6. Od pierwszego wejrzenia

 Nim jeszcze na dobre zaczęło świtać wygramoliłem się z łóżka Palmer z rozsadzającym bólem głowy jaki zwykle towarzyszył mi po przedawkowaniu alkoholu. Niedbale narzuciłem na siebie koszulę ,zapiąłem ją i wymknąłem się z pokoju cicho jak kochanek ,jakbym robił coś zakazanego. 

 Cóż, rodzice mogli wiele scenariuszy wysnuć po widoku Palmer wtulonej w moje ramiona. Może powinienem wkrótce wyjaśnić im szczegółowe relacje miedzy mną a przyjaciółką. Zasługiwali na to by poznać chociaż część mojego życia ,w tym Palmer ,która przez ostatnie lata była mi jedyną rodziną. 

 Nie miałem gdzie się podziać. Rodzice i Palmer wciąż spali i zdawało się ,że ja jedynie nie jestem w stanie oddać się w stan spoczynku. Myśli wciąż kotłowały się w mojej głowie przygrywając męczącą mantrę wspomnień otwierających zakazane furtki w sercu.

 Nie miałem zamiaru wchodzić do swojego pokoju choć wiedziałem ,że i to niedługo mnie czeka. Nie mogłem tak tchórzyć. To tylko pokój. Palmer miała rację ,że dla własnego dobra i spokoju powinienem stawić czoło wspomnieniom. Mimo to nie miałem jaj, nie potrafiłem zebrać się w sobie. 

 Zbiegłem na dół gdy pierwsze promienie słońca wpadały przez okno do jadalni. Poprawiłem koszulę ,wsunąłem na stopy te cholernie niewygodne buty i wyszedłem na zewnątrz rozkoszując się świeżym powietrzem. Otworzyłem auto i wyciągnąłem ze schowka ukrytą paczkę papierosów. Ledwo wszedłem na piaszczystą ,nieco zarośniętą ścieżkę i odpaliłem pierwszego papierosa. 

 Rodzice za nic w świecie nie mogli dowiedzieć się o moim nałogu. 

 Las zdawał się niezmieniony lecz ścieżka nad jezioro już dawno zarosła jakby nikt od pięciu lat ani razu tu nie schodził. Plaża ,na której niechętnie wylegiwałem się patrząc jak Aiden jak dzieciak pluska się w wodzie była już tylko zarośniętą łąką. Mimo to drzewa i widok na klif na szczycie którego znajdował się dom rodziców pozostał wciąż taki sam. Usiadłem na kamieniu ,który był moim zwyczajowym miejscem gdy dobijały mnie myśli, gdy największym problemem było zdanie egzaminu z anatomii. 

 Wypaliłem pierwszego papierosa odpalając drugiego. Gapiłem się w spokojną taflę wody przypominającą lustro odbijające moją zmęczoną twarz. Dopiero patrząc na swoje odbicie dotarło do mnie jak wiele lat minęło ,że to wszystko wcale nie było ułudą a czas wcale się nie zatrzymał mimo ,że ja się zatrzymałem. 

 Zbierałem myśli przed kolacją ,która miała nadejść dzisiejszego wieczoru czyli wielkie zapoznanie cudownego narzeczonego Margot. Miałem spojrzeć jej w twarz? W twarz kobiety ,która wywołała tą katastrofę? Gdyby tylko zechciała leczyć się kilkanaście lat temu ,kto wie...Spojrzałem na pierścionek na swoim palcu. Może właśnie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Może nie siedziałbym tu sam ,a miał u boku narzeczonego. Ba, może miałbym przy sobie męża a te otoczenie przestałoby być tak straszne. Może wtedy byłbym szczęśliwy ,wracając tu z nim. Gdyby tylko to wszystko ułożyło się inaczej... 

 Schowałem twarz w dłoniach.

 A może to nie Margot spłoszyła Aidena? Może to przeze mnie uciekł? Może wystraszył się konsekwencji obietnic jakie sobie składaliśmy? Może wcale nie myślał o mnie poważnie? Może wcale mnie nie kochał? Może gdy to do niego dotarło było już za późno na wycofanie się? 

 Serce zakuło mnie ze zdwojoną siłą a w płucach brakło tchu. 

