2 - Lupin

Tego samego dnia wieczorem Dazai uzyskał wyniki analizy przeprowadzonej przez Yosano w jednym z przyjaznych Agencji obiektów medycznych. Praca w laboratorium chemicznym nie wykazała jednak żadnych odcisków palców oprócz tych należących do Dazaia. Na sztyleciku nie było także śladu trucizny, podobnie jak w przypadku jabłka. Akiko nie wróciła jednak z niczym: na ostrzu odnaleziono niewielkie ilości etanolu, zatem włamywacz, kimkolwiek był, nasączył je alkoholem. Pytanie tylko, czy zrobił to umyślnie, czy był to całkowity przypadek? Niezmiennie od odpowiedzi, wniosek był jeden: ten zabieg to zatem zwykła wiadomość, niepodsycana próbą zabójstwa na dzień dobry. Osamu nie mógł pozbyć się także lekkiej goryczy przez to, że w gruncie rzeczy wystarczyło powąchać małą broń, by poczuć alkohol, ale doszedł do wniosku, że analiza im nie zaszkodziła; zawsze mogło okazać się coś zupełnie innego.

– W gruncie rzeczy po całym dniu szukania nie mamy nic – podsumował zawiedziony Atsushi, gdy detektywi zebrali się w biurze w ostatnich godzinach pracy.

On oraz pomagająca mu Kyouka nie znaleźli nic istotnego w raporcie z incydentu z Tatsuhiko Shibusawą, Tanizaki wraz z Kunikidą również nie natrafili na żadne wyróżniające się zlecenie. Dazai, który pół dnia przekopywał archiwa tajnych krajowych instytucji, nie mógł poszczycić się odmiennym rezultatem, a Yosano wróciła z nożem zalatującym gorzałą. Słowem: kompletna porażka.

Mimo to się nie poddawał. Stojąc przy oknie i wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ulicę za nim, drapał się po brodzie w zastanowieniu.

– W naszym monitoringu istnieje pewna luka – poinformował swoich współpracowników, wciąż stojąc do nich plecami. Sprawdził go zaraz po tym, jak uporał się z archiwami. – Nie ma nagrania z trzech minut od godziny trzeciej w nocy.

– Czy to może być czas, w którym włamano się do biura? – zapytał Tanizaki.

– Prawdopodobnie.

– Ale co nam to mówi?

Maniak westchnął ciężko. Faktycznie, mówiło im to niewiele.

– Jabłko, nóż nasączony alkoholem, trzyminutowa luka w nagraniu... Może to ruski spirytus? To by pasowało.

– Bardzo zabawne – warknął Doppo. – Nic nie mamy, a jutro prezes wraca z wyjazdu służbowego. Nie będzie zadowolony, jak się dowie o bezpodstawnej wiadomości, która może znaczyć absolutnie wszystko.

– Kunikida-kun, jesteś zbyt niecierpliwy. Pracujemy nad tym dopiero jeden dzień, ciężko coś mieć po tak krótkim czasie.

– Poza tym nieustannie zastanawia mnie jedna rzecz – ciągnął, jakby nie usłyszał jego uwagi. – Dlaczego akurat ty? – Dazai obrócił się do niego. – Owoc u ciebie w domu, nóż w twoim biurku. Już prędzej spodziewałbym się atakowania bachora, w końcu to o niego chodziło Shibusawie. Zawsze chodzi o niego.

Osamu zmierzył go zobojętniałym spojrzeniem. Gdyby nie uzyskał niemego porozumienia z Demonem i nie łączyłaby ich chęć rozrywki, również by się nad tym zastanawiał. Brał oczywiście dostanie się do Atsushiego poprzez siebie jako możliwość, ale to zdecydowanie nie było drogą na skróty ani wcale nie gwarantowało spodziewanego rezultatu. Ale w końcu im więcej zabawy, tym lepiej.

– Nie wiem. Może uznał, że jestem godnym przeciwnikiem?

– Może to Portowa Mafia? – zasugerowała Yosano. – Ich celem może być zarówno Atsushi, jak i ty. W końcu jesteś zdrajcą.

– Nie sądzę. Mori-san nie postępuje w ten sposób. Nie wysyła wiadomości, tylko działa w ukryciu, a potem atakuje znienacka i nie pozostawia świadków – włożył ręce do kieszeni płaszcza. – Kontaktowanie się z potencjalnymi ofiarami to nie jest zagrywka w jego stylu, bo w końcu po co miałby to robić? To jak zapowiedź swoich odwiedzin. Komuś zależy, bym wiedział, że ma na mnie oko i chce przekazać do szerszej publiki, że to właśnie on. Wysyła nam wiadomości, byśmy odgadli jego tożsamość.

– Ale po co?

Dazai wzruszył ramionami.

– Dla zabawy?

Podarował sobie wysłuchiwanie kolejnego oburzonego jego podejściem wykładu Kunikidy i pogrążył się w rozmyślaniach. Co do tożsamości swojego nadawcy miał prawie absolutną pewność, ale doskonale wiedział, że to wszystko musiało coś znaczyć. W obu przedmiotach była ukryta wiadomość, której Osamu nie rozumiał. Co jeśli to było żałośnie proste, a on, uznając sprawę za przesadnie sprytną, po prostu tego nie dostrzegał? W pewnej chwili pomyślał nawet, że Fiodor przeceniał jego możliwości – nie był przecież Edogawą, który za pomocą jednego spojrzenia rozwiązałby zagadkę, a który gdzieś się ulotnił i nie brał udziału w śledztwie, co z pewnością byłoby wielce pomocne.

– Gdzie jest Ranpo-san? – zapytał, tknięty tą myślą.

– Wyjechał z samego rana – odpowiedział Atsushi, wydając się zaskoczonym tym, że mentor dopiero zauważył jego nieobecność. – Powiedział, że ma jakąś większą sprawę w Tokio, a że chce pozwiedzać, zostanie trochę dłużej.

