11 - Gra się toczy
– Wiem, co próbujesz zrobić i od razu mówię: nie teraz.
Dazai nie mógł zareagować inaczej. Była dziewiąta rano, a on został brutalnie wybudzony ze snu sunącą wzdłuż kręgosłupa dłonią, która bezwstydnie tańczyła sobie w okolicach gumki od spodni. Chłodne palce zahaczały o nią i unosiły je, by dotrzeć nieco dalej, ale zatrzymały się, słysząc mamrotane w poduszkę ostrzeżenie.
Kolejna noc z Fiodorem w łóżku nie przyniosła ze sobą nic niemiłego. Detektyw przespał ją spokojnie, zresztą tak samo jak Rosjanin, który teraz drażnił go, ale też i przyjemnie masował po plecach, mniej lub bardziej zamierzenie umilając gospodarzowi nagłe wybudzenie. Wprawne ręce Dostojewskiego były czymś, co zdążyło już uwić sobie wygodne gniazdko w pamięci Dazaia, choć akurat w tej chwili, pomimo jasnych intencji tychże gestów, brunet roztrząsał jeden szczególny, którego nie do końca był pewien, czy wydarzył się naprawdę, czy był skutkiem kolejnych jego snów, mających w sobie co nieco z jego cichych oczekiwań. Mógłby jednak przysiąc, że gdy przebudził się w pewnej chwili w środku nocy, zimna dłoń nieświadomie przyciskała do ust jej właściciela wierzch jego własnej. Z jakiegoś powodu uznając to jednak za coś kompletnie naturalnego i wcale nie dziwnego, usnął ponownie, nie poświęcając temu większej uwagi. Teraz, gdy był całkowicie przytomny i sobie o tym przypomniał, miał pewien problem z wyrzuceniem tego przebłysku z głowy, ale widocznie Demon miał w zamiarze mu w tym pomóc. Leżał na boku i twarz miał blisko włosów Osamu, który czuł na nich jego łaskoczący oddech, a jego palce wróciły do bawienia się gumką od dresów.
– Przecież już nie śpisz.
– Dopiero co się obudziłem i jestem w trakcie prowadzenia debaty w głowie czy iść spać dalej, czy nie.
– Pozwól, że ją zakończę. Nie idź.
– Nie jesteś zaproszony na wzięcie w niej udziału.
– W takim razie się wproszę – Dostojewski ominął przeszkodę w postaci gumki nie tylko od spodni, ale także i bokserek, i osunął je znacznie jednym ruchem. Dazai wzdrygnął się, choć nie poczuł chłodu powierza, jako że wciąż pozostawał pod kołdrą.
– To niekulturalne z twojej strony – wymamrotał, ale gdy Rosjanin począł masować jego pośladki, momentami decydując się na przejechanie opuszkami po jego wejściu, mimowolnie nieco uniósł biodra. – Sądziłem, że jesteś raczej wychowanym człowiekiem.
– To prawda, ale czasami zdarza mi się naginać prawa dla własnej wygody. Podobnie zresztą jak tobie – usłyszał w jego tonie uśmiech, co miało być komentarzem jego zachęcającej reakcji.
Niedoszły samobójca nie powstrzymał krótkiego śmiechu w poduszkę, którą objął obiema rękami i wyciągnął się jak kot z przeciągłym stękiem, znacznie unosząc całą swoją okazałość, przez co odzienie tylko bardziej się osunęło. Jego kości wystrzeliły kilkakrotnie niczym pociski z pochowanej po całym mieszkaniu broni, a on chwilę później zwrócił zaspany wzrok w stronę obcokrajowca, który wciąż się z nim bawił, zamiast przejść do rzeczy. W pokoju panował półmrok, jako że rolety sprawnie odcinały ich od usiłującego wprosić się do środka słońca poranka, ale to nie przeszkodziło mu w ujrzeniu wyrazu purpurowych tęczówek, do którego opisania nie potrafił użyć innego słowa niż „zaczepny".
– Muszę powiedzieć, że to twoje „naginanie zasad" to niezwykle żmudny proces.
– Jesteś zdecydowanie zbyt niecierpliwy.
– Jestem wygodny, jak już zresztą zdążyłeś zauważyć – poprawił go. – A z rana to już szczególnie. Zapamiętaj to sobie.
– Chyba będę musiał, skoro tak wspaniałomyślnie pozwoliłeś mi spać w swoim łóżku.
Na te słowa brązowe oczy stały się nieco żywsze, a ich właściciel odwrócił głowę i oburzył się wewnętrznie. Koc przemilczał, ale to musiał skomentować. Nie oczekiwał niczego, spodziewał się, że nie napomknie o tym ani słowem, ale skoro już zdecydował się to zrobić, mógłby chociaż podziękować po swojemu.
Dopiero poczuwszy mokry pocałunek na karku, z którego ten odgarnął włosy, poczuł się zadowolony, a także zadrżał lekko. Senne otumanienie odbierało mu kontrolę i sprawiało, że był znacznie bardziej wrażliwy na wszelkie gesty. Zauważenie tego przez Demona i wykorzystanie dla własnych korzyści było tylko kwestią czasu.
– Oficjalnie popieram twój wniosek – odezwał się wreszcie zniecierpliwiony. – Twoje zdjęcie znika ze ścianki „tego pana proszę nie wpuszczać". Dołożę wszelkich starań, by pomóc ci ulepszyć prędkość przeprowadzanych działań.
– To miłe, dziękuję.
Stłumił w sobie kolejny chichot i przewrócił się na bok, tyłem do mężczyzny. Przysunął się bliżej niego i swoimi obnażonymi pośladkami począł leniwie ocierać się o jego krocze, wciąż będąc przytulonym do poduszki. Nie musiał długo czekać na bardziej konkretną reakcję niż ciche westchnienia, którymi Rosjanin obdarzał go w międzyczasie wodzenia palcami po jego brzuchu.
– Jestem rad z powodu owocnej współpracy. Tak jak się tego po tobie spodziewałem, stajesz na wysokości zadania – uśmiechnął się, słysząc jak Dostojewski tłumi rozbawione parsknięcie. – Muszę jednak złożyć jedno zażalenie.
– Jakież to?
– Twój roboczy uniform jest nieodpowiedni. Myślę, że lepiej by było, gdybyś się go pozbył.
– Och, nie ma problemu. Właśnie o tym myślałem.
– No zobacz, jacy my jesteśmy dobrani. Dlatego właśnie...
Zamiast dokończenia zdania, z jego ust wydostał się zaskoczony okrzyk. Rosjanin przerwał mu, zmieniając całkowicie trajektorię swoich dłoni – bez ostrzeżenia chwycił jego wpół twardego penisa i zadbał o to, by postawić go do pionu. Drugą ręką posłużył się do ułożenia wydostanego na wierzch własnego między jego chudymi udami i począł poruszać się zaczepnie, ucinając ironiczne gadanie kochanka, który zastąpił je ulatującymi w kurczowo ściskaną poduszkę jękami, idącymi z elektryzujących gestów.
– Dobry z ciebie współpracownik – podjął jego gadanie, dysząc mu do ucha. – Wyjątkowo lubię, jak okazujesz zadowolenie z naszych działań kooperacyjnych. Mam coś dla ciebie, zanim naprawdę weźmiemy się do pracy.
Tym razem Dazai nie zrozumiał.
– O czym ty... ach! – niemal podskoczył, gdy poczuł zimno w swych rozgrzanych rejonach.
Dostojewski smarował go żelem chłodzącym bardzo dokładnie. Nie szczędził jego ilości w wejściu mężczyzny, do którego począł się wpychać zwilżonymi palcami, co dzięki specyfikowi przychodziło mu z zauważalną łatwością. Osamu momentalnie ścisnął uda mocniej i spiął się, nieco się też kuląc. Wypinał się bardziej w stronę obcokrajowca, który rozszerzał go sprawnie, dłonią sunąc po jego gdzieniegdzie obandażowanym torsie pod uniesioną koszulką w poszukiwaniu stwardniałych, aż proszących się o podrażnienie sutków, a ustami mokro naznaczając wystające kości jego kręgosłupa.