 A może to była tylko durna nastoletnia miłość, chwila przyjemności i wielkie uczucie ,które się wypaliło? Może Aiden już dawno... już dawno miał rodzinę? Może już dawno o mnie zapomniał a ja ,naiwny dzieciak wciąż go poszukiwałem nie mogąc się w sobie pobierać? Może jego odejście zabolało nie z miłości ,a z tego że nigdy nie byłem w poważnym związku i utrata tak bliskiej osoby była katastrofą? 

 Nie. Moje uczucia nawet na moment nie były nieszczere ,nawet jeśli Aiden uznawał je tylko za chwilę uniesienia.

 On nigdy mnie nie kochał. Już dawno o mnie zapomniał ,a ja naiwny dzieciak wciąż czekałem. 

 Wrzuciłem papierosa do wody a coś czarnego przebiegło tuż za kamieniem. Wtedy z impetem pocałowałem ziemię obrośniętą wysoką trawą. Zwierzę rzuciło się na mnie w radości liżąc moją twarz.

-Nyx? 

 Zebrałem się z ziemi przyglądając się długowłosemu czarnemu psu. Głaskałem go zawzięcie za uchem tonąc w jego długiej sierści. 

-Nyx, ty czarna paskudo.- drapałem go a ten radośnie machał ogonem ukazując swój długi jęzor. 

 Mimowolnie odwróciłem się w stronę ścieżki gdzie... czego właściwie oczekiwałem? Kogo oczekiwałem? Nyx musiał uciec gdy Margot otworzyła bramę. 

 Wtuliłem się w czarne bydlę ,które Aiden tak kochał traktując jak dziecko. Dlaczego i jego zostawił? Dokąd się udał ,że nie zabrał ze sobą nikogo na kim mu zależało? 

Taksowałem małego niedźwiedzia ,który właśnie gonił za swoim ogonem wzburzając lekki świeży śnieg. W momencie z czarnowłosego potwora stał się białym misiem polarnym.

-Jak się wabi?

Wzruszył ramionami.

-Nie wiem. To pies.

Skrzywiłem się. Dobra ,Aiden był dziwny, ale nie sądziłem ,że aż tak dziwny

-Chcesz psa nazwać Pies?

-Masz jakiś lepszy pomysł?- gdy nasze spojrzenia się spotkały ja odwróciłem wzrok.

-Saba?

-Żartujesz? To P I E S.

Uruchomiłem wszystkie procesy myślowe.

-Może Nyx?

-Skąd taki pomysł?-zmarszczył nos.

Nie wiedziałem czy skłamać czy wyjść na idiotę. Byłem pewien ,że nawet kłamstwo chłopak skwituje więc postanowiłem powiedzieć prawdę.

-To imię bohatera mojej ulubionej książki. Kojarzy mi się z nocą. A ten pies wygląda jak noc.


 Wspomnienia uleciały ze mnie wraz z gorzkimi łzami gdy wtulałem się w psa ,którego pamiętałem jeszcze jako szczeniaka ,jako dziecko ,które Aiden niemal całymi dniami uczył reagować na komendy ,wyzywał gdy pogryzł jego skarpetki ,wychodził co rano przed szkołą by rzucać mu kij nad jeziorem. Nyx był dzieckiem, które zawsze spało nam na nogach uniemożliwiając poruszanie się. Ileż razy w nocy budził mnie krzyk Aidena gdy kazał psu spierdalać na podłogę bo nie czuje własnych nóg. 

 Łzy ciekły mi raz po raz a cichy szloch przerodził się w płacz.  Aiden zostawił nas oboje ,pokiereszowanych i rozżalonych. 

 Odpaliłem kolejnego papierosa gdy pies siedział obok mnie dysząc ciężko. Schowałem twarz w dłoniach i pozwoliłem sobie na głęboki nieopanowany płacz wiedząc ,że nikt mnie nie usłyszy.


***

 Na uroczystą kolację Margot wybrała najbardziej wystawną restaurację w okolicy. Siedzieliśmy w zatłoczonym lokalu ,do którego stoliki należało rezerwować z miesięcznym wyprzedzeniem. Lokal robił wrażenie. W Waszyngtonie zwykle szlajałem się po tanich spelunach bez polotu ,a tu nawet w marmurowej podłodze osadzone były złote fugi. Sam stół był ogromny, gotowy pomieścić całą rodzinę. Zastawiono go pysznościami ,których nawet nie byłem w stanie nazwać, a kelner co rusz donosił wyszukane wino.  Nad naszym głowami rozpościerał się kryształowy żyrandol a wśród gwarów innych gości prawie wcale nie było słuchać radosnego szczebiotania rodziców ,którzy oddawali się dyskusji na temat przychodni i biznesu.  

