37. Nowy początek
"Trzymasz się jakoś?"- napisała wreszcie Palmer gdy kelner przyniósł mi coś co miało być jajecznicą.
Spojrzałem na talerz. Owszem ,może kiedyś było to jajecznicą ,zanim zostało strawione i wydalone.
Westchnąłem chwytając za telefon.
"Jakoś. A on?"-odpisałem.
Co mnie to w ogóle obchodziło?
"Jakoś" to wiele powiedziane. Powstrzymywałem rozpacz tłumiąc wszystko w sobie ,ale wiedziałem ,że i ta tama kiedyś pęknie i spędzę wiele czasu nim na dobre się wyleczę i zapomnę. Lecz póki emocje wkładałem do pudła i kryłem głęboko w sobie dni były całkiem znośne. Przynajmniej o tyle ,że byłem w stanie zebrać się z łóżka i przyjechać do tego taniego baru mlecznego żeby zjeść cokolwiek co zaspokoiłoby głód.
"Cóż, Noah rozważa upicie go żeby wreszcie przestał gadać. Kocham cię Quinn ,ale mam dość słuchania o tobie i jego miotania się. Wiesz ile razy chciał do ciebie jechać i błagać o wybaczenie?"
"Jest dopiero dziewiąta a powstrzymywaliśmy go dwa razy."- dodała.
Gapiłem się w czarno białe płytki na podłodze zabrudzone od błota spod butów tłumów jakie przybywały na tanie i jakże obrzydliwe śniadanie. Kto normalny tutaj jadał? Patrząc na tą jajecznicę i spalony bekon mój apetyt znikał w cholerę.
"Przejdzie mu"- odpisałem zdawkowo.
"A jeśli nie przejdzie? Ani tobie ani jemu?"
"Przejdzie jak każda choroba. Trzeba to wyleżeć. Co słychać u Snow?"- zmieniłem temat.
"W zasadzie bez przerwy siedzi z nią Hazel bo Aiden jest...niedysponowany. Twoja matka nie jest pocieszona faktem ,że rzuciłeś Aidena i wyjechałeś ,ale wyjaśniłem jej sprawę. Nie wiem na kogo jest bardziej wściekła, na niego ,na mnie czy na ciebie."
"Obstawiam ,że obwinia wszystkich wokół."- odpisałem biorąc łyk czegoś co najwyraźniej miało być truskawkowym kompotem.
Kurwa ,zapomniałem jak bardzo ich nienawidzę. Ale za tą cenę lepsze było to niż pomyje.
"Bingo. Wywołałeś niezłe poruszenie. Jakbyś potrzebował towarzystwa daj znać. Z Noah chętnie damy nogę z tego wariatkowa"
Uśmiechnąłem się od niechcenia.
-Można?- zapytał zachrypnięty głos ,który wyrwał mnie ze skupienia.
Patrzyłem zmęczonymi oczami na staruszkę ,która wyglądała na dobre siedemdziesiąt lat. Śnieżnobiałe włosy spięte miała w wysoki kok ,brązowa skóra twarzy była pomarszczona ,na bluzkę o wzorze pantery opadały czerwone korale ,a czarna spódnica sięgała kobiecie niemal do ziemi. Dłonie ozdobione złotymi bransoletami trzęsły się gdy trzymała w kościstych dłoniach misę z zupą. Ciepłe orzechowe oczy patrzył na mnie ,a usta umalowane fuksjową szminką uśmiechały się.
-Jasne ,proszę.- odparłem zapraszając staruszkę na miejsce naprzeciwko.
-Tłok dziś jak nigdy. Nie ma miejsc a nikt nie chce jeść śniadania ze starą ropuchą.
Rzuciłem kobiecie szybkie spojrzenie znad telefonu ,który zablokowałem i odłożyłem na bok dając Palmer czas by opisała mi z dokładnością cyrk jaki zostawiłem za sobą.
Kobieta otaksowała mój talerz.
-Nie jesteś tutejszy?
-Nie. -wychrypiałem.- Jestem... przejazdem. W zasadzie mieszkałem tu przez pięć lat ,ale w tej dzielnicy nigdy nie byłem.
-Więc zapamiętaj sobie ,że jajecznicy pod żadnym pozorem tu nie zamawiamy. Wygląda jak wymiociny i smakuje niewiele lepiej.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Często pani tu bywa?
-Za często. Kiedy mój mąż zmarł przestałam gotować.
-Przykro mi.- powiedziałem od niechcenia gdy ta wzięła pierwszy łyk zupy.
Machnęła ręką rozbawiona.