Bingo. Dostojewski pozbył się Ranpo, jedynej osoby, która może i mogłaby przejrzeć jego grę. Bo nagle znudzony detektyw miałby dostać większą sprawę, która trzymałaby go z dala od spraw Agencji przez dłuższy czas i to jeszcze w dniu, w którym wszystko się zaczęło? Mało prawdopodobne.

– Cholera, że też akurat teraz... – Kunikida potarł zatoki w bezradnym geście. – Dlaczego się, do cholery, uśmiechasz?

Maniak opuścił kąciki ust. Nawet tego nie zauważył.

– A co, nie poradzimy sobie bez niego? Ach, zapomniałem, że jest jedyną osobą, dzięki której ta instytucja jeszcze stoi – dodał złośliwie. – Nieważne – uciął, zanim ktokolwiek zdołał go znów skrytykować. – Skoro nic nie mamy, możemy tylko czekać. Czasami to najlepsze, co można zrobić. Kto wie, może znowu się z nami skontaktuje? Nie ma co przyspieszać czegoś, o czym nie mamy pojęcia.

– Dokąd się wybierasz? – zatrzymał go Doppo, gdy zaczął się kierować w stronę drzwi. Zamrugał zaskoczony.

– Do domu. Co, mam tu na niego czatować i wypatrywać z okna z utęsknieniem? – położył dłoń na klamce, ale westchnął i obrócił się do nich, widząc ich miny. – Nie dajcie się rozproszyć i róbcie to, co zawsze. Jak prezes wróci, omówię z nim tą sprawę.

– Chętnie wezmę w tym udział – Kunikida nie ukrywał się ze swoją nieufnością. Osamu musiał przyznać, że coraz trudniej było mu trzymać język na zębami i nie napluć na niego jadem za ten wcale nieukrywany, wręcz bezczelny sprzeciw wobec każdej jego akcji.

– Nie widzę najmniejszego problemu – odpowiedział z wymuszonym uśmiechem i znów chwycił za klamkę. – Swoją drogą, to zabawne, nie uważasz?

– Co takiego?

– Nóż i jabłko wystarczyły, by poruszyć całą Agencję. To, jak łatwo dajemy się sprowokować, jest aż śmieszne – i wyszedł, zostawiając ich ze swoją myślą.

Doprawdy, boki zrywać. Jeżeli chciał kogokolwiek za to winić, mógł winić wyłącznie siebie. W końcu to on zaczął wydawać im polecenia jak nie przymierzając szef. Już zapomniał jakie to ekscytujące uczucie, móc rozkazywać ludziom. Aż znów zaczęło być mu tęskno do bycia egzekutorem i trzymania wszystkich za pyski – nikt wtedy przynajmniej otwarcie z niego nie kpił i nie podważał jego decyzji przy innych.

Trochę dzisiaj przesadził. Prawie w ogóle nie żartował i był ironiczny oraz momentami surowy. Doskonale widział reakcje innych na tą nagłą zmianę, ale nie mógł się powstrzymać. Wypadł ze swojej roli przez całą tą sprawę oraz to, że nie wziął dzisiaj nic wspomagającego. Brak czegokolwiek stymulującego powoli zaczynał dawać mu się we znaki, toteż koniecznie musiał wrócić do mieszkania i zażyć chociaż niewielkiej dawki morfiny, żeby się uspokoić i zebrać myśli, może przysnąć. Nic pobudzającego nie było mu teraz potrzebne.

Okrył się nieco szczelniej płaszczem, krocząc wciąż zatłoczonymi ulicami miasta. Raz po raz uderzający w niego wiatr rozwiewał mu odzienie i włosy, zmuszając go do mrużenia oczu. Dźwięki rozmawiających ludzi, przejeżdżających samochodów i ulatujących melodyjek z najróżniejszych knajpek i sklepów nagle zaczęły być drażniące. Dazai zaczynał się trząść z zimna i ze złości, prawdopodobnie też przez swój zaniedbany stan. Musiał koniecznie dotrzeć do domu.

Postanowił pomyśleć, by odwieść od tego swoją uwagę. Trzyminutowa luka, trzy po trzeciej. Dlaczego akurat trzy minuty? Zważając na ilość zabezpieczeń do ominięcia, liczbę schodów i korytarzy do przejścia, a potem poświęcenie tyle samo czasu na wyjście niezauważonym, raczej ciężko byłoby dokonać tego wszystkiego w zaledwie trzy minuty. Osamu obstawiałby co najmniej pięć, jakim cudem więc włamywaczowi udało się zrobić to wszystko w tym czasie? Intuicja podpowiadała mu, że ta osobliwa, powtarzająca się wszędzie liczba coś znaczyła, ale nie miał pojęcia, co dokładnie.

Trzy minuty, trzecia w nocy, konflikt trzech organizacji. Podczas incydentu była ich trójka – on, Dostojewski i Shibusawa. Tatsuhiko został pokonany przez sojusz trzech osób – Atsushiego, Akutagawy i Kyouki. Nic z tego nie podsuwało mu żadnych wyjaśnień. I jeszcze ten alkohol na nożu. Czy on również mógł mieć z tym wszystkim jakiś związek? Na samo wspomnienie zechciał się go napić. Może nie pomógłby mu w rozwiązaniu sprawy, ale z pewnością otumaniłby jego umysł, wspomagając sen. Może tym razem nie musiałby używać tabletek i obudziłby się pełny naturalniejszej energii, w amoku której nie zapomniałby o koniecznej używce.

Dazai zadrżał mocniej. Powoli do jego świadomości przedostawała się niezmierna irytacja trudną zagadką. W pewnej chwili zauważył brak irytujących go bodźców; wszedł na o wiele mniej uczęszczaną uliczkę w mniej tłocznej części Yokohamy. Przeczesał włosy palcami. Miał całkiem blisko do domu, toteż postanowił zajść do okolicznego monopolowego, by zakupić trunek w celu wypicia go w mieszkaniu; tutejsze bary nie napawały go zbytnią przychylnością.

