3 - Ambrosia

Nie mrużąc oka ani na minutę, pojawił się w biurze bardzo wcześnie rano. Na wszelki wypadek wziął ze sobą trochę zapasów, przeklinając swoją poprzednią nieumyślność. Uzależniony zawsze powinien mieć trochę przy sobie, zwłaszcza w jego obecnej sytuacji. Grunt, by nie dać się przyłapać – wtedy po jego wątpliwej reputacji nie byłoby co zbierać.

Stanął w progu pomieszczenia, oglądając je z każdej strony. Wyglądało, jakby nic nigdy się nie wydarzyło. Biurko, krzesło, podłoga były czyste jak łza, ciało pewnie już spoczywało w kostnicy, oczekując na godny pogrzeb. Nawet „Je suis venu dire bonjour" zniknęło, nie pozostawiając po sobie śladów. Osamu zmrużył oczy. Dlaczego akurat francuski? To z pewnością miało związek z mordercą, ale Dazai nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek miał do czynienia z czymś lub kimś związanym z tym krajem. Skoro drugim graczem był on, musiało to jakoś się do niego odnosić, tak jak było w przypadku noża, jabłka i Lupina.

Poczuł niepokój. Jego wróg wiedział o nim zatrważająco dużo, podczas gdy Dazai nie miał o nim praktycznie pojęcia. Nie znalazł nic na jego temat w żadnych archiwach, tych dostępnych, jak i tajnych. Wiedział tylko, że był bardzo inteligentnym, lubującym się w grach i zawiłych przestępstwach terrorystą, który zawsze dostawał to, czego chciał, zwykle posługując się innymi. To był kolejny cel detektywa: dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Każda informacja mogła być na wagę złota.

Jakkolwiek niepoprawnie to brzmiało, pozbycie się Ranpo było w tej sytuacji genialnym posunięciem.

– Dazai-san?

Głos Atsushiego sprowadził go z powrotem na ziemię. Stojąc naprzeciwko biurka zmarłego, obrócił się w stronę drzwi. Tygrys stał w ich progu, opierając się dłonią o framugę. Wyglądał źle – był blady, oczy miał podkrążone i nosił ubranie z poprzedniego dnia. Wyglądał podobnie jak swój mentor i pewnie cała reszta, gdziekolwiek się znajdowała.

– Och, Atsushi-kun. Co tu robisz tak wcześnie? – zapytał, zerkając ukradkiem na zegarek. Było kilkanaście minut po szóstej rano.

– Chciałem cię zapytać o to samo – zsunął dłoń z drzwi i podszedł do niego powolnym krokiem, zwracając twarz ku biurku Edogawy. Momentalnie zmarkotniał, o ile faktycznie mógł spochmurnieć bardziej. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj rano Ranpo-san siedział tutaj i cieszył się, że wreszcie ma jakąś sprawę do rozwiązania. Wychodził w takim pośpiechu, że zapomniał paczki swoich ulubionych cukierków, które przygotował sobie specjalnie na drogę – cień uśmiechu przebiegł przez usta chłopaka, ale prawie natychmiast został przysłonięty przez spływające po policzkach łzy, które od razu wytarł wierzchem dłoni.

Ranpo-san zapomniał cukierków, a to ci nowość, pomyślał ponuro brunet, wpatrując się w biurko z założonymi na piersi rękami. To prawie jak zwiastun tragedii.

– Co tu robisz, Dazai-san?

– Myślę. Robiłem to całą noc i nie mogłem spać, więc przyszedłem tutaj.

– Ja tak samo – po tym zapadło milczenie, podczas którego mężczyźni nieustannie wgapiali się w ten jeden szczególny mebel. Gdy Osamu chciał zapytać o wczorajsze wydarzenia, Nakajima znów się odezwał: – Dazai-san... Nie powinieneś się przejmować tym, co mówili wczoraj Kunikda-san i doktor Yosano – prawie przewrócił oczami, ale ograniczył się tylko do odwrócenia wzroku od żółtodzioba. – Wszyscy byli wstrząśnięci, myślę, że nie mieli na myśli tego, co powiedzieli...

– Nie wydaje mi się – powiedział prosto z mostu. Pomyślał jednak, że to dobry moment na postawienie fundamentów ku odbudowaniu swojego kłamliwego wizerunku. – Posłuchaj, Atsushi-kun. Gdy byłem w Mafii, nie miałem za wiele osób, po których uroniłbym choć łzę. To dla mnie coś nowego. Staram się nie okazywać po sobie niczego, bo wiem, że tak jest łatwiej i mam zamiar się tego trzymać. Będę się smucił dopiero wtedy, gdy dorwę tego, kto to zrobił. Wtedy dopiero będę miał do tego prawo, rozumiesz? – spojrzał znów na tygrysa, który patrzył na niego z nieukrywanym zmartwieniem. Przez głowę Osamu przeszła myśl, że to nawet miłe, że ktoś się o niego tak troszczy. Dzięki temu będzie miał pewną ochronę w tym okropnym miejscu.

– Myślę, że jesteś dla siebie zbyt surowy.

– A ja myślę inaczej. Przez swoją nieuwagę dałem się zaskoczyć, dlatego to się wydarzyło.

– To nie jest twoja wina! – Atsushi podniósł głos. – Nie możesz się za to obwiniać.

– Inni robią to za mnie – uniósł nieznacznie kąciki ust. – Nieważne. Potrzebuję, żebyś opowiedział mi przebieg całego wczorajszego wieczora od momentu, w którym wyszedłem. To bardzo ważne, więc nie pomijaj żadnych szczegółów, dobrze?

