jak zwykle mieli wobec niego zupełnie inne, zwykle sprzeczne z jego chęciami plany.
Gdy tylko podszedł do drzwi umiejscowionego w niewielkim, raczej mało zadbanym i zapomnianym akademiku Agencji mieszkania, od razu zauważył, że coś jest nie tak. Jego klamka była opuszczona, podczas gdy on zawsze zostawiał ją ustawioną ku górze. To był jasny znak, że znów ktoś postanowił do niego zawitać, ale tym razem tenże gość nie był większym zaskoczeniem. W końcu, zapowiedział się.
Masz bardzo ładne mieszkanie. Tylko mógłbyś je trochę częściej sprzątać, brudne otoczenie mi nie służy. Jak wiesz, jestem dość chorowity. Nie mógł zrobić nic, tylko westchnąć pod nosem.
– Miło, że nie poprawiłeś klamki i pozwoliłeś mi zorientować się wcześniej, że siedzisz w środku – powiedział na powitanie, zamykając drzwi za sobą. – Naprawdę to doceniam.
Fiodor, który siedział na kanapie, zerknął na niego przez ramię, jakoby był u siebie i Dazai był jego współlokatorem, który jak co dzień wrócił z pracy i zaraz miał mu zaserwować kupny obiad. To oraz fakt, że oglądał jego telewizor, nijak miał się do rzeczywistych okoliczności; chociaż ani jeden, ani drugi nie był zaskoczony swoją obecnością, ani też specjalnie zgorszony, choć Osamu miał w tamtej chwili mieszane uczucia wobec włamywacza, spowodowane zamordowaniem przez niego jego kolegi. On najwidoczniej nie miał z tym problemu, co również nie budziło w gospodarzu większego zdumienia.
– Nie ma sprawy – odpowiedział beznamiętnie i wrócił oczami do telewizora, opierając głowę o wsparte o kolana ręce. – Programy twojego kraju są niesamowicie nurtujące. Jestem zgorszony, gdy je oglądam, ale ciężko mi jest się od nich oderwać.
– Ależ pewnie, nie krępuj się, oglądaj ile wlezie – zironizował brunet i oparł się o oparcie kanapy tuż obok głowy w czapce, wgapiając się w ekran z udawanym zainteresowaniem.
Przez moment trwali w osobliwej ciszy, mąconej jedynie przez darcie się uczestników jakiegoś wybitnie żałosnego teleturnieju, który polegał na unikaniu przeszkód i skakaniu po czymś pufopodobnym do celu. Jeden z najmniej wymagających myślenia i najgłupszych programów, jaki Dostojewski mógł znaleźć, siedząc w oczekiwaniu na prawowitego lokatora.
Dazai zerknął na niego, mrużąc oczy. Wprost nie mógł uwierzyć w to, jak niezidentyfikowane odczucia wywoływał w nim ten człowiek. Powinien go nienawidzić, powinien bez większych skrupułów rozbić mu coś na głowie i zawlec do Agencji, by detektywi i sąd mogli się z nim rozprawić jak należy. Powinien być skrajnie oburzony jego obecnością w swoim mieszkaniu i tym, że szczur zachowywał się nadzwyczaj swobodnie – że czuł się bezpiecznie. Uświadamiając sobie to ostatnie, poczuł ukłucie nagłej, dziwnej rozpaczy, coś podobnego do dawno niegoszczącego u niego zawodu. Aż zmarszczył brwi pod jej wpływem.
Fiodor dobrze wiedział, że gospodarz nie zrobi ani specjalnie też nie odczuwa żadnej z wyżej wymienionych rzeczy. Gdyby się go teraz pozbył, znów musiałby wrócić do swojego ociekającego zmęczeniem, brakiem satysfakcji i goryczą życia. Przecież tak bardzo cieszył się z jego powrotu, z tego, że w związku z tym będzie miał co robić, że dzięki całej tej sprawie, pomimo niezbyt przyjemnych okoliczności, choć na moment wróciło mu poczucie, że faktycznie żyje i jest to całkiem zajmujące uczucie. To wszystko sprawiało jednak, że, siedząc ze swoim umownym największym wrogiem w jednym pomieszczeniu, był bezradny jak dziecko i coraz bardziej nie podobało mu się to, co działo się w jego wnętrzu. Nie minęło wiele czasu, nim zaczęła mu przeszkadzać nawet zadziwiająca i nie do końca zrozumiała ekscytacja wywołana jego obecnością.
Znudzony teleturniejem Fiodor wyłapał jego spojrzenie i obrócił się do niego prawie całym ciałem.
– Jesteś zły? – zapytał, wydając się tym faktem autentycznie zdziwionym.
– Jestem zły.
– Dlaczego? – przekrzywił głowę i uśmiechnął się nieznacznie, kpiąco. – Czyżbyś aż tak bardzo przejął się śmiercią tego detektywa? Już drugi raz mnie zaskakujesz.