Bary. Zatrzymał się gwałtownie. Alkohol pije się w barach. Istniał jeden szczególny przybytek, który miał specjalne miejsce w jego sercu. Przybytek, w którym pił alkohol, dawniej z dwójką innych osób. Wtedy było ich trzech.

Czy to możliwe, by Fiodor chciał go zwabić do Lupina? Skoro, jak zauważył Kunikida, sprawa dotyczyła Dazaia, nie było to niewykluczone, a nawet całkiem możliwe. Dlaczego jednak nawiązywał do tego bolesnego miejsca? Czy to dlatego, że chciał go zniszczyć? Postanowił wykorzystać do tego miejsce mające dla niego dużą, sentymentalną wartość? Co konkretnie planował?

Osamu stwierdził, że dopóki tam nie pójdzie, niczego się nie dowie. Nie będąc do końca pewnym swojej nowej teorii, zmienił kierunek oraz miejsce docelowe i ruszył w głąb Yokohamy, by odkryć prawdę stojącą za tą zagmatwaną tajemnicą. Będąc w nierozsądnym na takie działania stanie, mając przy sobie jedynie pistolet z niepełnym magazynkiem, skierował swoje kroki na ulicę, której unikał od momentu, w którym zatrudnił się w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Zajrzał tam w dzień rozpoczęcia się akcji masowej eliminacji obdarzonych Yokohamy, by porozmawiać z widmem, które nie mogło mu odpowiedzieć. Nie żeby spodziewał się czegoś innego, ale z jakiegoś powodu poczuł wtedy silną potrzebę napicia się w Lupinie i choć przez moment poczucia się jak dawniej.

Wchodząc w ciemną uliczkę już nie miał takiego wrażenia. Zauważając siedzącego na schodach tuż przy drzwiach do baru, wychudłego mężczyznę w narzuconym na coś uchodzącego za białą koszulę, czarnym płaszczu z futerkiem nigdzie nie mógł znaleźć tego ukłucia nostalgii, które zwykle towarzyszyło mu przy samej myśli o tym miejscu.

– Och, Dazai – Fiodor Dostojewski podniósł się z miejsca, poprawiając nałożoną na głowę białą czapkę-uszankę. Na jego chudej twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. – Już myślałem, że nie podołasz.

Jego głos był tak samo pusty, jak oczy Osamu w tamtej chwili. Całym sobą starał się nie okazywać po sobie, jak gorący obuch euforii miał właśnie swoją eksplozję w jego głowie, biegnąc po żyłach i pobudzając w ten sposób całe zmaltretowane ciało. Czyli jednak. Nie myliłem się. Fiodor wrócił. Postanowił kontynuować ich grę i uwolnić go od morderczej nudy. Chyba nigdy w życiu nie odczuł tak wielkiego szczęścia, jak w momencie, w którym ujrzał go na tej zatęchłej, samotnej uliczce. Przez to był w stanie wybaczyć mu to, że samą swoją obecnością profanował to miejsce.

– Jakoś mi się udało – odpowiedział nieco zachrypniętym głosem, ale zaraz odchrząknął. Podczas gdy Demon stał w świetle niewielkiego neonu, on utrzymywał się w cieniu, dla własnego bezpieczeństwa nie podchodząc bliżej, a także chcąc oszczędzać powoli odchodzące mu siły. – A wcale nie jestem na haju.

– Widzę zatem, że poczyniłeś pewne postępy.

– Jeśli zapomnienie o dziennej dawce nazywasz postępem, to można powiedzieć, że jestem na najlepszej drodze do wyzdrowienia.

Tym razem Rosjanin się uśmiechnął. Był to uśmiech człowieka zmęczonego, o czym świadczyła cała jego postura, jak i wiecznie podkrążone, purpurowe oczy. Dazai nigdy wcześniej nie widział go w innym stanie, ale najwidoczniej takie były uroki siedzącego i knującego po nocach anemika.

– Swoją drogą, to najgłupsza zagadka, w jakiej rozwiązaniu brałem udział. Wydaje ci się, że jestem Sherlockiem Holmesem, czy co?

– Ale przyszedłeś – zauważył Demon. – Nie była wcale taka trudna, ale ma co się rozpędzać na początek.

Osamu wsparł dłonie o biodra.

– Znudziło ci się siedzenie w szczurzej norze i postanowiłeś znowu namieszać?

– Po prostu kontynuuję naszą grę. Tego chciałeś, prawda?

– Więc robisz to, co chcę?

Cichy, złowieszczy chichot opuścił ponadgryzane usta.

– Miło, że tak myślisz, ale nie jesteś jedynym, któremu rozgrywka się spodobała.

Brunet uśmiechnął się nieznacznie.

– Dziękuję za komplement.

– Nie zdążyłem go wypowiedzieć.

– Nieprawda.

– No dobrze, masz rację.

Dazai objął się rękoma, czując kolejny dreszcz jednocześnie z ostrym bólem w skroniach. Nie udało mu się tego ukryć przed bystrymi oczami Demona, który zlustrował go od stóp do głów przeszywającym spojrzeniem.

– Jesteś w nieciekawym stanie.

– I kto to mówi.

– Obawiam się, że możesz nie dać rady.

Maniak poszerzył uśmiech.

– Usiłujesz mnie sprowokować? Na razie ci się udaje – rozejrzał się. – Dlaczego tutaj?

– Ciekawe, dlaczego?

Detektyw zmrużył nieznacznie oczy. Intencje Fiodora były niesamowicie trudne do przejrzenia. Uwielbiał to w nim, a jednocześnie tego nie znosił, tak samo jak poczucia niewiedzy. Czuł się wtedy nagi i wystawiony, bez możliwości ukrycia się, co przy okazji podbudowywało jego motywację do zaspokojenia swojej ciekawości. Musiał jednak trzymać fason, co w jego obecnym stanie nie było zbyt łatwe. Pokrzepiał się jednak tym, że jego przypuszczenia okazały się słuszne.

– Pomyśl, Dazaiu – odezwał się znów Fiodor. – Niedługo znów cię odwiedzę.