W pewnej chwili gdzieś pomiędzy odbierającymi siły obuchami gorąca i coraz większą ilością cisnących mu na usta rozkoszne dźwięki palców detektyw stwierdził, że ich pozycja nie jest za wygodna na tego typu zabawy. A i anemik musiał dojść do podobnego wniosku, bo niedługo potem, gdy opuścił jego wnętrze, przewrócił go na brzuch dość gwałtownie. Do tej pory wszystko odbywało się w całkiem leniwej atmosferze, ale gdy Dazai zaczął czuć napierające nań większe ciało obce, po porannym otumanieniu nie było już śladu.
Schował twarz we wciąż ściskaną poduszkę i wgryzł się w nią, gdy Fiodor w niego wszedł. Nie zrobił tego wcale delikatnie ani też stopniowo; od razu zagłębił się w nim prawie cały, na co z gardła bruneta wydarł się niemal krzyk. Mężczyzna sapnął głośno i złapał go za biodra, samemu usiłując utrzymać pozycję wraz ze zdrowym rozsądkiem w tej rozbrajającej przyjemności zaciskanych wokół niego gorących mięśni. Szybko jednak wrócił do siebie, bo w takim samym tempie zaczął się poruszać, choć nie aż tak gwałtownie i mocno, jak na początku; ponownie zaznawszy tego wspaniałego uczucia, którego nie miał szansy doświadczyć nigdy wcześniej przed poznaniem detektywa, starał się je dawkować i sobie, i jemu. Nie miało to jednak za wielkiego znaczenia – Dazai i tak wił się pod nim oraz starał poruszać się w rytm jego własnych ruchów, z każdym pchnięciem spragniony tylko więcej.
W pewnej chwili przestał hamować i tłumić swoje jęki. Uniósł głowę i oparł podbródek o zmaltretowaną poduchę, nie szczędząc gardła. Niewielka ilość łez spowodowanych delikatnym uczuciem mieszanego z rozkoszą rozrywania oraz ulatującej z niezamykających się ust śliny moczyła jego twarz, gdy powtarzalność dźwięku obijania się jednego ciała o drugie stała się coraz częstsza i szybsza. W pomieszczeniu było słychać tylko to, skrzypiący pod nimi materac oraz ich niepowstrzymywane reakcje, które wraz ze zbliżającym się momentem szczytowania stawały się coraz głośniejsze.
Dazai był tego dnia tak wyjątkowo wrażliwy, że doszedł pierwszy. Wcale nie czuł się jakoś głupio z tym, że nastąpiło to stosunkowo prędko – Dostojewski wiedział co nieco o przyjemności. Umiał ją sprawiać, umiejętnie ją dawkował. Dotykał tam, gdzie było trzeba i jak było trzeba. Nawet w swym zamroczeniu kreślił ścieżki po jego śliskiej od potu skórze, wędrując tam, gdzie jego obecność oraz jej skutki były nad wyraz wskazane. To tylko przyczyniło się do szybszego i większego orgazmu gospodarza, który tylko pogłębił się przez ostatnie agresywniejsze ruchy jego kochanka, doznającego obezwładniającego spełnienia zaledwie chwilę później.
Rozładowawszy się w nim, opadł obok niego, ledwo łapiąc oddech. Będący w podobnym stanie Osamu mógł sobie tylko wyobrazić, jak wygląda teraz jego twarz, bo nie zaszczycił go spojrzeniem – na powrót dociskał twarz do przepoconej poduszki, usiłując uspokoić szalejące serce. Jego ciało opadło na prześcieradło, a koszulka kleiła się do mokrych pleców, co doskonale wyczuwał, gdy poruszało się ono pod wpływem gorączkowego nabierania powietrza do spragnionych tlenu płuc. Jego uwadze nie umknęła oczywiście ściekająca między udami sperma, czego sprawca umilkł po jakimś czasie zagadkowo.
– Współpraca z tobą daje doprawdy zadowalające efekty – odezwał się w końcu brunet, nie mogąc znieść tej ciszy. Nigdy się w niej nie lubował, choć poprzedniego dnia stwierdził, że milczenie z Dostojewskim nie było takie złe, akurat teraz niekoniecznie mu odpowiadało.
Oparł policzek o poduchę, ale nie popatrzył na Fiodora. Kątem oka wychwycił jedynie unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej, więc jeszcze żył, w kwestii czego detektyw chwilę wcześniej miał pewne wątpliwości po tym, jak nie odpowiedział na jego zaczepkę i dziwnie umilkł zaraz po stosunku.
Uśmiechnął się lekko, dopiero po czasie zauważając dwuznaczność swojej wypowiedzi i przymknął oczy. „Współpraca" w odniesieniu do nich: do seksu, dzielonej przyjemności, choć nieco wymuszonej z powodu ich zdolności, a także samego faktu występowania tych schadzek w ukryciu przed ich małą wojenką i jej bardziej zawziętymi, odseparowanymi w wielu tego słowa znaczeniach od powstałego w mieszkaniu Dazaia azylu uczestnikami była doprawdy aż nazbyt trafnym określeniem.
Mimowolnie wrócił myślami do tej „wojenki". Dawno tego nie robił, zważywszy na to, że ostatnimi czasy kompletnie inne zmartwienia nachodziły jego głowę, a przecież od tego wszystko się zaczęło. Od nagłego powrotu, wyczerpującej sprawy zabójstwa Ranpo, naruszenia strefy Odasaku. Gdzieś pomiędzy tą euforią, bólem, zadowoleniem i zmordowaniem znalazło się miejsce na zbliżenie się i bardziej przyziemne poczucie czegoś dobrego. Sam fakt tego, że Dazai w swojej głowie użył określenia „przyziemne" zdawało się być niezwykłym oderwaniem się od zdecydowanie niekojarzącej mu się z owym słowem rzeczywistości.
Gdyby spojrzeć na ich sytuację z perspektywy osoby trzeciej, o wiele zdrowszej na umyśle od nich razem i każdego z osobna, to, czego się podejmowali, było, bardzo łagodnie rzecz ujmując, zwyczajnie niemoralne. Nieludzkie. Zabawne, że w obliczu takiej właśnie sytuacji Dazai zaczął powoli uczyć się tego, co naprawdę jest ludzkie. Polubił tą naukę do tego stopnia, że kompletnie się w niej zatracił. Poświęcił się temu, co na początku uważane było za coś kompletnie pobocznego, mniej istotnego i wzniósł to do rangi najważniejszego, odstawiając rzeczywisty „konflikt", przez który w ogóle teraz byli tu, gdzie byli. Ciężko było mu się jednak na nim skupić, gdy zdecydowanie niepospolite słowa „chcę mieć cię na wyłączność" z ust umownego wroga nieustannie krążyły po jego głowie od momentu ich wypowiedzenia.
Czy to było głównym motywem Dostojewskiego, jego celem? To właśnie sobie umyślił, powracając? Wejście z Osamu w korzystną relację? Detektyw roztrząsał jej charakter już tyle razy, że gdy znów zaczynał, od razu rezygnował, wiedząc, że za moment i tak zgubi się na tym mylącym rozdrożu. W tamtej chwili bardziej skupił się na intencjach Demona. Czy to możliwe, by chodziło mu tylko o to? Nieważne, jak bardzo chciał przekonać samego siebie, iż w istocie tak było, intensywna sceptyczność biła na głowę tą idiotyczną naiwność, która wzięła się nie wiadomo skąd.
Fiodor mógł albo nie mógł przewidzieć, że ich rozgrywka skończy się w ten sposób – taki, że będą razem doprowadzać się do stanów absolutnej błogości, że z ich ust będą padały głupie, nieprzemyślane, nacechowane czymś nowym sentencje, a każde spotkanie będzie ich do siebie zbliżać na zupełnie odmiennej jak do tej pory płaszczyźnie. Do pewnego momentu zdawał się traktować to podobnie jak Dazai na początku: jako odskocznię podczas gry.
