15 - Chłód tęsknoty
Zagadkowe stukanie było pierwszym, co usłyszał zaraz po tym, jak dotarło do niego to, iż w istocie jest z powrotem świadomy i, co najważniejsze, nadal żywy. Nie było mu tak ciężko dojść do takiego wniosku, miewał już gorsze w swych przebiegach wybudzenia, chociażby po przedawkowaniu. Choć dosadnie czuł tępy oraz rozległy ból w całym swym poturbowanym ciele i nie był on, rzecz jasna, zbyt przyjemny, to jego umysł pozostawał czystym i przejrzystym, podobnie jak wspomnienia z ostatnich momentów przed utratą przytomności. Naprawdę był w szoku, że nadal utrzymywał się przy życiu po bliskim spotkaniu z helikopterem, a jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, gdy zmusił się do ruchu, który uwrażliwił go na każdy możliwy dotyk oraz bodziec. Żadna kończyna nie była usztywniona, toteż rozsądnie było założyć, że żadna nie była złamana. Gdyby takie uszkodzenie wystąpiło, z pewnością wyczułby gips. W końcu przebywał w szpitalu, prawda? Gdzie indziej mógłby się po tym wszystkim znajdować, jak nie w tym ociekającym bielą, śmiercią i chorobami miejscu?
Ale co to za stukanie? Dazai aż zmarszczył brwi, jakby miało mu to pomóc skupić się nad odbiegającym od atmosfery szpitala dźwięku. Nie byłby taki zdziwiony, gdyby zamiast powtarzalnego, dziwnie przytłumionego odgłosu usłyszał pikanie, ale z jakiegoś powodu nie potrafił skupić się na niczym innym, tylko na tym zagadkowym, brzmiącym na pobrzęk uderzaniu.
W końcu zrozumiał. Deszcz... musi padać, obijając się o okno. Sądząc po intensywności jego głośności, pomieszczenie musi być prawie całkiem puste... tak, to na pewno szpital.
Osamu lubił deszcz. Pasował mu on zdecydowanie bardziej niż jakiekolwiek słońce, mimo że był bardzo ciepłolubnym człowiekiem. Jako dziecko często siedział na werandzie swojego imponująco dużego domu w starym japońskim stylu i słuchał ulatujących z nieba kropel, które uderzały o drewniany daszek i powodowały wokół niezwykle przyjemny dla ucha, kojący szum. Zwykle występujący przy takiej pogodzie wiatr kołysał wiszącymi pod owym daszkiem, również drewnianymi ozdobami, które, uderzając o siebie, wydawały z siebie głuche dźwięki, tak idealnie komponujące się z tymi, które dominowały dookoła. Dodatkowy urok sprawiała powszechna szarość i ciemność, tak bliska sercu samego Dazaia. Odnajdywał on ukojenie w tym mroku i ogólnym przygnębieniu świata, a, jako że powietrze podczas pory deszczowej było niezwykle świeże, czuł się tylko bardziej wolny i rozumiany. Gdyby nie urodził się istotą ludzką, do czego mimo wszystko nadal miał poważne wątpliwości, z pewnością przeznaczone było mu być deszczem. Ewentualnie pomniejszym bożkiem, który zsyłał go na ziemię. Były to dość głupiutkie rozważania, ale właśnie one krążyły mu po głowie, gdy zasłuchiwał się w swym ulubionym opadzie atmosferycznym i usiłował zmusić do większego skupienia.
Po chwili udało mu się dojść do kolejnego wniosku, a mianowicie takiego, iż brak większych opatrunków nie był jednak jedyną dziwnością, jaką udało mu się wyczuć. Zorientowanie się, że nie jest w sali sam, również nie zajęło mu zbyt długo. To nie było zbyt trudne, gdy przez poruszenie wolną od wenflonu dłonią wyczuł, że ktoś ją trzyma.
– Ty sukinsynu... – wychrypiał cicho, nawet nie otwierając oczu. Doskonale wiedział, kto przy nim siedzi. To było przewidywalne, poza tym dobrze znał strukturę tej dłoni, która poczęła głaskać jego wystające kostki, gdy wreszcie się odezwał.
– To niezbyt miłe powitanie.
– A nasłanie na mnie płonącego helikoptera było miłe?
Dostojewski parsknął tylko cicho pod nosem i nachylił się ku niemu. Dazai to wyczuł, jak i poczuł delikatny powiew powietrza, gdy ten to zrobił. Zimno.
– Próbowałeś umrzeć, nie mogłem ci na to pozwolić.
– Wiesz, że to...
– Wolałem cię poturbować niż dać ci zginąć – przerwał mu, kładąc mu również dłoń na policzku. Wtedy powieki przykutego do łóżka pacjenta uchyliły się nieznacznie, ale rozmazujący mu się przed oczami obraz twarzy Fiodora go nie zadowolił. – Musisz oszczędzać ten swój piękny głos... jeszcze będziesz go musiał trochę poużywać.
– Nie jestem pewien, czy nawiązujesz do jęków, czy do tego, że będę się tłumaczył reszcie...
– Musisz wszystko sprowadzać do jednego?
– Ostatnio tylko to się u mnie dzieje... obie te... rzeczy...
– Masz, napij się.
Rosjanin zaoferował mu pomoc i zbliżył do jego ust słomkę z zabranej z szafeczki szklanki, wypełnionej po brzegi chłodną, orzeźwiającą wodą. Osamu napił się z niej wdzięcznie, czując, że mógłby pochłonąć z dziesięć litrów naraz. Odniósł wrażenie, jakby ogień helikoptera wdarł mu się do gardła i przypalił ścianki przełyku, sprawiając, że do końca swoich dni będzie odczuwał niesłabnące pragnienie i wymóg ugaszenia tych wstrętnych oparzeń.
– Czy to nie ty powiedziałeś ostatnio, że nie jesteś moją nianią?
– Ja. Nadal nią nie jestem, ale od tamtej pory trochę się zmieniło.
– Jasne... – Dazai opadł z powrotem na poduszki i zamknął znów oczy. Trzymanie ich otwartych sprawiało mu pewną trudność, a on czuł się szalenie śpiący, nawet jeśli dopiero się obudził. – Nie będę pytał, jak tu się wślizgnąłeś... ale zapytam, jak długo byłem nieprzytomny?