– Twoje słowa sprawiają, że czuję się wyjątkowy – rzucił ironicznie i odszedł od kanapy w stronę aneksu kuchennego, który był połączony z salonem, w celu zrobienia sobie kawy. Wyglądało na to, że dzisiaj znów nie zaśnie.
– Mi też zrób.
Dazai obrócił się połowiczne i posłał obróconemu do niego plecami Fiodorowi długie spojrzenie. Ostatecznie wyjął z szafki dwa kubki, ale i tak zrobił to powoli i obrażony. Po chwili namysłu wyjął także z pobocznej szuflady pudełeczko białych pastylek. Kąciki jego ust drgnęły.
Nie do końca wiedział, czy był zły na siebie, czy na Dostojewskiego. Czy przejął się śmiercią Ranpo? W pewnym sensie tak. Zdenerwowało go to, że dał się zaskoczyć i przez to wszystko miał cięższe życie w Agencji. Jakiejś jego części było faktycznie szkoda Edogawy i może zrobiło mu się nawet przykro, ale zdecydowanie ten pierwszy powód jego rozeźlenia dominował. Poza tym irytowało go jeszcze to, jak bardzo Demon miał go w garści i mógł się czuć bezpiecznie nawet będąc tuż przy nim, gdyż miał gwarancję, że Dazai go nie wyda, podczas gdy on mógł sobie robić z nim co tylko zechce. To już skrajny masochizm, pomyślał rozgoryczony, stawiając drugi pełen pachnącej kawy kubek na stoliku. Usiadł w przeciwnym końcu kanapy, biorąc rzeczowo długi łyk ze swojego własnego i parząc przy tym przełyk.
– Po co żeś tu przylazł? – zapytał od niechcenia, opierając policzek o rękę i nie odrywając wzroku od skaczących jak kangury uczestników głupiego programu.
Gdy tylko usiadł, jego ciało przypomniało sobie o tym, że jest zmęczone, w wyniku czego ciężko było mu nawet trzymać głowę na normalnej wysokości.
– Chciałem zobaczyć, jak sobie radzisz.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie monitorujesz moich działań? To do ciebie niepodobne.
– Gdzie w tym zabawa?
Prawie przewrócił oczami.
– No tak.
Po tym znów zapadła cisza, podczas której dokładnie czuł na sobie przeszywające spojrzenie purpurowych tęczówek. Denerwowało go ono, a także fakt, że nie miał siły ani ochoty ukrywać swojego rozgoryczenia. Mogło to mieć związek także z tym, że był więcej niż jeden powód tego kłującego stanu. Dość obficie przyłożyło się do tego niezrozumiałe zachowanie reszty detektywów i to, że przez cały dzień nie mógł przy nich okazywać swojego rosnącego niezadowolenia. Przy Fiodorze nie miał tego problemu – Demon i tak zawsze wszystko wiedział, jak i zdawał sobie sprawę z tego, że Dazai rzeczywiście nie jest wesołym idiotą, który ma nieśmieszne żarty na każdą okazję.
– Zastanawiam się, dlaczego jesteś tak wzburzony – odezwał się w końcu, chwytając w chude dłonie kubek, by je ogrzać. – Zaczynam się czuć niekomfortowo.
– Dobrze wiesz, dlaczego tak jest. W końcu taki był twój zamiar, czyż nie? – wreszcie na niego popatrzył i zmarszczył brwi. – Zabiłeś Ranpo-sana za pomocą swojej zdolności. Chciałeś, bym myślał, że byłeś pewien, że tego nie odkryję, ale tak naprawdę zamierzałeś mi dać tylko chwilę satysfakcji, jak i wydłużyć drogę do tego odkrycia. Przy okazji wplątałeś mnie w jego śmierć. Sprowadziłeś na mnie podejrzenia i sprawiłeś, że połowa Agencji mnie nienawidzi – o dziwo, zaśmiał się i zawarł w tym śmiechu trochę faktycznej wesołości. Nie do końca było to winą Rosjanina, sam Dazai dołożył do tego swoje trzy grosze, ale mimo wszystko zechciał mu to wypomnieć. – Znając mój kiepski stan zdrowotny czekałeś, by zobaczyć mnie zmęczonego rozgrywką, by mieć pewność, że było mi ciężko. Dowiedziałem się, że posiadasz zdolność, która zabija za pomocą dotyku, ale nawet w tej sytuacji nie mogę łatwo zginąć z twojej ręki, co jest oburzające. I jeszcze odebrałeś mi babę, która dawała mi dupy za darmo – westchnął cierpiętniczo. – Doprawdy, nie jestem pewien, co denerwuje mnie bardziej.
Fiodor lustrował go tymi swoimi martwymi oczami, a w Dazaiu odezwał się pewien niepokój, że ma trudność z tym, by określić, co Demon aktualnie odczuwa. On się po prostu na niego gapił i Osamu nie wiedział, czy lustruje go jak idiotę, czy po prostu przetrawia jego monolog, zastanawiając się, jaką wybitną mądrością dobić go tym razem.
