12 - Czyste emocje
Manipulowanie wszystkimi dookoła było takie łatwe, że po jakimś czasie mogło wprawić manipulującego w znużenie. Dazai doskonale rozumiał, co Dostojewski miał na myśli, mówiąc, iż perfekcja wieje nudą. Gdy jednak miał świadomość, że ten akt nieskomplikowanego zwodzenia miał mu przynieść tak ogromne, cieszące korzyści, nie potrafił narzekać za długo.
Mimo wszystko przeprosiny zawsze przychodziły mu z ogromnym trudem. Zwykle potwornie nieszczere, usilnie utrzymujące cały ten jad gdzieś daleko od wypowiadanych słów aż grzały go w przełyk. Nic więc dziwnego, że gdy Osamu przyszedł do pracy i na dzień dobry zebrał wszystkich w głównym biurze, by z fałszywą skruchą opowiadać o tym, jak bardzo żałuje swojego ostatniego zachowania, musiał potem wypić przyprawiającą o mdłości, przesłodzoną kawę. Tylko tak mógł się pozbyć obrzydliwej goryczy, której nie mógł dać w żaden sposób upustu, oraz powstrzymywać się od tego, by co chwilę sprawdzać swój godny pożałowania stan konta. Był zbyt zajęty pluciem cukrem, by roztrząsać, jak wiele pieniędzy stracił, wydając je wszystkie na bilety dla członków Agencji.
Zaprosił Dostojewskiego na koncert muzyki klasycznej odbywający się w przeznaczonej do tego hali w Porcie Przyszłości. W lokalnych wiadomościach, które sprawdzał po jego wyjściu, przeczytał, że do Yokohamy przyjeżdża znana grupa orkiestry symfonicznej i przez kilka dni będzie grywała w okolicy. Znał zamiłowanie Demona do muzyki klasycznej, sam także się w niej lubował, toteż pomyślał, że takie zaproszenie będzie w dobrym guście. Oczywiście zostało przyjęte, więc teraz Dazai tylko wyczekiwał wieczora.
Początkowo pomyślał, by faktycznie wybrać się tam tylko z Dostojewskim. Ostatnio spodobały mu się takie niezobowiązujące spotkania, które mogli spędzić w zwyczajnie miłej atmosferze, ale niestety miał zupełnie inne plany. Skoro miał sprawdzić, co obaj zrobią w ostatecznej sytuacji, to, choć stwierdził to z żalem, Zbrojna Agencja Detektywistyczna była mu potrzebna na miejscu.
Bilety na wydarzenie były swoistą formą przeprosin. Osamu klepał przygotowaną sobie formułkę, po mistrzowsku udając skruszonego i wręczając jeden każdemu z osobna. Na szczęście prezes był na wyjeździe służbowym, niby to w celu pozyskania sojuszników czy informacji do walki z Demonem, więc jego Dazai miał z głowy. Gdyby był na miejscu, byłoby nieco trudniej, ale widocznie szczęście postanowiło się do niego uśmiechnąć, a on, by nie zapeszać, żarliwie odwzajemniał ten gest.
Detektywi, choć początkowo będąc nieco sceptycznymi, uwierzyli jego kłamstwom i przyjęli zaproszenie. Brunet nie ukrywał swojego zadowolenia, ukazując je jako radość z powodu wybaczenia. Tak naprawdę śmiał się w środku z ich głupoty, a jednocześnie cieszył się na występ. W celu dopięcia planu na ostatni guzik pogadał sobie jeszcze, że obcowanie z kulturą jest ważne, zwłaszcza dla zaszczepienia miłości do niej u młodszych kolegów i koleżanek, i w pewnym momencie poszedł z Tanizakim do pokoju dziennego po kolejną kawę. Junichirou był filarem całej intrygi przeciwko Dostojewskiemu, toteż obandażowany konspirator musiał koniecznie porozmawiać z nim w cztery oczy.
Po niemiłosiernie ciągnącym się dniu w pracy wreszcie nadszedł moment, którego tak bardzo wyczekiwał. Właściwie, nie on jeden – detektywi mimo wszystko również wydawali się być podekscytowani przedsięwzięciem o charakterze, który był im raczej obcy. Dazaia wcale to nie zdziwiło. Nie od dziś było wiadomo, że jego współpracownicy byli wprawiającymi w odrazę ignorantami, toteż obcowanie ze sztuką wykraczało kompletnie poza poziom ich wrażliwości. Z pewnością nie mieli za wiele okazji do wzięcia udziału w czymś takim jak koncert orkiestry symfonicznej, więc, wreszcie mając do tego sposobność, nie mogli się doczekać, by doświadczyć czegoś nowego.
Nie żeby Osamu chodził na nie regularnie. Ougai Mori zwykł go zabierać na takie wydarzenia za czasów Mafii, zaszczepiając w nim miłość do muzyki klasycznej i każąc jazzowi zrobić jej miejsce koło siebie. Jej uporządkowanie go zachwycało, a myśl o przekazywaniu emocji na pomocą nut otwierała przed nim nowe możliwości. Wyważone tony, przyspieszenie rytmu, wyciszenie, gra bez końca, gra z przerwami, nieskończona ilość kombinacji i symfonii – to wszystko zmuszało jego myśli do biegu, serce do szybszego bicia. Zaciskało palce na siedzeniu, poruszało wyobraźnię, momentami szkliło oczy. Nie powinno to jednak nikogo dziwić. Czyste emocje zawsze wywoływały w Dazaiu ukłucie zazdrości i fascynacji. Uwielbiał je, uwielbiał ich doświadczać. Uwielbiał odnajdywać w muzyce to, czego zawsze tak usilnie poszukiwał.
Czasami zdarzało mu się chodzić do oper czy teatrów, gdy potrzebował potwierdzenia, że rzeczywiście może jeszcze coś poczuć, że coś rozumie. Słuchał i interpretował, zamyślał się i skupiał. Była to miła odmiana od biura pełnego wrzasku i nietwórczego myślenia ograniczonych intelektualnie jednostek.
Teraz, gdy stał wraz z Atsushim i towarzyszącą mu Kyouką na otoczonym wysokimi, kłującymi swoją jaskrawością budynkami pełnymi sklepów, restauracji i pokojów Placu Królowej, czekając na pozostałych, nie mógł opędzić się od myśli, że to kolejna rzecz, która łączy go z Dostojewskim. Ciekawe jakie on miał na to spojrzenie?
– Nie mogę się doczekać – odezwał się nagle Nakajima, jakby celowo wyrywając go z zamyślenia. – Cieszę się, bo to coś nowego. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. Albo nie słyszałem... – to raczej oczywiste. – Ale trochę źle się czuję z tym, że wydałeś na nas tyle pieniędzy, Dazai-san.