– Niedługo. Jakiś dzień, nie więcej. Twoi detektywi mają małe urwanie głowy z tłumaczeniem się Specjalnej Jednostce Operacyjnej oraz waszemu prezesowi.
– Już wrócił? Niech to... mogłem być nieprzytomny jeszcze przez chwilę...
– Nie byłbym do tego aż tak źle nastawiony. Ten chłopiec, Tanizaki, zdaje się ze wszystkiego pięknie spowiadać, więc może...
– Ma z czego – Osamu zachichotał cicho i odkaszlnął. Wtulał się policzkiem w poduszkę, ale nie pozwolił Fiodorowi puścić swojej dłoni. – To jest chyba najzabawniejszy aspekt całej tej sprawy... ugh, chcę do domu...
– Jeszcze trochę.
– Czuję, że się uśmiechasz. Który to już raz, gdy ląduję przez ciebie w szpitalu?
– Lepiej w szpitalu niż kilka metrów pod ziemią.
– Nie jestem pewien, czy w chwili obecnej bym się z tobą zgodził... podają mi morfinę? Potrzebuję jej...
– Nie, nie podają. I nie podadzą.
– Rozumiem, że o to zadbałeś? – brunet uśmiechnął się lekko i, o dziwo, nie było w nim nic negatywnego.
– Myślisz, że mogę wpłynąć na wszystko i na wszystkich?
– Tak właśnie myślę.
Mógłby przysiąc, że wyczuł, jak uśmiech Demona się poszerza. Tak naprawdę to nie był na niego zły. To był właściwie pierwszy raz, gdy cieszył się, że faktycznie nie umarł. Gdyby to miał być jego koniec, w rozsmakowywaniu się w tym gwarantującym mu spokój ducha stanie zabrakłoby tego jednego uczucia, które uwiło sobie przyjemne gniazdko w samym Dazaiu, odkąd tylko zaczął dzielić dotyk z osobliwym, towarzyszącym mu obecnie mężczyzną. Osamu nie chciał go puszczać. Myśl, że gdyby zginął, nie miałby szansy dłużej potrzymać go za rękę, napawała go gorzkim żalem, który ciężko było mu przełknąć.
To on tu jest bardziej żądny i potrzebujący dotyku, a zachowuję się, jakby było na odwrót...
– Gdzie moje kwiaty? – zapytał nagle.
– Słucham?
– Gdy byliśmy o krok od spłonięcia żywcem, pytałeś o moje ulubione kwiaty. To również było częścią planu? Jestem zawiedziony, bo chyba jednak nie. Nie czuję zapachu róż.
– Spokojnie, detektywie. Przyjdą.
„Detektywie". Ironiczny szczur...
– Och, teraz nagle mi je przyślesz, bo się upomniałem? Możesz skorzystać też i ze swoich umiejętności dedukcyjnych i domyślić się, co takiego możesz sobie z nimi zrobić. Mała podpowiedź od profesjonalisty: wypchać się nimi. Twoja głowa i te piękne usta pełne róż to prawie jak łeb świni z jabłkiem w pysku na obiadowym talerzu... podoba mi się.
– Widać wracasz do zdrowia.
– Mhm... nie jestem pewien. Ale nie chcę tu leżeć za długo.
– Mam nadzieję. Wolę siedzieć w swoich wyziębionych do cna norach niż w twoim domu, gdy cię w nim nie ma.
– Och... to całkiem urocze, Dostojewski. Uważaj, bo się zarumienię.
– Już to zrobiłeś, a i monitor funkcji życiowych podpowiada mi co nieco – nagle poczuł chłodne usta przy swoim czole. – Nie czujesz tego? Masz gorączkę...
– Aha... zimno mi... – Dazai skrzywił się i mlasnął jak dziecko, zakopując się bardziej w kołdrze. Z chwili na chwilę czuł się coraz bardziej senny i miał coraz mniej ochoty na jakiekolwiek rozmowy.
– Cóż, nie przyniosę ci teraz kocyka tak jak ty mnie wcześniej... ale jak wrócisz do domu, kto wie?
– To miało mnie zachęcić?
– Tak. Udało się?
– Tak.
Fiodor parsknął śmiechem, kładąc dłoń na moment na głowie kochanka, po czym Osamu usłyszał, jak ten wstaje z krzesła.
– Porozmawiamy później. Teraz muszę iść.
– Mhm, idź, idź. Uważaj na pułapki na szczury, pełno ich tu mają.
– Na pewno nie więcej niż ty masz w swoim mieszkaniu.
Brunet roześmiał się cicho, ale szybko wrócił do swojej zmęczonej ekspresji. Zdążył jeszcze usłyszeć dźwięk przesuwanych drzwi i jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki znów usnął, tym razem z własnej woli.
Gdy obudził się po raz kolejny, miał wrażenie, że spał dosłownie całe wieki. Wcale nie czuł się lepiej niż za pierwszym razem, śmiałby nawet rzec, że o wiele gorzej – w końcu nie od dziś wiadomo, że towarzystwo współpracowników przyprawiało go tylko o niepotrzebny ból głowy, a w jego obecnym stanie oraz położeniu był on zdecydowanie bardziej upierdliwy niż zwykle.
Nieodpowiedzialnie zostawiając biuro bez żadnej ochrony, wybrali się do niego całą ekipą. Może Dazai poczułby się nawet wzruszony z tego powodu, gdyby nie to, że większość stała mu nad głową z założonymi rękami i wpatrywała się weń intensywnie, domagając się sensownych wyjaśnień. I takimi też Osamu ich uraczył – przez narastający ból różnorakiego rodzaju nie miał ochoty kłamać czy kluczyć, jak to miał w zwyczaju. Przyznał się do wszystkiego, co mu zarzucano, a co opowiedział im wcześniej Tanizaki. Nie było sensu tego ukrywać ani się wymigiwać, gdy wydało się już, że to on za wszystkim stał i wykazał się niezwykłym podobieństwem do swojego wroga, jeśli chodziło o procesy myślowe. Ich wroga.
– Nie żałuję tego – sprostował, gdy jego tłumaczenie się mogło zabrzmieć tak, jakby rzeczywiście odczuwał skruchę. Z jakiegoś powodu nie chciał, by tak pomyślano. – Gdyby nie to, że Dostojewski okazał się być o krok przede mną, mielibyśmy go i już od dawna byłby spokój.