Sam nie wiedział, dlaczego był teraz taki niezadowolony. Cały dzień szalał ze szczęścia, mimo że był prawie wycieńczony, to przez zawiłość całej tej sprawy i wymóg twórczego myślenia rozpierała go energia oraz swego rodzaju radość, a teraz, siedząc ze swoim przeciwnikiem na kanapie, po prostu nie mógł się powstrzymać od całej tej masy jadu, która wylewała się z jego ust jak wodospad. To było podwójnie niepokojące, gdyż zawsze się pilnował, ale nagle stracił na to ochotę, nie do końca rozumiejąc dlaczego.
– Ale było ci przyjemnie, prawda?
– Cóż, tak, było całkiem nieźle. Ale gdy odkryło się zamiary przeciwnika i teoretycznie zakończyło sprawę, znów jest nudno. Przy okazji, w czymś się pomyliłem?
Towarzyszący mu mężczyzna upił długi łyk kawy i wydał z siebie zmącony oparzeniem pomruk zastanowienia, wciąż trzymając kubek przy ustach.
– Właściwie to nie. Prawdę mówiąc, nawet jestem trochę pod wrażeniem.
– Ale łatwo cię zaskoczyć, Dostojewski - rzucił zgryźliwie. – Naprawdę, jeszcze chwila, a będę tobą rozczarowany. Czego ty tak konkretnie chcesz, co?
– Nie powiedziałbym, że jestem zaskoczony – odrzekł, unikając odpowiedzi na jego pytanie. – W każdym razie nie w złym sensie. Chociaż fakt, że tańczysz jak ci zagram jest dość odpychający, ale ratujesz się tym, że robisz to z własnej woli – uniósł lekko kąciki ust i odłożył naczynie. – To prawie jakby marionetka znała repertuar, zanim jej właściciel nią ruszy.
W brązowych oczach błysnął gniew. Nie znosił, gdy ktoś na jego poziomie uważał się za mądrzejszego od niego – nie znosił, gdy ktokolwiek się za takiego uważał. To tylko sprawiało, że z chwili na chwilę stawiał się coraz bardziej zagubiony i nadmiernie poczynał analizować każdy swój ruch, starając się znaleźć coś, co mógł przypadkiem przeoczyć.
– Nie wyobrażaj sobie za wiele. Zdajesz sobie sprawę z tego, że, choć mój cel jest bardziej oczywisty, ja również cię wykorzystuję?
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem tego świadomy?
– Oczywiście.
Demon poszerzył uśmiech i założył nogę na nogę, ukazując odczuwaną swobodę. W obu gestach było coś denerwującego, ale Dazai odnalazł w nich również swoistą sympatię – coś, co Rosjanin ukazał mu już poprzednim razem. Detektyw przekonywał samego siebie, że tylko mu się zdawało, ale tym razem ta nazbyt pozytywna ekspresja była o wiele bardziej widoczna, swoją wyrazistością uzmysławiając mu, że zmęczony wzrok wcale nie płata mu figli. Poczuł przez to wzmożoną ostrożność, ale również i ciekawość powoli podnosiła swój łeb.
– A więc siedzimy tutaj razem, wykorzystując się nawzajem. Choć fantazjujemy o wzajemnej śmierci, nie możemy się pozabijać. Choć jeden pragnie zniszczyć drugiego, żaden z nas nie może się tego do końca podjąć.
– Upiłeś się wcześniej jakąś ruską wódką, że teraz mi tak słodzisz? – Dazai wgapił się w swój kubek i przekrzywił go, udając, że jego słowa zupełnie na niego nie wpłynęły. Poza tym niekoniecznie ,,fantazjował" o śmierci swojego przeciwnika. Zniszczenie – owszem, ale śmierć była zbyt szybka, zbyt nudna w jego przypadku.
– Zdecydowanie za słabo się cenisz, Dazaiu – Fiodor zachichotał pod nosem z tylko sobie znanego powodu. Wpatrzył się gdzieś w ścianę, jakby dostrzegając tam coś widoczne tylko dla jego zaszłych mgiełką, ostrych oczu. Brunet wykorzystał tą okazję i zerknął na niego badawczo, starając się przejrzeć jego umysł. Nie widział jednak nic poza podobnym jemu zmęczeniem, jak i swego rodzaju rozgoryczeniem, płynącym z następnych słów: – Bycie geniuszem zła jest ciężkie.
– Wyobrażam sobie.
– Jest tyle osób, które poszłyby za tobą w ogień, a jednak żadna z nich nie rozumie do końca, za co konkretnie ma spłonąć – ciągnął i oparł się o kanapę ramieniem, jakby z niesmakiem. Przez to przysunął się do gospodarza, tak, że jego kolana niemal stykały się z wpółleżącym na kanapie Osamu, który zerknął na niewielką przerwę między ich nogami. – Szarzy ludzie, wierzący w szare idee, gotowi wyskoczyć z okna albo wysadzić się w miejscu publicznym na jedno skinienie kogoś, kogo myślą, że rozumieją.
– Chciałeś powiedzieć: szare myszki – wszedł mu w słowo. Nie mógł sobie odmówić tej uwagi.