– To niegrzeczne – brunet zachichotał, sprawdzając co chwilę godzinę na zegarku. – To prezent ode mnie na przeprosiny, nie roztrząsa się jego kwoty, tylko stara się nim cieszyć.
– Wybacz mi, ja...
– Żartowałem – spojrzał na niego wreszcie z lekkim uśmiechem. – Nie przejmuj się. Potraktuj to jako odwdzięczenie się za piątkowy obiad. Poza tym tym sposobem mam wkład w twoją edukację, czyż nie jest to budujące? W końcu jestem poniekąd twoim nauczycielem, powinienem umożliwiać ci doświadczanie nowych przeżyć.
– Moja edukacja... Nadal mówimy o Agencji?
– Potraktuj to jak chcesz – zbył go, zatrzymując się na ułamek sekundy na wpatrującej się w niego Kyouce.
Poza tym, że ciągle irytowała Osamu tymi swoimi przenikliwymi, wielkimi oczami, to jak raz wyglądała jak normalna dziewczynka, a nie wyjęta z poprzedniej epoki młodociana zabójczyni. Z racji, że w takie miejsca chodzi się w eleganckim stroju, ubrała się w białą sukienkę. Dazaiowi wcale nie było przykro, że musiała ją kupić specjalnie na tą okazję, podobnie jak Atsushi swój garnitur. Był on tani i na taki wyglądał, ale tygrys prezentował się w nim dobrze. Poza tym chciał zrobić tego wieczora wszystko tak jak trzeba, co nieco rozśmieszało starszego detektywa, ale też chwalił go za staranność.
Sam oczywiście również włożył garnitur. Czuł się w nim zdecydowanie lepiej niż w swoim standardowym ubiorze, tym jasnobrązowym płaszczu. Przypominał mu on jedynie o miejscu, w którym był uwięziony i o człowieku, który usidlił go w nim obietnicą. Przy poszukiwaniu nowego ubioru wybrał go, gdy tylko go zobaczył, myśląc o Odasaku. Miał identyczny kolor jak jego marynarka. Brunet poddał się naiwnej myśli, że taki element doda mu sił i motywacji do rozpoczęcia oraz kontynuowania życia w nowym miejscu. Pomyślał, że i barwa, i wiecznie noszone przy sobie zapałki z baru Lupin sprawią, że będzie czuł ducha mężczyzny, którego darzył niegdyś uczuciem, a który będzie służył mu mentalną pomocą.
Teraz go nie czuł. Nie miał zapałek, nie miał płaszcza. Miał czarny garnitur, w którego spodniach jak zwykle trzymał sztylet z Mukurotoride. Inna barwa, inna pamiątka. To samo uczucie.
Wzniósł oczy ku niebu, gdy uderzyła w niego wieloznaczeniowość wszystkich tych symboli, tych myśli. „Niegdyś"? Uczucie? Skąd to się bierze? Nie zdołał się jednak nad tym wszystkim porządnie zastanowić, bo w tej samej chwili usłyszał ten jeden charakterystyczny dla pewnego choleryka krzyk, który podobno układał się w jego nazwisko, a jednak on zawsze odnosił wrażenie, że „Dazai!" subtelnie zlewało się z jakimś jadowitym przekleństwem.
Zwrócił wzrok w stronę nadchodzącego Kunikidy. Szedł wraz z Yosano, Kenjim i Tanizakim, z którym brunet natychmiastowo wymienił spojrzenia. Jak zwykle idiotycznie zatrwożona mina Junichirou jak raz się przydała, bo nawet jeśli był przejęty całą akcją, nie można było tego po nim poznać. Cała czwórka była ubrana elegancko, co sprawiło, że organizator tego małego wypadu odetchnął z ulgą. Przynajmniej to zrobili dobrze.
– Co się ciągle gapisz w ten zegarek? Przyszliśmy na czas.
– Nie spodziewałbym się po tobie niczego innego, Kunikida-kun – uśmiechnął się do niego przyjaźnie, w rzeczywistości mając ochotę zrobić coś zupełnie odmiennego. Sprawdzał zegarek, bo czekał na godzinę, na którą umówił się z Dostojewskim. Czekał też, aż ten się z nim skontaktuje; pewnie zdążył się już zorientować, co się kroi, i krył się gdzieś w środku. Nie dawał jednak znaku życia, co nieco niepokoiło detektywa. Ciekawe czy jest zły? – Gotowi na obcowanie z kulturą?
– Tu zupełnie inna odmiana kultury niż na mojej wsi! – Kenji złożył dłonie jak do modlitwy. Miał w zwyczaju to robić, gdy się czymś ekscytował.
– Diametralna, rzekłbym nawet. Na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział, w hali obowiązuje absolutna cisza. Wyłączone telefony, żadnego gadania czy jedzenia.
– Masz nas za idiotów? – rzucił Doppo, poprawiając okulary.
Och, naprawdę nie chcesz, bym odpowiadał na to pytanie.
– Tylko mówię. Niektórzy z nas... ach, chodźmy – zrezygnował z tłumaczenia. Nie miał ochoty się dzisiaj z nimi użerać więcej niż to konieczne.
Odwrócił się na pięcie, by zacząć ich prowadzić w kierunku wejścia do hali. W tym celu musieli przejść pół Placu Królowej i wyminąć wszystkich tych ludzi, których zawsze było tu sporo. Z tego, czego dowiedział się przy studiowaniu konstrukcji całego budynku, by wejść do sali koncertowej musieli kierować się w stronę pierwszego wejścia. Nad nią były całe piętra parkingów, co stanowiło dobry teren do ucieczek i kryjówek. Dazaia w tamtej chwili interesował dach oraz pomieszczenia służbowe, których również było co niemiara. A już w szczególności ważne było dla niego centrum zasilania całego przybytku.
– Dazai-san... – odezwał się nagle Atsushi niepewnie, po raz kolejny wyrywając go z zamyślenia.
– O co chodzi?
– Tam idzie... to jest... Portowa Mafia...
Osamu zatrzymał się gwałtownie z bijącym sercem. Nie no, błagam. Byli już niemal na miejscu, już prawie. Wystarczyło parę kroków, a mogliby ich nawet zignorować. Nakajima jednak chwycił go za mankiet i pokazał palcem, gdzie ma patrzeć, a on oczywiście powiódł za nim od razu, zaprzepaszczając sobie szansę ucieczki i niewdawania się w konfrontację.
Tygrys miał rację. Ze wschodniej strony Portu Przyszłości nadchodził mafijny korowód ze swoim jak zwykle szykownie odzianym szefem na czele. W jego skład wchodziła Kouyou, Akutagawa z siostrą, Hirotsu i, co najgorsze, Chuuya. Wszyscy ubrani stosownie do miejsca, w kierunku którego właśnie maszerowała grupka detektywów.
– Coś ty zrobił? – warknął Kunikida niemal od razu, zbliżając się do niego wściekle.