Ale o co się właściwie ta gra toczyła?
– Dokąd idziesz? – zapytał anemik, obserwując podnoszącego się bruneta.
– Pod prysznic. A co, już tęsknisz? – rzucił przez ramię rozbawiony. – Debata zakończona. Nie zasnę tak skutecznie pobudzony, a już tym bardziej brudny.
– Sugerujesz, że po kąpieli wracasz spać?
– Tylko jak zmienisz pościel. Naprawdę, nie zarobię na nią przez ciebie.
Gdy zniknął w łazience, zamknął ją na klucz. Z jakiegoś powodu od ostatniego razu miał do tego tendencję, gdy Rosjanin był w mieszkaniu. Bardziej się jednak obawiał, że ten wejdzie mu do głowy, aniżeli do ustronnego pomieszczenia, gdzie myślenie zwykło mu wychodzić najefektywniej.
Pozwalał, by gorąca woda bezwiednie oblewała jego ciało, rozgrzewając go tylko bardziej. Nie miał ochoty na zimny prysznic, podejmował się tej nieprzyjemności tylko wtedy, gdy potrzebował się skrajnie pobudzić. Teraz miał wystarczająco energii i jak raz chciał umyć się oraz pomyśleć w spokoju, pożytkując ją w ten jakże produktywny sposób.
Podobnie jak krople na jego twarzy, jego myśli poczęły krążyć wokół najróżniejszych zagadnień związanych z Fiodorem Dostojewskim. Począwszy od ich pierwszego spotkania, a na obecnym skończywszy, analizował tego osobliwego mężczyznę, możliwe motywy, którymi się kierował, jego działania, sposoby, postrzeganie – wszystko. Robił to już wielokrotnie, ale gdy tylko uzmysłowił sobie, jak bardzo opuścił się w działaniu i myśleniu jeśli chodziło o temat właściwy, czuł się do tego na tyle zdeterminowany, że miał wrażenie, iż wszystkie jego zmysły są wyostrzone tysiąc razy bardziej.
To nie był pierwszy powrót Rosjanina do Yokohamy. Z informacji, które Dazai posiadał, wynikało, że miał swoje powiązania z Gildią, organizacją, która przybyła do miasta z jednym przyświecającym jej celem – odnalezieniem Księgi. Choć jej przywódca planował użyć jej do celu raczej szlachetnego (w każdym razie dla siebie samego), jego postępowanie wcale nie świadczyło o zamiarach o takimże charakterze. Dostojewski również był ostatnim, którego można było utożsamić z łagodnym tokiem działania, a już tym bardziej z jakimkolwiek etycznym motywem. Choć niewątpliwie kierował się tylko sobie znaną ideą, do jej realizacji nie wstrzymywał się ani przed brudzeniem sobie rąk, ani przed kradzieżą dóbr rozpadającej się grupy Fitzgeralda.
Pytanie tylko, w jakim celu mógł chcieć zdobyć Księgę i do czego był mu potrzebny Dazai, do którego zajrzał w przerwie od realizowania swojego planu, a co poskutkowało tak, a nie inaczej? Muszę odłożyć swoje plany na jakiś czas. Osamu dobrze pamiętał te słowa. Zacisnął powieki, usiłując przypomnieć sobie też inne, które mogłyby być wskazówką w tej liczącej się zagwozdce. Dobrze wiedział, że wszystko, co wychodzi z ust anemika, jest ważne.
Jest tyle osób, które poszłyby za tobą w ogień, a jednak żadna z nich nie rozumie do końca, za co konkretnie ma spłonąć. Szarzy ludzie, wierzący w szare idee, gotowi wyskoczyć z okna albo wysadzić się w miejscu publicznym na jedno skinienie kogoś, kogo myślą, że rozumieją.
Dazai go rozumiał. A w każdym razie tak mu się wydawało. Takie zdanie zdawał się też mieć sam Fiodor, inaczej nie przychodziłby tutaj i nie słodziłby mu w ten sposób, wspominając przy okazji, że chce go na wyłączność. Detektyw musiał być mu do czegoś potrzebny – gdyby był jedynie utrapieniem, Rosjanin starałby się go pozbyć. Na razie się na to nie zanosiło, ale to nie znaczyło, że może nie mieć tego w planach. Może chciał pobawić się nim, wykorzystać jego wygodną zdolność przed całkowitym zniszczeniem? Może nieustannie kłamał?
Gospodarz pokręcił głową. Nie mógł wchodzić w te rejony, to tylko odwiodłoby go od właściwych rozmyślań. Starał się więc zignorować ostry ból w klatce i przeszukiwał głowę dalej.
– Przyszedłeś do mnie narzekać na ludzkość?
– Nie znalazłem innej osoby, która nienawidziłaby jej tak bardzo jak ja.
Nienawidzenie ludzkości? Jedyne, co nasuwało się brunetowi na myśl, to kompletne unicestwienie świata. Czymże on by w końcu był bez tej zarazy, która go toczy? Zdrowym miejscem, czystym i bez szwanku. To by oznaczało jednak śmierć samego Dostojewskiego, a nie wyglądał on na oddanego sprawie pogarszającego się przez ludność Ziemi klimatu kamikaze, który pragnie zginąć razem z innymi w imię lepszego świata. Poza tym dobrze wiedział, że tym, co się liczyło, była satysfakcja. Jak miałby triumfować, będąc martwym?
– Podążają za pozornie wartościowymi ideami, żyją wedle odgórnie ustalonych zasad. Czy to nie jest banalne? Szary tłum szarych ludzi, a w nim kilka lśniących osobistości, które mają więcej niż przeciętny człowiek.
– Chodzi ci o obdarzonych.
Dazai otworzył oczy. Obdarzeni, no jasne. W jednej chwili wszystko stało się przejrzyste. Fala zrozumienia spadała na detektywa wraz z już zbyt gorącą, nieprzyjemną wodą, której temperatury nawet nie odczuwał, zaaferowany swoim nagłym odkryciem. Boże, jakie to proste.
Fiodor chciał odnaleźć Księgę, by wymazać zdolności. Zważywszy na właściwości jego własnej, nad powodem nie trzeba było się wcale długo zastanawiać.
Gdy wyszedł spod prysznica, wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze nad umywalką jeszcze jakiś czas. Usiłował poukładać oraz skatalogować sobie informacje, wobec których miał niezwykle mieszane uczucia. Był niemal pewien swojej nowej teorii, był zadowolony, że udało mu się do niej dojść, że nawet po tym, jak odsunął od siebie całą tą sprawę, dał radę do niej wrócić i ją rozwiązać, i to bez większego trudu, a jednak... jednak gdy wchodziła sfera emocjonalna, nie czuł nawet ułamka radości.
Obawiając się, że ilość czasu, jaką spędził w łazience, może wydać się podejrzana, wyszedł z niej wreszcie, owinięty bandażami i odziany w spodnie oraz jasną koszulkę na długi rękaw. Z racji, że pomieszczenie było niemal połączone z jego sypialnią, gdy je opuścił, od razu postawił w niej stopy, toteż konfrontacja z wciąż siedzącym w niej Dostojewskim była niemożliwa do uniknięcia.
– I co, namyśliłeś się odnośnie poś... – zaczął głupawo, by nie dawać żadnych powodów do podejrzeń, gdy nagle zobaczył, co Rosjanin robi.
Siedział po turecku na podłodze przed łóżkiem w otoczeniu kartek. Szafa naprzeciwko niego była otwarta szerzej niż Osamu otwierał ją kiedykolwiek, gdy gościł kogoś w mieszkaniu. Mężczyzna trzymał w ręku jeden z rozwiniętych papierów i wpatrywał się w niego, nawet nie podnosząc na gospodarza wzroku.