– Gdzie tu zabawa? – Rosjanin puścił jego impertynencję mimo uszu, wciąż gapiąc się w jeden punkt z odrazą. – To wszystko jest takie proste. Nudne. Człowiekowi można wmówić absolutnie wszystko. Ludzie są tak głupi, że to aż grzech.
– Przyszedłeś do mnie narzekać na ludzkość?
– Nie znalazłem innej osoby, która nienawidziłaby jej tak bardzo jak ja.
Osamu przyjrzał się znów jego twarzy, zaciekawiony.
– Skąd ten pomysł, że jej nienawidzę?
– Czy to nie jest tak, że nie znosisz czegoś, czego nie rozumiesz? – Dostojewski odwzajemnił spojrzenie, co poskutkowało ledwo powstrzymanym dreszczem u towarzysza. – Ta prostota, brak piękna, wolności – ciągnął monotonnym głosem, nie dając mu szansy na żadną odpowiedź. Nie potrzebował jej; wiedział, że ma rację. – Podążają za pozornie wartościowymi ideami, żyją wedle odgórnie ustalonych zasad. Czy to nie jest banalne? Szary tłum szarych ludzi, a w nim kilka lśniących osobistości, które mają więcej niż przeciętny człowiek.
Dopiero wtedy Dazai zrozumiał, do czego jego gość zmierzał. Zrozumiał, a jednak nie do końca pojmował.
– Chodzi ci o obdarzonych.
– Głównie o nich, ale nie tylko – Fiodor nagle zacisnął usta w wąską kreskę; wydał się jakoś dziwnie zniecierpliwiony, ale pozbył się tej aparycji, gdy zauważył, że brązowe oczy przyjrzały mu się z większą uwagą. Kąciki jego ust drgnęły niekontrolowanie, jakby zezłościł się sam na siebie, że pozwolił gospodarzowi to zobaczyć. – Nieistotne. Muszę odłożyć swoje plany na jakiś czas.
– Podejrzewam, że podbijanie świata jest niebywale męczące – prychnął, a Demon popatrzył prosto w czekoladę.
– Zdziwiłbyś się. Są bardziej męczące rzeczy. To nie znaczy jednak, że nie są warte wysiłku.
Nagle Dazai poczuł się nieswojo. Coś w tej nagle intensywnej i niezrozumiale onieśmielającej go purpurze sprawiło, że jego serce zabiło zdecydowanie szybciej i boleśniej niżby sobie tego życzył. Dopadł go dobrze znany niepokój, który zwykł szamotać jego ciałem i umysłem w czasach, o których zdecydowanie wolałby zapomnieć. Był oczywiście uczuciem, z którym niechętnie znów się witał – każde, które oznaczało u niego brak kontroli lub opóźniało jego procesy myślowe, było czymś, od czego stronił, a co starał się stłumić. Ciężko było mu podjąć odpowiednie kroki, gdy Dostojewski był obok i to z jakiegoś powodu coraz bliżej, a jeszcze ciężej było mu pojąć nagłe podekscytowanie, które pojawiło się zaraz przy tym nagłym poruszeniu. Osobliwe uczucia biły się ze sobą, walcząc o podium, ale ostatecznie Osamu nie był w stanie stwierdzić, które w nim dominowało, przez co zmierzał się w swoim wnętrzu z abstrakcyjnym zlepkiem przeciwstawnych emocji, z chwili na chwilę wiedząc coraz mniej, co irytowało go podwójnie.
Mimowolnie począł się zastanawiać, do czego prowadziła ta rozmowa i jaki właściwie Rosjanin miał cel w tej wizycie. Czy rzeczywiście zechciał sprawdzić, jak Dazai sobie radzi w łamigłówce, którą mu zadał, czy może chciał go podręczyć, a może dać wskazówkę do kolejnej rozgrywki, do której już był przygotowany? Ciężko było mu się na czymkolwiek skupić, nie tylko z powodu rozdarcia emocjonalnego, ale również przez to, że jego organizm nic sobie nie robił z kofeiny, którą właśnie przyswoił, i zwalił na niego potworne zmęczenie, które nagle zdecydowało się o sobie przypomnieć. Sama świadomość obecności przeciwnika zdawała się go nużyć, a chodzenie naokoło i wieczne gierki nagle zaczęły przeszkadzać.
– Nie znam twojego systemu wartości – przyznał, co było dla niego gorsze od porażki, ale miał tym nadzieję trochę popchnąć towarzysza do bardziej konkretnych zwierzeń. – Podejrzewam, że jest równie nieobliczalny, co ty.
– Znając twoje zdolności, niedługo wszystko zrozumiesz.
– Nie możesz po prostu jak raz być bezpośredni? – zirytował się. – Och, przepraszam. Nie ma w tym zabawy, wiem.
Chciał dodać coś jeszcze, ale dosłownie w tamtej chwili doznał olśnienia, jakby nagle trafił go piorun świadomości, którą powinien zauważyć już dawno.