Dazai był nie mniej zdenerwowany. Co to ma znaczyć? Co oni tu robią? Czy to możliwe, aby monitorowali jego działania? Możliwe, że jego dawny szef dowiedział się, co planował i postanowił się przyłączyć? Do którego obozu jednak chciał przystać? Chciał pomóc Agencji czy...
Niedoszły samobójca przymknął oczy, gdy telefon zawibrował mu w kieszeni. Nawet nie musiał sprawdzać SMS-a. Nie wiedział, jak to możliwe, że spekulacja, iż to robota odwdzięczającego się za „wproszoną" na koncert Zbrojną Agencję Detektywistyczną Dostojewskiego, nasunęła mu się dopiero na koniec. Miał ochotę go zwyzywać w myślach i rzeczywiście dał sobie tam upust na chwilę, ale potem pomyślał, że to właściwie całkiem sprawiedliwe zagranie. Każdy król potrzebował pionków i zasadzek. Szkoda tylko, że ze względu na wciąż trwające zawieszenie broni czarny król niekoniecznie mógł nimi grać. Z pewnością ściągnął ich tylko po to, by utrzeć mu nosa i, och, jakże zapewne się cieszył, wiedząc, że mu się to udało.
– Och, Dazai-kun – Ougai oczywiście nie szczędził twarzy na te okropne szerokie uśmiechy, w które wyciągał usta zawsze, gdy udawał wielce zdziwionego.
W Dazaiu wszystko przewróciło się na samo zaznanie obecności starego wampira. Jego towarzysze popychali go do wykazywania niezdrowych odruchów splątywania palców za plecami, blisko broni, którą miał na pasku.
– Szefie – przywitał się jednak uprzejmie, choć we własnym uniesieniu kącików ust zawarł trochę jadu. I tak wiedział, że Mori zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest tu przez niego mile widziany. To nie oznaczało jednak, że miał odpuścić sobie przemycanie typowej dla siebie zgryźliwości. – Cóż za... zbieg okoliczności.
– Och, obaj wiemy, że nie do końca tak jest.
– Zechcesz podzielić się z nami tą zależnością, nim wykażemy się absolutnym brakiem kultury i spóźnimy się na występ?
– Jestem niemal przekonany, że jesteś jej świadom, ale, dobrze, powiem ci co nieco.
– Pewien miły człowiek poinformował nas, że dziś się tu pojawicie – weszła mu w słowo Koyuou, uśmiechając się równie jadowicie, co były członek ich ugrupowania.
Trzeba było jej przyznać, że wyglądała obłędnie. Ubrana w obcisłą czarną sukienkę z narzutką o tym samym kolorze, pozwalała rozpuszczonym włosom spływać po zgrabnych plecach podczas przeczesywania ich odzianymi w czarne rękawiczki, smukłymi palcami. Niczym piękny, jadowity wąż, wodziła spojrzeniem po detektywach, samym swoim wyglądem wprawiając w podziw i pewnego rodzaju trwogę.
Poza tym, miły człowiek? Od kiedy Portowa Mafia tak pięknie tańczyła do muzyki, którą Dostojewski grywał sobie bez większego wysiłku?
– A wy tak stęskniliście się za potyczkami z nami, że specjalnie dla nas ubraliście się jak panny na wydaniu i tu przyszliście? – rzuciła Yosano, lustrując ją spojrzeniem.
Brunet powstrzymał się przed przewróceniem oczami, ale Nakahara zrobił to za niego. Baby to jednak baby. Kobiety miały to do siebie, że zwracały na swoje stroje więcej uwagi niż otaczający je mężczyźni. Akiko w swej czerwonej sukni nawet nie umywała się do Ozaki, zresztą, żaden z towarzyszy Osamu nie wprawiał w tak wielki zachwyt i respekt jak władcy podziemia. Ta różnica była aż boleśnie widoczna – obie grupy wyglądały teraz jak gotowe do bitwy o terytorium, ale jasnym było to, która zmiecie drugą kiwnięciem palca, a która da się zmieść bez słowa sprzeciwu. Niedoszły samobójca dobrze pamiętał tą lekcję – ubiór ma ogromne znaczenie jeśli chodzi o interesy i pierwsze wrażenia. Choć to nie było pierwsze ani nie było też interesem, reguła wciąż była zasadna.
– Panny, to dobrze powiedziane – podjął Osamu, wbijając wzrok w swojego dawnego partnera. Widząc jego biały garnitur z elementami panterki, nie mógł nie zlustrować go z politowaniem. – Rozumiem, że to za wysokie progi na twoje nogi, dosłownie i w przenośni, ale chociaż raz mógłbyś sobie podarować te wieśniackie obcasy. I kapelusz, oczywiście.
– Ty chuj...
– W każdym razie – przerwał Mori, jako jeden z nielicznych doskonale wiedząc, co się święciło. – Mniemam, że dotarły do ciebie słuchy o naszych stratach? Bo do nas o waszych owszem. Proszę, przyjmijcie kondolencje – dodał z uśmiechem, jasno dając do zrozumienia, że nie jest mu ani trochę przykro.
– Stratach?
– Widać z wiekiem mózg wypływa ci uszami – odezwał się Nakahara szyderczo, opierając ręce o biodra. – Jakoś wcale mnie to nie dziwi, skoro pomimo niego nadal bawisz się w atencyjnego skurwysyna.
– Obrażasz moją inteligencję, odzywając się w tej chwili – uciął Dazai, przenosząc znów wzrok na szefa, usilnie omijając nim morderczo wgapiającego się w tygrysa Akutagawę. Nie miał na to wszystko czasu, aczkolwiek ukłonił się w stronę Hirotsu, jedynego członka Mafii, którego faktycznie szanował. – Ten „miły człowiek" pokazał pazury, jak mniemam?
– Och, tak, są całkiem imponujące. Upolował jednego z egzekutorów.
Jednego z egzekutorów? Kouyou i Chuuya byli na miejscu, więc musiało chodzić o trzeciego. Choć został zatrudniony po odejściu Osamu, wiedział co nieco na jego temat. Bogacki buc, który myśli, że świat należy do niego. Cóż, myślał. Wcale nie zdziwił się, że Fiodor się nim zajął, z pewnością usunięcie go było prostsze od zabrania dziecku cukierka. Zastanawiały go jedynie korzyści, które z tego pozyskał. Był pewien, że otrzyma odpowiedź na swoje pytanie w niedługim czasie od samego zainteresowanego, więc nie widział sensu w przeciąganiu tego wybitnie niemiłego spotkania.
Uśmiechnął się szeroko, wkładając ręce do kieszeni spodni. Wyjął komórkę i przy okazji sprawdził SMS-a. Widząc ironiczne „Nasze grono staje się coraz większe", z dumą udało mu się doprowadzić do tego, by nie powiedzieć niczego za specjalnie zgryźliwie.
– Przeszkadzamy ci?