 Palmer u mojego boku starała się udawać zainteresowaną. Była dobrą aktorką, która odwracała uwagę od tego ,że marzyłem by wrócić do domu.

 Siedząca naprzeciwko mnie Margot zmieniła się niemal nie do poznania. Jej kruczoczarne włosy stały się długie niemal do żeber ,śniada cera zdawała się bardziej promienna, ubyło jej zmarszczek ,a jej ciało odzyskało wigor. Była szczęśliwa. Ta miłość zdecydowanie jej służyła ,tak samo jak rzucenie na dobre alkoholu. Od początku spotkania wypiła jedynie pół szklanki soku porzeczkowego. Powinienem był jej pogratulować. Może gdy witaliśmy się tymi rozkosznymi całusami powinienem był wyszeptać jej na ucho ,że może i się zmieniła ,ale ja nigdy nie zapomnę jakim potworem była. A może powinienem wszystkim powiedzieć o tym co robiła gdy nikt nie patrzył. Czy gdyby jej narzeczony wiedział wciąż siedziałby tu z nami?

 Jej narzeczony był przeciętny. Zwyczajny facet po pięćdziesiątce o ciepłym spojrzeniu szarych oczu ,krótko przystrzyżonych włosach ,z drogim zegarkiem na dłoni. Lekko umięśniony ,mojego wzrostu o przyjaznym przysposobieniu. 

 Musiał mieć coś z psychopaty skoro zakochał się w Margot. Przyglądałem mu się uważnie.

-A więc czym się pan zajmuje?- zapytała dziewczyna u mojego boku

-Przez lata byłem terapeutą w ośrodku leczenia uzależnień ,ale ostatnimi czasy rozglądam się za czymś na miejscu.- odparł szatyn z uśmiechem popijając wino.- Ośrodek jest zbyt daleko. To prawie dwie godziny drogi od domu Margot. 

-Słyszałam ,że ponoć podczas terapii poznaliście się państwo. 

-Tak, Hudson zakochał się od pierwszego wejrzenia.- odparła rozbawiona Margot. 

 Miałem ochotę rzygać ,po raz tysięczny dziś.

-Ale to ty tylko wyczekiwałaś na sesję u mnie. Poznałem jej historię - ujął jej dłoń.- i zbliżyliśmy się do siebie. 

-Oświadczył mi się na wakacjach w Los Angeles. -mówiła z zachwytem i wystawiła ku Palmer dłoń z ogromnym pierścionkiem z diamentem. 

-Jest piękny! -zaszczebiotała przyjaciółka. 

-Czyż nie? Nie mogliśmy zwlekać ze ślubem. Jesteśmy już starzy. 

-Przestań ,nie masz nawet pięćdziesiątki co poniektórzy tu obecni. -zażartowała Hazel a Margot parsknęła.- Jak widać szczęście można odnaleźć wszędzie i w każdej nawet najmniej spodziewanej chwili. Wiadomość o ukończonym odwyku i tym ślubie bardzo nas wszystkich uradowała. Wznieśmy toast za moja piękną przyjaciółkę i walkę ,którą wygrała.

 Wszyscy unieśli kieliszki spijając wino gdy ciotka pociągnęła jedynie pół łyka soku. 

-A wy? Jak się poznaliście?- wskazał na nas Hudson. Palmer uśmiechnęła się serdecznie ,a ja burknąłem:

-Nie jesteśmy razem. To moja przyjaciółka.

-Niestety, Quinn jest już zajęty. 

-Jestem gejem. -sprostowałem chyba aż nazbyt dosadnie ,bo długi paznokieć przyjaciółki wbił się w moje udo.- Nic w tej sferze nie uległo zmianie.- dodałem.

-Och ,wybacz, nie wiedzieliśmy. Twoja mama niewiele o tobie mówiła w ostatnim czasie. Dlaczego więc przyjechałeś bez wybranka? Chętnie byśmy go poznali! Rodzina się powiększa więc warto...

 Margot zamarła wyłapując jakiś ruch za moimi plecami. Nawet jej śniada cera stała się teraz biała jak kartka papieru. 

-Hudson.- trąciła swojego narzeczonego ,który tak jak i ona zamarł wpatrując się w coś co działo się za moimi plecami. 

 Za nimi wzrokiem podążyła mama i ojciec ,który odwrócił się na krześle. Wszyscy pobladli gapiąc się na coś z szeroko otwartymi oczami. Po policzku Margot popłynęła łza. Moje serce fiknęło koziołka.