To były jego rysunki. Szkice tych paskudnych potworów z powyginanymi kończynami, rozmazanymi konturami. Sprawiające wrażenie nieuważnych plamy czerni i czerwieni, budzące odrazę bazgroły przerażających swą pustotą i rozlazłością postaci. Nieludzkie szkarady, powykrzywiane diabły, chore abominacje – on, on sam. Jego autoportrety, które chował przed Yosano i przed każdą inną kochanką czy kochankiem, który kiedykolwiek u niego zawitał. Coś, co chował przed własnym wzrokiem, gdy choć na moment złudnie było lepiej. Coś, co nigdy nie powinno wyjść na światło dzienne, które wpadało teraz do pomieszczenia przez haniebnie odsłonięte rolety i pomagało studiującemu rysunki anemikowi dojrzeć każdy odrażający szczegół.
Dazaiowi zrobiło się jednocześnie zimno i gorąco. Poczuł niezmierzoną wściekłość, że Rosjanin śmiał grzebać w jego prywatnych rzeczach, że musiał to zobaczyć, a jednocześnie okropny strach. Targał on jego nienaturalnie szybko bijącym sercem i drżał jego ciałem, dzieląc się oczywiście z furią. Było to zauważalne nawet wtedy, gdy przeszedł tych kilka kroków i wyrwał obcokrajowcowi szkic z ręki, zaczynając od razu zbierać pozostałe.
– Mamusia cię nie nauczyła, że nie grzebie się ludziom po szafach? – warknął i sam ukląkł na podłodze, chcąc zebrać z niej to paskudztwo i upchnąć je gdzieś głęboko, z dala od ciekawskich, przenikliwych, purpurowych oczu.
– Nie grzebałem. Wystawało, więc się zainteresowałem.
– To nie ma znaczenia! – Osamu uniósł się i obdarzył go gniewnym spojrzeniem. Wyrwał mu z rąk kolejną kartkę, którą ten śmiał chwycić, niby to mu podać. Prawie ją przy tym rozdarł.
Na twarzy Rosjanina nie było nawet krzty skruchy, co więcej, nie było krzty właściwie niczego. Jego ekspresja wróciła do bycia kompletnie nijaką, niemożliwą do odczytania. Tęczówki zionęły pustką, usta nie były wykrzywione w żaden sposób, ani jeden mięsień nawet nie drgnął.
– Co to jest?
– Plakaty moich idoli z autografami. A jak ci się wydaje? – fuknął i gdy zebrał już większość, poczołgał się bliżej szafy, by ulokować w niej ten obiekt wstydu, który zalał go w tamtej chwili całego. Mając za sobą denerwująco stoickiego Fiodora, grzebał w meblu i jego szufladkach, by ostatecznie wrzucić szkice pod stertę ubrań leżących gdzieś w rogu.
– Dlaczego jesteś taki zły?
Dazai wydał z siebie dźwięk przywodzący na myśl zakrztuszenie się powietrzem i popatrzył na niego wielkimi oczami.
– Dlaczego jestem taki... ty pytasz na poważnie? – niestety, mina Dostojewskiego nie wykazywała żadnych oznak tego, aby żartował. – Znasz definicję prywatności? Masz ty w ogóle pojęcie, co zobaczyłeś?
– To tylko rysunki.
– „To tylko rysunki" – powtórzył i położył otwartą dłoń na czole. Mógł mu powiedzieć, że niepotrzebnie pytał, co to, gdy sam właśnie przed chwilą tak uwłaczająco to opisał, ale wiedział, że nie o to mu chodziło w tym pytaniu. – Nie, panie wszystko-wiem-i-wszystko-rozumiem. To nie są tylko rysunki. To ja. Ja, rozumiesz? – opuścił dłoń i świdrował go wzrokiem przez moment. Właściwie to nie do końca wiedział, dlaczego to mówił. Powinien raczej uciąć temat niż się uzewnętrzniać i wyjaśniać, czego ten właśnie był świadkiem (choć był pewien, że jak zwykle doskonale zdawał sobie z tego sprawę), ale z jakiegoś powodu nie potrafił. Zupełnie nagle odczuł irracjonalną potrzebę, by to powiedzieć. – To cholerny autoportret. Prawda o mnie... moje odbicie. Tym właśnie jestem. Nie oczekuję, że to pojmiesz, ale... nie chciałem... nie życzę sobie, byś to oglądał – dodał już ściszonym, niby to stłamszonym tonem.
– Nie – Fiodor wypowiedział to jedno słowo w taki sposób, że Osamu prawie zadrżał. – Ludzie myślą, że wszystko, co powstaje, od razu ma jakąś wartość, znaczenie. To nieprawda. To oni sami to znaczenie nadają. Interpretacje sprawiają, że ich liczba tylko się powiększa, ale wciąż są to wyłącznie ich wyobrażenia. To tylko rysunki. I będą tylko rysunkami, jeśli będziesz je w ten sposób postrzegał. Niczym więcej; żadnym odbiciem ciebie, żadną prawdą. To tylko kolejna interpretacja twojej osoby. To, co faktycznie jest prawdą, twoim rzeczywistym znaczeniem, wartością, widzisz wyłącznie w lustrze. W swoich oczach... w końcu mówi się, że to właśnie one są zwierciadłem duszy człowieka, czyż nie? Wydaje mi się, że nie mówi się tak bez powodu.
– Czy to znaczy, że jeśli twoje oczy są puste, to jesteś pusty? – zapytał po chwili Dazai, nie potrafiąc zdobyć się na nic innego. Wywód Rosjanina odebrał mu wszelkie siły, podobnie jak jego zirytowane spojrzenie, wywołane tą głupią, złośliwą zaczepką. – Nienawidzę tego w tobie, wiesz? Przejawiasz czasami tą umiejętność, że gdy mówisz, sprawiasz, że czuję się głupio z tym, co robię, z tym, kim jestem, z całym moim całokształtem. Po prostu tego nienawidzę.
Dostojewski zamrugał kilkakrotnie na ten nagły przejaw niespotykanej szczerości, zupełnie jakby wydostał się właśnie z jakiegoś transu. Co prawda jego ekspresja nie stała się przez to w żaden sposób milsza, ale z jakiegoś powodu sprawiał wrażenie mniej surowego, a może nawet lekko zaskoczonego. W żaden sposób to jednak nie uspokoiło siedzącego przy nim Osamu, który zacisnął dłonie w piąstki, gdzie jedną z nich niezbyt świadomie trzymał przy szalejącym sercu.
Nie wiedział, co miał myśleć o jego monologu. Nie miał pojęcia, czy było to powiedziane w dobrych intencjach, po to, żeby go pogrążyć, czy nie miało absolutnie żadnego podłoża i zostało rzucone tak sobie. Niezależnie jednak od charakteru tej wypowiedzi, detektyw po prostu czuł się głupio. Mężczyzna podsumował coś, co było dla niego ważne, co powstawało w okrutnych mękach, jako coś bez głębi i ogólnego znaczenia. Może i miał rację, ale i tak zabolało to strudzonego autora.
– No dobrze, przepraszam.
– W dupę sobie wsadź to swoje „no dobrze".
– Przepraszam – powtórzył i przeniósł się na kolana. Dazai dosłownie ledwo powstrzymał się od tego, by nie spojrzeć na niego jak na kogoś niespełna rozumu. To ostatnie słowo, jakiego spodziewał się usłyszeć z jego ust. Fiodor był mimo wszystko naprawdę kulturalny. – Pójdę się umyć.
Zostawił zaczerwienionego ze złości, smutku i zawstydzenia detektywa samego pośród jeszcze gdzieniegdzie porozrzucanych autoportretów. Nie ruszył się on z miejsca, dopóki nie usłyszał dźwięku włączanego prysznica. Wtedy wypuścił cicho wstrzymywane powietrze z płuc i już w spokoju posprzątał do końca. Dzieciak z ciebie, skrytykował sam siebie, gdy stał już w przejściu do łączonego salonu i przyglądał się swoim obrzydliwym oczom w wiszącym tam lustrze. Taki z ciebie przy nim dzieciak, że aż strach.