– Och, skąd. Wiesz, coś ci powiem, szefie. Tu dookoła są sami mili ludzie. Jestem pewien, że, niezależnie od tego, co chcecie uzyskać w spotkaniu z nimi, potraktują was nadzwyczaj uprzejmie – nie pokrzyżujesz mi planów, a jeśli się odważysz, pożałujesz.
– Jestem tego pewien. Postaramy się odwdzięczyć tym samym.
Dazai parsknął pod nosem. „Co za dużo, to niezdrowo. Nadal mam nadzieję na występ solo". Odesławszy wiadomość, schował telefon z powrotem do kieszeni.
– Nie wątpię. Miłej zabawy, szefie – odwrócił się do niego plecami i pomachał mu lekceważąco na odchodne. – Korzystaj, póki jeszcze możesz.
– Co to miało znaczyć?!
Zignorował już rozwścieczony wrzask Chuuyi i, włożywszy ręce do kieszeni, odszedł w swoją stronę. Nabrał powietrza do płuc, próbując się uspokoić. To nic, że tu są. To nie zepsuje mu planów. Jedyne, co mogą mu zrobić, to zirytować go swoim zachowaniem i obecnością na tyle, by nie mógł czerpać należytej przyjemności z grywanych utworów.
Chyba że wiedzieli za dużo. Mori wiedział jedynie, że Dazai tu będzie, tak samo jak Dostojewski, który go o tym poinformował, a skoro będą tu obaj, szef z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że coś się tu wydarzy i przyszedł po to, by wziąć w tym udział. Zważywszy na zabójstwo egzekutora, wystąpi przeciw szczurowi. Była to dość niepewna teoria, gdyż Osamu nie był pewien, jak dużo Ougai wiedział o całej sprawie. Nie potrzebował kolejnych par oczu, które obserwowałyby każdy jego krok.
– Zaczekaj, Dazai.
Oczywiście.
– Nie wiem, co oni tu robią. Nie wiem, kim jest „miły człowiek", ale się domyślam i, jak mniemam, ty również. Nie słyszałem o egzekutorze, nie jest mi przykro, tak jak im nie jest przykro, że straciliśmy Ranpo. Zawieszenie broni trwa, zignoruj ich, a oni zignorują ciebie. Coś jeszcze? – powiedział niemal na jednym wdechu, zerkając na Kunikidę przez ramię.
Ten obdarzył go długim spojrzeniem i cofnął dłoń, która miała go zatrzymać.
– Nie.
– Naprawdę nie chcę, by coś nam dzisiaj przeszkodziło – dodał brunet z lekkim uśmiechem, który miał za zadanie rozładować atmosferę. – Po prostu już wejdźmy.
I w końcu to zrobili. Dazai miał wrażenie, że minęła wieczność, odkąd spotkali się wszyscy razem. Ledwo pojawił się na miejscu, a już tyle się zepsuło. Po plecach mężczyzny przebiegł pewien dreszcz, gdy pomyślał, co takiego może czekać na niego w środku.
Nic strasznego jednak nie zastał. Sala wyglądała tak zwyczajnie, jak tylko mogła wyglądać. Ogromna, imponująca scena z jasnego drewna, czerwona kurtyna, masa przepychu i zdobień. Wiele siedzeń, kilka półpięterek. Specjalny dywan, którego rozgałęzienia prowadziły do poszczególnych rzędów i siedzisk. Dźwiękoszczelne ściany, na których były umocowane balkoniki, gdzie można było stanąć, gdy nie miało się zagwarantowanego miejsca siedzącego i te, które specjalnie się wynajmowało. Nic podejrzanego ani nadzwyczajnego.
Osamu właśnie był jednym z tych, który specjalnie zakupił miejsca na balkonie. Poprowadził tam co chwilę rozglądających się detektywów, którzy zafascynowani potykali się o własne nogi. Na widok swojego szefa w loży naprzeciwko już nawet się nie zdziwił.
– Tu jest naprawdę pięknie – zachwycał się pod nosem Atsushi, stając koło swojego mentora, który zdążył już oprzeć się o barierkę.
Ten tylko odpowiedział coś pod nosem, wgapiając się w ekran komórki.
„Gdzie jesteś? Liczyłem na spektakularne wejście. Każesz mi czekać do rozpoczęcia?"
– Czy to nie ty byłeś tym, który mówił, że telefony mają być wyłączone? – przyczepił się Kunikida, zaglądając mu przez ramię.
– Jeszcze się nie zaczęło – Dazai machnął ręką, zablokowując ekran w tym samym momencie. Nie będziesz mnie szpiegował, wścibski wszarzu.
I, niestety, Fiodor kazał mu czekać jeszcze dłużej. Gdy tłumy ludzi wlały się do środka, a Osamu był zmuszony schować i wyciszyć urządzenie, muzycy porozstawiali się na swoich miejscach. Wyszedł dyrygent, powitano gości, zbudowano napięcie i wreszcie rozpoczęto grę.
Zaczęto od Tańców połowieckich z Kniazia Igora Borodina. Brunet uśmiechnął się wymownie, jako jedyny ze swojego otoczenia wiedząc, co to oznacza. Oczywiście, że sprawdził, kogo dzisiaj posłuchają. Jak mógł tego nie zrobić? Specjalnie wybrał akurat ten dzień, gdzie przeważali rosyjscy kompozytorzy. Wiedział, że Dostojewski załapie aluzję. Zrobił to dla sprawy i dla jego przyjemności. Dla zabawy.
Próbował odsunąć od siebie myśli o zagadkowo ignorującym go anemiku i zamknął oczy, wsłuchując się w muzykę. Na szczęście jak raz jego współpracownicy postanowili się uciszyć i również starać się cokolwiek wyciągnąć z występu, dzięki czemu niedoszły samobójca jak raz mógł cieszyć się spokojem w ich towarzystwie.
Ciężko mu było się jednak skupić. Mimowolnie wyczuwał niespokojnie kręcącego się koło niego Tanizakiego, wciąż czuł na sobie uważny wzrok szefa z loży naprzeciwko. Nadal myślał o tym, co takiego Dostojewski kombinuje, że wciąż go nie ma, wciąż się nie kontaktuje, nic jeszcze nie wybuchło. Dazai miał nadzieję nie podzielić losu Kniazia Igora. Do tej pory był pewien, że czarne słońce nad nim nie wisi, że wszystko ma dopięte na ostatni guzik, ale nieprzewidywalność Demona jak zwykle kazała mu się zastanawiać. To nie było jednak nic złego. Sprawiało jedynie, że mogło być tylko ciekawiej.
