9. Serce z kamienia

 Nie miałem pojęcia jakim cudem kiedyś święto buraka było moim ulubionym dniem w roku zaraz po świętach Bożego Narodzenia i urodzinach. Może kiedy byłem dzieciakiem dobrze bawiłem się wszędzie gdzie była wata cukrowa i te karuzele ,po wyjściu z których rzygałem objedzony różową watą. A może byłem już na tyle stary ,że zdążyłem się przekonać ,że świat jest na tyle bezbarwny i nijaki ,że takie szopki już dawno mnie nie cieszyły. 

 Nadchodził wieczór ,a ostatnie promienie słońca oświetlały plac. Palmer trzymała mnie za rękę oplatając mnie swoimi smukłymi dłońmi z paznokciami pomalowanymi na błękitno. Ciekawskie towarzystwo dorosłych tylko raz zapytało dlaczego jesteśmy z Palmer tak blisko. Ona zaś zamiast się oburzyć odparła tylko:

-To nic takiego, kiedyś zostałam napadnięta i dzięki temu czuję się bezpiecznie.

 Chciałbym, by mówienie prawdy przychodziło mi tak łatwo jak jej.

 Po tym pytaniu towarzystwo dorosłych rozeszło się ,a ja nie musiałem mieć doktoratu z przewidywania przyszłości by wiedzieć ,że ojciec i Hudson rzucili się na stoisko z nalewkami ,a mama i Margot pognały w kierunku tych stoisk z kiczowatymi lokalnymi wyrobami. 

 Mama co roku kupowała zaplatane kosze ,własnoręcznie wyszywane obrazy i te paskudne herbaty ,które zalegały latami w szafce w kuchni nieużywane. 

 Wieczór był ciepły. Ba ,było gorąco jak w piekle. Palmer postawiła dziś na luźne białe lecz eleganckie szorty i kolorystycznie dopasowany top. Burzę napuszonych włosów związała w wysoki kucyk ,a usta pomalowała jasną pomadką. Już na wejściu kilka osób otaksowało ją od góry do dołu ,a ja zacisnąłem mocniej nasze dłonie. Ja zaś dziś postawiłem na zwyczajne czarne szorty i granatową polówkę (by prezentować się choć odrobinę bardziej elegancko niż w tych wyciągniętych t-shirtach przesiąkniętych smrodem papierosów). Swoim włosom pozwalałem dziś ułożyć się po swojemu- w artystycznym nieładzie opadały mi na czoło ,a ja nie miałem zamiaru znów spędzać godziny przy lustrze by jako tako je ułożyć. Swoją drogą Palmer uznała ,że wyglądam dziś trzy lata młodziej ,a kiedy się uśmiechnę ubywają mi nawet dobre cztery lata. Rząd kolczyków połyskiwał mi w uchu z tą samą intensywnością co pierścionek na palcu. 

 Nim się obejrzałem Palmer już niosła tęczową watę cukrową zajadając się nią jak małe dziecko. Później przyniosła kolejną i kolejną aż była cała oblepiona w cukrze. Zniknęła gdzieś w tłumie w poszukiwaniu wody, bo kleiła się jak ciągutka. 

 Ja zaś lustrowałem towarzystwo. Po lewej ciągnęło się prowizoryczne wesołe miasteczko ,które lata świetności miało już dawno za sobą ,ale wciąż bawiło. W kolejce na karuzelę zebrało się sporo dzieciaków ,lecz to te kolorowe światła w półmroku robiły największe wrażenie. Przede mną zaś malowała się scena skręcona z gotowych elementów gdzie przygrywała muzyka country.

 Ja pieprzę ,nienawidziłem jej.

 Przed sceną kilka osób upojonych darmowymi nalewkami tańczyło w najlepsze. Niedaleko sceny odnalazłem Margot i mamę ,które buszowały w stoiskach bez opamiętania degustując lokalne smakołyki i pławiąc się w bibelotach.

 Na prawo zaś... rzuciłem okiem na swoją starą szkołę, która ani odrobinę się nie zmieniła. Wspomnienia uderzyły mnie obuchem na widok dawnego dziedzica ,parkingu gdzie zwykle tuż pod drzewami parkowaliśmy z Aidenem moje auto ,które było świadkiem wielu kłótni i rozmów. Jednak to dziedziniec między halą sportową a głównym budynkiem przyprawił mnie o dreszcz.