– To tyle? Jestem rozczarowany.

– Chciałem się tylko przywitać – Dostojewski zmniejszył dystans między nimi, tak, że teraz dzieliło ich mniej niż pół metra. Detektyw nie ruszył się, ale wciąż obejmował ramionami.

– Zabawnie się witać, gdy wcześniej weszło się nieproszonym – wgapił się w jego ostre purpurowe oczy, w których zatańczyły iskierki rozbawienia, gdy jeszcze bardziej się zbliżył.

– Prawda? Masz bardzo ładne mieszkanie. Tylko mógłbyś je trochę częściej sprzątać, brudne otoczenie mi nie służy. Jak wiesz, jestem dość chorowity.

– Nawet zajeżdżasz szpitalem – przyznał. – Będę miał to na uwadze.

Rosjanin poszerzył swój uśmiech, a Dazai doszukał się w nim swoistej grozy. Postanowił nie dać się również zaobserwowanej ukradkowej sympatii, w którą nawet ciężko było mu uwierzyć. Stwierdził, że to skutek delikatnego głodu narkotykowego, który nasilał się z każdą chwilą, co starał się przed nim bezsensownie ukryć. Ciężko było nie trząść się jak osika, gdy ciałem targały dreszcze i gdy Demon stał tak blisko, że mógłby wychwycić najmniejszy ruch mięśni na dorównującej bladością niemal jego własnej twarzy. Zdawało się, że cudzoziemiec był tego wszystkiego jak najbardziej świadomy i z radością przedłużał tą chwilę, torturując go wymogiem absolutnego nieruszania się. Nic zresztą dziwnego – Fiodor jako jedna z nielicznych osób zdawała sobie sprawę z jego nałogu i lubiła się nad nim znęcać. W końcu nie był idiotą, a bystrą, sadystyczną bestią.

W tamtej pełnej napięcia chwili po uliczce rozległa się głupawa piosenka o podwójnym samobójstwie, którą Dazai miał ustawioną na dzwonek telefonu. Urządzenie dawało o sobie znać, wibrując w kieszeni spodni jak szalone, a jednak ani jeden, ani drugi mężczyzna nie ruszył się ani na milimetr, nieustannie się w siebie wpatrując. Fiodor jednak zdecydował się to przerwać.

– Nie odbierzesz?

– Jakoś nie mam ochoty.

– Zrób to. Głowa mnie boli od tego wrzasku.

Osamu przewrócił oczami, gdy Demon odszedł parę kroków i wyjął telefon z kieszeni.

– Halo? – rzucił do słuchawki tonem jasno wskazującym, że mu przeszkodzono.

Dazai-san? – głos Atsushiego był roztrzęsiony.

– Co się stało? Znaleźliście jakiegoś trupa?

Skąd wiedziałeś?

Osamu posłał czyszczącemu sobie jednym butem drugi Dostojewskiemu znaczące spojrzenie. Co zabawne, czerwonawe obuwie nawet nie było zabrudzone.

– Właśnie rozmawiam z jego mordercą – oznajmił i zaobserwował lekkie uniesienie głowy przez towarzysza. Zaskoczyłem go?

Co takiego? Dazai-san, to...

– Przyślij mi adres, będę za parę minut – rzucił i rozłączył się, chowając telefon z powrotem do kieszeni. – Widzę, że nie obyło się bez prezentu powitalnego.

– Dlaczego od razu zakładasz, że to ja?

– Atsushi-kun raczej nie zawracałby mi głowy podrzędnym morderstwem po godzinach.

– Jestem kulturalnym człowiekiem – odparł anemik, wzruszając ramionami. – Prezent powitalny jest w dobrym guście.

Detektyw objął się znów rękoma, nieco już znudzony niezobowiązującymi odzywkami.

– To w co bawimy się tym razem?

Fiodor zaprzestał udawania Greka i pochuchał w złożone jak do modlitwy dłonie. Mimo że był ubrany w tak wiele warstw, wciąż było mu zimno. Dazai sądził raczej, że jako obywatel odznaczającego się tą niedogodną cechą kraju powinien być raczej przyzwyczajony do niskich temperatur, ale widocznie końcówka października w Yokohamie była ponad siły schorowanego Rosjanina.

– Lubisz zgadywanki?

– Nie bardzo.

– To kiepsko dobrałeś sobie profesję, detektywie.

– Będziemy rozmawiać o mojej profesji czy o twoim powrocie?

– Dlaczego nie o jednym i o drugim? – mężczyzna splótł ręce za plecami i znów się do niego zbliżył. – To bardzo ciekawe tematy.

I najwidoczniej blisko ze sobą związane, dopowiedział sobie w myślach. Wiedział, że każde słowo uchodzące z ust Demona jest ważne i każde jest jakąś wskazówką. Wydawałoby się, że to dość trudna sztuka, mówić w sposób tak zaplanowany i wyważony, ale jemu zdawało się to przychodzić zupełnie naturalnie.

– Zdaje się, że miałeś już iść.

– Na razie nigdzie mi się nie spieszy – Fiodor przekrzywił głowę. – Ale ciebie chyba wołają. Jesteś taki nieoceniony – zauważył z wyraźną drwiną w głosie. – Biedna Agencja... gdyby tak odebrać im kolejnego detektywa, w biurze siedziałyby same żółtodzioby.

Zmarszczył brwi. Odebrać kolejnego detektywa? Niby jakim cudem, skoro wszyscy byli na miejscu?

Nagle poczuł kolejny, nieprzyjemny dreszcz, który tym razem dał poczucie oblania kubłem lodowatej wody. Nie wszyscy. Ktoś dzisiaj wyjechał. Niemal zakrztusił się powietrzem, łącząc ze sobą fakty.

Ranpo-san...

Dostojewski uśmiechnął się szeroko, co w jego przypadku wyglądało tak nienaturalnie, jakby ktoś przeciął mu twarz nożem. Wyglądał w tamtej chwili jak rozbawiony upiór, co zresztą pasowało do niego jak ulał i Dazai nie wiedział, którym odkryciem był bardziej zaaferowany.