Fiodor do niego przyszedł. Prowadził z nim rozmowę, zadawał sobie trud, by Dazai miał co robić, by musiał myśleć i, jak zauważył, poczuć się dobrze. Sam przyznał, że również czerpie z tego przyjemność. Przyszedł i rozprawiał o tym, jak bardzo szarzy i nijacy są ludzie, z którymi pracuje. Czy kiedykolwiek podjął podobną grę z którymś z nich? Wyglądał na kogoś, kto szybko pozbywa się zabawek, które mu się nudzą. Sam fakt, że wrócił, że do niego przybył i nawiązał z nim bezpośredni kontakt, zagadkowo gdzieniegdzie go wychwalając, jasno świadczył o tym, że tym razem ma coś, czego długo nie wypuści z rąk.
– Och – Dazai uśmiechnął się szeroko, pozwalając sobie na ekspresję wyrażającą zrozumienie. – Rozumiem – powiedział, na co kąciki ust Demona uniosły się nieco, można by powiedzieć, że z wyższością.
– A nie mówiłem?
– Mały szczurek stał się samotny? – odstawił pusty, maltretowany kubek, który przez większość czasu skupiał na sobie jego uwagę. Teraz zmienił jej obiekt i zwrócił się ku Demonowi, którego bezwyrazowa twarz posłużyła za odpowiedź. Widząc ją, uśmiechnął się tylko szerzej. – Nie, może jednak uświadomił sobie, jak bardzo jest nierozumiany? No tak, z pewnością posiadając tak niesamowity umysł, siedzenie w norze z szarymi myszkami po jakimś czasie staje się nie do zniesienia. Masz środki, by wykonać swój plan, a jednak denerwuje cię prostota, którą napotykasz na swojej drodze. W tym celu wypełzłeś z podziemi i zaczynasz bawić się ze zwierzątkami, które mają szansę utrudnić ci życie? – niemal zachichotał. – Naprawdę, nie sądziłem, że moja samoocena może się jeszcze zawyżyć.
Fiodor wpatrywał się w niego nieodgadnionym spojrzeniem jeszcze przez dłuższą chwilę, ale Dazai już nie odwracał wzroku. Nieważne, jak bardzo jego gość zechciałby go zmanipulować, w tej kwestii nie mógł go okłamać. To był krzyż każdego geniusza – potrzebowali widowni i szybko się nużyli, a on szczególnie bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
– Chorujemy na to samo, Dazaiu – odezwał się w końcu anemik, nachylając się ku niemu. – Nuda to zarówno największa trucizna, jaka istnieje na tym świecie, jak i najbardziej efektowny czynnik motywujący. Czy to takie dziwne, że wolę bawić się z kotami, które mi dorównują, niż biernie rządzić słabymi myszami?
– Ani trochę. Doskonale cię rozumiem.
– Dlatego tu jestem. Kpisz ze mnie, a jednak jesteś w identycznym położeniu. A może nawet trochę bardziej tragicznym? – przekrzywił głowę jakby w zastanowieniu i tym razem to jego kąciki ust były tymi, które się uniosły. – Sam założyłeś sobie łańcuchy, przez które jesteś ograniczony. Żyjesz w środowisku ignorantów, którymi gardzisz, ale z obawy o utratę stabilizacji tkwisz w swojej klatce, choć w ręku trzymasz klucz do wyjścia. Jakie to smutne – znów się zbliżył. Osamu nie spuszczał z niego wzroku, nieco wzburzony gorzką prawdziwością jego słów, ale nie cofnął się. To ciągłe przysuwanie się Fiodora do niego wydało mu się jakimś dziwnym metaforycznym posunięciem; zarówno z jego, jak i jego własnych ust z każdą chwilą wychodziło coraz więcej zrozumiałych słów, a każde zbliżało ich do siebie w sferze fizycznej, jak i tej duchowej. To, jak bardzo mu się to podobało, było aż niezdrowe. – Podobnie jak ty, nie znoszę ignorancji. Nie lubię również marnowanego potencjału. Na tym świecie jest tak niewiele rzeczy wartych zachodu, że odwracanie od nich głowy jest grzechem równie wielkim, co głupota – z każdym słowem odległość między nimi była coraz mniejsza, aż w końcu ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Brunet wyraźnie czuł jego pachnący kawą oddech, który mieszał się z wiecznym zapachem medykamentów. – Niezwykłą radością będzie dla mnie patrzenie, jak zrzucasz swoje kajdany.
A więc jednak o to chodzi. Jednak mimo wszystko zamiarem Fiodora było zniszczenie Dazaia w oczach innych. Prowokował go do zrzucenia swojej maski, do działań, które praktykował w o wiele bardziej przyjaznym sobie środowisku. Chciał go obnażyć przed innymi, zabrać mu miejsce z tego ociekającego światłem świata, do którego usilnie starał się wpasować, zmusić go, by pokazał wszystkim swoją prawdziwą twarz. Tylko po co? Czyżby nie zdawał sobie sprawy z tego, że, gdy tylko jego plan się powiedzie, straci swoją ulubioną zabawkę?