-Nie ma potrzeby. Fatalny był z niego mężczyzna. Nienawidziłam gotować a gdy to robiłam to tylko z przymusu ,bo gdy tego nie robiłam miał ciężką rękę. Cieszę się ,że teraz mogę codziennie odwiedzać inny bar -rozejrzała się wokół z uśmiechem i zadumą.- i wreszcie ktoś gotuje dla mnie. Co cię tak dziwi chłopcze? Nie każda kobieta jest stworzona do bycia kurą domową.
-Wziąłbym łyk kompotu za pani wolność ,ale jest obrzydliwy. -skrzywiłem się.- Nawet w Palisades ciężko o takie specyfiki.
Kobieta zaśmiała się.
-Sophie.- wystawiła ku mnie kościstą dłoń ,którą uścisnąłem.
-Quinnlan.
-Co tak młody przystojny chłopak robi tak smutny nad paskudną jajecznicą?- zadała pytanie biorąc łyk zupy ,a ja oparłem się na łokciu lustrując lokal oblegany w większości przez bezdomnych.
Westchnąłem.
-Cierpi. -odparłem a ta uniosła wysoko brew nie spodziewając się szczerości ,ale nie miałem siły na udawanie. Ledwie miałem siłę na rozmowę. -Przepraszam ,odstraszam panią.
-Zawody miłosne młodych są ciekawe. Nawet nie wiesz jak wiele historii wysłuchałam dosiadając się do takich jak ty! -niemal klasnęła w dłonie szczęśliwa ,że dostarczę jej kontentu na cały ranek.
-Skąd pani wie ,że to zawód miłosny?
-Masz to wypisane na twarzy, mój drogi. Twoje oczy są spuchnięte najpewniej od wielogodzinnego wylewania łez ,gardło zdarte od krzyku a nic tak nie doprowadza człowieka do rozpaczy jak złamane serce. Mów więc co cię gryzie.
Wyciągnęła rękę po mój kompot zerując go niemal od razu.
-Wczoraj zerwałem z chłopakiem.
Zabrzmiało to jakbym mówił o chwilowym romansie ,który został ucięty.
-Och.- westchnęła.- Zdrada czy kłamstwa?
-To drugie.
-Mówią ,że zdradę i kłamstwa łączy to samo- zaufanie a w zasadzie jego utrata. Co wywinął?- zapytała z pełnymi ustami a ja rozglądając się wokół odparłem:
-Myślisz Sophie ,że starczy nam dnia?
Zaśmiała się cicho.
-Wyglądasz na spokojnego ,a widać że twój były to niezłe ziółko.
-Można tak powiedzieć. To dupek.- wyplułem z odrazą.
-Chyba nie był dupkiem skoro tak cię to gryzie. Jak długo go znasz?
Sophie skinęła do kelnera by podał jej dokładkę.
-Dwadzieścia pięć lat.
Kobieta gwizdnęła pod nosem.
-Mój drogi chłopcze ,to całkiem niezły staż. Spodziewałam się lamentu po związku ,który trwał pół roku a nie po czymś co trwa całe życie! To ci dopiero ewenement.
-W związku byliśmy w sumie tylko kilka miesięcy licząc przerwy i niedomówienia.- wzruszyłem ramieniem.- To dość skomplikowane.
Sophie uśmiechała się do mnie z parującej pod jej nosem dokładki zupy. Takie frywolne rozmawianie o tym z kimś kto mnie nie znał i nie oceniał było... wyzwalające.
-Zamieniam się w słuch.
Opowiedziałem jej więc po krótce o przyjaźni naszych matek ,o nienawiści ,o tym co nas połączyło, o tym co dzieliło ,o tym jak chroniłem Aidena i jak on chronił mnie ,o tym jak zniknął ,dlaczego zniknął i dlaczego wrócił. Miałem wrażenie ,że mówię to na jednym tchu. Gdy wreszcie skończyłem wywód Sophie odstawiła pusty talerz zupy na bok i wystawiła ku mnie paczkę papierosów. Poczęstowałem się jednym i oboje odpaliliśmy je zaciągając się dymem.
To było lepsze niż terapia. Poczułem się jakoś... lżej.
Zapadła chwila ciszy jakby staruszka rozważała czy kontynuować rozmowę i spieprzyć sobie cały poranek czy uciec jak najdalej.
-Na świecie jest ten jeden irytujący typ ludzi.- powiedziała po dłuższej przerwie mając pół papierosa za sobą.- To ci ,którzy dobitnie wiedzą czego chcą i zrobią wszystko by to dostać. Z nimi nie ma dyskusji. Najwyraźniej do takich należał twój ukochany. Na próżno ich zmieniać. Tacy jak on wolą umrzeć sami niż okazać słabość przed kimkolwiek i miłość nie ma tu nic do rzeczy.