Dostojewski zastał go niecałe pół godziny później przy blacie. Brunet w ciszy sączył kawę, opierając się o niego i wgapiając się w jakiś punkt przed sobą. Tak naprawdę to nie chciał teraz na niego patrzeć. Jeszcze nie wybaczył mu tego, jak bardzo podciął mu skrzydła wydarzeniem sprzed chwili – zaledwie moment wcześniej cieszył się, że wreszcie udało mu się odkryć jego cel, a temu zniszczenie jego dobrego samopoczucia zajęło zaledwie ułamek sekundy.
– Nadal się złościsz? – spytał Demon, podchodząc bliżej. Stanął tak, że sprawiał wrażenie wyższego od opierającego się o blat nieco niżej Dazaia, którego podbródek chwycił, zmuszając go do popatrzenia na niego wbrew jego chęciom i zaprzestania udawania, że pije coś z pustego już kubka. – U ciebie to wszystko jest na odwrót. W gruncie rzeczy starałem się jakoś cię pocieszyć.
– Nie wyszło.
– Zauważyłem.
– Poza tym, ty? Pocieszyć? A niby po co? To nie w twoim stylu.
– Podczas gdy ty momentami nie wykazujesz takich cech, ja uważam się za człowieka wychowanego – Rosjanin przymknął na moment oczy. – Świadomie naruszyłem pewną granicę. Nie spodobało ci się to, więc przyzwoicie jest przeprosić, mylę się?
– Skoro już jesteś taki nagle wychowany, to może przeprosisz mnie przy okazji za inne rzeczy, które mi zrobiłeś, co? Sztylet w plecy, skierowanie na mnie podejrzeń i tak dalej... trochę się tego nazbierało. Poza tym... mówiliśmy o pocieszaniu, a nie twoim kłamliwym akcie poruszonego sumienia.
Fiodor rzucił mu nieco rozczarowane spojrzenie.
– Twoim zdaniem wszystko, co wychodzi z moich ust, to kłamstwo?
– Gdzieś tak połowa. Reszta to przemądrzałe mówienie oczywistych rzeczy, gdzie posługujesz się trudniejszymi do zrozumienia dla pospolitego zjadacza chleba wyrażeniami, oraz ukryte między wierszami wskazówki do dalszej gry, ewentualnie ciupka twoich rzeczywistych przekonań. Gdzieś się pomyliłem?
Chudzielec odsunął się nieznacznie, wciąż jednak trzymając za podbródek detektywa, któremu ta poza zaczynała mu powoli uwłaczać, ale twardo zmierzał się z drugim zwierciadłem.
– Owszem. Zastanawiam się, czy to kwestia twojej ogólnej nieufności, czy może wszystko zawdzięczamy mojej osobie.
– Oba, jeśli mam być szczery. Choć nie będę ukrywał, że przychylam się bardziej do twojej drugiej spekulacji. Masz może jakąś teorię, dlaczego tak jest?
Dostojewski zbliżył gwałtownie ich twarze, nieco wzmacniając uścisk.
– Jesteś dla mnie całkiem ważny, nie psuj tego.
– Och? – rozszerzył znacznie oczy, nie mogąc nic poradzić na to, że jego ton brzmiał teraz bardzo stalowo i wyniośle. Odstawił wreszcie kubek. – Tego jeszcze nie słyszałem, nie wprost. I jeszcze to „całkiem", jakbyś nie był do końca pewien albo nie chciał tego w pełni przyznać, bo tak jest bezpieczniej. Wygodne obchodzenie naokoło. Co się z tobą dzieje, Dostojewski? Odsłaniasz karty umyślnie czy odzywa się złośliwość rzeczy martwych i zwyczajnie lecą ci z rąk? – zmrużył oczy. – Jesteś ostatnio bardzo wylewny. Może się rozczulasz?
– Ktoś musi. Ty nie powiesz tego, co ja mówię, bo za bardzo się boisz – odsunął się od niego na dobre, nie odrywając wzroku od dwóch kostek czekolady. – Wiesz, że wiem, ale poza wieczną kpiną nie odezwiesz się na ten temat nawet słowem. Myślisz, że mają one większą wartość niż to, co widać? W pewnym sensie możesz mieć rację – uśmiechnął się półgębkiem, z drwiną. – Tylko że w tej sytuacji to niekoniecznie tak działa i z tego również zdajesz sobie sprawę. Obawiasz się jednak, że jesteś naiwny. Tkwisz więc w klatce i szarpiesz za kraty, podczas gdy drzwi obok są otwarte. Uważasz, że gdy „namacalnie" się nie wydasz, nadal będziesz mógł unosić się dumą, z tym, że ta duma nie jest wiele warta.
Ku jego zaskoczeniu, Dazai zaśmiał się pod nosem.
– To całkiem zabawne – odrzekł i położył otwarte dłonie na jego torsie, gładząc chwilę materiał jego koszuli, by zaraz zacisnąć na nim palce i przysunąć go do siebie. – W tej chwili... nie do końca o to chodzi... tak. To zabawne, bo jeszcze nie wiesz.
Fiodor ściągnął nieznacznie brwi, widocznie mając ochotę obrzucić go jeszcze kilkoma kpiącymi mądrościami, ale na razie jedyne, co mógł zrobić, to odwzajemnić pocałunek. Był on inny niż wszystkie, podobny do tego, ze wspomnieniem którego Osamu zostawił go w dzień odkrycia jego zdolności – z tym, że ten zdawał się być jeszcze łagodniejszy. Gospodarz po prostu wysunął wargi do przodu, by zetknąć się z odpowiednikami Demona. Ten, wyczuwając brak wejścia i rozumiejąc subtelny charakter muśnięcia, uczynił dokładnie to samo. Ułożył dłonie na plecach niżej usytuowanego mężczyzny i zbliżył się do niego bardziej z własnej woli, jednak nie pogłębiając tej osobliwej czułości za mocno.
Gdy odsunęli się od siebie na doprawdy niewielką odległość, brunet lekko uchylił ciężkie od pokaźnej kurtyny rzęs powieki, rzucając mu spod nich nieco zamglone spojrzenie. Dostojewski patrzył na niego zmrużony, zamykając usta i po prostu stykając swój nos z jego własnym. Dazai uniósł nieznacznie głowę, pocierając je i przymknął na moment oczy, napawając się tą chwilą, która miała mu zaraz uciec.
– Nadal będę dla ciebie ważny, gdy odnajdziesz Księgę? – wyszeptał powoli, dbając o to, by przy wypowiadaniu tych słów nawiązać ze szczurem kontakt wzrokowy.
Na moment odsunął uczucia na bok i po prostu cieszył się ze znacznego poszerzenia się purpurowych oczu. Zdaje się, że jeden z nich już kiedyś o tym wspominał, ale w tym tkwiło ich niezaprzeczalne podobieństwo – uwielbiali się zaskakiwać. Widok zdziwionej miny kogoś, kto zwykle był arcymistrzem na swej szachownicy i sprawiał wrażenie nie do ruszenia, gwarantował słodkie uczucie ociekającej triumfem satysfakcji. Zwłaszcza na tej twarzy.
Fiodor puścił go i odsunął się parę kroków do tyłu, przywracając swoją mimikę do normalności – choć lekki grymas, któremu pozwolił się wkraść, odbiegał znacznie od tego, co zwykle na niej występowało.
– Sądziłeś, że nie wiem? – Dazai uśmiechnął się, jednak daleko było temu uśmiechowi do wybitnie radosnego. – Wróciłeś tu po Księgę. Gildia nie dała ci tego, czego chciałeś. Okazali się rozczarowaniem, ale ich złotko się przydało, co? – założył ręce na piersi. – Ładnie to sobie wymyśliłeś. Odwiodłeś mnie od tematu właściwego, ale wróciłem do niego. Słodzenie słodzeniem, ale ta pogarda względem wyróżnionych jest u ciebie aż nazbyt wyczuwalna. Powiedz – nachylił się nieco. – To marzenie o wymazaniu zdolności ze świata ma swoje źródło w czymś większym czy może chodzi tylko o to, że tobie twoja własna utrudniła życie i zwyczajnie jesteś zgorzkniały?