– „Okazał się być o krok przed tobą"? – powtórzyła Yosano, prychając wyniośle. Jak zwykle wprost taksowała go spojrzeniem. – A kiedy on nie był o krok przed tobą?
– Yosano-san, proszę, przestań – odezwał się nagle Tanizaki, siedząc ze spuszczoną głową i uniemożliwiając pacjentowi odpyskowanie. Był tutaj razem z Atsushim, obaj cali i zdrowi. Lekarka uleczyła ich swoją zdolnością, co oczywiście nie miało prawa zadziałać w kwestii Osamu, który jako jedyny wylądował więc w szpitalu i teraz męczył się nie tylko z obrażeniami, ale i z nimi wszystkimi. – To moja wina. Gdybym powiedział od razu, że mnie szantażuje... Dazai-san na pewno coś by poradził... to przeze mnie jego plan nie wypalił.
„Dazai-san pomoże, Dazai-san coś poradzi..." Niedługo dupy nie będą sobie mogli beze mnie podetrzeć.
– Nie mów tak, Tanizaki – uśmiechnął się do rudowłosego pocieszająco, ale zadrżał lekko. Cholera, zimno, ciągle zimno... To całe udawanie pokrzepiającego kolegi widocznie wychodziło mu już bokiem. – Nie obwiniaj się. Bałeś się o Naomi, to normalne. Wszyscy to rozumiemy, ja to rozumiem. Po prostu nie wziąłem pod uwagę ewentualności, która nastąpiła, to przez moje niedopatrzenie się nie udało. Wiesz... – zrobił zmieszaną minę i odwrócił wzrok. Jak bardzo można się upodlić dla poprawy wizerunku? Co za paskudna sprzeczność. – Przykro mi, że musiałeś przez to wszystko przechodzić. Presja z mojej strony i na dodatek ze strony Dostojewskiego... to musiało być dla ciebie ciężkie.
– Skoro już mówimy o Naomi – wtrącił się Kunikida, ubiegając Akiko, która już otwierała usta w celu wydania na świat kolejnego nieprzyjemnego komentarza. – Nadal nie wiemy, gdzie ona jest.
– Dostojewski obiecał dostarczyć informacje, gdy Dazai-san zginie – przypomniał Atsushi, spoglądając na mentora markotnie. Nie żeby było mu przykro przez to, że brunet nadal żył, a zwyczajnie dokuczała mu ich obecna bezradność. – Wciąż żyje, więc nam ich nie dostarczył...
– Nie żebym nie próbował pomóc w tej sprawie...
– To było chore – warknął Doppo, jakby magicznie przypomniał sobie o wydarzeniach z dachu. – Coś ty sobie myślał? Namawiałeś Tanizakiego, by cię zabił.
– Oczywiście. Nadal cię to dziwi? Zresztą... to nie jest teraz ważne. Naomi jest ważna. Poczyniliście coś w jej sprawie?
– Poinformowaliśmy policję – odpowiedział Kenji. – Szukają jej od dwóch dni, ale nadal nie natrafili na żaden trop.
Jakby to jeszcze kogoś dziwiło.
– To moja wina... to przeze mnie... Naomi nadal... – jęczał Junichirou, aż w końcu Yosano nie położyła mu dłoni na ramieniu. Chociaż do tego się przydała. Brunet już nie mógł tego wszystkiego słuchać.
– Skoro tacy jesteście podobni w myśleniu, nie domyślasz się, gdzie twój ukochany przeciwnik mógłby ukryć dziewczynę? – syknęła do Osamu, który natychmiastowo posłał jej nieprzychylne spojrzenie.
Oparł się jednak o poduszki z cichym westchnieniem. Właśnie... Fiodor lubił ze wszystkich kpić. Lubił okazywać to, że jest od nich mądrzejszy, sprytniejszy. Na tym polegało ich podobieństwo i to, w jaki sposób działali. Gdyby chcieli komuś napsuć krwi, zrobiliby to w najbardziej upokarzający dla danej osoby sposób, jaki tylko by im się nasunął. Zmusiliby ją do niepotrzebnych, zabierających czas działań, podczas gdy rozwiązanie mieliby tuż pod nosem, tuż pod...
W tamtej chwili zrozumiał. Czy było coś bardziej mylącego niż oczywisty fakt? Czy uwięzienie studentki w miejscu, które nawet nie przyszłoby detektywom na myśl, będąc jednocześnie miejscem, w którym bywali najczęściej, nie byłoby najbardziej drażniącym sposobem na utarcie im nosa?
– Przepraszam – do sali zupełnie nagle zapukała pielęgniarka. Speszyła się nieco, gdy wszystkie głowy jak jeden mąż obróciły się w jej stronę. – Mam... mam przesyłkę.
– Przesyłkę?
– Tak... dla pana, Dazai-san.
Myśli detektywa biegły szybko i nieskoordynowanie, a jednak zrozumiał on szybciej niż przypuszczał. Nie mówcie mi, że...
Gdy do pomieszczenia wszedł mężczyzna w dresie i w czapce z daszkiem, Osamu momentalnie odwrócił wzrok, kątem oka zauważając czerwień. Co za człowiek... naprawdę przysłał te cholerne róże. Tutaj, teraz, w towarzystwie wszystkich, kurier wtoczył się do środka i wręczył brunetowi bukiet przepięknych szkarłatnych kwiatów. Z pewnością było ich co najmniej dwadzieścia, ale niedoszły samobójca nawet nie podjął się liczenia. Był zbyt pochłonięty wąchaniem zapachu ciętych roślin. Tylko on powstrzymywał go od wczucia się w atmosferę, która znacznie zgęstniała po tym, jak dostawca ich opuścił.
Aż tak głupi, by nie domyślić się, kto to taki przysłał kwiaty, to nie byli i jak raz Dazai tego żałował. Nie sądził, że dojdzie do sytuacji, w której wolałby, by i tym razem detektywi nie wykazali się myśleniem, ale proszę, był tutaj, w sali szpitalnej, z bukietem w rękach i oburzonymi współpracownikami dookoła. I choć w duchu naprawdę ucieszył się z tego ślicznego podarunku, jednocześnie miał ochotę go po prostu spalić.