Z fragmentu poematu symfonicznego W stepach Azji Środkowej przeszli na Czajkowskiego. Jezioro Łabędzie, Śpiąca Królewna, aż w końcu i Dziadek do orzechów. Osamu, który szczególnie ukochał sobie Walc kwiatów, stał wciąż w tej samej pozycji ani niezmęczony, ani nieznudzony. Co innego jego koledzy. Nieprzyzwyczajeni do takich rozrywek, niektórzy z nich już po pierwszym utworze zaczęli się wiercić. Banda ignorantów. Dazai starał się jednak nimi nie przejmować. Nie zależało mu dziś na ich przyjemności, a na swojej własnej oraz uknutym planie.
Po tym nastąpiła przerwa. A raczej, tak właśnie miało być. Nieco poddenerwowany detektyw miał zamiar odciąć się na moment od całego tego środowiska, wychodząc na zewnątrz czy też do toalety. Nie odczuwał potrzeby skorzystania z niej, ale chciał chociaż przemyć twarz i posprawdzać, czy wszystko jest na swoim miejscu; odetchnąć świeżym powietrzem, gdyż to w hali po jakimś czasie zaczęło stawać się duszące.
Wtedy jednak stało się coś nieoczekiwanego. Muzycy pozostawili swoje instrumenty i zeszli ze sceny, podobnie jak dyrygent. Wystawiono jedno jedyne krzesło i wszystkie światła skierowano właśnie na nie. Zainteresowany Dazai zatrzymał się w półkroku. Jego towarzysze byli już prawie na zewnątrz, podobnie jak garstka ludzi z dołu, ale większość wraz z Portową Mafią pozostała na swoim miejscu. Osamu rzucił Moriemu szybkie spojrzenie. Widząc jednak, jak ten przygląda się scenie, mógł jasno stwierdzić, że nie miał z tym nic wspólnego.
W całej sali nagle zapanowało milczenie. Kroki jednego muzyka, który szedł w kierunku wzniesienia ze swoim instrumentem, odbijały się w niej niemal echem, uderzając w bruneta ze zdwojoną siłą. Był on pewien, że tak samo słyszalne było w hali jego serce, które w momencie, gdy ujrzał, kto taki wkracza na scenę, zaczęło bić jak szalone.
„Nadal mam nadzieję na występ solo". „Liczyłem na spektakularne wejście". Nigdy by nie pomyślał, że Dostojewski potraktuje to tak dosłownie.
Był pewien, że to on. Dałby sobie głowę uciąć, że to jego chuda sylwetka pojawiła się w zasięgu wzroku wszystkich zebranych. Każdy teraz patrzył na odzianego w piękny biały garnitur mężczyznę, który zasiadł na wielkim krześle ze swoją niemal mieniącą się w świetle wiolonczelą. Na oczach miał maskę, również białą i z tego, co Osamu zdołał dojrzeć, miała ona fioletowe zdobienia. Podobnego koloru była jego koszula. Wszystko dobrane i w kolorze jego tęczówek oraz krystalicznej osobowości. Przynajmniej powierzchownie.
Włosy Fiodor miał rozpuszczone jak zawsze, ale pomimo wszystkiego innego, to one były tym, co utwierdziło mężczyznę w przekonaniu, że ma do czynienia z nikim innym jak z najbardziej poszukiwanym rosyjskim terrorystą ostatnich czasów. Ów terrorysta tak po prostu wszedł sobie na scenę, usiadł w przygotowanym miejscu i układał sobie odpowiednio instrument, przygotowując się do gry. Któż poza Dazaiem i Portową Mafią mógł wiedzieć, mieć stuprocentową pewność, że to on? Któż inny miał z nim prawdziwą styczność?
Nikt. I dlatego Demon się nie bał. Wiedział, że i jedna, i druga strona przyszła tego dnia na obserwację, a jego kochanek będzie lustrował go z balkonu, niepewny tego, co ma robić. On jednak doskonale wiedział, co robić. Wrócił na swoje miejsce, tym razem kurczowo zaciskając palce na barierce. Chłonął go wzrokiem i mógł przysiąc, że, zanim Fiodor zaczął grać, ich oczy się spotkały.
Gdy spod strun zaczęła ulatywać muzyka, momentalnie poczuł, jak miękną mu kolana. Zadrżał już słysząc pierwszą nutę, a co dopiero, gdy Demon się rozgrzewał. Obandażowany mężczyzna, który na moment zapomniał, co to oddech, wysunął się nieco z balkoniku, jakby tym sposobem mógł usłyszeć go bardziej. Czuł, że to, czego doświadcza teraz, w zupełności mu nie wystarcza, a jednocześnie przygniata swoją głębią i perfekcyjnością.
Inaczej nie można było tego nazwać. Dostojewski obchodził się z wiolonczelą po prostu perfekcyjnie. Dazai obserwował jego obejmujące pudło rezonansowe, chude nogi. Obserwował smukłe palce, dyrygujące smyczkiem. Obserwował połowę jego twarzy, jego usta, nieco rozchylone, mięśnie rozluźnione, niby to wcale nieskupione. Och, jakżeby chciał zobaczyć teraz jego oczy. Co się w nich dzieje? Jak bardzo pochmurne jest to purpurowe niebo? A może jak straszliwa burza ma tam swoje miejsce? Jak błyszczą, poświęcając się grze, która odzwierciedlała to, co czuł, która przekazywała jego emocje i uczucia?
Osamu po prostu obserwował jego zgrywające się z instrumentem ciało i słuchał, słuchał tego pięknego utworu, którego nie znał. Mimo to miał jednocześnie wrażenie, że doskonale wiedział, jak ma się on rozgrywać. Wiedział, co Dostojewski miał na celu, grając go, grając go dla niego, to było oczywiste. Momentami odrywał się od skupienia i spoglądał w jego stronę, doskonale to widział. Przecież od samego początku nie odrywał od niego wzroku, wpatrując się w niego jak zaczarowany – zupełnie jakby utwór był zaklęciem, które Demon rzucał będącym różdżką smyczkiem na bezwolnego detektywa, który był zaś w stanie oddać mu się bez chwili najmniejszego zawahania, bez jakiegokolwiek wzbraniania się.
To było to, czego szukał. To, czego potrzebował. Ostateczny dowód, finalne potwierdzenie. Dazai doskonale czuł te nuty. Czytał z nich, czerpał wieści. Obcokrajowiec poruszał strunami, a w rzeczywistości poruszał jego sercem, sprawiając wrażenie, jakby władał jego biciem, jego częstotliwością i intensywnością.
Władał jego sercem. Nie powinien przed sobą tego dłużej ukrywać. To było prawdą – to, co czuł. Słysząc Fiodora, wiedział, że to, co czuł on, również. Rosjanin jednak nie pozostawiał mu złudzeń – kręcił nim zawzięcie, sprawiając, że lawirował między nutami w swojej wyobraźni. Kombinacje były raz wyższe, raz niższe, wcale nie jednostajne – to nie było zwycięstwo anemika. To nie było jedynie poświęcenie się, przegrana detektywa. Obaj byli przegrani. Obaj unosili się i opadali dzięki sobie, obaj popychali się do doznawania nowości, pływali na tych zrobionych z czystych emocji falach. Próbowali dopłynąć do siebie, by mieć pewność, że są w tym we dwójkę. Próbowali i to zawzięcie, nawet jeśli mieliby się w tym wszystkim utopić – gdyby prawda miała zalać im płuca i udusić ich obu, przynajmniej mieliby satysfakcję z tego, iż dowiedli, że jest prawdą.