-Bądź gotowy o osiemnastej. Jak zawsze na masce. -wyznałem i poklepałem go po ramieniu. To jedyny rodzaj dotyku na jaki mogliśmy sobie pozwolić. Oddaliłem się o kilka kroków po czym odwróciłem się nie mogąc już dłużej trzymać tego w sobie.- Kocham cię.

 Mina Aidena nie zdradzała wiele ,lecz gdy przenalizował sens mojego wyznania osłupiał. Stał jak wryty nawet nie mrugając. 

-Co?- zapytał nie wierząc własnym uszom. 

 Ja zaś uśmiechnąłem się delikatnie będąc pewnym prawdziwości swoich słów. Piękne słowa wypowiedziane na tym niezbyt pięknym dziedzińcu.

-Dobrze słyszałeś dupku.- stałem w miejscu a ludzie omijali mnie jakbym był powietrzem. Dziękowałem bogu za to ,że wszyscy byli na tle zajęci sobą ,że nas ignorowali.- Kocham cię. Powiedzenie tego tutaj jest bardziej oryginalne i spontaniczne niż garnięcie się do tego tygodniami i wyznanie tego sztucznie podczas idealnej randki. Po prostu cię kocham. I chcę żebyś o tym wiedział i sam potrafił wyznawać swoje emocje ,które i tak zbyt długo w sobie chowaliśmy.

 Uśmiechnąłem się na to wspomnienie ,które teraz wróciło do mnie jako dawna utopia. To było tak dawno ,a ja wciąż czułem na swoich ustach łapczywe pocałunki Aidena gdy całował mnie w tej zatęchłej szatni wyznając ,że moje uczucia nie są błędne a on czuje to samo. 

Kątem oka rzuciłem na ogromne boisko do footballu otoczone kortem dla biegaczy ,które świeciło pustkami. Jednak obok boiska odnalazłem to jedno znajome miejsce. Boisko do koszykówki oświetlone było tylko jedną drobną lampą solarną ,ale mimo to wyłapywałem każdy szczegół. Aiden odbijał piłkę od posadzki i gdy rzucał do kosza jego luźna biała koszulka podwijała się ukazując dokładnie wyrzeźbiony brzuch ,który ewidentnie rzeźbili bogowie. Jednak to nie Aiden mnie zadziwiał a ta chmara dzieciaków w różnym wieku ,która rzucała się na niego próbując zabrać mu piłkę. Wśród pisków dzieciaków słyszałem śmiech Aidena.

 Krew w moich żyłach popłynęła szybciej. 

 Dzieciaki wiwatowały gdy niby przypadkiem pozwolił im wytrącić sobie piłkę. Podsadził jakąś małą dziewczynkę pozwalając jej zdobyć punkt. W moim ciele rozeszło się nieoczekiwane ciepło i... smutek tak rozdzierający ,że nie wiedziałem czy się uśmiechnąć czy uciec i oddać się konwulsjom płaczu.

-Kyle ,orientuj się.- krzyknął ktoś wyrywając mnie z zadumy. 

 Piłka od kosza z impetem uderzyłaby mnie w brzuch gdybym w porę jej nie pochwycił. 

 Chmara dzieci ruszyła w moją stronę, a ja z paniką spojrzałem na Aidena.

-Co ty odwalasz? 

-No już ,podaj! -krzyknął szczerząc się jak idiota.

 Od razu rzuciłem piłkę w jego stronę ,a część dzieci ruszyła na niego.

-To niesprawiedliwe! Oboje jesteście za wysocy!- pisnęła jakaś dziewczynka ,która skrzyżowała ramiona na swojej żółtej koszulce w urocze truskawki. 

-A wy jesteście za dobrzy! No już ,Quinn! Na boisko! Sam nie dam rady!

-Chcemy go u siebie w drużynie!- zaprotestowała.

-Nie ma mowy! Jest mój!- wrzasnął czarnowłosy ,a ja parsknąłem śmiechem. 

 Kucnąłem przy dziewczynce ,która nie mogła mieć więcej niż siedem lat.

-Spierzemy mu dupę? 

 Uśmiechnęła się swoim niepełnym uśmiechem pozbawionym mlecznych jedynek.

-Jeszcze jak!

 Wskoczyła mi na ramiona i ruszyliśmy na boisko. Odstawiłem dziewczynkę na ziemię a Aiden wybałuszył oczy.