Starał się ich jednak ignorować, zatapiając wzrok w soczystej czerwieni. Wtedy spostrzegł coś, co zdecydowanie nie pasowało mu do całokształtu bukietu. Nie omieszkał od razu po to sięgnąć. Stojaczek z kroplówką zagruchotał pod wpływem ruchu ręki, podobnie jak później, gdy podawał znalezisko Tanizakiemu, by ten mógł uspokoić szalejące serce i poczucie winy.
Miałem rację.
– Naomi jest...! – student podniósł się z miejsca, przewracając krzesło i robiąc raban.
– W pomieszczeniu socjalnym w biurze Agencji – dokończył Dazai.
– Niemożliwe! Byliśmy tam! – Kunikida od razu się uniósł.
– Wątpię, aby ktokolwiek z was zaglądał do składzika zaraz obok.
– Co to ma w ogóle być?! Dostojewski to przysłał?!
– Najwidoczniej – Osamu westchnął i odłożył róże na szafeczkę zaraz obok łóżka. Teraz, skoro zagadka została rozwiązana, tylko modlił się, by wszyscy jak najszybciej zostawili go samego i przestali zawracać mu głowę.
– Nie rozumiem... – odezwał się Atsushi, spoglądając to na mentora, to na byłego matematyka. Wyglądał na naprawdę skonsternowanego.
– Najciemniej pod latarnią – wymamrotała Kyouka, spoglądając na przyjaciela nadzwyczaj zmartwionym spojrzeniem.
– Nie... nie rozumiem, dlaczego wskazał nam miejsce, w którym ukrył Naomi. W końcu warunki, o których wspominał, nie zostały spełnione...
Właśnie... dlaczego to zrobił? Dazai też począł się nad tym zastanawiać, podczas gdy wszyscy inni jak burza wypadli z sali, by udać się do biura i sprawdzić, czy informacja, którą uzyskali, była prawdziwa. Brunet, prawdę mówiąc, nie główkował zbyt długo. Wiedział, że Fiodor po prostu oddał zakładnika, który był mu niezbędny do tej małej gierki, a który nie był mu już po fakcie potrzebny. Zwyczajnie się jej pozbył. Nie zabił jej jednak, a zakpił z przeciwników, przetrzymując ją tuż pod ich nosami. To wyglądało jak idealny motyw tegoż zagrania, jednak czy detektywi to zrozumieją?
To już jednak nie interesowało maniaka. Sprawa została zakończona, Naomi się odnalazła, więc nie było sensu tego wszystkiego rozgrzebywać. Nim dane mu będzie wreszcie prawdziwie odpocząć, czekała go jeszcze jedna dość ciężka przeprawa, na którą, o zgrozo, nie miał planu. Nie wiedział, jak miał się wytłumaczyć prezesowi z tego wszystkiego. Zamierzał wejść na śliski grunt o imieniu Edogawa Ranpo i przekonać Fukuzawę, że chciał złapać źródło ich wszystkich nieszczęść, a w szczególności tego jednego największego. Liczył, że mężczyzna zmięknie, poznając kłamliwe motywy swego pracownika, któremu przecież ostatnio tak zawierzył w sprawie rozwiązania zabójstwa ukochanego wychowanka. Dazai miał także na swoim koncie odnalezienie i złapanie wspólnika, więc czy naprawdę można było go winić za próbę unieszkodliwienia sprawcy strasznej tragedii, która ich dotknęła?
Choć czuł się nieco zestresowany, nie zdziwił się, gdy mu się upiekło. Prezes nawet nie pofatygował się do niego do szpitala, a odbył z nim rozmowę telefonicznie i to jeszcze tego samego dnia, za pośrednictwem Atsushiego. Choć Osamu czuł się tym odrobinę urażony, uznał, że tak było dlań lepiej. Zdecydowanie łatwiej się kłamało, gdy nie musiało się robić tego komuś w twarz, a on był zbyt zmęczony na jakieś większe łgarstwa. Załatwił wszystko polubownie, obiecując, że już nigdy nie przeprowadzi żadnej akcji bez wcześniejszego uzgodnienia jej z Yukichim i wyraził skruchę z powodu kłopotów ze Specjalną Jednostką Operacyjną. Fukuzawa zbył to jednak, mówiąc, że wszystko załatwi, a ostatecznie nawet podziękował mu między słowami za inicjatywę i tyle go było słychać.
Dazai aż się roześmiał, gdy tylko odłożył słuchawkę. Wprost nie mógł uwierzyć w to, jak gładko prześlizgiwał się z jednej afery do drugiej. Mógł to zawdzięczać i swojemu planowaniu, i jakiejś dziwnej naiwności dawnego zabójcy na zlecenia samego rządu. Zawsze uważał go za człowieka inteligentnego i twardo stąpającego po ziemi, więc gdy już po raz drugi wszystko to, co zrobił, uszło mu z jego strony na sucho, nie był pewien, czy bardziej dominuje w nim radość, czy zdumienie.
Postanowił się jednak tym tak bardzo nie przejmować. Od tamtej rozmowy nikt poza Nakajimą nie odwiedził go już w szpitalu ani nie bombardował telefonami, ale jemu to pasowało. Nie mieli zresztą nawet jak do niego zadzwonić – urządzenie należące do Dazaia zostało zniszczone wskutek bliskiego spotkania z dachowym podłożem oraz odłamkami helikoptera, toteż musiałby korzystać z pomocy, gdyby zechciał przeprowadzić jakąkolwiek konwersację. Rozmowę z prezesem Osamu odbył dzięki uprzejmości Nakajimy. Użyczywszy mu swojej komórki, zgodził się poczekać na korytarzu i nie przeszkadzać w tej męczącej, ale też i żałosnej rozmowie. Przy okazji przyniósł mu jego jasnobrązowy płaszcz, który brunet zostawił w biurze, jako że jego marynarka oraz ogólne ubranie zostało prawie całkowicie zniszczone przez płomienie. Wspomnienie tygrysa o tym tylko przypomniało konspiratorowi o pełnej prezerwatywie, która spoczywała w kieszeni narzuty. Coś za dużo tych szczęśliwych zbiegów okoliczności...