Dazai nie potrafił się teraz pilnować. Mimo że gdzieś tam z tyłu głowy jego świadomość krzyczała, że zachowuje się podejrzanie, że wszyscy na niego patrzą i rozważają jego zachowanie, on nie mógł się jej posłuchać. Był zbyt zaaferowany tym, co rzeczywiście słyszał, co widział, czuł. Chyba pierwszy raz doznawał czegoś tak intensywnie i prawdziwie – pierwszy raz był czegoś tak bardzo pewien. Zachwyt wręcz z niego kipiał i to było widać.
Utwór skończył się po kilku minutach, ale jemu wydawało się, że trwał całą wieczność – właśnie tyle mógł poświęcić na wpatrywanie się w Rosjanina, który oczarował widownię. Gdy tylko oderwał swą różdżkę od magicznego instrumentu, wstał i ukłonił się, choć zrobił to z widocznym trudem. Musiał się zmęczyć podczas występu, ale to nie było nic dziwnego – był on dość chaotyczny, obfity w doznania, nadzieje, spekulacje, a sam mężczyzna znany był ze słabego zdrowia. Zdawało się jednak, że nawet on na chwilę o tym zapomniał, mimo wszystko czerpiąc satysfakcję z ogłuszających oklasków, które otrzymał.
Dazai nie był jednym z wiwatujących. Gdy tylko Demon zszedł ze sceny, sam był już w połowie drogi na dół.
Nie słuchał kompletnie nawołujących go detektywów. Skonfundowani jego zachowaniem, jak i nieprzedstawionym wcześniej, zupełnie nowym i nieznanym solistą, nie wiedzieli, co się dzieje. Nie wydawało się to jednak interesować ich jakoś bardzo, bo żaden z nich nie ruszył w pościg za niemal zbiegającym po schodach kolegą. Nic nie zrozumieli z tego występu, zupełnie nic. I bardzo dobrze. To było coś, co tylko on miał pojąć.
Czy jesteś aż tak banalny?, zapytał go wredny głosik z tyłu głowy, gdy powoli zbliżał się do zaplecza dla muzyków. Nie jestem, odpowiedział mu pewnie. Nie jestem i on o tym wie. Dlatego przekazał mi to w taki sposób – sposób, co do którego miał pewność, że zrozumiem. Bez łapania za słówka. Bez niepewności, wątpliwości. Czysto i przejrzyście.
Nie poszedł na zaplecze. Nie tam, gdzie były stroje, instrumenty, narzędzia i stojaki. Nie tam, gdzie były stanowiska i ludzie. Na rozdrożu korytarza nie poszedł naprzód do głównych drzwi dla przygotowujących się grup, a skręcił w prawo i wpadł jak oparzony do ostatniego, choć nadal blisko ulokowanego, pomieszczenia służbowego pełnego nieużywanych rekwizytów.
Fiodor stał na końcu niewielkiego pokoiku tyłem do drzwi i przeczesywał sobie włosy palcami. Obaj doskonale wiedzieli, że Dazai go tu znajdzie. Nie było sensu niepotrzebnie się dziwić czy wzdrygać.
– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział. Jego głos był nieco cichszy niż zwykle, sygnalizując tylko, że całe to widowisko kosztowało go wiele wysiłku. – Podobał ci się „występ solo"? Moim zdaniem był dość spektakularny. Nie żebym się przechwalał, ale...
Nie zdołał dokończyć. Osamu złapał go za ramiona niemal natychmiast po zatrzaśnięciu drzwi. Obrócił go w swoją stronę i ucałował namiętnie, od razu wpychając się językiem między jego rozchylone, wręcz sprawiające wrażenie zapraszających wargi.
Demon wcale nie był tym zaskoczony. Niemal od razu uśmiechnął mu się w usta, odwzajemniając pocałunek z nieco mniejszą dozą pasji, zapewne przez zmęczenie. Brunet jednak nie miał mu tego za złe, nie kiedy wszystko władował w tą jedną piękną wiadomość, przez którą jego serce, jak i on sam nie mogli dojść ze sobą do ładu i składu.
– Usłyszałem cię – wyszeptał, zarzucając mu ręce za szyję i opierając swoje czoło o jego.
– Na to liczyłem. Pamiętasz, co ci ostatnio powiedziałem?
Pytanie było niekonkretne, mogło odnosić się do wielu jego sentencji, gdyż wiele ich w ostatnim czasie wypowiedział, ale mimo to Dazai zrozumiał doskonale.
– Ludzie myślą, że wszystko, co powstaje, od razu ma jakieś znaczenie, ale to oni sami to znaczenie nadają. Interpretacje sprawiają, że ich liczba tylko się powiększa, ale wciąż są to tylko i wyłącznie ich wyobrażenia.
– Bardzo dobrze – pochwalił go anemik i ułożył sobie ręce na jego talii. – Nadałem temu znaczenie. Sądząc po tym, że się tu pojawiłeś i „usłyszałeś", wnioskuję, że dobrze je zinterpretowałeś.
– Nie da się czegoś zinterpretować „dobrze".
– Och, Dazaiu. Nawet w takim stanie z taką łatwością dajesz radę być złośliwym... – uśmiechnął się szeroko i chwycił jego twardego penisa przez materiał spodni.
Osamu tylko odwzajemnił uśmiech. Naparł znów na jego już spierzchnięte wargi i w mgnieniu oka pozbawił go marynarki. Zachwycający biały materiał opadł na posadzkę. Pobrudzenie go było nieuniknione, ale chyba lepiej, by został skalany łatwym do usunięcia kurzem niż skutkami elektryzujących zabaw.
To było jednak na tyle z rozbierania Dostojewskiego. Brunet już przy wejściu zauważając ledwo zipiące krzesełko gdzieś z tyłu pomieszczenia, niepostrzeżenie pokierował na nie mężczyznę i popchnął, by usiadł. Momentalnie również zasiadł mu na kolanach i powędrował do jego zamka od spodni, by uwolnić ściśniętą w bokserkach, półtwardą męskość.
– Dzisiaj to ty jesteś niecierpliwy – skomentował Demon, przypatrując mu się. Jego oczy błyszczały. Ciekawe czy podczas gry migotały tak samo?
– „Dzisiaj?" Czy ty mnie w ogóle znasz? – zaśmiał się Dazai i przysunął bliżej, by w międzyczasie pieszczenia kochanka ręką także się o niego ocierać. – Ach... nawet nie wiesz, jak szybko do ciebie biegłem.