-Ty przeciw mnie? 

-Podobno lubisz wyzwania. -odparłem a drobny uśmiech zagościł na jego twarzy.

 Nie żebym uważał się za jakiekolwiek wyzwanie dla niego.

-Dobra!- klasnął w dłonie.- Kto chce być w drużynie tego rudego przegrywa niech stanie u jego boku.

 Wyprostowałem się dumny jak paw gdy u mojego boku stanęła większość dzieciaków.

-A kto chce grać u boku tego zarozumialca niech stanie przy nim.- dodałem, a Deroven wyszczerzył kły.

 Nie miałem z nim żadnych pierdolonych szans. W końcu to on od początku liceum utrzymywał tytuł kapitana drużyny.

-A ci którzy boją się zdeptania niech staną na trybunach!- zawtórował mój rywal i dwie dziewczynki trzymając za rękę drobnego dwuletniego chłopca stanęły na boku w bezpiecznej odległości. 

-Znasz w ogóle zasady? -zapytał nieco ciszej trzymając piłkę w dłoniach. 

-Nie ,ale często gadałeś przez sen. Coś pamiętam.

 Jeśli go zabolało nie dał tego po sobie poznać ,bo jedynie uśmieszek starł się na moment z jego twarzy.

-Zaczynaj. 

 Rzucił w moją stronę piłkę. Nie przyznawałem się do tego ,ale pierwszy raz trzymałem w dłoniach piłkę do kosza.

 Od razu ruszyłem przed siebie przemykając między dzieciakami ,które wskakiwały na mnie próbując wytrącić piłkę. Śmiałem się w głos gdy trzy dziewczynki postanowiły nagle zmienić strony ,pochwyciły mnie za nogi i przewróciły ,a ja z impetem zdarłem kolana uderzając o posadzkę. 

 Wtedy cała chmara małych diabłów ruszyła na Aidena, który nie dał się tak łatwo. Podał młodemu chłopcu ,który wskoczył mu na ramiona i wrzucił piłkę do kosza.

-Jeden zero. -powiedział Aiden wyciągając ku mnie dłoń gdy pot ciekł mu po twarzy.

 Nie skorzystałem z pomocy. Wstałem o własnych siłach a piłka znów trafiła do mnie. Aiden zabrał mi ją jednym ruchem dłoni i trafił do kosza... z drugiego końca boiska. 

-Za trzy!- wiwatował ,a dzieciaki razem z nim. 

 To miało zrobić na mnie wrażenie?

-Kurwa.- mruknąłem.

-Nie przy dzieciach.- pouczył mnie z tym swoim uśmieszkiem ostatniego zarozumiałego chuja. 

 Czy poczułem ducha rywalizacji? Być może. Czy rzuciłem się by odebrać mu piłkę? Jeszcze jak. 

 Biegłem z piłką przeskakując nad dzieciakami ,które nie ułatwiały zadania. Sam strzał nie byłby problemem ,ale obejście prawie dwumetrowego Aidena było nie lada wyzwaniem.

 Jasna cholera. Śmiał się w głos gdy usiłowałem go ominąć ,ale był jak mur. Przerzuciłem mu piłkę nad głową. Chybiłem. 

 Wtedy on znów porwał piłkę i podał ją do dziewczynki ,która wskoczyła mi na ręce i piszczała ze szczęścia gdy Deroven pozwolił nam podbiec do kosza i trafić. 

 Jeszcze kilka razy pozwoliliśmy dzieciakom podawać piłkę między sobą zachowując się przy tym żałośnie. Udawaliśmy ,że mamy dziurawe ręce ,przewracaliśmy się ,ale śmiechom nie było końca. Moje kolana i łokcie wyglądały jak istne pobojowisko ,a włosy roztrzepane były do reszty gdy dzieciaki rzucały się na mnie jak małe diabliki gdy tylko całowałem posadzkę. A później przypadkiem podstawiłem nogę Aidenowi a wówczas diabliki rzuciły się na niego.

 Miałem ochotę zrobić mu zdjęcie gdy tak nieudolnie próbował się wydostać. 

 Wówczas wykorzystałem sytuację. To jedyny moment kiedy ten dupek nie zagradzał mi przejścia do kosza. Chwyciłem piłkę i biegłem i gdy byłem już przed koszem straciłem grunt pod nogami stając się tak wysoki ,że bez problemu trafiłem celnie. Aiden zrzucił mnie ze swoich ramion ,a ja szczerzyłem się jak idiota ledwie łapiąc oddech. 