Nieprzekonany Nakajima kiwnął głową i usiedli na swoich miejscach. Chłopak wyraźnie czuł się niekomfortowo, wracając do pracy w tym samym miejscu, w którym zginął Ranpo i to zaledwie parę godzin po fakcie, ale nie mogli się nad sobą użalać. Musieli rozwiązać tą sprawę bez względu na wszystko.

Jego sprawozdanie okazało się być kompletnym rozczarowaniem. Dazai liczył na coś, co choć trochę przybliży go do odkrycia tożsamości sprawcy, tymczasem nie uzyskał żadnych ważnych informacji. Okazało się, że niedługo po tym jak opuścił budynek, ktoś odciął prąd, co było raczej klasycznym zagraniem. Z racji, że w środku zostali jedynie detektywi, Kunikida wraz z Tanizakim poszli sprawdzić łącza. Tygrys i reszta udali się do pokoju dziennego, by tam przedyskutować obecną sytuację. Yosano chciała ich uraczyć kawą, ale z powodu braku zasilania nie mogła użyć ekspresu, więc zadzwoniła do nich, by się pospieszyli. Ci krążyli po budynku w całkowitych ciemnościach, będąc niesamowicie nieuważnymi i w czasie rozmowy przez telefon przewrócili się, co zapewne było sprawką będącego już w środku przestępcy. Przez ich krzyki i to, że komórka na skutek upadku została zniszczona, wszystko brzmiało dość makabrycznie, a poruszeni widmem Dostojewskiego detektywi natychmiast udali się w ich stronę, myśląc, że Demon wykonał swój ruch. W czasie, gdy rugali i zbierali Kunikidę oraz Tanizakiego, sprawca mógł łatwo przenieść Ranpo i z użyciem tłumika zabić go w biurze. Napis był kwestią czasu, uciec mógł przez okno. Wszystko było dziecinnie proste.

Dazai przetarł twarz dłonią z cichym westchnieniem. Nie mógł uwierzyć, że dali się tak łatwo. Fiodor ze swoim współpracownikiem muszą teraz siedzieć i zaśmiewać się w najlepsze.

– Musimy przejrzeć monitoring – mruknął, choć po prawdzie nie żywił wielkich nadziei. Skoro ostatnim razem ktoś włamał się niepostrzeżenie i usunął trzy minuty z nagrania, istniało duże prawdopodobieństwo, że tym razem nie było inaczej.

Miał rację, ale przyjął ten fakt z goryczą. Kolejna luka w nagraniu, kolejne parę minut zniknęło. Tym razem nie zwracał uwagi na ich liczbę – powtórzenie tego samego zagrania byłoby za nudne, by Fiodor się go podjął. Sprawca pozostał nieuchwytny, a on znów nie miał nic, co mogłoby mu pomóc.

– Muszę zobaczyć miejsce, w którym się wywrócili – powiedział do Atsushiego. – Pokaż mi je.

Nakajima zaprowadził go do skrzyneczki z korkami, które mieli sprawdzić. Poza tym, że prowadziły do niej strome schody, na których łatwo było się przewrócić, Osamu nie dojrzał żadnej żyłki ani sznurka, które mogłyby przyczynić się do upadku i narobienia rabanu. Albo rzeczywiście nic takiego nie zostało użyte i to był zwykły, szczęśliwy dla mordercy przypadek, albo zdążył go on usunąć po dokonaniu zbrodni. Przełączniki prądu zostały po prostu wyłączone. Raczej wątpliwe, by nie miał na sobie rękawiczek, gdy je oporządzał, ale Dazai zapisał sobie w zabranym z biura notatniku, by zebrać z nich odciski palców na wszelki wypadek.

Rzucił notesikiem o biurko, gdy wrócili na górę i oparł się o nie, chowając ręce do kieszeni płaszcza. To dopiero początek, pocieszał się. Jeszcze jest dużo rzeczy do sprawdzenia.

– Atsushi-kun... – urwał. Zerknął na chodzącego za nim krok w krok chłopaka, który patrzył na niego wyczekująco i ściągnął nieco brwi. – Przepraszam, że ciągle tak cię ganiam.

– To nic. Wiem, że chcesz rozwiązać tą sprawę. Ja też chcę to zrobić.

Zdobył się na delikatny uśmiech.

– Pomożesz mi?

Tygrys odwzajemnił gest.

– Tak. Chcę złapać sprawcę. Ty... – spuścił nieco głowę. – Mówiłeś wczoraj o szukaniu zemsty... Myślę jednak, że zemsta nic tutaj nie da. Nie powinniśmy być tacy, jak ci, którzy to zrobili. Uważam, że kiedy znajdziemy winnego, powinniśmy postawić go przed sądem. Skoro będzie winny, nie uniknie kary.

Dazai zamrugał zaskoczony. Czasami zapominał jak dobry i prawy był ten chłopak. I równie naiwny. Szczerze wątpił, by reszta podzielała jego zdanie. Z pewnością tak nie było, na pewno przez ich głowy przeszedł wspomniany przez Osamu motyw, ale żaden z nich nie mógł się go podjąć. Wymierzenie sprawiedliwości na własną rękę godziło w zasady Agencji i było mocno potępiane przez prezesa Fukuzawę. To by oznaczało odejście, czego żaden detektyw nie chciał, więc chcąc nie chcąc będą musieli iść za nastawieniem Nakajimy.

Ten fakt namalował na twarzy maniaka lekki uśmiech. Ludzie ze światła w końcu zaznają tego, czym jest pragnienie mroku. Dla kogoś takiego jak Dazai coś takiego było powszechne – nie było w nim ani krzty, ani małego promienia. Był po brzegi wypełniony obrzydliwą ciemnością, dlatego kontynuował tą grę i rozkoszował się wizją dopadnięcia mordercy jak najsmakowitszym daniem, które czekało na jego powrót z pracy w lodówce. I może właśnie to był jego błąd – właśnie tego oczekiwał Dostojewski. Że w momencie, w którym tak się stanie, ta mroczna część Dazaia zawładnie nim i popchnie go do czynu niewybaczalnego. Osamu przejrzał go i wiedział, że nie może tak postąpić. Nieważne, jak bardzo chciał, nie mógł.