Gdyby tylko nie był sobą i kompletnie nie przeprogramował się ze stawiającego pierwsze kroki w uczuciach kochanka na szyderczego rywala, był pewien, że zmoczyłby sobie spodnie pod wpływem spojrzenia, którym Fiodor aktualnie go obdarzał. W chwili obecnej dawało mu ono jednak tak ogromną satysfakcję, że zdołała ona przyćmić to, iż owe odkrycie nie działało wcale na jego korzyść.
Prawdę mówiąc, nie mógł doczekać się chwili, w której wyjawi szczurowi, że zna jego cel. Z początku planował zrobić to przy większej publice dla podsycającego triumf poklasku, ale z biegiem wydarzeń uznał, że to będzie bardzo dobry moment. Może dzięki temu Dostojewski zrozumie, dlaczego mimo wszystkiego, co powiedział i zrobił, Dazai jest tak niepewny.
Tu już nie chodziło o to, że mu nie wierzył. Szczerze powiedziawszy, mógł to zrobić. Gdyby tylko pocierpiał jeszcze trochę, mógłby zawierzyć jego słowom i temu błysku w oku, do którego zidentyfikowania z każdą intymną chwilą przybliżał się coraz bardziej. Jednak fakt, że Rosjanin szukał przedmiotu, który może spełnić jego marzenie wymazania zdolności ze świata, jednocześnie sprawiając, że Osamu nie będzie jedynym, którego ten mógł chcieć na wyłączność, sprawiał, że czuł się zagrożony.
– Niech będzie. Powiem ci – anemik przymknął na moment oczy, akceptując to, że jego kochanek już wie. Zrobił to dość szybko, ale on nie miał mu tego za złe. Pomógł mu w tym jego szeroki uśmiech, a także i poprzednia zaskoczona mina w zupełności mu wystarczała, nawet jeśli gościła na jego twarzy zaledwie chwilę. – Obdarzeni... przysięgam, że każdy z nich nosi w sobie jakieś zło. Nie tylko ty, nie tylko ja – uniósł zagadkowo dłoń, by zacząć ją otwierać i zamykać, przypatrując się jej w trakcie mówienia. – Wszyscy jesteśmy równi w oczach Boga... czyż nie powinniśmy być także równi wobec siebie? Tutaj, na ziemi? – zerknął na Dazaia, który przypatrywał mu się ze sceptyczną miną. – Zdaje się, że już ci to mówiłem... ludzie są głupi. Grzesznie głupi. Dochodzi do tego „zdolność", która jedynie podsyca ich do popełniania równie głupich czynów. Ich tak zwane wyróżnienie zaślepia ich, prowadzi na złą drogę. Dlatego... – spuścił znów wzrok na piąstkę. – Mam zamiar stworzyć świat, w którym zostaną pozbawieni tego kuszącego zakazanego owocu, po który bezmyślnie sięgają. Znasz przypowieść o siewcy? – spytał nagle.
Dazai kiwnął głową.
– Siewca wyszedł siać ziarno. Nasiona spadały na najróżniejsze podłoża i za każdym razem były niszczone, nie dając plonów, ale gdy wreszcie jedno z nich padło na żyzną ziemię, zbiór był imponujący, stokrotny.
– Zgadza się. Myślenie, że człowiek – obdarzony jest urodzajną glebą, a zdolność wyjątkowym nasionem, które upatrzyło sobie akurat tego nieszczęśnika, spadło akurat na niego... To ograniczające.
– Ograniczające? Czy zdolność nie jest czasem tym, co pozwala ludziom myśleć, że mają większe szanse wznieść się na piedestały społeczeństwa? – Dazai wciąż był nieprzekonany. – Nie rozumiem. Tu chodzi o glebę, a mówisz tak, jakby to nasiono było wyjątkowe. Właściwie i ono, i człowiek, któremu przypadnie. W innej kombinacji to nie działa.
– Właśnie z takiego nastawienia chcę ich oczyścić – Demon opuścił wreszcie dłoń i popatrzył na towarzysza. – W przeciwieństwie do takiego myślenia, to nie nasiono jest wyjątkowe, lecz człowiek sam w sobie. Słaby i głupi, a jednak stworzony na podobieństwo Pana; każdy może być urodzajną glebą, z tym, że nie potrzebuje on nasion, nie tych, by dawać plony. Może się bez nich obyć. Jakim więc prawem może chełpić się mocą, dzięki której chce sięgnąć Jego potęgi? – wyraz jego oczu stał się niezrozumiale chłodniejszy. – Ludzie nie potrzebują zdolności, wyróżnienia, by osiągać sukcesy, by nadać sobie znaczenie. Taka moc, ta nadnaturalna, to tylko Jego przywilej. Ludzkość nie powinna z niej korzystać, to prowadzi jedynie do katastrof, nieszczęścia, zakrzywienia rzeczywistości. Podobna rzecz już kiedyś się wydarzyła. Mówi ci coś Wieża Babel? – wzniósł oczy ku sufitowi, jakby chciał przez niego dostrzec samego Stwórcę, w interesie którego dopuszczał się niemoralnych czynów. – Coś takiego nie powinno istnieć. Zakłóca jedynie porządek świata i prowadzi go ku końcowi.
– Swoją słodką krucjatą zamierzasz więc stworzyć nowy, idealny świat, gdzie takie wyróżnienie nie będzie miało prawa bytu, a Bóg pozostanie Bogiem – podsumował Osamu.
Miał ochotę złapać się za głowę podczas słuchania pobudek, którymi Dostojewski się kierował, ale po chwili namysłu z tego zrezygnował. Może sprawiały one wrażenie usilnego chowania zgryzoty przez własne nieszczęście za kurtyną oddawania przysługi światu i chęci przybliżenia się do Niebios, ale... gdy Rosjanin to wszystko mówił, a gospodarz przyglądał się jego oczom, wsłuchiwał się w jego ton, nie mógł nie powiedzieć, że nie czuł bijącej od niego pasji. Determinacja przejawiająca się w tym urojonym, chudym Mesjaszu w pewnej chwili aż zmroziła mu krew w żyłach i wcale nie było to przesadą. Dazai patrzył na niego i nie śmiał mu nawet przerwać, podczas gdy on tak oddanie tłumaczył mu swoje motywy. Brunetowi momentalnie odeszła jakakolwiek ochota na wyśmianie go czy też stwierdzenie na głos, że plecie bzdury. Nie odważył się i z biegiem czasu nawet przestał postrzegać to w ten sposób.
– Skoro pragniesz stworzyć własną utopię, to kto będzie w niej prawdziwym Bogiem? – detektyw opuścił ręce wzdłuż tułowia, na nowo wymieniając się z anemikiem spojrzeniami.
Nie odpowiedział na jego pytanie, ale z jego chuderlawej, teraz tak nagle niezmordowanie silnej i potężnej postawy obandażowany sam sobie ją wywnioskował.
– Zamierzasz mi w tym przeszkodzić?
– A co jeśli powiem, że tak?
– Zabiję cię. Zrobię to z żalem, więc wolałbym, byś mnie do tego nie zmuszał.
– Och. Uroniłbyś po mnie łzę? – spytał ironicznie i odbił się wreszcie stopą od blatu. Wyminął go i podszedł do kanapy, opierając się o nią rękami, tym samym stając do niego tyłem. – Gdy ze mną skończysz, a osiągniesz swój cel, będziesz miał wiele okazji i chętnych do tego, by się pocieszyć.