-Kto za mną stoi?

 Nikt mi nie odpowiedział ,ale kiedy Palmer się odwróciła i trzasnęła mnie w ramię ja już wiedziałem. Nie musiałem się odwracać ,bo gdy usłyszałem słowa:

-Chyba wam nie przeszkodziłem?

 Wszystko ruszyło we mnie jak lawina. Nie byłem w stanie się ruszyć ,nie potrafiłem nawet się odwrócić gdy w mojej duszy pękła cholerna tama trzymająca te podłe szambo na uwięzi przez tyle lat. Zacisnąłem dłonie na blacie stołu wbijając w nie paznokcie tak mocno ,że przeszedł mnie fizyczny ból próbujący zatrzymać lawinę ,która właśnie runęła na moje serce ,które jak na zawołanie odnalazło rytm serca ,które znajdowało się kilka stóp za mną ,synchronizując się z nim.

-Mój boże. -moja mama złapała się za głowę niemal wypadając ze swojego miejsca. Ojciec ,Margot ,Hudson i mama wstali bez namysłu rzucając się na kogoś kto właśnie stał nie więcej niż metr za mną. 

 Roiło się od całusów ,płaczu i lamentu gdy ja tonąłem. Tonąłem w czarnej dziurze pochłaniającej mnie bez reszty. Ten głos, ten zapach ,ta znajoma arogancja... Ja pierdolę ,to musiał być koszmar. Siedziałem bez ruchu nawet nie mrugając gdy zapłakana Hazel i Margot nie posiadająca się ze szczęścia dostawiały kolejne krzesło do stołu. Wbiłem paznokcie we własną skórę na ramieniu a drobne krople krwi zabrudziły białą koszulę. Ból sprowadził mnie na ziemię. Z trudem przełknąłem gulę w gardle gdy...

 Na misternie zdobionym złotym krześle między Margot i Hazel usiadł Aiden.

Aiden. 

 Po prostu usiadł, jakby mnie tu nie było. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wrócił z tygodniowych wakacji. 

 Matka i Hazel gładziły go po twarzy i oglądały jak muzealny okaz. Nawet Palmer była w takim szoku ,że nie była w stanie się ruszyć ,sprowadzić mnie na ziemię czy chociażby trącić mnie bym zamknął usta. Siedziałem patrząc na chłopaka... na mężczyznę ,który witał się z każdym po kolei będąc zasypywanym pytaniami. Minęło może kilka minut ,a może kilkadziesiąt gdy głosy w mojej głowie zlewały się ze sobą. Nie byłem w stanie się ruszyć ani wypowiedzieć słowa.

 Uszczypnąłem się najpierw raz ,a potem drugi dla pewności. To nie był sen.

 Powietrze z moich płuc uleciało ,a ja przestałem oddychać gdy zagadywał towarzystwo w najlepsze... Ucałował Hazel ,ale do Margot się nie zbliżył. Czyli nie doznał magicznej amnezji ,która pozwalała mu zapomnieć o tym co przeszedł. Wtem narosła we mnie złość ,tak cholernie wielka ,że zabijałem wzrokiem jego pierdolone czarne włosy z dbałością przystrzyżone na bokach ,te czarne pasma kalające twarz ,tą pieprzoną bladą skórę i oczy które nawet teraz były pełne fałszu, pogardy i arogancji. Lisie oczy w barwie miodu i wiosennej trawy nawet na moment na mnie nie spoczęły. Krew zaczęła płynąć w moich żyłach szybciej na widok białej koszuli ze stójką z niedbale rozpiętym guzikiem tuż przy szyi, na widok zegarka za kupę kasy na dłoni , na widok dziesiątek drobnych tatuaży na dłoni i tatuażu ciągnącego się za uchem. 

 Miałem ochotę wrzeszczeć. 

 "Szukałem cię przez pięć lat ,spierdoliłem sobie całe życie ,wyrzucili mnie ze studiów, porzuciłem rodziców ,wpadłem w długi i zapijanie się do nieprzytomności ,sprzedałem nawet własne auto by cię odnaleźć, a ty tak po prostu przychodzisz tu i siadasz nawet nie patrząc mi w oczy?!" 

 Aiden żył. Żył i to kurwa bardzo dobrze. Nie wyglądał na kogoś kto uciekł od matki tyranki ledwo sobie radząc w życiu. Postukiwał palcem ozdobionym srebrnym pierścieniem o kieliszek czerwonego wina odpowiadając zdawkowo na pytania ,których nie potrafiłem usłyszeć. 