Trzymał się tego przeświadczenia i zdania Atsushiego nawet gdy przyszła pora na rozmowę z prezesem Fukuzawą. Mężczyzna utrzymywał kamienny wyraz twarzy, ale on z łatwością dostrzegał targające nim emocje. Mimo swojego wieku i lat doświadczenia, nie umiał ich ukrywać za otoczką obojętności tak jak on. Najwidoczniej z takim darem trzeba było się urodzić lub też doskonalić go od najmłodszych lat, jak było w jego przypadku. Dazai żył swoim aktorstwem, nie odróżniając już sceny od widowni i kulis. Nieustannie musiał grać, więc dostrzegał innych grających z dziecięcą łatwością, jednak widząc tak potworne załamanie i wściekłość w szarych oczach prezesa, nie odczuwał z tego powodu ani ułamka radości. To wszystko potwierdzało jedynie jak bardzo poważna była sytuacja. Gdy Fukuzawa jechał na ostatkach swojej wytrzymałości, poruszony śmiercią swojego najukochańszego wychowanka, zdawało się, że był w stanie zgodzić się na wszystko, by w końcu sprawiedliwości stało się zadość.

Dazai chcąc nie chcąc opowiedział mu o swoim spotkaniu z Fiodorem przy Lupinie. Pominął oczywiście wiadome szczegóły, niemniej jednak napomknął mu co nieco, by się usprawiedliwić. Przekazał mu tym samym, że jest przekonany, iż Dostojewski stoi za tym wszystkim i zapewnił, że zrobi wszystko, by złapać jego oraz osobę, którą się posłużył. Opowiedział mu o swoich przypuszczeniach, że Demon robi to wszystko, by zniszczyć jego samego i tym samym Agencję, o czym powiedział, by odsunąć od siebie ten obarczający winą reflektor, ale to nie poskutkowało za dobrze.

– Chcesz mi powiedzieć, że Ranpo zginął przez twoje osobiste porachunki? – zapytał twardo Fukuzawa, mierząc go spojrzeniem tak chłodnym, że przez ciało Osamu niemal przebiegł dreszcz.

– Nie jestem pewien, czego on chce – powiedział po chwili ciszy. – Możliwe też, że po prostu odwraca naszą uwagę od ważniejszej sprawy. Mam na myśli, że nie możemy wykluczyć możliwości, że robi coś większego na boku – dodał, nieco tknięty jeszcze intensywniejszym zmrożeniem się szarych tęczówek, gdy przedstawił śmierć Ranpo jako tą „mniej ważną" sprawę. – Jednak nie wykluczam też tego, co zasugerowałeś, prezesie – a nawet jestem tego pewien. – Z obu powodów chcę, byś przekazał mi tą sprawę. Jeśli faktycznie nas rozprasza, wezmę to na siebie, by nie angażować niepotrzebnie całej Agencji. A jeśli chodzi mu o osobiste porachunki... cóż, to się tyczy tego samego.

Po krótkim namyśle Fukuzawa udzielił mu zgody. Sprawa Dostojewskiego oficjalnie została przypisana Dazaiowi, co ogłosił przy wszystkich w głównym biurze, tym samym, w którym znajdowało się truchło Ranpo zaledwie paręnaście godzin wcześniej. Spotkało się to z niezadowoleniem wracających z policyjnych przesłuchań detektywów, którzy nie tyle co mu nie ufali, co również chcieli się zająć złapaniem mordercy ich przyjaciela. Prezes jednak kategorycznie zabronił jakichkolwiek działań, chyba że Osamu sam poprosiłby ich o pomoc. Mieli się zająć tym, co zawsze i nie dawać sobą manipulować. Na ten temat nie mają za dużo do gadania, pomyślał maniak z zupełnie sprzecznie podsycaną dziwną radością goryczą.

Gdy starszy mężczyzna opuścił biuro, zaległa w nim grobowa cisza, podczas której każdy obserwował Dazaia, gdy wracał na swoje miejsce i zabierał się do działania, usilnie starając się ignorować wszystkich wokół, zwłaszcza Kunikidę, z którym przypadkiem skrzyżował w pewnym momencie spojrzenia. Obdarzył go ekspresją pełną nieprzychylności, co było bardziej niż niespotykane i otworzył laptopa, zaczynając pracę.

W pierwszej kolejności musiał dowiedzieć się, w jakiej sprawie Ranpo jechał do Tokio. Był niemal pewien, że była ona całkowitą podpuchą, ale mogła się w niej kryć pewna wskazówka. W tym celu musiał przejrzeć profil Edogawy w systemie, gdzie zaznaczali swoje obecne zadania. Potem musiał pojechać do kostnicy, by zabrać wyniki sekcji zwłok oraz rzeczy, które miał przy sobie. Następnym celem była policja - może udało im się ustalić jakieś szczegóły z miejsca zbrodni, które mogły być pomocne w ustaleniu tożsamości sprawcy. Na końcu postanowił sprawdzić wszelkie swoje powiązania z Francją i może skontaktować się z kimś z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zajmującym się sprawami obdarzonych.

Niemożliwym było dokonanie tego wszystkiego w pojedynkę, zwłaszcza że zależało mu na czasie. Miał wrażenie, że im dłużej mu to zajmuje, tym gorzej dla niego. Postanowił więc znaleźć sobie wspólnika.

