41. Światłość

-Obiecajcie ,że będziecie nas odwiedzać.- powiedziała Hazel ujmując moje policzki i ściskając jakby właśnie żegnała swojego małego synka.

 Mógłbym przysiąc ,że nie żegnała mnie z taką czułością nawet gdy wyjeżdżałem na studia.

-Przysięgam ,że będziemy wpadać częściej niż dawniej.

-I nie tylko po to by podrzucić nam dziecko!- krzyknął rozbawiony ojciec pakując ostatnią walizkę do bagażnika auta Aidena. 

-Przypominam ,że sami jeszcze półtora miesiąca temu błagaliście o wnuki! -krzyknąłem rozbawiony. 

 Mama patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem jakby patrzyła na mnie po raz ostatni.

-Nie wierzę ,że masz własną rodzinę. Powinnam czuć żal. To wydarzyło się tak szybko... Jestem przytłoczona ,ale szczęśliwa jak diabli. 

 Rzuciłem okiem na Snow u swojego boku zapiętą w nosidełku ,w którym bawiła się różowym gryzakiem w kształcie gwiazdy. 

 Już otwierałem usta by odpowiedzieć matce gdy usłyszałem wrzask.

-Quinn!- krzyknął Aiden. -Gdzie jest mój laptop?!

-Już dawno w aucie!

-A moje zegarki? Pakowałeś?!

-Spakowane i zabezpieczone!- odparłem a brunetka zaśmiała się w głos.

-Zaczyna się życie w związku. -pogładziła kołnierz mojej koszuli.- Będę tęsknić, za całą waszą trójką ,ale za tym małym cukiereczkiem najbardziej!- pochyliła się nad Snow głaszcząc jasny pukiel włosów na głowie. 

-Zobaczymy się za miesiąc ,ciociu.- powiedział Aiden ,który znalazł się obok mnie całując mnie w policzek.

-Ale wtedy na dobre zabierzesz mi syna- odparła rozbawiona.

-Sam zdecydował ,że ze ślubem nie ma co zwlekać. Jak dla mnie możemy pobrać się nawet zaraz. 

-Zwariowałeś? Mam wziąć ślub na jakimś parkingu? To mój pierwszy i miejmy nadzieję ostatni ślub w życiu! Ma być z przytupem! 

-Niech bóg ma mnie w opiece przez ten miesiąc wybierania koloru kwiatów i menu. Jakbym nie miał dość.- prychnął pod nosem i chwycił nosidełko ,które wsadził do auta.- Czekaj ,jak to masz nadzieję ,że ostatni? -uniósł wysoko brew, a ja parsknąłem. 

-O nas już zapomnieliście?

-My o was? Chyba odwrotnie! Sądziliśmy ,że pochłonął was miesiąc miodowy.- rzuciła Hazel w stronę przyjaciółki ,która trzymała swojego męża pod rękę.

-Chcieliście odejść bez pożegnania?

-Nie żegnamy się na zawsze ,Margot.- odparł jej Aiden.

 Hudson ruszył w stronę Jamiego ,który przekładał pudła w bagażniku klnąc pod nosem. 

-Miesiąc to sporo czasu. Wasza obecność tutaj dużo zmieniła i wiele wniosła. Będzie mi brakować tego chaosu jaki tu przywieźliście. 

-Dlatego jeszcze przez dwa dni zostawimy wam Palmer. 

-Noah potrzebuje dwóch dni na zebranie wszystkich rzeczy.- sprostowałem.- A później dołączą do nas. Będą mieszkać zaledwie przecznicę dalej. 

 Margot nawiązała porozumiewawcze spojrzenie z Hazel.

-Czy my... mogłabym pożegnać się ze Snow? -zapytała matka Aidena.

 Moja cholerna przyszła teściowa. Jeśli mój związek z Aidenem miał jakieś minuty to właśnie takie ,że oficjalnie ta upiorna kobieta będzie moją rodziną. Okej ,zmieniła się ,ale znając jej charakter często będzie nam wiercić dziury w dupie. 