Fiodor także nie kontaktował się z nim już w żaden sposób. Od chwili, w której rozmawiali zaraz po tym, jak Dazai odzyskał przytomność, minęło już kilka dni. Niedoszły samobójca miał dosyć szpitala i jego monotonności. Nudził się i to porządnie, nie wiedział, co dzieje się w biurze, kto przeciw niemu konspiruje, co robi Dostojewski i co ogólnie dzieje się w jego świecie. Odcięty od linii telefonicznej, internetu czy jakiejkolwiek innej rozrywki, która nie była z uprzejmości przynoszonymi przez zbajerowane pielęgniarki książkami, był pewien, że zemrze im tu wszystkim z powodu znużenia, które samo w sobie mogło być potraktowane jako bardzo ciężka choroba. Jej leczenie jednak z pewnością nie mogło być przeprowadzane w szpitalu, toteż nic dziwnego, że gdy nabrał pewności co do siły swoich osłabionych nóg, Dazai wypisał się na własne życzenie.
Nie było to zbyt rozsądne w jego stanie, ale zwyczajnie nie mógł już wytrzymać. Tęsknił też do szczura, który zadomowił się w jego mieszkaniu, a który nawet nie raczył się do niego odezwać podczas tych długich, nudnych dni. Chęci dominowały nad zdrowym rozsądkiem, toteż usilnie starał się nie pluć sobie w brodę, gdy krążył po Yokohamie w cienkiej koszuli i nieco za dużych spodniach, które w swej wspaniałomyślności postanowił zapewnić mu Atsushi. Na to miał narzucony swój jasnobrązowy płaszcz, który niekoniecznie należał do tych najcieplejszych, a że od momentu wybudzenia cały czas było mu zagadkowo zimno, a on nie wyleczył się do końca ani z obrażeń, ani z gorączki, chodził po mieście zmarznięty tak, jakby co najmniej był środek zimy.
Przeklinał w myślach pogodę i swoją obecną sytuację, idąc najszybciej jak tylko był w stanie. Nie miał przy sobie żadnych pieniędzy, nie miał właściwie nic, więc nie mógł sobie nawet wezwać taksówki. Jedynym sposobem na dotarcie do domu był spacer, który z chwili na chwilę męczył go coraz bardziej. Nic więc dziwnego, że szedł coraz wolniej, aż w końcu ze zdenerwowanego sprintu przeszedł w powolny chód, ale wycieńczenie nie było tego jedynym powodem.
Wyraźnie czuł, że ktoś za nim podąża. Może nie był najlepszego zdrowia, ale jego instynkt wciąż działał tak samo. Dazai był przyzwyczajony do bycia czujnym przez większość czasu, co pozostało mu nawet pomimo lenistwa, z którego był znany, toteż nic dziwnego, że zorientowanie się, iż ktoś go śledzi, nie zajęło mu specjalnie długo. Był w tłumie ludzi, którzy wracali do domów z pracy, jako że zbliżało się popołudnie, wokół niezmiennie od kilku dni było szaro, zupełnie jakby niebiosa przygotowywały ludzi na kolejną falę deszczu – był w okolicznościach, w których absolutnie każdy bodziec starał się stępić jego zmysły, ale on wyczuł czyjeś spojrzenie wbijające mu się w plecy. I to chyba nawet nie jedno...
Nie miał na razie możliwości sprawdzić, kto to taki obrał go sobie za cel. Był jedynie pewien, że to nie była sprawka Dostojewskiego. Nie wiedział, skąd u niego to przekonanie, ale tak po prostu przeczuwał i trzymał się tego przeczucia z całych pozostałych mu sił. W takim razie Agencja? Chcą mnie kontrolować, bo nie ufają mi po ostatnim? A może Mafia?
Aż westchnął cicho pod nosem, poza tym nie okazując po sobie tego, że się zorientował. Gdyby to faktycznie była Portowa Mafia, mógł mieć trochę więcej kłopotu ze zgubieniem ogona. W końcu nie byli tak zidiociali jak detektywi, których oszukanie było łatwiejsze od odebrania dziecku cukierka. Wolałby jednak wiedzieć, kto taki kręci się w jego otoczeniu i depcze mu po piętach, toteż po jakimś czasie przeglądania się w szybach sklepowych witryn i próbach wyhaczenia nieproszonego towarzysza w ten sposób, wreszcie wszedł do jednego, by zniknąć między stoiskami z ubraniami.
Wiedział jednak, że, ktokolwiek to był, nie wejdzie tak po prostu za nim do sklepu. Jeśli miał odrobinę rozumu, stałby w idealnym miejscu do tego, by mieć wgląd na samo wejście do przybytku, by kontrolować to, kiedy jego cel z niego wyjdzie. Osamu z własnej woli wszedł w pułapkę, lądując w potrzasku, ale zależało mu na tym, by poznać prześladowcę. Poza tym mógł mieć też plan umknięcia stąd, gdy wreszcie się zorientuje.
Przez jakiś czas krążył między wieszakami i udawał, że ogląda prezentujące się na nich ubrania. Wyglądało na to, że wszedł do butiku z typową męską odzieżą, a to ułatwiało mu sprawę. Poza tym, że jego obecność tutaj nie będzie budziła powszechnego zdziwienia, to też dzięki temu jego plan ucieczki miał szansę większego powodzenia.
W pewnej chwili chwycił o wiele za dużą czarną bluzę i udał się do przymierzalni. Przy okazji też zerknął na zegarek nad kasą. Jestem tu dopiero dziesięć minut... Musiał ścierpieć jeszcze trochę, jeśli chciał, by śledzące go osobniki się zniecierpliwiły i wreszcie się ukazały. Jeśli były tymi, kim Dazai myślał, że byli, z pewnością się do tego posuną, a przynajmniej jeden z nich.
I nie mylił się. Po kolejnych dwudziestu minutach, które spędził koło wejścia do przymierzalni, ukrywając się przed ich wzrokiem, wreszcie zobaczył dwie znajome sylwetki malujące się za szybą. To Gin-chan i ta... podwładna Akutagawy? Już miał z nimi do czynienia podczas sporów z Gildią. A więc jednak Portowa Mafia... Mori-san mimo wszystko nie dał się do końca oszukać. Mimo że doznał ukłucia goryczy, uśmiechnął się do siebie. Pomimo, można powiedzieć, dość długiej przynależności do terrorystycznego ugrupowania, obie kobiety zachowywały się jak nowicjuszki. Nie miały z nim szans na płaszczyźnie intelektualnej, która w tej sytuacji była jego jedynym sposobem na ucieczkę.