– Twój ruch, Dazaiu – powiedział i począł odchodzić w przeciwną jemu stronę. Tak po prostu.

Osamu nie potrafił go zatrzymać. Mógł tylko stać w miejscu i wgapiać się w jego plecy. Jedynym, co oddawało jego szok, były lekko rozchylone usta. Jego oczy zaś były tak puste, że nawet światło pobliskiego neonu, tak często w nich odbijane, teraz niknęło, nie mogąc zupełnie naruszyć tej przejmującej, czarnej, zdającej się nie mieć dna głębi.

Niemożliwe. To niemożliwe. Już wykonał swój ruch? Zwabił Dazaia w to miejsce celowo, by odwieść go od morderstwa? Adresem przysłanym przez Atsushiego było biuro Agencji. Wywabił go stamtąd, by podrzucić ciało? Jak to zrobił, mając pod nosem niemal wszystkich jej członków? Nie rozumiem.

Poruszył się nieznacznie i zacisnąwszy pięści, zwrócił się w stronę, z której przyszedł. W ostatniej chwili obrócił się i zerknął na tak dobrze znany mu szyld. Przeszło mu przez myśl, by tam wejść. Gdy tylko Demon zszedł na moment ze sceny, Osamu zapragnął spotkać się ze starym przyjacielem. Gdy uczynił to w dniu eksterminacji obdarzonych, jakaś dziwna siła popchnęła go w to miejsce, jakby chciał się upewnić, czy rzeczywiście dobrze robi. Ostatecznie nie uzyskał odpowiedzi, a mimo to poczuł się lepiej. Teraz nie mógł tego zrobić. Nie, gdy dał się zaskoczyć tak dziecinnym zagraniem.

Musiał to potwierdzić. Nie mógł wiecznie żyć na domysłach.

W Agencji znalazł się jakieś piętnaście minut później. Budynek wyglądał jakby był zamknięty i od dawna nieużywany. Widocznie martwota spadła na niego wraz ze śmiercią pracownika. Światło paliło się tylko w jednym pomieszczeniu – ich głównym biurze, w którym przebywali większość czasu. Wymownie. Z zewnątrz kamienicę oświetlały lampy radiowozów i karetka. Dazai ominął je i ukazując pilnującemu funkcjonariuszowi odznakę, wszedł do środka.

Jego kroki były szybkie, prawie biegł, a mimo to jemu wydawały się ciężkie i powolne. Z każdym z nich był coraz bliżej biura, a jego serce biło coraz mocniej i bardziej boleśnie. Przez to wszystko zdążył zapomnieć o swoim łaknieniu narkotyku oraz bólu głowy. To oraz momentalne dreszcze spadły na niego w chwili, w której z bijącym sercem i bez większego zastanowienia otworzył drzwi do biura.

Jego oczom ukazało się wiele, wiele złych rzeczy, ale pierwszym, na co zwrócił uwagę, był napis na ścianie tuż nad oknami. Je suis venu dire bonjour. Dla podkreślenia dramatyzmu był napisany krwią, co w obecnych okolicznościach było zrozumiałe, zupełnie odmiennie od tego, dlaczego morderca ujął go po francusku. Dazai nie znał tego języka, ale po rozmowie z Fiodorem łatwo było się domyślić, co owe zdanie oznacza. O dziwo, poczuł złość.

Zwiększyła się ona jedynie, gdy spuścił wzrok z krwawych słów na ciało. Ranpo wyglądał tak naturalnie, a w każdym razie takim chciano go ukazać. Siedział przy swoim biurku wyprostowany, z rękami położonymi na kolanach. Żywy Edogawa nigdy nie siedział w ten sposób – jego nogi zawsze lądowały na masie papierów, które zdobiły jego biurko, a on wykrzywiał sobie kręgosłup, okupując krzesło w dziwacznej pozie. Wokół niego zawsze było pełno słodyczy i papierków po nich. Teraz była tylko krew, całe mnóstwo krwi. Brudziła mebel, krzesło i samego Ranpo, którego oczy były zamknięte, tym razem na dobre. Jego okulary leżały na nosie, zbite i przekrzywione, nie mogąc mu już w żaden sposób pomóc.

Makabryczny widok. Oglądając go, Dazai ledwo zauważył potrząsającego nim Kunikidę, który wydzierał się na niego w szale.

– Gdzieś ty był?! Dlaczego to się stało?! Dlaczego to w ogóle musiało się stać?! Jak mogłeś tak po prostu z nim rozmawiać?!

Osamu nie odpowiadał, ale gdy dłoń Doppo przymierzała się do tego, by go uderzyć, przytrzymał ją silnie i stanowczo. Ukrywając, że sprawiło mu to niemały trud, spojrzał na mężczyznę, a jego ekspresja momentalnie się zmieniła. Puścił go i odsunął się, zalewając się nieudolnie tłumionymi łzami.

W podobnym stanie była reszta. Pocieszany przez kamienną Kyoukę Atsushi przegryzał wargi aż do krwi, usiłując nie łkać jak dziecko. Yosano nie baczyła na nic i również wypłakiwała sobie oczy, podobnie jak Tanizaki z siostrą i mały Kenji, który nieustannie wgapiał się w martwego detektywa, nie wspominając już o całej masie urzędniczek, pokładających się w żalu gdzieś po korytarzach. Dazai nie czuł tego żalu. Nie mógł się do tego zmusić. Zbliżając się do Ranpo, czuł jedynie rozsadzającą go wściekłość i żałosne poczucie bycia pokonanym. Dał się zaskoczyć i przez to zginął Edogawa – nie tylko jego znajomy, ale też osoba, która była kluczem do pokonania Dostojewskiego. Na starcie został pozbawiony asa, który mógł w łatwy sposób zapewnić mu sukces.