Usłyszał, jak Fiodor obraca się w jego stronę i nie powstrzymał cichego przekleństwa pod nosem. Ty nie powiesz tego, co ja mówię, bo za bardzo się boisz. Zarzucał mu tchórzostwo? Proszę bardzo. Pora była na zebranie w sobie odwagi.
– Nie sądzę, by ktokolwiek stanął ponad moje oczekiwania.
– Czyżby? To trochę przykre, tak bardzo się ograniczać – brązowe oczy zaczęły wodzić po wgłębieniach w ścianach, usiłując nie pozostać bezczynnymi. Osamu pierwszy raz od dawna zważał na słowa i z jakiegoś powodu ta bezczynność utrudniała mu skupienie się. – Czego więc ode mnie oczekujesz?
– Oczekuję? – powtórzył Fiodor z pewnym niesmakiem. Gospodarz poczuł, jak ten się zbliża. – Nie użyłbym tego słowa w stosunku do ciebie. Jesteś tak nieperfekcyjnie nieprzewidywalny... to jest to, co w tobie lubię. Tak nagle przeszedłeś na ten temat... zapanowałeś nad własnym zwierciadłem. Jakże bym mógł ci tego nie wyjawić, po tym, co zrobiłeś... jak mnie zaskoczyłeś – usłyszał jego szept przy swoim uchu i poczuł dłoń sunącą po plecach w stronę ramion. Diabelskie kuszenie. – Nie mogę niczego od ciebie oczekiwać, to tylko zepsułoby frajdę, którą obaj czerpiemy z tego wszystkiego. Pozostań sobą, Dazaiu – ucałował jego ucho, a on nie powstrzymał lekkiego drżenia swego ciała.
– Nawet jeśli stanę ci naprzeciw?
– Nawet. To twoja decyzja. Jest nią również to, jak to rozegrasz. Jesteś niczym król białych pionków, co więcej, jesteś w połowie drogi. Czekam na ciebie po drugiej stronie planszy. Zbliżysz się do mnie, by w którymś momencie wyjść mi naprzeciw i wywołać walkę, czy może staniesz obok umyślnie, nagniesz zasady gry, narażając się na przegraną?
Powrócimy do poważnej gry podkładania sobie kłód pod nogi i niweczenia swoich planów czy pokusisz się o obdarzenie mnie zaufaniem i staniesz się moim sprzymierzeńcem, nie mając pewności, jak gra potoczy się dla ciebie dalej?
Dazai uśmiechnął się półgębkiem. Król nie mógł zaszachować króla. To byłby pat, mogli się tylko podchodzić, spychać w stronę innego zagrożenia. Jeśli postanowiłby pójść pierwszym sposobem, znalazłby się w okolicy niebezpiecznego pola. Gdyby wystawił się na odstrzał, Dostojewski miałby dogodniejszą możliwość pokonania go innym pionkiem z powodu bardziej ograniczonego, nieswojego pola. Przejawiał jednak niebezpieczne odchyły nierobienia mu większej krzywdy, a i podobne zachowanie detektyw zauważył również i u siebie, toteż obaj tkwiliby w swoich zagrożonych pozycjach, kierując i walcząc pionkami, które mieli pod sobą, a siebie nie ruszając w ogóle, choć nieustannie będąc narażonymi.
Gdyby jednak nastąpiła druga sytuacja, Osamu byłby w poważnym niebezpieczeństwie. Nad jego głową wisiałaby rzeczywista wizja zdrady oraz porażki i najgorsze w tym wszystkim byłoby to, że nie mógłby obwiniać za to nikogo innego poza sobą samym. Król stanąłby przy królu z własnej woli, co odbierało mu poczucie bezpieczeństwa. Mógł wtedy tylko mieć nadzieję, że intencje Fiodora nie zakładały w sobie jego krzywdy i rzeczywiście miał się stać tym, za kogo miałby wtedy uchodzić, naginając przy tym zasady gry – za sprzymierzeńca. Nie pewność. Nadzieję.
To dopiero pat.
– Sam wiesz, że to zaszło za daleko – odezwał się znów Dostojewski, wykonując bliżej nieokreślony gest ręką. To było jasne jak słońce, że mówiąc „to" miał na myśli ich relację, która z każdym spotkaniem robiła się coraz bardziej zażyła. – Powinieneś wreszcie zdecydować się na jakiś ruch, a nie pozostawiać wszystko mnie. Nie chcę żyć w ten sposób. Nie chcę domysłów, niedopowiedzeń. To męczące i przeszkadza mi w realizowaniu mojego planu.
– Który odłożyłeś – przypomniał Dazai, nadal tego nie pojmując. – Dlaczego to zrobiłeś? Twoim celem od początku było zyskanie we mnie sojusznika?
– Poniekąd. Poza tym była to też przerwa, której potrzebowałem.
– Cudownie – Osamu uśmiechnął się ironicznie. – Stawiasz mi ultimatum: przyłącz się do mnie albo sczeźnij. Twój plan w sytuacji A zakłada zniszczenie mnie, w końcu kiedyś to musi nastąpić. Uważasz jednak, że dałbyś radę? Podobnie jest w sytuacji B. Dlaczego zakładasz, że z drugim królem u boku sam nie będziesz zagrożony? – zerknął na niego przez ramię. – To normalna kolej rzeczy. Oferujesz miejsce, samemu stojąc na niepewnym polu. Powiedz, nie pomyślałeś, że role mogą się odwrócić i to ja będę tym, który zrzuci cię z tronu?
Demon mierzył go chwilę spojrzeniem, po czym uśmiechnął się szeroko. Zawsze wtedy wyglądał, jakby z jakiegoś powodu nagle był z niego dumny.
– Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. Wierzę, że byłbyś w stanie to zrobić.
– Po co ci w ogóle drugi król? – do czego jestem ci potrzebny? – Informacje, które mogę ci przekazać, bez problemu możesz zdobyć sobie sam. Jedyne zastosowanie, jakie dla siebie widzę, to bycie drogą na skróty albo ulotną przyjemnością. Od kiedy jesteś tak leniwy?
– To nie jest kwestia lenistwa, a samotności władzy. Bywa uciążliwa, nudna. Czyż nie będzie zabawniej dzielić się radością z rzucania świata na kolana z kimś tego wartym? – nagle Rosjanin chwycił go za ramiona i obrócił w swoją stronę. – Daję ci możliwość dołączenia do mnie, życia bez kajdan, które sam sobie założyłeś.
– Jakiż jestem zaszczycony.
– Nie znoszę marnowanego potencjału – powtórzył swoje niegdysiejsze słowa. – A ty... marnujesz się. Marnujesz się w tym ograniczającym cię miejscu. Tłumisz swoje emocje, zapędy, intencje oraz prawdziwe uczucia. Chowasz ten geniusz, dusisz się, jesteś nierozumiany. Wpędzasz się w ten swój dół, kopiesz coraz głębiej. Naprawdę ci to odpowiada?
Dazai popatrzył na niego dużymi oczami pełnymi zrozumienia.
– To dlatego niszczysz moją reputację. Od samego początku zamierzałeś zmusić mnie do podjęcia decyzji. Usiłujesz pokazać mi, jak bardzo Agencja...
– To właśnie robię. Choć jestem zdumiony, że naprawdę muszę, mimo to jestem w stanie to pojąć. Sam to widzisz, widzisz doskonale, ale obawiasz się – wzmocnił nieco uścisk. – Boisz się sparzyć, znów zostać bez swojego miejsca. Znów być kompletnie bezradnym. Zbrojna Agencja Detektywistyczna, światło daje ci poczucie iluzorycznej stabilizacji, ale jakim kosztem? – zawędrował palcami z jego ramienia na szyję i wymownie pogładził ją przez materiał bandaży.
Osamu spuścił wzrok, zamyślony. Wiedział, że to, co Fiodor mówi, jest prawdą. Każde jego słowo zgadzało się ze stanem faktycznym, a to go przerażało. Jak wiele Dostojewski wiedział? Skąd w ogóle wiedział? Jak mógł twierdzić, że Dazai jest nieprzewidywalny, mając tak ogromną wiedzę na jego temat?