Osamu wreszcie wszedł do przedostatniej przymierzalni i zdjął swój płaszcz, zawieszając go na wieszaku, żegnając się z nim na dobre. Od razu wskoczył w zabraną bluzę, która była tak wielka, że sięgała mu niemal do połowy ud, prawie całkowicie wykraczając swoją długością za jego dłonie. Nie narzekał jednak, była ciepła i wygodna, a takiej właśnie chciał. Poza tym potrzebował zmienić też strój, by łatwiej było mu umknąć.
Przebieralnie znajdowały się na samym końcu sklepu, w malutkim, osobnym pomieszczeniu przywodzącym na myśl niewielkiej długości korytarzyk. Kabin było cztery, Dazai był w trzeciej. W tym miejscu nie było kamer ze względu na prywatność klientów, a to dla niego było niemal jak łut szczęścia, ponieważ obok ostatniej kabiny znajdowały się drzwi prowadzące na zaplecze. Tam, dosłownie rzut beretem od bruneta, wisiała skrzynia zasilania całego sklepu. Jeśli narobi rabanu i szybko się tam dostanie, niszcząc ją, cały prąd wysiądzie. Nie będą działały światła, kamery w środku, a także bramki przy wejściu, sygnalizujące właścicielom próbę kradzieży. Detektyw nie miał zamiar jednak przebiegać całego sklepu i wpaść tuż na swoje dawne koleżanki po fachu. Zamierzał wszystko upozorować w ten sposób, by pomyślały, iż właśnie tak się stanie, a potem uciec tylnym wyjściem, do którego prowadziło zaplecze, by wreszcie wyjść na ulicę i, z kapturem skradzionej bluzy na głowie, wmieszać się w tłum.
Przystąpił więc do realizacji swojego naprędce wymyślonego planu. Musiał najpierw zrobić trochę zamieszania i w tym właśnie celu postanowił wejść do trzeciej przymierzalni, a nie ostatniej. Wiedział, że w drugiej, zaraz obok niego, jest matka z małym chłopcem, prawdopodobnie jej synem. To był dość okrutny plan, ale nasłuchiwał tego, kiedy będą mieli zamiar wyjść i w tej samej chwili także miał opuścić swoją kabinę w taki sposób, by z impetem otworzyć drzwi i przewrócić jednego z członków rodziny. I jedno, i drugie z pewnością zacznie krzyczeć i usiłować doprowadzić się do porządku, a on to wykorzysta, odetnie prąd, czym zdezorientuje wszystkich jeszcze bardziej, i tyle go było widać.
I tak się właśnie stało. Dazai w momencie, w którym usłyszał, jak kobieta otwiera zamek od drzwiczek, wyleciał jak strzała ze swojego małego ukrycia i od razu pognał do wejścia od zaplecza. Uchylone małe wrota były jego przepustką do wolności, toteż by nikt jej mu nie odebrał, od razu zatrzasnął się w środku ledwo oświetlonego, maleńkiego pomieszczenia i dorwał się do skrzynki. W większości sklepów nie były one dobrze zabezpieczane, jako że ludność zwykle nie pchała się w takie magazynowe miejsca i przebywali w nich jedynie pracownicy, toteż Osamu szybko załatwił sprawę z elektrycznością i dosłownie parę chwil później był już na świeżym powietrzu.
Nie ruszył jednak od razu w swoją stronę. Nieco niepewny, wmieszał się w tłum i pokręcił się jeszcze dookoła, raz po raz gdzieś zachodząc, by zmylić i zgubić ewentualny ogon. W końcu jednak poczuł się na tyle zmęczony tym chodzeniem oraz zmarznięty, że zdecydował się ruszyć w kierunku swego mieszkania. Był do tego stopnia nieswój, że w pewnej chwili przestało go obchodzić to, że ktoś może nadal za nim iść i dojdzie za nim do jego domu. Nic takiego nie wyczuwał, ale doznał wrażenia, że wcale by już tak bardzo nie ubolewał. Teraz tylko marzył o tym, by się położyć i uświadczyć Dostojewskiego, od którego miał zamiar wymusić to, by załatwił usunięcie nagrania z kamer ze środka sklepu. Przebywał w nim dość długo i nie było go widać przez jakiś czas, a i nie można było zarejestrować tego, by w międzyczasie wychodził, więc dojście do tego, kto był sprawcą całego zamieszania, nie było zbyt trudne, ale on sam nie miał siły się tym zająć.
Wywnioskowawszy po zapalonym świetle w salonie, że Rosjanin jest w środku, od razu wparował do salonu. Drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz, ale to nie było nic dziwnego. W końcu Fiodor nie miał własnych, a dostawał się tu pewnie poprzez otwarcie zamka w inny sposób. Nie żeby Dazai miał ochotę zwracać na to uwagę.
– No proszę, jesteś – usłyszał niemal od razu, gdy zauważył wpółleżącą na kanapie sylwetkę obcokrajowca.
Mężczyzna odziany w jeden z jego cieplejszych swetrów siedział jak pan i czytał jakąś książkę w towarzystwie filiżanki herbaty. Zachowuje się, jakby naprawdę był u siebie... Mimo że Osamu dał mu ciche przyzwolenie na pomieszkiwanie tu, nadal nieco uderzał go ten fakt za każdym razem, gdy doświadczał tego beztroskiego zachowania.
Skrzywił się i wydał z siebie dźwięk przypominający zepsutą trąbkę, by okazać, jak bardzo czuje się źle i jest niezadowolony z ogółu świata. Zamknął za sobą drzwi i zrzucił buty, by poszurać nogami po dywanie tuż do okupowanego przez anemika mebla. Nie miał skrupułów, by chwycić trzymaną przez niego książkę i wyrzucić ją gdzieś za siebie, przy okazji wpakowując mu się na kolana i opierając czoło o jego ramię.
– To wiele wyjaśnia – mruknął Dostojewski, kładąc mu otwarte dłonie na jego własnych. – Co to za bluza? Nie przypominam sobie, byś miał ją wcześniej.