 Był tutaj. Był tu i miał się dobrze. Głos w mojej głowie wrzeszczał :gdzieś ty do cholery był? Dlaczego mnie nie szukałeś? Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego mnie porzuciłeś? 

 Wiedziałem jednak ,że zbłaźniłbym się przy całej rodzinie. Aiden nie wyglądał na kogoś kto... tęsknił albo przynajmniej na kogoś kogo bym obchodził. Do moich wściekłych oczu napłynęły łzy.

 Powinienem był się na niego rzucić ,okładać raz po raz by usłyszeć raz na dobre ,że mnie nigdy nie kochał. Powinienem był rzucić się na niego i wykrzyczeć mu kim się stałem byle tylko kiedyś dożyć chwili by go ujrzeć.

 A on siedział przy tym pierdolonym stole ,cały i zdrowy, a kelner właśnie przyniósł mu krewetki.

 Palmer wbiła mi paznokieć w bok sprawiając ,że ocknąłem się z transu wracając do paskudnej rzeczywistości. 

 Kiedyś marzyłem o tej chwili ,lecz dziś...

-Nie chciałem przerywać wam tak zacnej kolacji ,ale nie mogłem przepuścić tak ważnej okazji. -przemówił swoim pierdolonym głosem i zwrócił się do matki.- Tak się cieszę ,że odnalazłaś szczęście. 

 Margot uśmiechnęła się z bólem.

-Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? Wszyscy szukaliśmy cię! Myśleliśmy ,że zginąłeś! 

 Z całej siły zacisnąłem zęby. I wtedy spojrzał na mnie ,a pode mną świat się ugiął. 

 Jesteś twardy ,jesteś silny, dasz radę -pokrzepiałem się w myślach. Nie kryłem wściekłości odpowiadając mu spojrzeniem mówiącym :"lepiej odpowiedz bo cię kurwa zabiję". 

-Miałem... wiele na głowie. Nie niszczmy tak wspaniałej okazji. Jesteśmy tutaj razem i to najważniejsze.

 I taka odpowiedź miała mnie satysfakcjonować? Po pięciu latach ,po tym jak nisko dla niego upadłem szukając go bez skutku on mówi ,że miał dużo na głowie? 

-Quinn, uspokój się. -wyszeptała mi do ucha kobieta u mojego boku. 

 Jeden oddech, drugi ,trzeci...

-Aiden ma rację. O wszystkim opowiesz nam kochanie w stosowniejszym momencie. Dziś wszyscy się weselimy. -rozpoczęła cukierkowym tonem moja mama.- Aiden wrócił, Margot wychodzi za mąż za cudownego człowieka ,a niedługo spotkamy się na kolejnym ślubie! Czyż to nie piękne ,że po tak trudnym czasie wreszcie wyszło słońce?

 Ojciec u boku matki przewrócił oczami ,a ja miałem ochotę wbić sobie widelec w oko by jak najszybciej się stąd ulotnić. 

-Na kolejnym ślubie? Wiem ,że wiele mnie ominęło ,ale nie sądziłem ,że tak dużo. -wykrzywił usta w niemym uśmiechu.

-Quinn nie odzywał się do nas przez pięć długich lat ,ale ułożył sobie cudowne życie w Waszyngtonie. 

 Aiden bez większego zainteresowania rzucił okiem na mnie i na Palmer ,która postanowiła przejąć inicjatywę. Od początku miałem wrażenie ,że patrzył wszędzie byle nie na mnie, a jak już spoglądał w moją stronę darował mi tylko szybkie spojrzenie ,takie jakbym niczego nigdy nie znaczył.

-Cześć ,jestem Palmer ,najlepsza przyjaciółka Quinnlana. -w to jedno zdanie przelała tyle chłodu na jaki tylko ją było stać.- Organizuję jego ślub. Quinn jest ogromnym szczęściarzem ,że poznał Thomasa. 

 Jej słowa oznaczały mniej więcej tyle co "lepiej stąd spierdalaj ,bo osobiście cię zabiję. Quinn jest szczęśliwy bez ciebie. Nie potrzebuje cię."

 Modliłem się by zaraz włączył się przycisk ewakuacyjny by jak najszybciej stąd uciekać i nie oglądać się za siebie.

 Ciemnowłosy wziął łyk wina. 