 Spojrzałem niepewnie na ukochanego ,który najwyraźniej myślał o pytaniu swojej matki. To przez nią tak długo trzymał Snow w ukryciu. Mógł zaprzeczać ,ale widziałem jak się napinał gdy tylko Margot pojawiała się w otoczeniu Snow. Ta trauma wciąż była w nim żywa i prawdopodobnie pozostanie w nim do końca życia. Do końca życia zawsze będzie nas przed nią chronił ,nawet gdy pozornie było to za nami. 

 Nieoczekiwanie jednak uniósł kąciki ust w niepewnym uśmiechu.

-Jasne. -powiedział z aprobatą wskazując na miejsce pasażera w aucie. 

 Hazel stanęła obok mnie gdy oboje patrzyliśmy jak Aiden stoi w bezpiecznej odległości zachowując czujność. Byłem pewien ,że jego zaufanie było ograniczone i gdyby naszła taka potrzeba zrobiłby wszystko by ochronić córkę przed własną matką. Dokładnie świdrował wzrokiem jej każdy ruch gdy gaworzyła do niemowlaka ,który ziewnął zmęczony.

 Kolejna trauma do przepracowania. Mówiliśmy o niej dwa wieczory temu przez prawie połowę nocy.

-Niedługo się zobaczymy ,kochanie.- powiedziała i widziałem ,że miała ochotę dać jej całusa lecz nie odważyła się mając u boku syna gotowego w każdej chwili uderzyć. Uścisnęła tylko pulchną rączkę dziewczynki i wyprostowała się stając twarzą w twarz z Aidenem.-Jestem z ciebie dumna.

 Słowa zawisły między nimi. Aiden jakby nie do końca spodziewał się ,że je usłyszy bowiem nigdy nic podobnego nie opuściło ust Margot. Patrzyłem na obrazek z wzruszeniem i niepewnością. 

 Chłopak uśmiechnął się delikatnie.

-A ja z ciebie ,mamo. 

 Nie odważyłem się spojrzeć na Hazel ,ale widziałem jak ociera łzę z policzka. Żadne z nas nie miało sumienia przerwać tej chwili ,na którą oboje czekali przez wiele lat. 

-Wiem, że na próżno prosić cię o wybaczenie ,ale czy jest na to choć najmniejsza szansa?- zapytała ,a u jej boku stanął Hudson ,a obok mnie ojciec ,którzy skończyli przekładanie pudeł w bagażniku tak by wszystko znalazło swoje miejsce.

 Czarnowłosy rzucił nam wszystkim szybkie spojrzenie.

-Wybaczenie to ciężka rzecz ,ale nie niemożliwa. Nawet jeśli wybaczę nigdy nie zapomnę.

 Kobieta wyraźnie posmutniała gdy Aiden zatrzasnął drzwi z Snow w środku.

-Ale gdybyście byli kiedyś z Hudsonem przejazdem lub zamierzenie w Waszyngtonie uprzedźcie. Podeślę wam adres. O ile nie masz nic przeciwko.- zwrócił się do mnie.

-Ja... nie ,oczywiście. Wpadajcie wszyscy ,kiedy tylko chcecie. 

-Ostrożnie z obietnicami ,bo matka będzie u was częściej niż w domu.- rzucił Jamie za co zarobił ostre spojrzenie Hazel.

-Wcale nie. Jednak myślę ,że dobrym pomysłem byłoby odwiedzenie syna i wsparcie go w ślubnej gorączce.

-Przyznaj ,że jesteś wścibska i chcesz zobaczyć ich mieszkanie.

 Aiden parsknął pod nosem.

-Więc wpadnijcie w następnym tygodniu. Tylko błagam ,uprzedźcie. 

-Jasne ,jasne. Ten jeden dzień chyba zgrzebiecie się z łóżka podczas swojego przed miesiąca miodowego. 

-Nie obiecujemy.- wyszczerzył zęby mój narzeczony patrząc na zegarek.- Musimy ruszać ,w przeciwnym razie utkniemy w korkach. 

 Rzuciłem się w ramiona rodziców.

-Kocham was.- wyznałem wreszcie z lekkością ,czując spokój sumienia.