-Mamy remis!-zakrzyknął równie spocony i zdyszany co ja.- Dobra ,obniżyć wam kosz? 

-Nie! Nie idź sobie jeszcze! -piszczały dzieciaki, ale wtedy pojawił się istny anioł krzycząc:

-Kto ma ochotę na watę cukrową?!

 Dzieci bez namysłu rzuciły się w stronę Palmer niosącej trzy ogromne chmury waty. Rzuciła im ją jak ofiarę na pożarcie i wtedy przyjaciółka znalazła się obok mnie.

-Niezły popis. Nie wiedziałam ,że potrafisz grać. 

-Bo nie potrafię. 

 Aiden zrzucił z siebie koszulkę pocierając nią spoconą twarz.

 O mój boże.

 Skupiłem się na Palmer.

-Jesteś spocony jak świnia.- burknęła z odrazą lustrując mnie od góry do dołu.

-To pewnie chcesz się przytulić?

 Podszedłem do niej a ona pospiesznie się wyrwała.

-Nawet się nie waż mnie dotykać póki śmierdzisz jak samiec alfa. 

 Parsknąłem głośnym śmiechem czując czyjąś obecność za swoimi plecami.

-Dzieciaki cię kochają.- powiedział głęboki głos zerując butelkę wody.

-Dzieciaki kochają wygłupy. -sprostowałem nawet na niego nie patrząc.- Nie zardzewiałeś tak jak myślałem. -powiedziałem nie wiedząc kurwa po co.

-Dobrze się rozruszać po pięciu latach.

 Aiden wspiął się na kosz opuszczając go niżej. Wszystkie mięśnie na jego brzuchu się napięły. 

-Przez pięć lat nie znalazłeś czasu nawet na jeden mecz?- wypaliłem. 

 Palmer chcąc nie chcąc sama wodziła wzrokiem po spoconym ciele Aidena. 

-Te pięć lat nie było takie jak myślisz. -odparł tylko wsuwając na siebie koszulkę. -Dzięki za mecz, ale to ja wygrałem. 

 Parsknąłem pod nosem ocierając pot z czoła. Nie wygrał. Ta runda dopiero się zaczęła.


***

-Kurwa ,buraki są paskudne.- zaklęła wyrzucając całą papierową tackę z buraczanymi przekąskami do kosza. 

-Mówiłem żebyśmy od razu poszli smakować nalewki.

-Chyba się nawalić.

 Przewróciłem oczami.

-Co za różnica? Przez twoje fanaberie nie mają już ani kropli wysokoprocentowych trunków.

-Bo wszystko wylizał twój ojciec. Wystarczyło go ze sobą nie zabierać a starczyłoby dla całego miasteczka w naddatku.

 Zaśmiałem się szczerząc zęby. 

-Skoro nie za smak buraków za co właściwie tak lubiłeś te święto? Poważnie to warzywo smakuje jak kawał brukwi wytarzanej w błocie. -ciągnęła Palmer zapijając wodą paskudny smak.

-Rozejrzyj się wokół. 

 Przyjaciółka rozejrzała się po wesołym miasteczku ,które o tej porze nie było już na tyle oblegane co wcześniej, po rozpadających się ogołoconych stoiskach, scenie gdzie zespół country śpiewał niczym za karę i po szkole w tle.

-Niewiele tu widzę. Jedynym plusem nazwałabym karuzelę ,ale ty nienawidzisz niczego co ma łańcuchy ,buja lub jeździ zbyt szybko. Pamiętasz jak kiedyś w parku naprzeciwko naszego mieszkania rozłożyli kolejkę dla dzieci? Rzygałeś przez ponad godzinę mimo że zrobiliśmy tylko dwa kółka i specjalnie dla ciebie zatrzymali kolejkę bo darłeś się jak baba!

 Niestety, pamiętałem to za dobrze. Wciąż patrząc na kolejki czułem smak wymiocin na języku i wzrok wszystkich rodziców tych pięciolatków ,którzy patrzyli na mnie jak na kretyna.