-Nie wiedziałem.

-Dziwne jak byś wiedział. -odgryzła się Palmer. 

-Thomas jest stomatologiem. Chłopcy poznali się na dyżurze w szpitalu. -mówiła z entuzjazmem mama. -Jest trochę starszy ,ale Quinn tak wiele o nim mówił. Ponoć jest aniołem w ludzkiej skórze. Inteligentny ,z dobrej rodziny. 

 Potrzebowałem zapalić. Moje usta stały się suche gdy czując na sobie dyskretny wzrok Aidena rozglądałem się po całej sali.  

-Quinn jest skromny i niewiele o nim mówi więc nie wspominał pewnie ,że Thomas jest również ratownikiem medycznym i honorowym dawcą krwi. W dodatku wspiera fundacje na rzecz zwierząt porzuconych. 

 Palmer ,ty chora kretynko. 

-Istny anioł do rany przyłóż. Mój syn ma szczęście ,że trafił na kogoś takiego. To przynajmniej usprawiedliwia fakt dlaczego miał przez pięć lat głęboko w dupie starych rodziców.- wtrącił się Jamie.- A jak to jest u ciebie Aiden?- zapytał z tonem pełnym pogardy tak jak zwracał się do mnie.

 Aiden tylko uśmiechnął się pod nosem i odwrócił ode mnie wzrok. Nie mogłem oddychać. 

-Ja również zostawiłem kogoś w domu.

-Kogo? No mów! -pisnęły z entuzjazmem nasze matki.

 Tlenu. Potrzebowałem cholernego tlenu.

-Poznacie ją niebawem ,przysięgam. 

 Ją. Nie jego. JĄ. Świat się pode mną ugiął. Zlustrowałem szybkim wzrokiem jego dłonie. Nie widziałem obrączki ,ale mógł jej nie założyć. Czy miał żonę? Narzeczoną? Kurwa ,dziwne gdyby nie miał nikogo przez pięć lat. 

 Mój świat płonął. Spadałem w dół modląc się by upaść na łeb i raz na zawsze zniknąć i przestać czuć. To co teraz czułem... 

 Aiden jakby pomyślał o tym samym i łypnął pospiesznym wzrokiem na moje dłonie.

-Niezły pierścionek. Od niego? 

 Zmarszczyłem czoło chowając dłoń do kieszeni. Patrzyłem w oczy wstrętnego dupka ,który oczekiwał odpowiedzi. Doskonale wiedział do kogo należy pierścionek. Dobrze wiedział od kogo go dostałem. On węszył .Badał teren ,sprawdzał grunt.

-Tak.- wymamrotałem tylko gdy jego wzrok świdrował mnie z intensywnością.

 Chciało mi się rzygać. Nie mogłem złapać tchu. On wiedział ,że kłamię. Przedarł się przez mur z żelaza i stali i odkrył ,że blefuję. Jednym spojrzeniem rozbroił mnie w nie więcej niż kilka minut. Pytanie co był w stanie jeszcze odkryć i jak daleko zaszły jego przypuszczenia. Obawiałem się ,że moja zbroja z kłamstw zostanie rozpieprzona w drobny mak gdy będę siedział tu dłużej.

 Świat zaczął wirować. Aiden prawdopodobnie miał żonę. Nie wydarzyło się nic co zwiastowałoby ,że w jakiś irracjonalny sposób za mną tęsknił. Czego ja właściwie oczekiwałem? Że po tylu latach wreszcie go odnajdę a ten padnie mi w ramiona i co powie? Że nie potrafił poradzić sobie z traumą? Że nie chciał mnie sobą krzywdzić? Złapałem się za głowę.

-Przepraszam na moment.- poderwałem się z krzesła i słaniając się na nogach kierowałem się w stronę drzwi.

 Jak najszybciej ,byle tylko znaleźć się na zewnątrz. Łzy zaczęły cieknąć mi po twarzy gdy usłyszałem za sobą tylko głos Palmer:

-Pójdę za nim. 


***

 Deszcz lał jak z cebra zmywając z moich rozpalonych policzków łzy. Wyłem jak ranne zwierzę nie widząc nic przez zaszklone od łez oczy. Moje gardło piekło mnie niemiłosiernie ,a deszcz nieco gasił rozpalone emocje. Raczyłem się jego chłodem aż od płaczu zaczęły boleć mnie płuca. Dobiegłem do okolicznego przystanku i roniłem łzy desperacko chowając twarz w dłoniach i wsłuchując się w stukot deszczu o plastikowy dach. 