Obszedł biurko dookoła i wyciągnął dłoń ku trupowi. Poprawił mu nieco zsunięte z nosa okulary, tak, by były na swoim miejscu. Po chwili schylił się i uniósł jego nogi, by założyć jedną na drugą i położyć je na biurko, a następnie zsunął go na krześle i skrzyżował bezwładne ręce na piersi, nieco również przekrzywiając głowę, by opierał policzek o ramię. Ułożył go dokładnie tak, jak wyglądał zawsze, gdy drzemał podczas pracy. Nie wyglądał, jakby umarł. Sprawiał wrażenie, jakby spał. To uspokoiło nieco serce Dazaia i pozwoliło mu na ukłucie smutku, któremu postanowił dać wyraz. Podszedł powoli do biurka i chwycił gwałtownie leżący na nim sztylet Dostojewskiego, by wbić go w pozostawione tam jabłko z taką siłą, że przebił się przez owoc i wbił w drewno.

Wszyscy obserwowali go w ciszy, gdy to robił, ale kiedy tylko się odsunął i wyszedł, znowu wybuchnęli płaczem. Atmosfera była nie do zniesienia, musiał wyjść. Jako jedyny w tamtej chwili zdrowy na umyśle, co w ogólnym pojmowaniu było prawie żartem, musiał zejść do funkcjonariuszy i załatwić wszystkie formalności, ponieważ bolesne bicie serca oraz duszności były stanem, z którym był bardziej niż zaznajomiony. Reszta nie posiadała tej odporności, którą jak raz Osamu mógł wykorzystać w bardziej przydatny sposób niż próba uspokojenia siebie samego.

Zabieranie ciała Ranpo, zamknięcie biura i zapewnianie ratowników oraz policjantów o dokończeniu spraw kolejnego dnia zajęło ponad godzinę. Dazai, który był nie dość, że wykończony, zgorzkniały i jeszcze na głodzie narkotykowym, był w tak kiepskim stanie, że zasugerowano mu badanie, ale, nie chcąc niepotrzebnych pytań, tłumaczył się wstrząsem po śmierci przyjaciela. Ranpo nigdy mu nim nie był, w większości niewymownie denerwował go swoim zachowaniem, ale mimo wszystko był mu całkiem bliski i Osamu go szanował, więc nie było to do końca kłamstwem. Gdy jednak furia opadła, a i żal powoli gdzieś już mu umykał, zdecydował się wrócić na górę do pokoju dziennego, w którym zwykle spędzali czas podczas przerw w pracy. Tam ulokowali się rozbici i nadzwyczaj źle nastawieni do niego współpracownicy, z którymi musiał się zmierzyć czy tego chciał, czy nie.

Odcinając się od wszelkich emocji, które już powoli zaczynały się w nim uporządkowywać, wszedł do pomieszczenia z rękami w kieszeniach. W ogromnym pokoju z kilkoma kanapami po lewej stronie i blatami z fundującymi kawę oraz inne przysmaki urządzeniami po prawej, siedzieli niemal wszyscy, opłakując przyjaciela głośniej lub ciszej. Wyglądali na kompletnie załamanych, co, choć jak najbardziej zrozumiałe, było znacznym utrudnieniem dla nadchodzącej rozmowy, którą niedoszły samobójca był zmuszony z nimi przeprowadzić.

– Dazai-san... – Atsushi podniósł się z kanapy, widząc mentora. Zrobił przerażoną minę, widząc jego beznamiętny wyraz twarzy.

Osamu zwrócił się do niego, wnioskując, że musiał być w tej chwili najbardziej ogarniętą osobą w całym tym pomieszczeniu płaczu – w końcu to on do niego zadzwonił i jako jedyny zareagował na jego ponowne wejście. Reszta siedziała w załamanych pozach, pocieszając się wzajemnie.

– Zająłem się policją. Jutro będziecie musieli pójść złożyć zeznania.

– Czy to konieczne...?

Westchnął cicho pod nosem. Wiedział, że nie pytano go o sam przymus, tylko o czas. Rozumiał także to, jak teraz musieli się czuć, ale mimo to i tak denerwowało go wszystko, co opóźniało jego zamiary. W obecnej sytuacji musiał postępować ostrożnie, by uratować ich zranione umysły od większego zatracenia, ale jeśli w najbliższym czasie nie zażyje choć namiastki swojej dziennej dawki, to jego trzeba będzie ratować.

– Udało mi się ich przekonać, by przesłuchania odbyły się jutro, a nie już teraz, więc tak, to konieczne. Chcą jak najszybciej ustalić sprawcę.

– Przecież znamy sprawcę! – Kunikida poderwał się ze swojego miejsca i doskoczył do partnera, chwytając go za kołnierz i tym samym wywołując poruszenie. Na jego wykrzywionej w grymasie wściekłości twarzy były widocznie zaschnięte łzy. – Przyznałeś się, że z nim rozmawiasz!

– Owszem, rozmawiałem – odparł chłodno Dazai, taksując go spojrzeniem. Tylko spokój mógł go teraz uratować. – Udało mi się rozwiązać zagadkę wiadomości i udałem się w miejsce, w którym się ze mną spotkał. Dostojewski prawdopodobnie chciał mnie odwieść od biura, by ktoś inny mógł podrzucić ciało.

– A więc to jednak on?

– Tak.

– Pozbył się ciebie, a my nie byliśmy dla niego problemem?

– Najwidoczniej. Opowie mi ktoś, jakim cudem to wszystko się stało, skoro wciąż byliście na miejscu?

Gdy wyswobodził się spod kleszczy Kunikidy, Atsushi podszedł do niego i chwycił go za rękaw koszuli.

– Dazai-san, naprawdę musimy o tym rozmawiać teraz? Przecież...

– Tak, musimy – warknął, do reszty zirytowany ich nastawieniem, a Nakajima odskoczył jak przerażone gniewem ojca dziecię. – Właśnie zginął wasz przyjaciel, a wy płaczecie zamiast szukać zemsty? – przejechał spojrzeniem po wszystkich zebranych. – To nie pora na żałobę, tylko na myślenie. Skoro Dostojewski zaczął od tego, jak myślicie, co będzie dalej?