– Chyba wiem. Wpadłeś tutaj cały zdyszany. Zastanawiam się, czy to kwestia wysiłku, czy może rosnącego podniecenia?
– Jesteś mądry, na pewno dasz radę się domyślić – Osamu uśmiechnął się i przyssał się do jego szyi. Rosjanin posłusznie odchylił głowę, również pozbywając jego ramion marynarki.
– Ty... rozumiem, że to właściwy występ solo, na którym ci zależało?
– Widzisz? Mówiłem, że jesteś mądry – ugryzł go zaczepnie, ale mocno. Zależało mu na tym, by pozostał ślad. – Ale mnie zaskoczyłeś... nie miałem pojęcia, że grasz na wiolonczeli... i to jeszcze w taki sposób...
– A ja nie sądziłem, że jesteś aż tak wrażliwy na muzykę. A tu proszę – zjechał nieoczekiwanie dłońmi na jego pośladki i gwałtownie przysunął go do siebie jeszcze bliżej, wydostając z jego gardła cichy jęk. – Poruszyłem cię na wielu płaszczyznach. Cóż za niespodziewana reakcja – rzucił drwiąco, dociskając go do siebie mocniej z każdym słowem.
Detektyw zadrżał mu na kolanach i w końcu zdecydował się na prawdziwą fizyczną styczność. Wyjął ich potrzebujące męskości z materiałów bokserek i chwycił obie w dłoń, by zacząć poruszać nią w górę i w dół. W międzyczasie zajął się znów ustami kochanka, który wzdychał cicho podczas wymieniania się śliną i zaciskania palców na jego koszuli. Robił to dość mocno, jakby chciał ją podrzeć, byleby tylko mieć dostęp do jego rozgrzanej skóry.
W pewnej chwili Dazai oderwał się od niego i oparł mu dłonie na ramionach, by nabrać powietrza do płuc.
– Już wyhamowujesz?
– Nie myśl, że się zmęczyłem, cherlaku – zlizał ponętnie cieknące z kącików ust strużki śliny i sięgnął do kieszeni spodni. Zarumieniony Dostojewski przekrzywił głowę jak pies, widząc, co ten wyjmuje.
– Prezerwatywa? Czyżbyśmy nagle potrzebowali się zabezpieczyć?
– Nie ty. Ja.
Fiodor jeszcze nie do końca pojmował. Z pewnością przeszło mu przez myśl, że Osamu planował, by zamienili się rolami, ale to nie to krążyło mu po głowie. W końcu założył prezerwatywę na swojego penisa i podniósł się z jego kolan, chwilę później klękając tuż przed nim.
– Nie myśl sobie. Po prostu nie chcę zostawić po sobie syfu ani żadnych śladów. To nie koniec tego wieczora.
Purpurowe oczy patrzyły na niego z góry początkowo nieco zaskoczone. Nie minęła chwila, nim zaczęły przedstawiać obraz najczystszego pożądania, choć patrząc po tym, jak pociemniały, trafniej byłoby raczej powiedzieć, że było ono bardzo brudne.
Nie dał mu szansy na odpowiedź. Nie dał mu także chwili na przygotowanie się. Od razu zaczepnie wziął do ust jego główkę, by zacząć oblizywać ją i ssać jak cukierka. Dazai nie miał zamiaru oszczędzać kochanka, zresztą, nigdy taka myśl nawet nie przechodziła mu przez głowę. Gdy zrozumiał, że doprawdy uwielbiał sprawiać mu cielesną przyjemność i doprowadzać go na skraj, nie miał absolutnie żadnych oporów.
Dlatego też przez parę pierwszych chwil lizał jego męskość jak najsmaczniejszą słodycz i co chwilę bardziej ją zwilżał, by potem zabierać językiem ilości śliny, które wyprodukował. Obcałowywał jego napletek z ogromną pasją i ssał go, wpychając się doń swym spragnionym narządem smaku. W międzyczasie wziął w dłoń jego jądra i również je masował, potęgując jedynie odbierające poprawne postrzeganie rzeczywistości doznanie. Bardzo się starał, by nie pominąć żadnego milimetra jego penisa, by każdy jego skrawek został obdarzony tym słodkim pocałunkiem, ciepłym muśnięciem. Sunął wargami po całej jego długości, doprowadzając swojego partnera niemal do szaleństwa, a on, nagradzając go za dobrze wykonywaną pracę, pieścił jego uszy jękami, których pomimo usilnego i upartego tłumienia ich przez wierzch dłoni z każdą sekundą ulatywało coraz więcej. Nawet Dostojewski nie mógł się oprzeć takim doznaniom.
Wreszcie, sam nie mogąc dłużej wytrzymać, Dazai wziął go do ust. Długość Fiodora była jednak o wiele większa niż się spodziewał, toteż miał pewne trudności z pochłonięciem go całego. Był w tych sprawach doświadczony, ale miał do nich sposobność zdecydowanie zbyt dawno, by móc tak od razu wpakować sobie całą męskość do gardła.
Począł poruszać ponętnie głową, chwytając go za słodko drżące uda. Starając się nie zahaczać o nic zębami, lawirował językiem wzdłuż i wszerz naprężonej kolumny, wręcz wyczuwając jej spragnione pulsowanie. Do dalszych tańców zachęcał go wiwat w postaci tym razem to jego chwalących za występ stęknięć i, co tylko bardziej podniecające, a jednocześnie nawet całkiem rozczulające, pisków.
W końcu zdecydował się pójść ten krok dalej i wziąć go więcej. Zanurzył nos w niewielu włoskach łonowych, starając się go połknąć. Udało mu się to, więc, niemal zakleszczony, wydawał z siebie sprośne dźwięki, tylko przyspieszając ruchy swojej głowy i doprowadzając Rosjanina do obłędu.
Przez cały ten czas zaspokajał ręką również sam siebie. Otworzył do te pory przymknięte oczy i zerknął na mężczyznę z dołu. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Fiodor odrzucił głowę do tyłu, więc nie ujrzał za wiele, ale doskonale widział zaczerwienienie jego twarzy i uszu. To, coraz bardziej spektakularne dźwięki oraz uczucie dociskającej do swojego krocza dłoni sygnalizowały jedynie, że jest już bardzo blisko końca.
I rzeczywiście, chwilę później rozładował się cały w ustach Osamu. W tej samej chwili szarpnął jego włosami, wyrywając z jego gardła tylko głośniejszy jęk. Swój własny usilnie tłumił, nie chcąc dać za wygraną, mimo to Dazai doskonale czuł na języku oraz słyszał jego ekstazę, ulatującą spomiędzy ponadgryzanych ust i wiotczejącej męskości. Czuł także swoją własną, ogarniającą go zaledwie chwilę po anemiku. Tak się skupił na sprawianiu mu przyjemności, że wobec siebie pozostał niemal całkiem bierny – to widok oraz dźwięki kochanka doprowadziły go do końca, który, otumaniony, postanowił sobie spotęgować.