 Minęła dłuższa chwila nim poczułem kogoś obecność obok siebie. Przepiękna jedwabna suknia w kolorze butelkowej zieleni była przemoczona do reszty ,ale Palmer zdawała się nie zwracać uwagi na to ,że deszcz zmoczył jej dokładnie ułożone w ciasny lecz bufiasty kucyk włosy i do reszty przemoczył suknię i rozmazał makijaż. Nic jej nie obchodziło ,tak jak i mnie. Byliśmy tu sami wśród deszczu. 

-Pierdolmy to wszystko, Quinn. Wracajmy do domu. Uciekajmy stąd. 

 Zacisnąłem zęby ocierając rozpaloną od płaczu twarz.

-Nie mogę ,Pal. Nie mogę uciec. To wszystko...

 Nie byłem w stanie wydusić z siebie choćby słowa. 

-Zabierz mnie stąd.- wyjąkałem wreszcie.- Tak cholernie chcę stąd uciekać. Proszę ,zabierz mnie stąd. 

 Wyskrobała coś na telefonie.

-Taksówka już w drodze. Uciekniemy stąd póki nie jest za późno. 

-Spraw żebym przestał istnieć.

 Mimowolnie opadłem w jej ramiona a ona gładziła moje włosy swoimi długimi palcami. 

-Wiem jak bardzo to boli. Widziałam ból w twoich oczach jakiego nie widziałam nigdy dotąd ,a wiele gówna ostatnio wokół nas się działo. 

 Pociągnąłem nosem gdy moje serce zasklepiało się i pękało naprzemiennie. Oto otwierały się przede mną bramy do piekieł ,od których przez pięć lat uciekałem.

-Dlaczego on wrócił? Po co?- łkałem.- Dlaczego skoro wszystko w jego życiu było w porządku nigdy nawet nie napisał wiadomości? Dlaczego nigdy dotąd mi nie odpisał? Dlaczego on nie szukał mnie tak jak ja jego?

 Oddałem się spazmom płaczu trzęsąc się jak szczeniak na mrozie. Nigdy dotąd nie pozwalałem sobie na tak fatalny stan przy przyjaciółce. Gdy płakałem robiłem to w ukryciu, w środku nocy gdy ona dawno spała. Nigdy nie wspominałem jej o Aidenie oprócz momentu gdy wreszcie siliłem się na rozmowę i wyjawiłem jej prawdę o sobie. Wówczas nie mogła uwierzyć w moją opowieść. A gdy uwierzyła ja już nigdy więcej do niej nie wracałem. Byłem cholernie słaby gdy kolejne zdania opuszczały moje usta.

-On kogoś ma.- pozwoliłem sobie myśleć na głos.- Uwierzysz? Poświęciłem wszystko by go znaleźć. Nie sypiałem obawiając się ,że nie żyje ,że ktoś go skrzywdził, wydzwaniałem jak namolny kretyn po szpitalach ,komisariatach i instytucjach by znaleźć choć ślad, poświęciłem temu godziny ,dni ,tygodnie ,lata! Cholerne lata! A on? -parsknąłem przez łzy.- Ułożył sobie życie z inną! 

 Strumień łez popłynął po moich policzkach gdy Palmer patrzyła na mnie z wyrozumieniem ,na które nie zasługiwałem. Powinna mnie zrugać za naiwność. Powinna była wyśmiać to ,że byłem idealistycznym dzieciakiem ,który uwierzył w miłość i zamiast odejść z godnością brnął. Powinna wyśmiać mnie jako dorosłego mężczyznę ,który właśnie jak nastoletni Quinn wylewał łzy na jakimś opuszczonym przystanku. 

 Mogłem po prostu odejść, przyjąć do wiadomości to ,że mnie rzucił i zniknął. Mogłem spodziewać się ,że założy rodzinę. Mogłem zrobić to samo zamiast desperacko szukać dupka ,dla którego nigdy niczego nie znaczyłem. 

-Tak mi przykro. -ujęła moją dłoń i spojrzała w moje zapłakane oczy.- Aiden jest kretynem ,że porzucił kogoś tak wartościowego jak ty. 

-Nie potrafię na niego patrzeć. Jest tak...

-Obojętny.- dokończyła za mnie. - Może właśnie po to się pojawił.- ujęła mój podbródek wpatrując się badawczo w moją twarz.- Byś uwierzył ,że życie to nie bajka i nie doczekasz pięknego zakończenia. Może zjawił się właśnie po to byś zrozumiał ,że pora iść dalej.