– Atsushi-kun – to było raczej oczywistym wyborem. Chłopak jako jedyny w biurze nie był do niego wrogo nastawiony, poza tym deklarował chęć uczestnictwa już wcześniej. – Potrzebuję twojej pomocy.

Tygrys kiwnął głową i uważnie słuchał tego, co przekazywał mu mentor, na wszelki wypadek zapisując na kartce, by nie zapomnieć. Dazai wysłał go na posterunek policji, by dowiedział się o możliwych poszlakach znalezionych na miejscu zbrodni – ślady butów, odciski palców, otarcia, krew – wszystko było istotne. Kazał mu również przysłać kogoś, by zebrał odciski z przełącznika prądu. Na koniec powiedział, by zadzwonił do niego po fakcie, by mógł przekazać mu informacje i zostać poinstruowanym, co ma robić dalej.

Nakajima od razu zabrał się do działania, opuszczając biuro i zostawiając Osamu samego, bez ochrony przed resztą. On jednak, wspomagając się jeszcze przed rozmową z szefem, starał się całkowicie poświęcić swojej pracy, mając ich obecność za nic.

Nie odnajdując nic wartego uwagi w ich systemie, z którego korzystania Edogawa oczywiście stronił, podniósł się z miejsca i podszedł do jego biurka, które począł przeszukiwać. Spotkało się to z głośno okazywanym wrażeniem obrzydliwej profanacji miejsca, gdzie usadzono zmarłego, ale Dazai się tym nie przejął. Nie mógł obrazić kogoś, kto już nie żył, poza tym, nie widział w tym nic gorszącego. Potrzebował wszystkiego, co mogło mu pomóc odnaleźć winnego. Bardziej mu się przysługiwał niż go znieważał.

Szuflady były pełne słodkości, zwykle tej samej firmy. Niewiele było w nich papierów. Poza tym Ranpo dostał tą sprawę nieoczekiwanie, więc prawdopodobnie został o niej poinformowany telefonicznie lub też mailowo. Brunet zacmokał z niezadowoleniem. Nie było rady. Musiał jechać po jego rzeczy.

Istniała jednak jeszcze jedna możliwość, ale przekonanie się o jej prawdziwości nie było mu za bardzo w smak. Chcąc nie chcąc musiał się tego podjąć. Podniósł się z klęczek i oparł otwarte dłonie o biurko.

– Czy ktoś słyszał, o czym mówił Ranpo-san, gdy przygotowywał się do wyjazdu? – zapytał.

Jego nie było w tamtej chwili w biurze, gdyż tego dnia zaspał przez tabletki. Inni przyszli do pracy na czas, więc siłą rzeczy musieli być przy jego rozmowie. Nikt jednak nie był skłonny do podzielenia się z nim informacjami, co niezwykle go zirytowało. Mimo że specjalnie odezwał się głośno, sprawiali wrażenie jakby go nie usłyszeli, poza Kenjim, który uniósł rękę do góry jakby był w szkole i odpowiedział mu, że nic nie słyszał. W chwili obecnej nawet tak nic niewartą odpowiedź Dazai nagrodził wdzięcznym uśmiechem.

– Pewnie – powiedział, podchodząc do swojego biurka i zaczynając się bawić wciąż tkwiącym w nim, przyszpilającym jabłko sztyletem, którego nikt nie wyjął. Owoc zaczynał powoli gnić. Martwe jabłko. – Opóźniajcie znalezienie sprawcy, to na pewno ulży zmarłemu.

Miał naprawić swój wizerunek, a nie tylko bardziej go popsuć, ale nie mógł sobie odmówić tej uwagi. To, że chcąc sprawiedliwości, nie mieli zamiaru współpracować z kimś, kto pracował nad jej dostarczeniem, wykraczało poza jego pojmowanie.

– Nie masz prawa o nim mówić.

Głos okazał się należeć do samej Yosano, tej, która poza Atsushim zdawała być się ostatnio jedyną osobą, która miała do niego jeszcze jakiś szacunek. Popatrzył na nią szczerze rozbawiony. Widocznie była w tak katastrofalnym stanie, że już nad niczym nie panowała i z niczym też nie zamierzała się kryć. Wyglądało na to, że dzięki Dostojewskiemu Osamu stracił jedyną kobietę, której zdobywaniem nie musiał zawracać sobie głowy. Zdusił w sobie jęk niezadowolenia. Musiał to uwzględnić w swoim planie odpłacenia mu się za krzywdy.

– Yosano-san, przestań, proszę – miał wrażenie, że się przesłyszał albo że wzrok płatał mu figle. Przetarł teatralnie oczy, ale nie, naprawdę, Kunikida wstał i podszedł do kobiety, kładąc jej dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. – Dazai go nie skrzywdził. Choć jego nastawienie jest wątpliwe – spiorunował go spojrzeniem – to prowadzi śledztwo, by złapać tego, kto to zrobił.

– On doskonale wie, kto to zrobił.

– Nie wiem – włączył się. – Wiem, kto pociąga za sznurki. Nie mam pewności co do faktycznego mordercy. To staram się ustalić, więc łaskawie powiedzcie mi, o czym rozmawiał Ranpo-san z tym kimś, kto przekazał mu sprawę. Jak nie, Dostojewski dalej będzie sobie hasał, a my będziemy oglądać kolejne trupy.

– Nic nie mówił – Tanizaki prawie wszedł mu w słowo. Dazai zwrócił się ku niemu, lustrując jego siedzącą przy biurku sylwetkę. Mimo że ton był idiotycznie zatrwożony jak zwykle, ściągnięte brwi nadawały mu niespotykanie srogiego wyrazu. – Jak to Ranpo-san, dostał telefon, zaczął się ekscytować, że ma co robić i wybiegł, informując nas tylko, że nie będzie go dłuższy czas.