Przeszukiwałeś mi szafę czy co?
– Ukradłem ją.
– Aha.
Dazai westchnął zirytowany i uniósł się nieco, by móc spojrzeć Demonowi w oczy. Było mu lepiej, gdy w końcu miał świadomość tego, że znów jest w swoich czterech ścianach i to na dodatek z nim, ale przez to łaknienie spokoju i jego osoby już zdążył zapomnieć, jak bardzo ten mężczyzna go czasami denerwował.
– Śledzili mnie, gdy wracałem do domu. Musiałem zgubić ogon, więc ukradłem bluzę, zostawiłem płaszcz i uciekłem, odcinając prąd w całym sklepie... musisz się do nich włamać, usunąć nagranie z głównego pomieszczenia i będzie cacy.
– Muszę?
– Mógłbyś.
– Aż tak trudno jest ci powiedzieć „proszę"?
Osamu tylko wzruszył ramionami, wydymając usta, wyglądając w tej chwili jak niezdecydowany dzieciaczek. Namalował przez to delikatny uśmiech na ustach swojego sprzymierzeńca, ale ametysty wciąż pozostały uważne.
– Dobrze. Potem się tym...
– Nie potem. Zrób to teraz, chcę mieć pewność, że dotrzymasz obietnicy i mieć wszystko z głowy.
– Nie mogę tego zrobić, gdy siedzisz mi na kolanach.
– Narzekasz?
– Nie, ale ty tak.
Brunet wystawił mu język i zsunął się z jego nóg, lądując tuż obok na materacu. Wtedy Fiodor schylił się ku podłodze i wysunął laptopa spod kanapy, by jak gdyby nigdy nic położyć go sobie na kolanach, otworzyć i zaraz po tym, jak detektyw podyktował mu adres i nazwę sklepu, z westchnieniem na ustach zacząć na nim pracować. Dazai przez cały ten czas nie spuszczał z niego wzroku.
– Co? – Rosjanin w końcu zareagował.
– Nic. Co jeszcze swojego przetrzymujesz w moim mieszkaniu?
– Tylko siebie. A, i ładowarkę do telefonu. Przeszkadza ci to?
– Jeszcze nie wiem.
Ciemnowłosy pokręcił delikatnie głową z nieznacznym uśmiechem, nie odrywając wzroku od ekranu. Osamu postanowił się do niego przysunąć i oprzeć policzek o jego ramię, by nadzorować jego pracę. Nic jednak nie rozumiał z tego, co ten wyczyniał – wszystko było zapisane w ojczystym języku jego kochanka, a on niekoniecznie odznaczał się znajomością rosyjskiego. Mógł sobie jedynie wnioskować z obrazów i poszczególnych wyrażeń zapisanych w angielszczyźnie, ale zdołał rozeznać się, że anemik faktycznie robi to, o co go „poprosił".
– Już. Zrobione – oznajmił po paru chwilach i zamknął laptopa. – Nie musiałeś mi wisieć nad głową. Czyż to nie ty ostatnio powiedziałeś, że sprzymierzeńcom się ufa?
– Nie wisiałem ci nad głową, raczej pod nią. I daj spokój, byłbym głupi, gdybym się nie upewnił.
– Może – Fiodor odłożył urządzenie na stolik do kawy, gdy obandażowana ręka postanowiła się po nie wysunąć. – Nie kłopocz się, nie odgadniesz hasła.
– Zaprzeczasz sam sobie. Miałeś mi ufać.
– Mógłbyś chociaż podziękować.
– Mógłbym.
Dostojewski po raz wtóry pokręcił głową (Dazai zauważył, że często to robił w jego towarzystwie), po czym ułożył się z powrotem w tej samej pozycji, w jakiej gospodarz go znalazł. Wyprostował nogi i oparł się o poduszki, przymykając na chwilę oczy, ale szybko je znów otworzył, gdy poczuł drugie, kładące się na nim ciało i oplatające go w pasie ręce.
– Co robisz? – zapytał głupawo.
– To mój sposób na podziękowanie. Nie podoba ci się?
Mocno się zdziwił, ale wyczuł w ciele towarzysza pewne spięcie. No tak... prawie zapomniałem. Osamu nie dałby głowy za to, że był pierwszą osobą, która się do niego przytulała, w końcu to nie tak, że jego zdolność działała od urodzenia, ale śmiało mógł stwierdzić, że bardzo, ale to bardzo dawno nikt tego nie robił. To normalne, że Rosjanin nie do końca wiedział, jak zareagować i musiał oswoić się z tym nadzwyczaj przyjemnym uczuciem. Bo było przyjemne, co do tego brunet nie miał wątpliwości. Demon jednak pewnie nie spodziewał się z jego strony takiego gestu, ale, cóż... gdy Dazai upewnił się co do jego i swoich własnych uczuć, postanowił zacząć pokazywać, iż w istocie jest dość rozlazłym i na gwałt potrzebującym odrobiny czułości człowiekiem. Fiodor też stronił od tego typu małych uciech, ale z jakąś pewnością detektyw mógł stwierdzić, że ich potrzebował, więc sądził, że raczej nie będzie miał ku temu większych obiekcji.
I po części miał rację. Po części, bo wędrujące po jego plecach dłonie obcokrajowca były bardzo niepewne i powolne. W końcu jednak jedna napotkała drugą, a on zamknął mężczyznę w, chciałoby się rzec, że aż nieśmiałym objęciu. To było miłe uczucie, ale Dazai postanowił coś między nimi zainicjować, by ani jeden, ani drugi nie musiał się niepotrzebnie głowić i psuć sobie nastroju na wypadek powtórzenia się takiej sytuacji.
– Unieś się trochę – nakazał cicho, samemu podnosząc się z ich obecnej pozycji i siadając mu wygodnie na biodrach.
Dostojewski wydawał się teraz mocno podatny na sugestie, bo w milczeniu zrobił to, co partner mu kazał. Również znalazł się w pozycji siedzącej, a wtedy Osamu zbliżył się do niego odrobinę i objął go ciasno, przykładając sobie jego głowę do piersi. Pokusił się nawet o delikatne objęcie go nogami, ale tutaj zrobił to już tylko i wyłącznie dla własnej wygody. Jedną rękę umiejscowił na naznaczonych wystającymi kośćmi kręgosłupa plecach, a drugą wplątał w łamliwe włosy Rosjanina, z którego postawy jasno emanowała niezwykła niepewność i ostrożność. W pewnym sensie nawet rozczulało to gospodarza, który praktycznie nie miał możliwości doświadczyć takich odczuć ze strony swego umownego wroga.