– Gdybym ich nie miał, byłoby jeszcze nudniej – odpowiedział. W końcu nie byłoby sensu z nim grać, gdyby nie byli we wrogich obozach.
Prawie się zaśmiał na tę myśl. Będąc po przeciwnych stronach, tak naprawdę chyba nikt na świecie nie był tak bardzo po tej samej, jak ich dwójka.
– Nie powiedziałbym tego.
Nagle mężczyzna nachylił się do niego jeszcze bardziej, a Dazai momentalnie zesztywniał, czując przechodzący mu po plecach dreszcz ekscytacji, spowodowany nie tyle co jego słowami, co również kolejnym nagłym zbliżeniem. Z jakiegoś powodu nie potrafił się jednak ruszyć, ale nie był też pewien, czy faktycznie tego chciał. Nie do końca umyślnie uległ tej dziwnej myśli i pozwolił anemikowi na muśnięcie swoimi suchymi ustami swojego policzka. Ostatkami upływających sił powstrzymał swoje ciało od niekontrolowanego ruchu. Brak jakiegokolwiek sprzeciwu najwidoczniej spodobał się Fiodorowi, bo Osamu poczuł na własnej skórze jego szeroki uśmiech i tak bardzo, jak był zdezorientowany, tak jakaś jego część wszystko doskonale rozumiała, a serce biło tak intensywnie, jak dawno nie miało do tego okazji.
– Ach, więc tego typu zabawa również cię interesuje? – odezwał się brunet, ledwo powstrzymując niezrozumiałe drżenie głosu, podczas gdy ponadgryzane wargi długo naznaczały jego policzek, zjeżdżając zadziornie na żuchwę.
– Jestem wybredny, ale nie pogardzę dobrą rozrywką – mówił Rosjanin między muśnięciami. – Właściwie miałem się już żegnać, ale twoje pytanie mnie od tego odwiodło – dodał i schylił się nieco, by musnąć nawilżonymi wargami jego zakryte nieco mniejszą ilością bandaży jabłko Adama.
Tym razem Dazai nie zapanował nad swoim ciałem i drgnął pod wpływem tego gestu, rozpoznając już zmieszane podniecenie, które wędrowało po jego ciele, podobnie jak blade dłonie. Wplątał palce w atramentowe włosy, do których przedostał się, strącając z nich uszankę. Nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta zadowolonego uśmiechu.
Stracił Yosano, której całkiem dawno u siebie nie gościł. Cóż, teraz miał pewność, że kobieta już nie będzie skłonna do tego typu odwiedzin, obwiniając go za śmierć Ranpo. I jedno, i drugie było winą chętnie obdarzającego go mokrymi pocałunkami Dostojewskiego, za co, jak sobie przypomniał, miał mu się odpłacić. Ale po co miał to robić, skoro równie dobrze mógł go wykorzystać jako zamiennik? Skoro sam się do tego garnął, grzech było nie skorzystać. Był niemal pewien, że lubujący się w religijnym żargonie Demon był dokładnie tego samego zdania.
Istniało jedno przeciwwskazanie co do ich dalszych poczynań i zupełnie nie miało związku z moralnością, ale tak długo, jak nie dawało o sobie znać, Osamu nie pozwolił sobie ani towarzyszowi na przerwanie, zdawałoby się, niewinnych pieszczot, które, nawet będąc właściwie tak małymi i nic nieznaczącymi, z jakiegoś powodu oddziaływały na niego intensywniej niż lubieżne zaloty Akiko kiedykolwiek. Chwycił zatem twarz schodzącego coraz niżej Fiodora w zaborczym geście i zrównał ją ze swoją, zachłannie atakując jego rozchylone spierzchnięte wargi, wsuwając między nie język. Ten nagły gest przysunął mężczyznę bliżej, tak, że musiał oprzeć się ręką o ramię wpółleżącego na kanapie bruneta. Ciemnowłosy zdawał się być nieco zaskoczony jego nagłym agresywnym posunięciem, ale nie minęło wiele czasu, nim począł oddawać pocałunek, naciskając na niego równie mocno.
Dazai, który nie pozwalał żadnemu z nich zaczerpnąć tchu, łapczywie smakował Rosjanina, czując wyraźny posmak kawy. Nie było to jednak coś, na co zwrócił w tamtej chwili szczególną uwagę. Bardziej był zajęty tym, jak bardzo podobała mu się osobliwa pasja, która wytworzyła się między nimi z uwagi na ten jeden krótki moment. Podniecały go pieszczoty z przeciwnikiem, podniecała go myśl, że to właściwie podchodziło w pewnym sensie pod zdradę swoich obecnych współpracowników, jakby sama rozmowa z nim się do tego nie zaliczała. Ekscytowało go niebezpieczeństwo płynące z ponadgryzanych, bladych ust, które z każdą chwilą czerwieniły się coraz bardziej, męczone jego wygłodniałymi odpowiednikami. Podobał mu się błysk w purpurowych oczach i to, że Dostojewski sam to wszystko zainicjował. I, z jakiegoś powodu, świadomość tego, że prawdopodobnie od początku miał to w zamiarze, wcale Dazaiowi nie przeszkadzała. Przeciwnie - poczuł się dziwnie połechtany. Cudowne, wspaniałe, to jest zbyt dobre.