-Tak sądzisz?

-Tak. Sądzę ,że najwyższy czas pogodzić się z tym ,że jesteście już dorośli a wasze życie nie jest już takie samo. On poszedł w swoją stronę ,teraz pora byś i ty przestał gonić za nim a odbił na prawo w stronę swojego nowego życia. Niech wie kogo stracił. 

 Zapadła chwila ciszy. Słychać było tylko grzmoty zbliżającej się burzy.

-Jak mam się teraz odbić od dna? Nie mamy nawet gdzie mieszkać. Jesteśmy bezdomni.

 Palmer parsknęła.

-No i co z tego? Najważniejsze ,że jesteśmy razem.- chwyciła moją dłoń i podała mi chusteczkę ociekającą w kroplach deszczu.- Otrzyj te żałosne łzy. Jesteś przystojnym silnym facetem a mażesz się jak baba. 

 Wymusiłem uśmiech.

-Jesteś paskudna.

 Spojrzała na telefon.

-Taksówka będzie tu za pięć minut. To jak? Uciekamy spać w parku w Waszyngtonie czy wracamy tam by pokazać temu dupkowi co stracił?

 Oparłem się zamykając oczy.

-Jeśli chcesz to wracaj. Ja... nie dam rady. Umarłem w środku. 

 Palmer kucnęła przede mną.

-Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie pozwól by ten dupek po raz kolejny zniszczył ci życie. Przyjechałeś tu dla twoich rodziców. Hazel nie posiada się ze szczęścia piejąc na prawo i lewo o tym jakiego ma zdolnego cudownego syna. Zrób to dla niej i wróć ,udawaj lekarza ,szczęśliwego narzeczonego ,daj jej nadzieję. Daj im wszystkim to czego chcą ,ale nie uciekaj. Za długo uciekałeś. Kiedy znów znikniesz Aiden wygra. Nie pozwól mu myśleć ,że tak bardzo na ciebie wpłynął. Nie jesteś tu dla niego. Jesteś tu dla rodziny ,którą przez niego zaniedbałeś. Moi rodzice mają mnie w dupie i wiele razy słyszałam ,ze woleliby bym zginęła ja zamiast mojego brata. To z jaką miłością traktują cię rodzice, nawet ten twój sarkastyczny ironiczny ojciec ,jest czymś dla czego warto jest wrócić do tej cholernej restauracji, zacisnąć zęby ,unieść głowę i udowodnić im ,że jesteś kimś więcej niż tylko zniszczonym dzieckiem.

-Ale nim właśnie jestem.

-Nie jesteś.- potrząsnęła moim ramieniem.- Zejdź na ziemię. Otrzyj łzy ,rozchmurz się i bądź sobą. Wiesz co zawsze mawiała moja babcia gdy przytrafiało mi się coś złego?

-Co takiego?- burknąłem pociągając nosem.

-Że nic nie dzieje się bez przyczyny. A jeśli wasza miłość i jego odejście miały być lekcją? A co jeśli jego pojawienie się ma być nowym początkiem ,odcięciem się na dobre i wstaniem na nogi? Skoro on sobie poradził ty też możesz. -wstała i wystawiła ku mnie rękę.- To jak będzie? 

 Otarłem dłonią twarz.

-Twoje rady są podobne do rad tych pijanych mędrców z parku przy mieszkaniu.

-A myślisz ,ze skąd wynoszę takie mądrości? Żałuję tylko ,że w tygodniu wszystkie kluby są tu zamknięte.

-Sprawdzałaś?

-To było pierwsze co zrobiłam gdy tu przyjechaliśmy. Dobrze byłoby załatwić problemy tak jak robiliśmy to w Waszyngtonie.

Czyli nawalić się i wytańczyć emocje po czym bzykać się z pierwszym lepszym chłopakiem na zapleczu. Oj tak ,myślę ,że to uśmierzyłoby ból choć na jeden wieczór.

 Podałem jej dłoń ,a dziewczyna wsunęła mi rękę pod ramię. 

-No już ,plecy prosto ,głęboki wdech, pośladki luźno i przyodziej ten swój rozkoszny uśmieszek na gębę. I streszczaj się zanim przyjedzie taksówka i obciąży nas kosztami.

 Przebiegliśmy przez głębokie kałuże na drodze kierując się prosto ku restauracji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top