-Chyba po prostu lubiłem tu znikać wśród tłumu.- zatrzymałem się przy drewnianej ławce dającej idealny widok na tłumy bujające się do muzyki i porywające przypadkowych przechodniów do tańca.- Jedni przychodzą potańczyć ,inni się napić ,pograć w kosza, oglądać te bibeloty na stoisku a inni przychodzą by zniknąć. Jak widać nawet święto durnego buraka ma swoje cele. 

 Palmer usiadła obok mnie. 

-Często bywałeś tu z Aidenem?

 Sam dźwięk jego imienia zatrzymał moje serce.

-Często. Każde święto do jedenastych urodzin spędzaliśmy razem.

-A później?

-Później przyklejał mi gumy balonowe do tyłka albo zasadzał się z kijem gdy szedłem po lemoniadę. A później siedzieliśmy w ciszy na ławce na uboczu zmuszeni przez matki by tu przyjść. Pięć lat temu zignorowaliśmy to chore święto. Byliśmy zbyt zajęci... swoimi sprawami.

 Uśmiechnęła się delikatnie.

-Dobrze ci dziś szło w tego kosza jak na kogoś kogo kondycja sięga do co najwyżej noszenia skrzynek z wódką.

 Splotłem nasze dłonie patrząc w gwiazdy. 

-Zagrałem tylko ze względu na te dzieciaki.

-I żeby utrzeć nosa temu kretynowi.

-Być może.- odparłem szczerząc się. 

-Dzieciaki kochają Aidena. Dopiero jakąś godzinę temu udało mu się od nich wymknąć.

-Skąd wiesz? 

-Gapiłam się na niego.- wzruszyła ramieniem.- Mów co chcesz ale to niezłe ciacho i przykuwa uwagę.- moja mina zrzedła. -Przepraszam.

-Luz. Aiden zawsze miał podejście do dzieci. I nie tylko. W zasadzie wszyscy wokół go uwielbiali. Czasami nawet miałem wrażenie ,że moi rodzice woleliby takiego syna jak on.-bawiłem się błyskotką na palcu.- Był wspaniały, zawsze do bólu szczery lecz uprzejmy, taktowny i miły. No ,tylko nie dla mnie. Ale nawet kiedy czynił coś złego robił to w dobrej wierze. Mimo ,że go nienawidziłem to zawsze go uwielbiałem nie potrafiąc bez niego żyć. Ma w sobie coś co przyciąga, sprawia, że czujesz się bezpiecznie. Dlatego dzieciaki lgną do niego jak ćmy do światła. Jest kreatywny ,ale i niewyobrażalnie głupi czym imponuje dzieciakom. Zresztą... sam jest ojcem, prawdopodobnie będzie najlepszym ojcem jakiego widział świat.

 Zdusiłem napływające do oczu łzy i zabiłem z okrucieństwem wzbierające się negatywne emocje i wspomnienia. 

 Dłoń Palmer spoczęła na moim ramieniu.

-Ty również jesteś wspaniały, Quinn. -po jej policzku spłynęła łza ,którą pospiesznie otarłem z jej zaróżowionych policzków.- I ciebie również wszyscy kochamy i wierzymy ,że stać cię na miłość. Nigdy nie byłeś dla nikogo niewystarczający, nawet dla Aidena. Nie wiem dlaczego zniknął, nie mam prawa was oboje oceniać ,ale nawet przez moment nie myśl ,że to twoja wina. Ty również kiedyś będziesz wspaniałym ojcem. 

-Przestań. Mam już dwadzieścia pięć lat. Dla moich rodziców to już ostatni dzwonek żeby wydać mnie za mąż ,a ja wciąż jestem sam. A dzieci?- prychnąłem.- To temat tak odległy ,że nawet o tym nie myślę. Nie mam niczego, studiów ,pracy a nawet dachu nad głową. Zanim ułożę swoje życie będzie już na to wszystko za późno. O ILE je ułożę. 

-Pieprzysz jak stary dziad. Wiele dobrego czeka nas jeszcze w życiu, wiesz?- spojrzała w gwiazdy.- Nie daruję ci jeśli nie uczynisz mnie tą zajebistą ciotką od głupich pomysłów ,ciotką ,której zabronisz niszczyć własne dzieci. 

 Zaśmiałem się pod nosem.

-Przecież nienawidzisz dzieci.

-Ale twoje pokocham jak swoje ,bo swoich nigdy mieć nie będę. 

-Dlaczego?- łypnąłem na dziewczynę ,w której oczach mieniły się gwiazdy. 