Człowieczeństwo bardzo nas osłabia, Demonie...
– To w porządku – szepnął, napierając nieco na jego głowę, by Fiodor przystawił ucho do miejsca, w którym biło serce. Chciał mu pokazać, że pomimo tego, iż dzielą tak intymny, przyjemny oraz czuły gest, że obaj czują się błogo, Dazai nadal oddycha i wszystko jest dobrze. – Nie musisz się wstydzić czy niepotrzebnie wzbraniać. Przytulanie się jest... miłe. Nie uważasz?
Minęło trochę czasu, nim uzyskał odpowiedź. Nie skomentował jej jednak, uśmiechnął się jedynie na ciche „tak" i tym razem już pewniej ściskające go w pasie ręce. Jak raz nie przeszkadzała mu cisza. Gdy siedział tak z anemikiem i tulił go sobie do piersi, będąc jednocześnie przytulanym do niego, wreszcie uzyskał upragniony spokój, którego tak desperacko poszukiwał od momentu wybudzenia.
Do czego to doszło?, pomyślał z goryczą. Miesiąc temu jeszcze byśmy knuli, jak zniszczyć nawzajem swoje życia i plany, a teraz... Nie zhańbiłby się jednak stwierdzeniem, że mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Czuł, że dzięki temu jego psychika wreszcie się stabilizuje, a on wie, czego chce.
– To prawie tak, jakbyśmy byli w związku – powiedział po jakimś czasie, gdy cisza już faktycznie zaczęła mu odrobinę ciążyć, podobnie jak ich pozycja. Ciało nadal go bolało.
– Prawie? – powtórzył Dostojewski i uniósł głowę, opierając brodę o jego tors. To całkiem... urocze. – A nie jesteśmy?
Dazai zachichotał.
– Uwielbiam to, że mówisz rzeczy, których ja nie powiem. To odejmuje mi połowę problemu.
– Wiem. Już to ustaliliśmy, pamiętasz?
– Pamiętam... niemniej jednak dziwnie mi mówić coś takiego. W końcu tu chodzi o ciebie. I o mnie. O nas. Słowo „związek"... jest takie... po prostu dziwne. To wszystko takie jest.
Rosjanin odwrócił wzrok i zamajaczył nim gdzieś w okolicach telewizora. W jednej chwili brunet począł się zastanawiać, czy i przez jego głowę przeszły tego typu myśli i też mimowolnie głowił się nad tym, jak to możliwe, że to wszystko tak się skończyło.
Skończyło... przecież to nie koniec.
– Wiem – odpowiedział w końcu, wracając doń spojrzeniem, a Osamu posłał mu nieco zdziwione spojrzenie. Spodziewał się bardziej uszczypliwego komentarza niż zgody. – Ale tak jest. I tak będzie, mam nadzieję. To jedyna rzeczywistość, której nie chcę zmieniać.
– O rany... tylko cię przytulić i od razu robisz się taki ckliwy...
Palce, którymi Fiodor wędrował po jego twarzy, wywarły dość mocny nacisk na jego policzki. Została ona też w szybkim tempie zbliżona do bledszego odpowiednika, którego właściciel chuchał mu wonią herbaty prosto w nos.
– Ała... boli... – jęknął Dazai, którego faktycznie na ten ruch zabolało niemal całe ciało.
– Jesteś teraz taki słabiutki, że bez problemu mógłbym skręcić ci kark.
– Wzajemnie... mam wrażenie, że aż się zmniejszyłeś... no puść – pokręcił gwałtownie głową i wreszcie uwolnił się spod zaskakująco mocnego uścisku. Nie omieszkał rozmasować sobie ściśniętych policzków z obrażonym wyrazem twarzy. – Nie rób mi tak. Przecież wiesz, że żartuję.
Anemik odwrócił głowę i detektyw nie mógł wyrzucić ze swojej głowy imaginacji tego, jakoby był on zadufaną, młodą szlachcianką, która unosi się dumą z głośnym „hm!" na ustach. Brakowało mu tylko kokardy we włosach i pokaźnej sukni z falbankami, a do tego obcasów, którymi mógłby tupać w rozeźleniu. O czym ja myślę... Albo był już tak chory, albo wpływ Moriego postanowił się uwydatnić.
– W szpitalu obiecałeś, że nakryjesz mnie kocykiem.
– Nie obiecałem. Powiedziałem, że może to zrobię.
– I co, namyśliłeś się?
Rzucił się na niego ponownie, nie czekając na odpowiedź. Fiodor ledwo zdążył złapać przewieszony przez oparcie kanapy koc, nim opadli we dwójkę na jej materac. Osamu wczepił się w jego chude ciało i ułożył głowę na ramieniu, mrucząc z zadowolenia jak kot. Zdecydowanie tego mu było trzeba – domu, poczucia bezpieczeństwa, ciepła i braku wizji naprzykrzających się obowiązków. Kradzież i ucieczkę miał z głowy, leczenie też. Mógł teraz spokojnie poleżeć kilka dni w domu i nacieszyć się spokojem oraz nowymi możliwościami, które czerpał od ukochanego i razem z nim.
Porzucił swe dawne życie, zostawiając swój płaszcz w przymierzalni. Metaforycznie utraciwszy w ten sposób wpływ Odasaku i naprawdę tracąc zapałki z Lupina, odciął się od tamtych wydarzeń. Teraz był w zupełnie innym miejscu z zupełnie inną osobą. Z innym stanem umysłu. I na razie nie wiedział, jak czuł się z tym, że było mu naprawdę dobrze. Nie chciał się jednak nad tym zastanawiać, bo wiedział, że to nic nie da. Teraz chciał tylko spać.
I wcale nie było mu już zimno.
Kochani, książka zostaje zawieszona do momentu ukończenia "Cieni nocy". Po tym historia będzie kontynuowana, a na razie dziękuję wszystkim, którzy ją śledzą! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top