– I nie powiedział nic zwracającego uwagi?

– Napomknął tylko coś o tym, że sprawa jest warta wynagrodzenia.

Dazai od razu się wyprostował. O tym nie słyszałem. To rzucało zupełnie nowe światło na śledztwo. Zlecenie, które było warte wynagrodzenia? Edogawa nigdy nie dbał o pieniądze ani o zapłatę żadnego rodzaju; jedyne, na czym mu zależało, to na udowodnieniu swojej mądrości i rozsławieniu swojej osoby. Co zatem mogło mieć dla niego tak istotną wartość, że ze względu na to podjął się tej sprawy?

Zerknął na jego biurko, od którego przed chwilą odszedł. Miejsce pracy wiele mówi o człowieku. Ranpo nigdy nie miał na biurku za wiele papierów, bo nie potrzebował ich, by znaleźć winnego, którego szukał. Za to zawsze wszędzie, gdzie był, walały się za nim słodycze; gdzie by nie pojechał, odwiedzał sklepy ze smakołykami, przywoził ich całe mnóstwo i zwykle nie pozwalał ich nikomu dotykać. Konkluzja, iż to właśnie one stanowiły dla niego najwyższą materialną wartość, była idiotyczna, z której strony by na nią nie spojrzeć, ale gdy miało się do czynienia z kimś pokroju detektywa ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, kogoś, kto zupełnie odbiegał od normy, w gruncie rzeczy była ona jak najbardziej trafna i normalna.

Wynagrodzeniem za rozwiązanie sprawy miały być słodycze. Ranpo „zapomniał" swoich zapasów, gdy jechał zająć się dochodzeniem. Wniosek: udawał się tam, gdzie było ich jeszcze więcej. To by tłumaczyło również jego nadzwyczajną euforię.

Dazai podszedł znów do jego biurka i otworzył szuflady. Przejrzał jeszcze raz nietknięte paczuszki i stwierdził, że najwięcej było opakowań z firmy Ambrosia – czekoladowe kuleczki o różnych kolorach, lizaki o rozmaitych kształtach i wymyślne żelki. Właśnie te smakołyki były ulubionymi zmarłego – to właśnie one miały być zapłatą.

Osamu podleciał z powrotem do swojego stanowiska i wyszukał w internecie kilka ostatnich afer, które kręciły się wokół tej firmy. Jedna z nich była sprzed dwóch dni - do jednej z fabryk znajdujących się w Tokio włamała się dwójka dzieci. Gdy ochrona znalazła je rano, nie miała sposobności ich pojmać czy przesłuchać – w końcu trupy nie potrafią mówić.

To była sprawa, którą miał zająć się Ranpo. W zamian za jej rozwiązanie miał domagać się nagrody w postaci ogromnych ilości dóbr z danej fabryki. To było w jego stylu. Poza tym byliby mu to winni, człowiekowi, który uratował ich firmę od zszarganej opinii, jakoby ich produkty były trujące albo pracownicy brutalni. Miał wyjaśnić to, w jaki sposób dzieci zginęły.

Dazai uśmiechnął się, ukazując zęby. To jest to.

– Co jest? – Kunikida podążył za nim spojrzeniem, gdy zbierał się do wyjścia.

– Wszystko już wiem – rzucił tylko, nie mając ochoty na żadne tłumaczenia. Przez niechęć do współpracy opóźnili jego śledztwo. Nie zasługiwali na nie.

Siedząc w taksówce, otrzymał telefon od Atsushiego. Jak się tego spodziewał, policja nie natrafiła na nic ciekawego. Wynajęty przez Fiodora zabójca musiał być zatem bardzo dobrze wprawiony w tym, co robi, tak jak w zacieraniu śladów. Wszystko wskazywało na to, że mieli do czynienia z profesjonalistą – nie żeby Dazai spodziewał się czegoś innego.

Polecił tygrysowi, by spotkał się z nim w szpitalu, w którego kostnicy trzymano zwłoki. Osamu dotarł tam pierwszy, toteż ruszył na miejsce, nie czekając na podopiecznego. Może to i lepiej – nie musiałby się zajmować z pewnością nieprzygotowanym na taki widok Nakajimą. Miał za dużo na głowie i był zbyt w plecy z czasem, by jeszcze nim się przejmować.

Doktor zajmujący się Edogawą okazał się bardziej skłonny do współpracy niż koledzy z biura. Opowiedział mu o bardzo precyzyjnie wymierzonych trzech ranach postrzałowych. Znowu trzy, co? Kula trafiła serce, głowę oraz kręgosłup – miejsca, które zwiastowały niemal pewną śmierć. Dazai z początku nie bardzo wiedział, co miały na celu aż trzy strzały. Jak głowa i serce były pewnikiem, strzał w kręgosłup jako jedyny nie gwarantował natychmiastowej śmierci – choć było to możliwe, istniało prawdopodobieństwo, że dla ofiary skończyłoby się to jedynie paraliżem. Profesjonalista dobrze o tym wiedział – prawdopodobnie trzeci strzał był tylko do nawiązania do poprzedniej zagadki. Obrzydliwa profanacja, która mimo wszystko wywołała na jego twarzy równie obrzydliwy uśmiech.

– Strzelił trzy razy – wypowiedział swoje myśli na głos. Siedział wraz z jasnowłosym doktorem w jego niewielkim niebieskim gabinecie niedaleko samej kostnicy. Mając założoną nogę na nogę, popijał w zastanowieniu kawę, którą ten mu zrobił. – Ranpo-san zginąłby od strzału w serce albo w głowę. Trzeci nie był absolutnie potrzebny.