 Minęła dłuższa chwila nim odpowiedziała:

-Chyba nigdy nie zaufam na tyle żadnemu mężczyźnie by założyć z nim rodzinę. Nie wiem czy kiedykolwiek poczuję się bezpieczna i gotowa. Sama myśl o dzieciach mnie przerasta. Może jestem jeszcze za młoda ,a może mam inne powołanie w życiu. Może jeszcze do tego dorosnę. Jedyna osoba ,z którą byłabym gotowa na te wszystkie bzdety jest gejem. 

 Wodziłem wzrokiem po hipnotyzującym nocnym niebie.

-To jakaś dziwna aluzja ,która miałaby mi powiedzieć ,że czujesz się przy mnie bezpiecznie?

-Próbuję przez to powiedzieć ,że nie chciałabym się z tobą zaręczać ,ale jesteś jedyną osobą ,której na tym świecie ufam na tyle ,że poręczyłabym całym swoim życiem ,że nigdy byś mnie nie zostawił, a gdybym zniknęła poświęciłbyś wszystko ,nawet podpalił świat by mnie znaleźć. Obawiam się ,że nigdy nie znajdę drugiej takiej osoby.- przerwała na moment.- Żałuję ,że tobie... tobie i Aidenowi nie wyszło. Naprawdę. 

 Obojętnie rozejrzałem się po tłumie.

-Może w innym świecie ,w innym życiu jeszcze się spotkamy. Teraz jest szczęśliwy. 

 I to wystarczyło by zapadła cisza. Oboje przyglądaliśmy się tłumom na parkiecie.

-Zróbmy coś głupiego ,takiego zupełnie w naszym stylu.

 Ja pieprzę ,te słowa nie zwiastowały niczego dobrego. 

-To znaczy?

-Może to nie klub a my nie mamy alkoholu ale z reguły wiem ,że smutek najlepiej wytańczyć.

 Skwasiłem się.

-Żartujesz? Chcesz obijać się o tych nawalonych ludzi do jakiegoś taniego country?

 Nie miałem wyjścia kiedy wystawiła ku mnie dłoń.

-Nie daj się prosić kiedy dama zaprasza. Uwielbiasz ginąć w tłumie gdy ci źle. Zgińmy więc razem.

 Przewróciłem oczami a ta już prowadziła mnie na parkiet. Muzyka ciężko nas niosła lecz gdy przerodziła się w nieco szybszą Palmer wiła się u mojego boku ,a ja pozwoliłem by porwał mnie rytm. Kilka piosenek później podbicia moich stóp bolały jakbym przetańczył całą noc w Waszyngtońskim klubie.

 Potrzebowałem drinka.

 Ci ,którzy nas nie znali pomyśleliby najpewniej ,że z Palmer jesteśmy parą gdy ta wiła się u mojego boku gdzie z wzajemnością nie krępowaliśmy się naruszać własnych granic. Tak zwykle wyglądał każdy nasz wieczór w klubach- obmacywanie się na parkiecie by nikt nieproszony się do nas nie zbliżał sądząc ,że jesteśmy w sobie zatraceni. Kolejna ułuda ,którą sobą prezentowaliśmy by nikt nie naruszał bezpiecznej przestrzeni jaką tworzyliśmy będąc razem. 

Wkrótce poczułem jak ktoś chwyta mnie za ramię i nim się obejrzałem Palmer już była prowadzona przez mojego nawalonego w trzy dupy ojca ,a przede mną stała mama. 

-Zatańczysz z własną matką?- zapytała ze swoim grzecznym uśmiechem, a ja pokiwałem głową głośno przełykając ślinę. 

 Kołysaliśmy się powoli do wolnej piosenki, a ja odliczałem minuty by się to skończyło. Nie dlatego ,że nie chciałem tańczyć z Hazel. Zwyczajnie... nie potrafiłem patrzeć jej w oczy i kłamać.

-To takie niewiarygodne ,że niedługo wychodzisz za mąż.- mówiła ,a we mnie buchała fala wstydu.

-Wcale nie tak niedługo. -odparłem wymijająco.- Minie jeszcze wiele czasu nim Palmer to zorganizuje. To nie takie proste ,sama wiesz. 

 Zwiesiła brwi.

-Wyczuwam jakieś napięcie. Pokłóciłeś się z Thomasem?