 Wreszcie bez kłamstw, bez unikania niewygodnych odpowiedzi ,bez całego syfu jaki tu przywiozłem. Wreszcie mogłem być sobą i tak jak dawniej dawać upust emocjom.

-My ciebie również ,skarbie. Pamiętaj ,że możesz dzwonić kiedy tylko zechcesz. Uważaj na siebie i gdybyś potrzebował w czymś pomocy nie bój się pytać. 

-Bądź szczęśliwy, synu.- dodał ojciec ściskając moją dłoń.

 Odwróciłem się w stronę Aidena ,który opierał się o maskę auta co wzbudziło moje wspomnienia. Tak właśnie się to wszystko zaczęło- na masce auta ,na której czekał na mnie każdego ranka paląc tanie papierosy. Wszystko zapoczątkował ten rozchwiany emocjonalnie nastolatek ,który w swej nienawiści do mnie rozpalił moje serce do czerwoności dając miłość o jakiej nigdy nie śniłem.

 Wszystko zaczęło się od kujona ,który wychodził co rano wypatrując go na podjeździe ,od kujona ,który nienawidził go bardziej niż czegokolwiek. Wszystko zaczęło się od dwójki dzieciaków ,które nie zdawały sobie sprawy ,że los splótł ich dusze na zawsze. 

 Teraz nie było śladu po roztrzepanym Aidenie w wymiętym mundurku z papierosem w dłoni ,który witał mnie co rano wyzwiskami. Nie pozostało nic po kujonie ,którego drażniła jego obecność. 

 Uśmiechnął się szeroko jakby wiedział jakie wspomnienia we mnie wzbudził i myślał o tym samym. 

-Gotowy? -zapytał gdy zatrzymałem się przy drzwiach pasażera lustrując wzruszonych rodziców.

-Gotowy.- odparłem i wsiadłem do auta zamykając za sobą drzwi.

 Aiden wsunął się na miejsce kierowcy i odpalił silnik.

-To jak? Ja prowadzę w jedną a ty w drugą?

 Parsknąłem na wspomnienie naszego dawnego układu z czasów liceum.

-Jak tylko chcesz.

 Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu. 

-Kocham cię, Quinnie. Warto było tyle cierpieć by móc być tu gdzie jesteśmy teraz. -wyznał.

-Było warto.- dodałem gdy na dobre wyjechaliśmy w drogę.

 Ku naszej przyszłości.


***

 Ze snu wybudził mnie delikatny dotyk ,który wodził po moim brzuchu, w okolicy pępka aż ciepła dłoń Aidena wsunęła się pod moje bokserki. 

-Dzień dobry.- wymamrotał całując zagłębie mojej szyi.

-Dobry.- odparłem zaspany z zamkniętymi oczami. 

 Mężczyzna przywarł do mnie swoim ciałem zaciskając dłoń na pośladkach.

-Co ty wyrabiasz?- zapytałem rozbawiony oddając się rozkoszy.

-Budzę cię w nieco oryginalniejszy sposób niż kawa i śniadanie.

 Zachichotałem.

-Gdzie Snow?

-Śpi. Nakarmiłem ją i zasnęła. Mamy więc jakieś półtorej godziny...

 Spojrzałem na wyświetlacz telefonu wytężając wzrok.

-Kurwa!- krzyknąłem i wystrzeliłem z łóżka jak poparzony.- Już dziewiąta! Za piętnaście minut zaczynam wykład!

 W pośpiechu wsunąłem na siebie czarne proste jeansy ,które leżały w rogu pokoju rzucone w nieładzie przez Aidena, który zdarł je ze mnie poprzedniego wieczoru. 

-Och ,daruj sobie dziś te wykłady. Mamy lepsze zajęcia. -marudził mężczyzna ,który ukrył pościelą swoje nagie biodra. 

-Nie ma mowy. Nie zawalę kolosa. 

-Ależ z ciebie kujon.

 Wsunąłem na nagi tors bluzę ,która musiała należeć do Aidena ,pochwyciłem w rękę kilka zeszytów podpisanych jako "Quinnlan Deroven" i w tylną kieszeń spodni wsadziłem dwa długopisy i ołówek.