– I tu się zaczyna robić ciekawie – osobliwy doktorek siedział tuż naprzeciwko niego. Miał kilkudniowy zarost i oczy człowieka zmęczonego, dość typowo, jak na pełnoetatowego lekarza. Poza tym posiadał niewielkie okrągłe okulary, które co chwilę poprawiał. – Z moich badań wynika, że Ranpo-san nie zginął od żadnej z zadanych mu ran.

Osamu aż się wyprostował.

– Co takiego?

– Jego narządy były już martwe, gdy do nich strzelano. Musiał umrzeć wcześniej, ale niestety nie wiem jak – westchnął. Najwidoczniej porażka godziła w niego równie mocno, co zaskoczenie w Dazaia. – Nie wygląda mi to na żaden atak alergiczny ani na truciznę. Nie znalazłem niczego, co mogłoby być przyczyną jego śmierci, ale jestem pewien, że nie żył, gdy profanowano jego zwłoki.

Detektyw opadł na oparcie krzesła. To wszystko było bez sensu. Po co ta cała zawiłość?

– Może mi pan powiedzieć kiedy nastąpił zgon?

Blondyn zerknął na zegarek.

– Trudno mi powiedzieć konkretnie, ale myślę, że około dziewiątej rano.

O tej porze Ranpo wyjechał z biura. Z Yokohamy do Tokio była niecała godzina jazdy samochodem, ale prawie dwie autobusem. Edogawa musiał zatem umrzeć po drodze – na nagraniach z monitoringu z zewnątrz budynku, które sprawdził nim wyruszył do szpitala, Dazai widział jak detektyw wsiada do auta, które prawdopodobnie mu podstawiono, by zawieźć go na miejsce. Oczywiście posłał już odpowiednich ludzi do odszukania pojazdu po jego rejestracji, ale nie żywił za dużych nadziei. Był przekonany, że już się go pozbyto.

Nie zaobserwował, by oprócz kierowcy w samochodzie był ktoś jeszcze, zatem zapewne to właśnie on był zabójcą. Nie udało mu się dostrzec jego twarzy, ale skoro Ranpo nie zginął od żadnej z zadanych mu ran, Osamu był niemal pewien, że był obdarzony. Jego zdolność musiała polegać na zabijaniu bez większych śladów – dlatego lekarz nie mógł znaleźć przyczyny śmierci. Cała ta szopka z przeniesieniem zwłok i strzałami była tylko dla odwrócenia uwagi Dazaia i opóźnienia jego śledztwa.

– Mogę zobaczyć rzeczy, które miał wtedy przy sobie? – poprosił doktora po chwili ciszy.

Mężczyzna przekazał mu własności jego kolegi, które ten rozłożył na stole. Nie wierzył, żeby Ranpo tak po prostu dał się zabić. Był najbystrzejszym człowiekiem, jaki chodził po tej ziemi – musiał coś zauważyć, musiał w pewnej chwili zrozumieć, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Może gdy to zrobił, zostawił jakąś wskazówkę, cokolwiek, co naprowadziłoby go na dobry trop?

Grzebał w jego ubraniach, które miał wtedy na sobie. Sprawdzał paprochy na ubraniach, plamy, sterczące nitki, wąchał odzienie w poszukiwaniu jakiegoś specyficznego zapachu, przeszukiwał kieszenie, zarówno te wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Gdy nie znalazł nic w koszuli, marynarce i brązowym poncho, zabrał się za spodnie. Od razu zauważył uwypuklenie w jednej z kieszeni. Zanurkował do niej dłonią i natrafiając na tajemniczy zwitek, wyciągnął go.

Była to zgnieciona ulotka fabryki należącej do firmy Ambrosia. A jednak. To było wystarczającym potwierdzeniem zlecenia, które przyjął. Dlaczego jednak papier był w takim stanie? Mimo swojego dość lekkomyślnego sposobu życia, Ranpo raczej nie traktował tak rzeczy, które mogłyby mu się w jakiś sposób przydać; można to było tak potraktować, skoro zabrał ją ze sobą. Tknięty tą myślą Dazai przyjrzał się ulotce dokładniej. W niektórych zagięciach tani tusz drukarski wydawał się być nieco rozmazany, jakby wcześniej była nieco wilgotna. Nie było na niej śladów żadnego napoju, więc to nie była jego sprawka. Czy detektyw ściskał ją w ręce, wiedząc, co go czeka? Mógł mieć wtedy spocone ze strachu dłonie, ale z jakiegoś powodu trzymał ją właśnie w tamtej chwili, nadając jej dość dużą wartość. Nie bronił się, nie odpychał swojego oprawcy – trzymał ulotkę. To musiało być ważne.

Czy to możliwe, że w trakcie tych kilku minut, mając dostępne materiały, zdołał wydedukować sprawcę zabójstwa dwójki dzieci z fabryki? To było podobne do Ranpo, który przecież za jednym spojrzeniem potrafił prześwietlić całego człowieka, z którym miał do czynienia. Ponadto jego ciało w biurze miało na nosie zbite okulary – to tylko potwierdzało teorię, iż w istocie miał je wtedy na nosie, więc „korzystał" z Ultradedukcji. Zepsucie okularów mogło być skutkiem szamotaniny lub nieumyślnym błędem podczas przenoszenia ciała.

Jeśli Ranpo na krótko przed śmiercią rozwiązał sprawę, przez którą wybierał się do Tokio i w czasie swojej egzekucji zamiast się bronić, usilnie nie wypuszczał ulotki Ambrosii z rąk, obie te sprawy musiały mieć ze sobą związek. To mogło znaczyć tylko jedno - morderca dzieci i zabójca Ranpo byli ze sobą ściśle powiązani, co prowadziło do kolejnego założenia: za jedną i drugą sprawą stał Fiodor Dostojewski.