Gdy w końcu brak powietrza stał się zbyt dokuczliwy, odsunął od siebie jego twarz zdecydowanym ruchem. Mężczyźni dyszeli ciężko, buchając sobie w oddalone o zaledwie kilka centymetrów, o wiele czerwieńsze usta gorącymi oddechami. Fiodor, który miał znacznie mniejszą odporność na coś takiego jak niedotlenienie, wydawał się bardziej otumaniony niż nienaturalnie zadowolony Dazai, który pomimo wycieńczenia był krok od skakania z radości. Nic z tego nie przeszkodziło anemikowi jednak w ponownym przylgnięciu do jego ust. Osamu, choć jego działania absolutnie na to nie wskazywały, wyczuł w tym pewną dziewiczość, jakby Dostojewski odnalazł nowe uczucie i po zaznaniu go pierwszy raz już ciągnęło go do następnego. Zaśmiał mu się w usta i zjechał mokrymi od śliny wargami na jego policzek, dezorientując go tym.
– Jaki niecierpliwy – wymruczał drwiąco, wędrując językiem w okolice jego ucha, a dłońmi na jego ramiona. W tamtej chwili nieco żałował swojego wcześniejszego występku, który miał zamiar mu właśnie wyjawić, bo pod wpływem nagłej porywczości niczym nie różnił się od dyszącego towarzysza. – Niestety, obawiam się, że nie możemy teraz tego zrobić.
Niemal poczuł, jak Rosjanin marszczy brwi.
– Niby dlaczego? – usłyszał także niezadowolenie w jego głosie i nie mógł powstrzymać się od cichego śmiechu.
– Możemy nie zdążyć – muskał wargami jego ucho, gdy szeptał. – Chociaż chętnie zobaczyłbym, jak biegniesz do kibla ze strachem wymalowanym na twarzy.
Fiodor zesztywniał mu w ramionach, powoli łącząc fakty. W równie powolnym tempie odsuwał się od niego, by spojrzeć mu prosto w triumfalnie uśmiechniętą twarz, oczami otwartymi zdecydowanie szerzej niż normalnie.
– Nie zrobiłeś tego.
– Zrobiłem – odpowiedział wesoło Osamu, zerkając wymownie na fiodorowy kubek kawy, którą doprawił tabletkami na przeczyszczenie. Trzymał je w domu specjalnie na okazje, w których Kunikida stawał się nazbyt upierdliwy. – To raczej niewielki odwet za nóż w plecy, który podsunąłeś Shibusawie, ale nawet nie masz pojęcia, ile daje mi to radości. O wiele więcej niż gdybym cię postrzelił albo troszkę ponacinał – odsunął go od siebie całkiem, oblizując ostentacyjnie ociekające śliną usta, po czym wstał i przeciągnął się mocno, strzelając kośćmi i jęcząc przy tym radośnie. – Och, poczekaj – obrócił się znów w jego stronę i nachylił, by ucałować go krótko w policzek. – To był całus na do widzenia – zaszczebiotał i chwycił kubki, odchodząc w stronę aneksu, by włożyć je do zlewu. – Złagodzę ci trochę sytuację i pójdę pod prysznic. Dasz radę trafić sam do wyjścia czy ci pomóc? Wiesz, nie chciałbym, żebyś mi się zesrał w salonie.
Fiodor obrócił się w jego stronę i obrzucił go nienawistnym spojrzeniem, które mogłoby zabijać i zmroziłoby każdego. Dazai, rzecz jasna, nie ugiął się pod nim, a nawet bardziej roześmiał.
– Odpłacę ci się za to.
– Z pewnością już to zrobiłeś – Osamu począł rozpinać guziki swojej koszuli. – Ja tylko upokarzam cię na zaś. Chuuya zwykł mówić, że to jedna z niewielu rzeczy, w której jestem mistrzem. Ale możesz jeszcze kiedyś wpaść, jeśli chcesz sprawdzić inne dziedziny. Wybacz, muszę się wykąpać i zająć ci łazienkę – rzucił i opuścił salon, do samego końca utrzymując na twarzy triumfalne wynaturzenie.
Zatrzasnął się w swym ustronnym miejscu i na wszelki wypadek przekręcił klucz w drzwiach. Szkoda było mu ginąć w nieprzyjemnych okolicznościach, zwłaszcza teraz, gdy nagle otworzyła się przed nim tak zachęcająca ścieżka pełna nowych możliwości. Choć sam miał ochotę na to, co zaczął Dostojewski, stwierdził jednak, że jego zagranie było na ten moment zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące. Zresztą, nie kłamał. Ujął jego godności na wszelki wypadek – doskonale wiedział, że w związku z kolejnymi wydarzeniami nie czekało go nic przyjemnego i że ciężko będzie mu zagrać Demonowi na nosie. Przy okazji rozwścieczył go dla własnej satysfakcji, która okazała się być zaskakująco duża i rozbrajająca. Czuł się niewymownie dobrze z tym, że na koniec spotkania, przez którego większość był skonfundowany, to on był tym, który mimo wszystko wygrał tą małą rundkę, choć można było powiedzieć, że było to całkiem brudne zagranie z jego strony.