-Takim mnie kochasz.- pochyliłem się nad nim by go pocałować. 

 Dupek uwięził mnie w głębokim pocałunku ,który rozpalił moje zmysły do czerwoności. 

 Świetnie. Za nic w świecie nie będę w stanie skupić się na wykładzie. 

 Przerwałem pocałunek.

-Dokończymy wieczorem!- rzuciłem wybiegając z sypialni.

-Przynajmniej weź lunch! -krzyknął za mną. 

 Pochwyciłem papierową torbę i zajrzałem do pokoju Snow ,która spała w swoim łóżeczku jak mały anioł. Pochyliłem się by nie przerywać codziennej rutyny dawania jej całusów na pożegnanie. Po czym dopełniając błogą rutynę wybiegłem z mieszkania jak dziki dziękując Aidenowi za mieszkanie w tak strategicznym miejscu ,że wystarczyło dziesięć minut spacerem by być  na uczelni. 

 Przyspieszyłem kroku szczerząc się jak idiota gdy moje serce wariowało ze szczęścia. Pozostało mi tylko przetrwać pięciogodzinny wykład by wrócić do domu ,do Aidena i Snow ,którzy jak zwykle będą na mnie czekać. Nie istniało lepsze uczucie od tego gdy wracało się do domu do osób ,które kochałem całym sercem. 

 Bycie rodzicem nie zawsze jednak było kolorowe. Z Aidenem często się sprzeczaliśmy lub ze zmęczenia nie rozmawialiśmy ze sobą przez cały dzień ,lecz byłem wdzięczny losowi ,że zesłał mi tą miłość ,która nie opuszczała mnie nawet na moment gdy bywało źle. Dni ze Snow były utopią. Dziewczynka pokochała mnie do tego stopnia ,że stałem się jej ulubioną niańką i gryzakiem w jednym. Lecz to wieczory ceniłem najbardziej ,gdy dziecko spało a ja wraz z ukochanym opadaliśmy na kanapę by obejrzeć film ,przesiadywaliśmy na balkonie oglądając gwiazdy lub Aiden robił mi kurs gotowania. Bywały też wieczory gdy Aiden musiał popracować. Wówczas przesiadywaliśmy w gabinecie gdzie on stawał się szefem ,a ja jego wierną asystą ,która znad książek słuchała jego narzekania. Każdy dzień był na swój sposób inny, lecz było w tym coś rutynowego ,coś co mnie uspokajało: miłość. Ona była rutyną ,która trzymała nas w kupie nawet w krytycznych momentach. Bo nawet gdy się sprzeczaliśmy ,milczeliśmy lub spędzaliśmy całe dnie poza domem z dala od siebie łączyła nas miłość ,do której wracaliśmy i dom ,który budowaliśmy.

 Gdybym odmówił przybycia na ten cholerny ślub najpewniej właśnie zgonowałbym na kanapie wspólnego mieszkania z Palmer. Najpewniej czułbym się gorzej niż gówno ,które nie ma w życiu żadnego celu. Tymczasem miałem dom. Mój prawdziwy dom ,do którego wracałem czując bezpieczeństwo. I Palmer zyskała swój dom, u boku tego blond dupka ,który zawsze był przy niej.

 Kochałem ich. Ta cała pochrzaniona czwórka- Aiden, Snow ,Palmer i Noah stali się moją rodziną. Nie wyobrażałem sobie ,że kiedykolwiek ktoś taki jak ja zasłuży na anioły w swoim życiu. 

 Moje życie było beznadziejne. Straciło barwy ,które powróciły dopiero po pięciu ciężkich latach. Aiden miał co do nas rację- oboje nigdy się nie poddaliśmy. Dlatego rozkoszowałem się odgłosami miasta gdy szybkim krokiem zmierzałem ku uczelni. Niektóre marzenia wymagały czasu i gdybym mógł poświęciłbym kolejne lata by w moim sercu znów zalśniło światło. 

 Moje życie wreszcie zwolniło. Każdy dzień tutaj był cudem, cudem za który dziękować będę do końca swoich dni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top