Dazai ścisnął ulotkę w dłoni. Niebywale zawiły ruch. Fiodor zamordował mu współpracownika, sprofanował jego zwłoki, by przekazać wiadomość i nawiązać do poprzedniego zagrania. Opóźnił jego śledztwo, ale nie mógł przewidzieć tego, że przed śmiercią Edogawa będzie tak nieoceniony i da mu wskazówkę, która pomoże go złapać. Przymknął oczy. Powinien na jego pogrzeb przynieść największy bukiet, na jaki było go w tej chwili stać.

– Dazai-san?

Uchylił powieki. Atsushi stał tuż obok niego i wpatrywał się w mentora wielkimi dwukolorowymi ślepiami zaniepokojony. Stali już na zewnątrz szpitala. Osamu opierał się o ścianę obok wejścia i myślał, niemal zapominając, że miał się tu spotkać z tygrysem.

– Wracamy do Agencji – oznajmił głucho. – Wytłumaczę wszystko na miejscu – dodał, widząc jego niepewne spojrzenie. Nie będzie się przecież dwa razy powtarzał, a był pewien, że jego ignoranckich kolegów z pewnością zainteresuje to, co odkrył.

Gdy wrócili do biura, w środku nie tylko czekali na nich żądni wyjaśnień detektywi, ale także sam prezes.

– Masz coś? – zapytał prosto z mostu, gdy tylko Dazai przekroczył próg pomieszczenia.

Obrzucił i jego, i współpracowników zmęczonym spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na Yosano. Nie był pewien, czy kobieta była zdolna, by tego wszystkiego wysłuchiwać i w międzyczasie albo nie zemdleć, albo nie rzucić się na niego z jakimś przedmiotem, który miała pod ręką. Akiko w swoim obecnym stanie była bardziej nieprzewidywalna niż zwykle.

– Mam prawie wszystko.

– Mów.

Oparł się o swoje biurko i założył ręce na piersi.

– Ranpo-san wyjechał z tajemniczym zleceniem około dziewiątej rano. Parę minut później umarł w nieznanych okolicznościach.

– Przecież widzieliśmy jego zwłoki, miał rany postrzałowe – odezwał się Kunikida.

– Nie przerywaj mu – upomniał go Fukuzawa chłodno, na co okularnik prawie podskoczył. Osamu z pewnością by się na to uśmiechnął, gdyby nie dające o sobie znać zmęczenie i okoliczności.

– Byłem w kostnicy. Lekarz potwierdził trzy rany postrzałowe – zgodził się. – Serce, głowa i kręgosłup. Powiedział również, że Ranpo-san nie zginął od żadnej z nich. Czas zgonu określił jako około dziewiątej rano, czyli wtedy, gdy wyjechał. Wsiadł do samochodu i parę minut później umarł, jednak lekarz nie znalazł żadnych śladów, które mogłyby być tego przyczyną. Wnioskuję zatem, że został zabity przez zdolność. Jego kierowca był jednocześnie jego katem.

– Czy to nie był samochód, który miał zabrać go na miejsce zbrodni, którą miał rozwikłać? – zapytał Tanizaki.

– Właśnie ten. Znalazłem w jego rzeczach tą ulotkę – wyjął zwitek z kieszeni. – Powiedziałeś, że uznał sprawę za wartą wynagrodzenia. Wszyscy wiemy, że nie obchodziły go pieniądze, zatem: słodycze. W jego biurku jest pełno smakołyków firmy Ambrosia i to ulotkę jej fabryki Ranpo-san miał przy sobie w czasie podróży. Sprawdziłem, że dwa dni temu znaleziono w budynku zwłoki dwójki dzieci; prawdopodobnie właśnie to jechał wyjaśnić. Co dziwne – rozłożył papier. – Ulotka jest zgnieciona. Jej skrawki są wilgotne, zatem albo się na nią coś wylało, albo Ranpo-san miał spocone ręce, gdy ją trzymał. Także jego okulary były zbite, gdy go znaleźliście, więc podejrzewam, że brał udział w szamotaninie, jednak się nie bronił. Dlaczego? Otóż trzymał właśnie to – podrzucił zmaltretowany zwitek. – Uznał jej wartość za ważniejszą od swojego życia. Wiedział, że umrze, więc przed śmiercią chciał dać nam wskazówkę. To jest wskazówka.

– Co nam to daje? – zapytał prezes, a Dazai przeniósł na niego spojrzenie, którym do tej pory wodził po wszystkich.

– Podejrzewam, że Ranpo-san rozwiązał swoją sprawę w czasie podróży, wszyscy wiemy, że był do tego zdolny. Jeśli jednak z jakiegoś powodu zamiast bronić siebie, zaciekle trzymał tą ulotkę, musiał zrozumieć, że morderca dzieci z fabryki i jego oprawca są ze sobą powiązani. Zatrzymując ją, chciał nam przekazać, że ta sprawa jest istotna. Prawdopodobnie jeśli dowiemy się, kto zabił tamte dzieci, znajdziemy również tego, kto zabił jego.

– Więc to ta sama osoba?

– Nie sądzę.

– A to niby dlaczego? – odezwał się znów Kunikida.

Osamu odbił się nogą od biurka i okrążył je, by zasiąść zaraz za nim. Był zmęczony samym staniem i mówieniem, ale dobrze było podsumować wszystkie myśli, które kłębiły się w nim od rana, zwłaszcza że zbliżał się wieczór.

– Dostojewski rozmawiał ze mną, gdy ciało Ranpo-sana było tutaj przemycane, zatem w sprawie musiał brać udział ktoś jeszcze. Zważając na brak śladów, co Atsushi-kun potwierdził na policji, to profesjonalista. Nie tylko wszedł i wyszedł niezauważony, ale też umie zacierać za sobą ślady.