– „Wasz"?

– Dlaczego Ranpo? – wyszeptała Yosano, a wszyscy zwrócili się ku niej. Opierała czoło o złączone dłonie i wpatrywała się tępo w podłogę. Nagle poderwała się gwałtownie i wycelowała w Dazaia palcem. Łzy ściekały jej po policzkach, rozmazując makijaż na dobre. – To ciebie chciał dostać! Dlaczego zabił Ranpo, a nie ciebie?!

– Pozbył się najmądrzejszej osoby w całej Agencji. Jak myślisz, dlaczego? – zironizował niepotrzebnie i potarł zatoki w bezradnym geście, uświadamiając sobie swój błąd.

Zdający sobie sprawę równie dobrze jak on z uczuć Yosano do zmarłego detektywi momentalnie obrzucili go oburzonymi okrzykami, a on przymknął oczy. Nic nie szło po jego myśli. Musiał dowiedzieć się, jak zginął Edogawa, kiedy to się stało i jakim cudem ktoś wszedł niezauważony i podrzucił ciało do głównego biura. Musiał też poznać tożsamość tej osoby oraz odpłacić się jej za wyrządzone krzywdy, ale nic z tego nie mogło się wydarzyć, jeśli nikt nie będzie z nim współpracował.

I nic się nie wydarzy, jeśli nie weźmie dziennej dawki i nie prześpi się choć chwilę.

– Ten napis... – odezwał się nagle Tanizaki. – Czy to kolejna wiadomość?

– Kolejna wiadomość, którą trzeba rozszyfrować? – dopytał Kenji.

– Raczej nie. Chyba wiem, co znaczy.

– Od kiedy znasz francuski? – syknął Kunikida.

– Nie znam, ale „przyszedłem się przywitać" pasuje tu aż nadto.

– Dazai! Czy ty masz jakiekolwiek ludzkie uczucia?!

Ludzkie uczucia. Doppo nawet nie miał pojęcia, na jak niepewny grunt właśnie wszedł.

To był moment, w którym przechylił szalę. Miał wszystkiego dosyć. Nikt nie był skłonny, by z nim współpracować, więc nic nie mogło z tego wyjść. Wyglądało na to, że jak zwykle musiał zająć się wszystkim zupełnie sam. Był pewien, że właśnie tego chciał Fiodor. By odczuł, jak bardzo jest w tym wszystkim samotny i że nie może liczyć na żadną pomoc. Cóż, w pewnym stopniu mu się to udało, ale pominął jeden istotny szczegół.

Osamu zawsze był sam i zawsze mógł liczyć tylko na siebie. To było jedyne, co mógł nazwać pewnym w swoim życiu, a czym się kierował. Niech będzie, Demonie. Podejmuję się tego. Następna runda należy do mnie.

Nikt nie rozumiał konceptu całej tej gry, którą prowadził z Dostojewskim. To wszystko do czegoś prowadziło, jak nie do kolejnej tragedii, to przynajmniej do kolejnej umownej „rundy". Teraz była kolej Dazaia – jego zadaniem było złapać mordercę, którego Rosjanin wysłał, by zrobił to wszystko, podczas gdy ten ucinał sobie z nim pogawędkę przy Lupinie. Podejrzewał, że to było z góry ustalone przez Fiodora i w tej kwestii musiał tańczyć tak, jak ten mu zagrał. Prawdopodobnie kluczowe było to, co stanie się ze sprawcą, gdy już dostaną go w swoje ręce. Gdy on dostanie go w swoje ręce.

– Widocznie nie.

– Jak możesz to wszystko tak traktować? Czy jego śmierć w ogóle cię nie obchodzi?!

– Kunikida-san! – Atsushi był coraz bardziej przerażony tą rozmową i tym, do czego prowadziła. Wydawał się zdawać sobie z tego sprawę w równym stopniu, co jego mentor.

– Kunikida-kun, ostrzegam cię – powiedział chłodno Dazai, zaciskając pięści w kieszeniach. Przestań mi to utrudniać. – Jeszcze chwila, a powiesz o jedno słowo za dużo. Obchodzi mnie, dlatego chcę złapać tego, kto to zrobił. Nie zamierzam siedzieć i płakać, już dość łez wylałem w życiu i wiem, że nic z tego nie przychodzi.

Jego wywód zamknął mu usta. Nagła zmiana Dazaia z beztroskiego, wesołego idioty w chłodnego i stanowczego racjonalistę zawsze wprawiała wszystkich w dziwną trwogę, co w tym przypadku było bardzo pomocne. Teraz przynajmniej nikt nie będzie na niego krzywo patrzył, gdy uchyli choć rąbka swojej prawdziwej osobowości, bo będą to tłumaczyć tragedią. Chociaż w tym mógł być wdzięczny Dostojewskiemu – na jakiś czas oszczędził mu wyczerpującego udawania.

– Dokąd idziesz? – zapytał Nakajima, gdy Osamu począł odchodzić.

– Złapać winnego.

Wyszedł szybko i pewnie, nie obracając się za siebie. Od momentu, w którym poinstruował taksówkarza, dokąd ma go zawieźć, nie odezwał się już ani słowem. Nie był pewien nawet co do tego, czy ma prawo do okazania jakiegokolwiek uczucia w swoim własnym mieszkaniu. Początkowo sądził, że Fiodor zostawił w środku całą masę kamer, by monitorować jego działania, ale potem dotarło do niego, że przez taki zabieg byłoby mniej zabawy. Dzięki temu nie miał skrupułów, aby skopać stojący w tabletkach nasennych stolik w salonie z okrzykiem furii. Mebel posunął się paręnaście centymetrów dalej i został naznaczony nieznacznym wgłębieniem buta, ale to tyle. Padający na podłogę Dazai nie miał siły na nic więcej.