Zacisnął usta w wąską kreskę. Zawsze pragnął, by ktoś go dostrzegł. Pragnął mieć kogoś, kto go zrozumie, kogo on będzie rozumiał. Marzył o tym, by wreszcie stanąć na nogi. Śnił, że wreszcie kiedyś wyrwie się z tego toksycznego środowiska, że znów będzie swoim własnym panem. Nikt nie będzie mówił mu, co ma robić. Będzie mógł czynić, co zechce. Nie będzie musiał przywdziewać masek, w których niknęła jego prawdziwa osobowość, której sam już nie był w stanie do końca rozpoznać. W końcu poczuje się wolny, jego łańcuchy opadną, a on będzie o wiele lżejszy. W końcu będzie mógł nabrać powietrza do płuc.
To była piękna wizja, niesłychanie wyzwalająca, niemal cisnąca łzy do oczu. Wizja jednak nadal była tylko wizją.
– Uważasz, że przy tobie rozkwitnę?
– Uważam, że wreszcie przybliżysz się do swojego marzenia.
– No proszę, jaki znawca – prychnął. – A jakież to mam marzenie?
– Nie bać się wreszcie być w pełni sobą. Odrzucić interpretacje. Poczuć szybsze bicie serca, krew szumiącą w uszach. Po prostu chcieć.
Serce Dazaia biło szybko już teraz. Mężczyzna miał wrażenie, że obcokrajowiec może bez trudu je usłyszeć, a nawet jeśli nie, z pewnością widział odbicie każdego jego uderzenia w tych okropnych zwierciadłach.
– Uważasz się za eksperta, szczurze?
– Nie – pokręcił głową. – Niestety nie. Chociaż... gdybym odkrył już wszystko o tobie, stałbyś się nudny. A nie jesteś nudny. Widzę w tych oczach niezmierzone pokłady warstw – ujął jego policzek i zbliżył ich twarze. – Widzę pełno korytarzy, ścieżek, rozdroży. Jeszcze tyle o tobie nie wiem... to tylko sprawia, że chcę się dowiedzieć. A ty? – przekrzywił głowę jak pies. – Nie chcesz się o sobie czegoś dowiedzieć? Czegoś nowego, może nawet w jakiejś innej... dziedzinie? – jego oczy zaśmiały się niezrozumiale, Osamu aż zmrużył swoje.
– A co z tobą? Myślisz, że wiesz już o sobie wszystko?
– Przeciwnie. Również się uczę. Uczę się przy tobie. Ty też, jak mniemam.
Ciekawie będzie odkrywać kolejne aspekty ludzkiej natury przy tobie, Demonie. A może raczej – wraz z tobą. Myśl, która towarzyszyła mu, gdy sądził, że choć na chwilę ma wszystko pod kontrolą. Tymczasem wszystko tylko bardziej leciało mu z rąk, przesypywało się przez palce, mieszało się, męczyło, nie satysfakcjonowało. Wreszcie miał okazję poskładać to w jedną całość. Była ona niczym błogosławieństwo, jak wyjątkowe nasiono, które spadło akurat na niego – na tą pozbawioną moralności szumowinę, która wystawiła łeb ze swojej nory, bezczelnie próbując zaznać czegoś więcej niż tylko swojego przesiąkniętego stęchlizną i niezadowoleniem mroku.
– Ja... muszę to przemyśleć – powiedział w końcu, spuszczając wzrok. Położył również otwarte dłonie na jego torsie, ale z jakiegoś powodu nie mógł się zmusić do tego, by na niego naprzeć, a co dopiero go odepchnąć. Fiodor jednak oczywiście zrozumiał.
– Naturalnie. Nie spodziewałem się, że od razu mi odpowiesz. Wtedy uznałbym cię za...
– Za głupiego?
– Szukałem łagodniejszej odmiany tego słowa, ale skoro już się wyrwałeś do odpowiedzi, to masz – Dostojewski ujął jego dłonie, by ucałować ich wierzch. – Tym razem do ciebie nie przyjdę, Dazaiu. To ty skontaktuj się ze mną. Chcę odpowiedzi od ciebie.
– Naprawdę ci na tym zależy, co?
– Czy to coś złego, jeśli powiem, że tak? – uśmiechnął się lekko. – Wszyscy musimy czemuś zawierzyć w życiu. W przeciwnym razie, po co to wszystko ciągnąć?
Po tych słowach puścił go, chwilę później zostawiając całkiem samego w mieszkaniu. Trzask zamykanych drzwi długo jeszcze odbijał się w głowie Osamu, głowie, która wbrew swoim słowom i założeniom była całkiem pusta. Chciał to przemyśleć, ale gdy przyszło co do czego, nie mógł się zmusić do choć zastanowienia się. Odnosił wrażenie, że wszystkie kwestie, którym chciał poświęcić czas, zdążyły przejść mu przez myśl w trakcie rozmowy z anemikiem.
Cieszył się jednak, że ten wyszedł. Jego obecność po wszystkim, co się tego dnia zdarzyło, była dusząca. Dazai nie potrafił mu odpowiedzieć na ten moment, więc nie chciał, by ten przyglądał się temu jak toczy ze sobą wewnętrzną bitwę. Pomijając już to, że mogło to wywołać w nim uczucie palącej satysfakcji (choć w tej sytuacji detektyw nie był tego taki pewien), to byłoby to zwyczajnie krępujące.
Chciał do niego dołączyć, by wreszcie stać się wolnym. Chciał uwierzyć w siłę jego uczucia, w siłę uczuć ich obu. Nie zależało mu za bardzo na jego celu, a na samym poczuciu, tej fali nowości, dawnej wolności, po której sięgnięcie tak się wstrzymywał. Z drugiej jednak strony bał się kłamstwa i porażki. Bał się stracić miejsce, nad którym tak ciężko pracował, by przynależeć. Był słaby w przegrywaniu, a że przegrywał niemal pół życia w różnych potyczkach, głównie ze samym sobą, miał dosyć tego poniżającego uczucia.
Potrzebował ostatecznego dowodu ze strony Demona, jak i ze swojej własnej. Musiał mieć pewność, że to wszystko było szczere, że w ostateczności żaden z nich nie posunie się do zniszczenia drugiego.
Westchnął ciężko i zrobił coś, co robił zawsze, gdy musiał pomyśleć – poszedł skorzystać z któregoś ze swoich nałogów. Narkotyki miał już za sobą, ale ostatki jakiejś taniej, sikowatej wódki walały się gdzieś po kuchennych szafkach. Dazai nalał sobie wszystko, co tam miał i wypił za jednym razem, z braku zajęcia wyjmując telefon i przeglądając lokalne wiadomości. Wymogiem skupienia się na czytaniu i analizowaniu chciał pobudzić swój stępiony nadziejami, wizjami i nadwyżką informacji umysł.
Wtedy jego oczy napotkały coś, co kazało mu zatrzymać na sobie na dłużej. Osamu bez zbędnego opóźniania wszedł w znaleziony artykuł i wodził po nim wzrokiem z bijącym sercem, wczytując się w niego dokładnie. Od razu poczuł napływ inspiracji, z której zrodził się pomysł. Nie dość, że obaj trochę pobawią się ze sobą i z innymi w miejscu, które było bliskie i przyjemne dla nich obu, to może przy okazji brunetowi uda się dopiąć swego – uzyskać zapewnienie w męczącej go sprawie.
Słońce zaszło za horyzont zanim ustalił sobie szczegółowy plan działania. Był on dość obszerny, obfity w zadania i czasochłonny, ale uznał, że jest z niego zadowolony i jak najbardziej jest on warty wprowadzenia go w życie. Z uśmiechem stwierdził, że chyba pierwszy raz nie może się doczekać aż pójdzie do pracy i wysłał Dostojewskiemu wiadomość.
Wybierz się ze mną na koncert, Demonie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top