– Poczekaj – przerwał mu Doppo i przyłożył otwartą dłoń do czoła. Podszedł do jego biurka, by się o nie oprzeć. – Skoro Ranpo-san już nie żył, dlaczego przemytnik do niego strzelał?

– Zapewne chciał mnie zmylić i ukryć fakt, że został zabity przez obdarzonego.

– Ale dlaczego?

Dazai oparł się o siedzenie krzesła i założył ręce na piersi z pomrukiem zastanowienia. Im dłużej nad tym myślał, tym nabierał więcej przekonania, że nie chodziło jedynie o opóźnienie śledztwa. To wydawało się zbyt nudne. Wtem go olśniło, a on z trudem powstrzymał uśmiech cisnący mu się na usta.

– Może nie tylko chciał ukryć fakt zabójstwa przez obdarzonego, a samego obdarzonego? Kto wydaje się być tak ważny, by nie pozwolić nikomu do niego dotrzeć? – popatrzył Kunikidzie prosto w oczy, ale zaraz przeniósł wzrok na Fukuzawę. – Prezesie, myślę, że Ranpo-san został zamordowany przez samego Dostojewskiego.

Jego słowa przywitały się z ciszą. Dazai miał wrażenie, że wręcz odbijają się echem od ścian puściejszego o jedną osobę biura. Odbijały się od nich i wracały ze zdwojoną siłą, uderzając z powrotem w samego maniaka. Teraz wszystko było o wiele prostsze. Sprawa była bardziej przejrzysta niż się tego spodziewał.

– Sugerujesz, że Dostojewski dysponuje zdolnością, która pozwala mu zabijać za pośrednictwem dotyku?

– Tak myślę.

– Dlaczego uważasz, że to nie on zabił tamte dzieci?

Osamu nachylił się i oparł łokcie o biurko. Powinien wstać, ale bał się, że gdy to zrobi, zacznie skakać ze szczęścia.

– Z całym szacunkiem prezesie, ale znam go już trochę. Choć miałem z nim do czynienia dwa razy w życiu, wiem, że nie przepada za brudzeniem sobie rąk. Ranpo-san był koniecznością. Myślę, że wysłał zabójcę do fabryki, by zwabił i zabił tamte dzieci, aby Ranpo-san miał sprawę. Przez to wsiadł do samochodu, który prowadził Dostojewski. To on go zabił, nie zostawiając żadnych śladów, a potem wysłał tego samego człowieka, by przeniósł tutaj jego ciało i zrobił tak, bym myślał, że zginął od strzałów – jego wargi zadrżały. Naprawdę bał się, że jeszcze chwila, a zacznie się śmiać. – Wystawił się na scenę raz i to był jego błąd. Nie mógł się powstrzymać od tej zagrywki, przez co Ranpo-san go rozpoznał i zostawił nam wskazówkę. Chciał się go pozbyć, by Agencja została pozbawiona znaczącej przewagi, ale go nie docenił.

Ostatkami sił, których nawiasem mówiąc nie miał za wiele, powstrzymywał się od wybuchu euforii. Co za cudowna sprawa, co za wyważenie! Fiodor popełnił błąd, dał się ponieść fantazji. Po tak długim czasie siedzenia i nierobienia niczego, miał dosyć bierności i postanowił się włączyć. Pozwolił sobie na to zaniechanie i to go zgubiło. Jestem zawiedziony, Demonie. Toż to tak fundamentalny błąd! Gdyby nie geniusz Edogawy, rozwiązanie tej sprawy zajęłoby Dazaiowi trochę dłużej, ale jego kolega postanowił przysłużyć mu się nawet w swoich ostatnich chwilach. Zdecydowanie musiał mu kupić najpiękniejszy z bukietów.

– Nie docenił również ciebie – odezwał się Fukuzawa, przywracając go do rzeczywistości. Zlękniony Osamu powędrował palcami do swojej twarzy, chcąc sprawdzić, czy w swoim zamyśleniu nie wypuścił na niej uśmiechu, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Prezes podszedł do niego i stanął tuż nad nim. Dazai podniósł na niego wzrok, nie bardzo rozumiejąc, do czego to wszystko zmierza. Wtedy mężczyzna położył dłoń na jego głowie, sprawiając, że brunet zwiesił ją nieco. – Dziękuję ci.

Prawie drgnął. Przestań, bo jeszcze odezwie się moje sumienie. Nie podobało mu się to, że ten niewielki gest ze strony wielkiego człowieka poruszył jego serce, czym prawie poruszył jego ciało, co byłoby dla niego kompletną zgubą. W momencie, w którym ledwo powstrzymywał rosnącą w nim od rana euforię, której nie mógł ukazywać, Fukuzawa swoją wdzięcznością starł ją w drobny mak.

– Nie powinieneś mi dziękować – wymamrotał słabszym głosem niż miał z początku w zamiarze. – Dostojewski ciągle jest na wolności, podobnie jak jego wspólnik. Poza tym – sięgnął po rzuconą na biurko ulotkę i uśmiechnął się niemrawo. – To nie mnie należą się podziękowania.

Fukuzawa zszedł dłonią z jego głowy na jego ramię.

– Należą – powiedział. – A sprawę wspólnika powierzę komuś innemu – zerknął na gnijące jabłko, wciąż przytwierdzone do biurka. – Oni go znajdą, a ty powinieneś zbierać siły, Dazaiu. Czuję, że to jeszcze nie koniec – wrócił od niego szarymi oczami i Osamu mógł mieć zwidy, ale przez moment zobaczył w nich pogardę.

Zadrżał nieznacznie dopiero, gdy Szary Wilk go puścił. Oczywiście, że to nie koniec. To dopiero początek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top