 Nie ,krępuje mnie obecność Aidena ,z którym pieprzyłem się po kątach a on teraz ma prawdopodobnie żonę i dziecko.

-Co? Nic z tych rzeczy.

-Więc nie idzie ci na studiach?

-Nie. -zaprzeczałem raz po raz. 

 A więc o to chodziło- przyszła węszyć.

-Palmer niewiele mi mówi o twoich sprawach ze względu na lojalność ,ale widzę chłód w twoich oczach ,słonko. Jesteś przygaszony.

-Dorosłość każdego zmienia ,mamo. Może po prostu dorosłem.

-Nie ,nie. Nic z tych rzeczy. Masz moją krew. Nie robimy się szarzy i nudni na starość. Zawsze byłeś taki pełny życia. Jeśli to dorosłe życie cię przytłacza powinniśmy o tym porozmawiać. Narzuciłeś sobie tak szybkie tempo w życiu. Nie widzę w tobie szczęścia ,kochanie. 

-Jestem szczęśliwy.- wymusiłem uśmiech.- Tylko...

 Wymyśl coś na poczekaniu, no myśl kretynie...

-Dobija cię sytuacja z powrotem Aidena? O to chodzi?

 Skoro sama to zasugerowała dlaczego nie wykorzystać tego jako wymówkę tego ,że byłem zwykłym śmieciem ,który okłamał rodzinę a teraz bał się do tego przyznać?

-Tak. Ja... Tęskniłem za nim ,myślałem o najgorszym. 

 Mama pogładziła mój policzek.

-Wyjechał a wasze życie radykalnie się zmieniło ,każdy obrał osobny kurs i gdy wreszcie się spotkaliście czujesz jakby był ci obcy. Tyle lat się przyjaźniliście ,synku. Byliście nierozłączni szczególnie w ostatnich miesiącach szkoły. To wciąż ta sama osoba.

 -Myślisz ,że się nie zmienił?

-Coś ty. Ludzie się nie zmieniają. Fakt ,może ma nową pracę ,jest dorosły, ma narzeczoną i auto o równowartości naszego całego dobytku ,ale to wciąż Aiden ,którego znasz. Nie odtrącaj go kiedy on chce być przy tobie blisko. 

 Zmarszczyłem czoło.

-Skąd wiesz ,że chce być blisko?

 Ta wzruszyła ramieniem ,a ja ją obróciłem.

-Spotkałam go ostatnio jak wynosiłam śmieci. Wspominał ,że bardzo chciałby wrócić do takiej relacji z tobą jak dawniej.

 To znaczy jakiej? Kiedy mnie kochał czy nienawidził? Bo z tego co pamiętałem nigdy nie było nic pomiędzy.

-Wiem ,że masz mu za złe to ,że cię opuścił ,ale... ja wciąż wierzę ,że zobaczę was jeszcze kiedyś jako zgodnych braci, tak jak dawniej. -mówiła gdy wykonałem kolejny obrót przełykając narastającą gulę w gardle.- Ale nie przyszłam z tobą o tym rozmawiać. Powiedz lepiej czego nauczyłeś się na studiach, czy masz z czymś problem i co ci wychodzi znakomicie.- uśmiechnęła się szeroko.

 A ja pozwoliłem słowom płynąć i płynąć bez opamiętania. 


***

 Gdy wreszcie udało mi się wyrwać ze szponów matki było grubo po dwudziestej trzeciej. Palmer wciąż bawiła się jakby jutra miało nie być. W zasadzie była gwiazdą parkietu ,która inicjowała wszystkie te durne zabawy i inne głupoty ciągnąc za sobą dziesiątki osób. Zawsze taka była -w centrum uwagi ,uwielbiana i chcąca zabawy nawet wtedy gdy zabawa odbywała się na wiejskim festynie z pijanymi staruszkami pokroju mojego ojca. 

 Moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Potrzebowałem papierosa i dobrego drinka.

 Odszedłem od towarzystwa jak gówniarz chowając się między opustoszałymi już straganami. Wszyscy, nawet sprzedawcy ,dołączyli do Palmer na parkiecie.

 Posmakowałem kawałek buraczanego muffina ,który leżał na tacce i niemal od razu go wyplułem krzywiąc się.

-Co za paskudztwo.