Gdy czysty wrócił do salonu, Fiodora już nie było. Nigdzie nie było także śladów jego możliwej furii, choć Dazai nie sądził, by ją okazał. Tak jak się spodziewał, uniósł się dumą i po prostu opuścił mieszkanie z przekleństwem na ustach. Ciekawe jak bardzo musiał być zgorszony przerwaną grą wstępną? Możliwe, że bardziej niż gospodarz, a to tylko poszerzało jego kwitnący uśmiech.
Na wszelki wypadek sprawdził dom, by upewnić się, że nic potencjalnie bolesnego nie czaiło się na niego w którymś z jego zakątków w akcie zemsty i po paru minutach opadł na kanapę, która po dłuższym ciśnięciu w nią twarzy nagle zaczęła wydzielać silny zapach szpitala. Naznaczony przez obecność Fiodora mebel aż nadto się nim odznaczał, mając w swych niecnych planach przypominanie Osamu, co na nim zaszło.
Chciałby móc stwierdzić, że nie wiedział, jak się z tym czuł, ale tak wierutnego kłamstwa nie mógł powiedzieć nawet przed samym sobą. Podobało mu się to. Podobała mu się niebezpieczna pasja Dostojewskiego, podobał mu się smak jego osobliwych ust, czerwienienie się bladej skóry i błysk pożądania, którym emanowały purpurowe oczy o wybitnej ostrości. Podobała mu się jego śmiałość i zawiłość w jednym. Wszystko to sprawiało, że Rosjanin był smakowitym kąskiem, interesującą tajemnicą, do której warstw dobieranie się będzie tylko bardziej zajmującym i ciekawym doświadczeniem. Kto wie, może i jeszcze bardziej przyjemnym?
Gdy uśmiechnął się na samo wspomnienie, gdzieś w odmętach jego ludzkiej duszy odezwała się obrzydliwa pogarda względem siebie. Jak mógł tak spoufalać się z kimś, kto z zimną krwią i bez żalu zamordował jego współpracownika? Jak mógł odczuwać przyjemność z rozmów oraz pieszczot z nim, gdy ten nastawał na zarówno jego życie, jak i życie innych detektywów? Jak mógł w ogóle mieć czelność cieszyć się z jego obecności i działań, które miały na celu jedynie uprzykrzenie mu życia i zniszczenie jego reputacji?
Dazai wprost nie mógł uwierzyć, z jak wielką łatwością przychodziło mu pogodzenie się z obecnym stanem rzeczy. Nie miał większych oporów, by przyznać tej prawej części swojego umysłu racji – był potworem. Był paskudnym, nieludzkim tworem, który za nic miał moralność, lojalność i przyzwoitość. Nie obchodziła go zdrada, której się dopuścił, i fizycznie, i psychicznie. Nie obchodziło go to, że w gruncie rzeczy tym jednym spotkaniem, tym zachłannym pocałunkiem nie tyle co przekazał to wszystko z pewnością świadomemu Fiodorowi, co zawarł z nim pakt. Zawarł cichy, niemy pakt z tym Demonem, o którym nie wiedział nikt poza nimi. To było przerażające, jak w porządku się z tym czuł. Nie zależało mu jednak na niczym innym, tylko na własnym spełnieniu. Podczas tego sugestywnego zbliżenia jego serce zadrżało, a on poczuł, że to jest coś, czego chciał. A jeśli czegoś chciał, miał zamiar to dostać.
Nie mógł zasnąć tej nocy, ale też specjalnie nie planował. Po tym, czego się dopuścił, wolał być przytomny i w chociaż połowicznej gotowości, bo o pełnej nie było mowy – był zbyt wycieńczony na jakiekolwiek górnolotne działania. Stwierdził, że prześpi się w biurze; detektywi powinni przymknąć na to oko, zważywszy na jego zasługi w ostatniej sprawie. Postanowił również odebrać im sprawę złapania współpracownika Fiodora, o którym ostatecznie niczego się nie dowiedział. Musiał też wreszcie sprawdzić swoje powiązania z Francją. Dostojewski nie dał mu ku temu żadnych wskazówek, nie poruszył tej kwestii, więc tutaj Dazai był zmuszony poradzić sobie całkiem sam. To oznaczało też, że nie mogło to być jakieś specjalnie trudne ani zawiłe – z pewnością było to coś boleśnie oczywistego, czego on w tej chwili nie dostrzegał. Miał zamiar jednak doprowadzić to do końca i był gotów posunąć się do wszystkiego, by to osiągnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top