Chciał zmusić się do zaśnięcia, postanawiając sobie, że nie będzie się niczym zajmował, dopóki nie nabierze choć procentu energii. Na nic zdały się jego starania, ponieważ nie był w stanie nawet zamknąć oczu. Teraz, gdy był w swoim otoczeniu, nie mając na głowie upierdliwych współpracowników ani przeszywającego wzroku Demona i mógł spokojnie pomyśleć, jego żądny wiedzy oraz zwycięstwa mózg nie mógł przegapić takiej okazji. Dlatego też wybrał roztwór kokainy i właśnie to nim się uraczył, licząc na jej zbawcze pobudzenie i podrasowanie możliwości intelektualnych. Położył się na kanapie, gapił się w sufit i myślał.

Dostojewski chciał go zniszczyć, to jasne. To po to wrócił do Yokohamy i po to kontynuował ich grę. Dazai był jedną z zapewne niewielu osób, która mogła mu w jakiś sposób zagrozić. Zdawał sobie z tego sprawę, choć równie dobrze mógł być jednym z wybrańców, który miał za zadanie bawić swojego pana, dopóki nie znajdzie on nic lepszego do roboty. To zdawało się być mało prawdopodobne, ale tak tylko podpowiadała mu intuicja. W końcu, nie znał prawdziwych intencji Rosjanina. Nie wiedział, czego poszukuje w tym mieście. To będzie jego główny cel: dowiedzieć się. Posłuży się tą grą, aby odkryć jego motywy. Posunie się do najgorszych czynów, aby tylko to zrobić, bo doskonale wiedział, że od tego zależało jego zwycięstwo. Nie obchodziło go za bardzo to, co stanie się z tym miastem czy z jego współpracownikami – liczył się tylko on i Fiodor, ich gra o dominację oraz wiedza, którą między sobą dzielili.

Zabójstwo Ranpo nieco go dotknęło, ale da sobie z tym radę. Zastanawiający był w tym wszystkim jego motyw: czy Demon rzeczywiście pozbył się go dlatego, by Dazai nie mógł zasięgnąć jego rady? Był niezwykle ważną osobą w Agencji, można by rzec, że najważniejszą zaraz po prezesie, który z pewnością wpadnie w furię, gdy wróci i o wszystkim się dowie. Osamu musiał się też przygotować na spotkanie z nim; niewykluczone, że do rozmowy włączy się Kunikida i wywróci wszystko do góry nogami.

Kunikida. Po tym wszystkim jego nastawienie względem partnera znacznie się pogorszyło. Gdyby tylko się wtedy nie odezwał, blondyn z pewnością zacząłby go oskarżać o współudział w morderstwie. Miał to wypisane na twarzy. Dazai widział to już w momencie, w którym go dopadł, gdy przybył na miejsce. Nie był w stanie opisać, nawet przed samym sobą, jak wielką pogardę wtedy wobec niego poczuł – mimo wszystko był teraz po ich stronie. Nie miał absolutnie żadnego interesu w zabójstwie osoby, która sprawiała, że miał gdzie pracować. Teraz, gdy zabrakło Edogawy, cała Agencja z pewnością podupadnie i z jakiegoś powodu Doppo obarczał go za to winą. Czy to dlatego, że miał większy związek z Dostojewskim? Dlatego, że cieszył się z jego powrotu? Że z nim rozmawiał w trakcie popełniania zbrodni? Wyglądało na to, że Fiodor wszystko to przewidział i celowo wplątał go w ten ciąg, by zwrócić na niego podejrzenia, które, rozsiewane przez kogoś takiego jak Kunikida, szybko znajdą poparcie. Poza tym sam sobie podstawił nogę, gdy okazało się, że Ranpo „wyjechał".

A co, nie poradzimy sobie bez niego? Ach, zapomniałem, że jest jedyną osobą, dzięki której ta instytucja jeszcze stoi – to były jego słowa, nie dość, że wypowiedziane kąśliwie, to jeszcze podsycane uśmiechem. Był idealnym kozłem ofiarnym, który sam wchodzi na tacę i wsadza jabłko w gębę. Jakże wymownie.

Demon nie tylko chciał go zniszczyć, on chciał go zniszczyć w oczach innych. Chciał sprawić, by Dazai stracił swoje miejsce, tą swoją pozorną stabilizację, która jeszcze trzymała go jako-tako w ryzach. Dość dziwny sposób na pozbycie się wroga. Mógł go po prostu zabić, sam Osamu nie stawiałby większego oporu; on z jakiegoś powodu chciał się z nim pobawić. Odpowiedź na tą zagwozdkę była jednak bardzo prosta: był sadystą i to w dodatku znudzonym. Połączenie tych dwóch cech rodziło złoczyńców, a dodatek w postaci ponadprzeciętnej inteligencji tworzył największych zbrodniarzy, którzy potrafili rzucić świat na kolana. Gdyby Dazai miał w sobie choć cząstkę motywacji i chęci Fiodora, z pewnością mógłby się z nim równać na identycznym poziomie. Niestety, parę lat temu sam założył sobie łańcuchy i teraz musiał działać w ograniczonym polu, co znacznie utrudniało mu sprawę. Nie zniechęcał się jednak. Demon nieumyślnie obudził w nim tą motywację i podniósł łeb samego diabła. Osamu miał zamiar wygrać i ocalić swój wizerunek – musiał się tylko bardziej skupić i stłumić niepotrzebne emocje.

Wszystko, czego na razie potrzebował, to tożsamość mordercy Ranpo. Do tego niezbędne mu było sprawozdanie z całego wieczora od jednego z detektywów. Najłatwiej będzie je uzyskać od Atsushiego i właśnie to miał zamiar uczynić następnego dnia rano, gdy przyjdzie do uprzątniętego przez noc biura. Nie mógł się rozpraszać – tego właśnie chciał Fiodor. Chciał, by stracił grunt pod nogami, zagapił się. Nie miał zamiaru tego robić. Gdy toczył z nim rozgrywkę, musiał być w gotowości całą dobę. Raz dał się zaskoczyć – nie miał zamiaru drugi raz popełniać tego samego błędu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top