 Opaliłem papierosa i zaciągnąłem się gęstym dymem modląc się by nie zobaczyła mnie mama. Nawet w moich myślach ukrywanie się przed rodzicami z papierosem brzmiało żałośnie. I ja niby miałem dwadzieścia pięć lat?

 Wypuszczałem powoli biały dym z ust przechadzając się jak upiór między stoiskami. Z czasem muzyka zaczynała stawać się cichsza ,znośniejsza z odległości. 

-Nie wiedziałem ,że palisz.

-Dużo cię ominęło.- odparłem niemal od razu.

 Nawet na końcu świata rozpoznałbym ten głos. 

 Aiden wyłonił się zza jednego z stoisk z rękoma schowanymi w kieszenie luźnych szortów. 

-Zadziwiasz mnie ,Kyle.

 Przewróciłem oczami.

-Daruj sobie te podchody. 

-Gra w kosza, pali papierosy , jest wyszczekany i arogancki jak mało kto. Zamieniłeś się z chujem na mózgi? To dość prymitywne zachowania jak na porządnego lekarza. 

 Zagasiłem podeszwą resztkę papierosa. 

-A ty jesteś dość wścibski jak na kogoś kto ma mnie w dupie. Czego chcesz?

 Wzrok Aidena z wzroku oschłego dupka zelżał.

 On jest szczęśliwy ,ma swoją rodzinę. Odpuść. 

 Moje pouczanie się w myślach było gówno warte.

-Posłuchaj...

-Czas na kolejną pogadankę? Mam ich dość. Możemy wrócić do dawnych relacji? Złam mi rękę czy coś ,ale odwal się. 

-Quinnlan...

-Spieprzaj.- wyszeptałem na tyle cicho ,że nie usłyszał. 

 Próbowałem go wyminąć ,ale mnie zatrzymał popychając w stronę miejsca gdzie jeszcze przed chwilą stałem.

-Uważasz ,że nie mamy o czym rozmawiać czy odchodzisz bo wolisz mnie nienawidzić niż wysłuchać? 

 Odwróciłem wzrok od jego zielonych oczu. 

-Nie widzisz ,że on wcale nie chce rozmawiać?

 Odwróciłem się w stronę Palmer ,która już za rękę ciągnęła mnie jak najdalej stąd. Puściła mnie dopiero gdy Aiden znajdował się jakieś trzy metry dalej ode mnie.

-Ona zawsze wyrasta z ziemi kiedy i ja się pojawiam?- łypnął na mnie.- Zabierz swojego pieska obronnego i porozmawiajmy. 

 Mina Palmer stężała. Aiden działał na nią jak płachta na byka. Zdecydowanie połączyła ich nienawiść od pierwszego wejrzenia.

-Nie za wiele szkód już mu wyrządziłeś? Nie widzisz ,że Quinn nie chce cię znać i cię nie potrzebuje? Miałeś pięć lat na rozmowę. Teraz spierdalaj.

 Te słowa uderzyły go jak policzek w twarz.

-Palmer ,uspokój się.- poleciłem ale ta nie posłuchała.

 Jak zawsze.

-Quinn sam ci tego nie powie bo jest kurwa za dobry ,ale nie masz prawa się do niego zbliżać ,jasne?

 Aiden parsknął .Trafiła kosa na kamień.

-Bo co?

-Bo jesteś pierdolonym burakiem. -w ułamku sekundy pochwyciła z jednego z stoisk buraka pokrojonego w plastry i rzuciła w stronę Aidena. 

 Zakląłem głośno gdy czerwona breja rozprysnęła się na białej koszulce chłopaka. Palmer nie ustawała a nim zdążyłem ją powstrzymać kolejna porcja brei uderzyła w Aidena. Czerwone krople prysnęły na jego idealną cerę , a jego twarz przybrała czerwony kolor wściekłości.

-Myślisz, że możesz sobie po prostu wrócić i mącić? Wiesz kto był przy Quinnie kiedy ty dałeś dupy? Ja! I nie wyobrażasz sobie kurwa co mu zrobiłeś. Więc spierdalaj do swojego bajkowego życia.-wycedziła a ja chwyciłem ją za rękę by jak najszybciej zabrać ją stąd nim zrobi coś jeszcze głupszego.

-Odpuść. -wymamrotałem błagalnie w stronę Aidena ,który patrzył jak odchodzę wraz ze swoim sercem ,które było od czasu jego pojawienia się kamieniem nie do naruszenia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top