Oblizując dokładnie całą jego długość do ostatniej kropelki spermy, wyjął go z ust i popatrzył mu w te piękne, błyszczące oczy. Zależało mu na tym, by utrzymać kontakt wzrokowy, gdy będzie połykał imponujące ilości nasienia, będące jedynie dowodem na obezwładniającą rozkosz, którą mu sprawił.
– Doprawdy, grasz bardzo pięknie – zakpił sobie, oblizując ostentacyjnie usta. Sam był cały czerwony i gorący, jego serce drgało niebezpiecznie, a płuca zdawały się mieć w sobie za mało miejsca na powietrze. Stan, który zdecydowanie uwielbiał.
Podniósł się na chwiejnych nogach, ściągając pełną prezerwatywę. Starał się narobić jak najmniej bałaganu, mimo to parę kropel białego płynu opadło na podłogę i niezapięte spodnie. Starł je z materiału szybkim ruchem koszuli, którą i tak ukryje pod marynarką, i ubrał się do końca.
Dostojewski zdobył się tylko na poprawienie bielizny i spodni. Nie podniósł się z miejsca ani nie sięgnął po walający się po podłodze element ubioru. Siedział i normował oddech, co szło mu całkiem cienko, zważywszy na czas oraz tempo, w którym jego klatka piersiowa wciąż unosiła się i opadała.
– Gdy tak na ciebie patrzę, mam ochotę na bis – Dazai wpakował mu się znowu na kolana, ale tym razem nie usiadł na nim okrakiem. Po prostu objął go ramieniem i wystawił się na długi, wcale nie mniej namiętny niż poprzednie, pocałunek, który Demon zainicjował.
Zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że dosłownie chwilę wcześniej doszedł w tych ustach, których teraz tak zachłannie kosztował. Wydawał się jednak ich potrzebować niczym powietrza, którego tak bardzo mu brakowało. Osamu nie odsunął się ani nie zadrwił; oczywiście, że odwzajemnił ten gest, to pragnienie. Wplątał dłoń w jego włosy, które zaczesał mu do tyłu i muskał go wdzięcznie, uśmiechając się przy tym szeroko. Sam tego chciał, był jednak nieco zaskoczony, że tak sterylny, drżący o higienę Rosjanin zdecydował się na ten ruch.
– Może później – odpowiedział Fiodor po czasie. Brunet nie był pewien, czy było to bardziej stwierdzenie, czy pytanie, niemniej jednak zgadzał się z oboma.
– Hm... trochę poczekamy – Dazai zjechał palcami z jego włosów na ślad zębów na szyi. – Przygotowałem dla ciebie coś jeszcze. Wyprzedziłeś mnie, mój plan właściwie jest już bezużyteczny... bezsensowny do realizowania, a jednak...
– Zrealizujesz go.
– Niestety, wprawiłem w ruch działania, których nie sposób zatrzymać. A może stety? – przekrzywił głowę i wpatrzył się w niego dużymi oczami. – Szkoda by było odrzucić od siebie zabawkę, którą już się uruchomiło, nie uważasz? Może być jeszcze ciekawiej – pogładził jego tors przed koszulę i uśmiechnął się zaczepnie. – Zobaczymy się po wszystkim w domu.
– Ależ ty kusisz. Jeszcze ci mało?
– A tobie nie?
Dostojewski patrzył na niego chwilę nieodgadnionym spojrzeniem i nagle przymknął oczy, odchylając się na siedzeniu. Jego unoszące się kąciki ust wystarczyły Dazaiowi za odpowiedź.
– Jesteś bardzo małomówny, gdy jesteś zmęczony – zauważył. – Jesteś pewien, że dasz radę? Może pora podkulić ogon i pobiec do domciu? Jestem przekonany, że masz jakiś sposób, żeby się stąd bez problemu wydostać. Zapewne identyczny jak ten, dzięki któremu się tu dostałeś. Powiedz, jak to zrobiłeś?
Fiodor otworzył oczy.
– Co takiego?
– Jak udało ci się urobić organizatorów koncertu, byś mógł zagrać solówkę nieznanego nikomu utworu?
– Mm... nie będę ci zdradzał wszystkich moich sekretów.
– Czy sprzymierzeńcom czasem się nie ufa?
W tamtej chwili Demon zaśmiał się perliście i jak raz Osamu nie miał problemu z tym, by rozpoznać rodzaj tego wybuchu wesołości. Nie był on wcale drwiący czy szydzący, a zwyczajnie rozbawiony. Możliwe też, że posiadał w sobie coś na wzór ułamka dziecięcej radości. Dostojewski uradował się, że Dazai wreszcie zdecydował się na jakiś krok. Cóż, zdążył już się w tym upewnić i zawdzięczał to sobie samemu, ale mimo sposobu, w jaki to sobie zagwarantował, słowne potwierdzenie tylko bardziej go usatysfakcjonowało.
Brunet był pewien. Dzięki tamtemu utworowi nie rozeznał się jedynie w jego uczuciach, zamiarach i stopniach ich szczerości. Wierzył, że dzięki tym kilku minutom poznał go nieco lepiej.
– Dobra, bardzo śmieszne, a teraz już przestań – rzucił nieco znużony i wstał mu z kolan, przeciągając się. – Niech ci będzie. Ja też nie jestem z tobą do końca szczery.
– Czyżby?
– Tak. Powiedziałem, że widzimy się po wszystkim w domu, ale nie jestem pewien, czy faktycznie do tego dojdzie.
Purpura rozbłysła czystym zainteresowaniem.
– Nie mogę się doczekać.
– Wiem. Szkoda, że prawdopodobnie nie zdążymy na Rachmaninowa. Ale może to i lepiej.
– Czyżby? Podobno jego symfonie dobrze brzmią w piekle.
– O tym właśnie mówię.
– A to oznacza, że jesteśmy na miejscu, nieprawdaż? Chciałbym go posłuchać.
Dazai uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
– Niech ci będzie.
Wyszedł ze składzika. Nie zamknął za sobą drzwi do końca ani nie sprawdził nawet, czy nie ma kogoś w pobliżu. Potraktował to wszystko niedbale, ale to nic. I tak na razie nikt nie nastawał na jego życie, a jedyna osoba, którą mógł o to podejrzewać, została w pomieszczeniu sama.
Uśmiechała się wrednie. Jego kochanek szybko opuścił ich ustronny pokoik, nie dając mu nawet szansy na zwrócenie mu uwagi, iż w kącikach jego ust w istocie nadal spoczywają niewielkie ślady ich uczynku sprzed chwili. Z drugiej jednak strony, zrobił to umyślnie, z czystej złośliwości. Cóż, był Demonem – to dla niego bardzo charakterystyczne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top