-Tak pani sądzi?
-Oczywiście! -zgasiła papierosa w popielnicy gdy ja lustrowałem ją z zainteresowaniem.- Przez całe swoje życie poznałam tak wielu ludzi. Mój ojciec był identyczny. Matka co rusz się na niego wściekała ,bo ten wolał kłamać ,niby dla jej dobra ,a później dla dobra ich dwunastki dzieci. Wielokrotnie ukrywał listy z podniesionymi podatkami albo o zadłużeniu gospodarstwa byle tylko jej nie denerwować ,a ona i tak zawsze się dowiadywała i wściekała.
-Co więc zrobiła ,że ten stan się poprawił?-dopytywałem.
-Nic. Była zbyt nieśmiała ,zbyt mu posłuszna by wybłagać w nim zmianę wiec oddaliła się od niego. Z czasem zaczęli żyć osobno. Lecz sama jestem zwolennikiem dyplomatycznych metod i uważam ,że gdyby się zaparła ,gdyby potrafiła do niego dotrzeć zabiłaby w nim ten nawyk brania wszystkiego na własne ramiona ,bowiem gdy dzieli się z kimś życie nie należy ukrywać niczego co istotne. Nie ma żadnej wady ,której nie dałoby się przerobić.
Westchnąłem.
-Już na to za późno. Kazałem mu wypieprzać ze swojego życia.- ugasiłem papierosa i rozsiadłem się wygodnie na kanapie krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Sophie machnęła ręką zbywając moje słowa.
-Oczywiście ,bo słowo spierdalaj jest nieodwołalne. Żyjemy w chorych czasach ,mój drogi chłopcze, w czasach gdzie życie jest szybkie ,miłość ulotna ,a jedzenie byle jakie. -wskazała na mój talerz ostrym paznokciem pomalowanym na różowo. -Jeśli faktycznie go kochałeś ,a on kochał ciebie to miłość zawsze znajdzie do siebie drogę. Niech ludzie mówią co chcą ale prawdziwe uczucie zdarza się tylko raz i to nie tylko tani bełkot ,który wpajają nam w bajkach. Nigdy nie pokochasz nikogo taką samą miłością jak jego. Zawsze będziesz o nim pamiętał ,bo jest nieodłączną częścią twoich wszystkich wspomnień.
-Więc mam go błagać o wybaczenie?
-Absolutnie! -zaprzeczyła od razu. -Nigdy nie rób niczego wbrew sobie ,nie podejmuj pochopnych decyzji bo tak trzeba. Daj sobie czas. Jeśli to uczucie jest prawdziwe wróci. Może za dziesięć lat ,a może za trzydzieści.- wzruszyła kościstym ramieniem.- Może będziesz czekał tak długo aż staniesz się tak stary jak ja i wtedy nie zostanie ci nic tylko wspominanie go. Jeśli uważasz ,że sobie bez niego poradzisz ,a on z łatwością pójdzie przed siebie nie będzie za czym ronić łez.
-Łatwo powiedzieć.- burknąłem pod nosem.
-Pomyśl czy warto się poddawać, czy gdy do reszty się poddasz otrząśniesz się i nie będziesz żałował.
-Ja już się poddałem.
-Nie. Nie poddałeś się mój drogi. Gdybyś się poddał nie wyglądałbyś jak chodzące oblicze śmierci ,nie myślałbyś tak intensywnie. Gdybyś odpuścił nie wahałbyś się, nie istniałyby rozterki.
Wyciągnąłem własne papierosy ,które wcześniej ukryte miałem w schowku w samochodzie. Poczęstowałem kobietę jednym i zaciągnąłem się dymem.
-Miłość to gówniane uczucie. Nie chcę go czuć nigdy więcej. To ono rozpieprzyło mi życie.
Staruszka wzruszyła ramieniem rozglądając się po tłumie.
-Wypal więc w sobie serce tak jak wypalasz tego papierosa. Pozwól by miłość uleciała jak ten dym, ale wiedz ,że są decyzje dzięki którym poczujesz się dobrze i takie ,które do końca życia będą cię dusić.
***
Ciężka muzyka powodowała ,że wszelkie uporczywe myśli choć na chwilę ulatywały z mojej głowy, choć główną zasługę swojego błogiego stanu powinienem przypisać tym kilku mocnym drinkom ,które postawił mi chłopak ,który próbował zagadywać mnie od jakiś dwudziestu minut. Nie słuchałem. Moje myśli odpływały w całkiem inną stronę gdy ten dumnie opowiadał o swojej pracy w dziale IT szczególną uwagę zwracając na swoje zarobki ,jakby tylko tym potrafił mi zaimponować. Choć musiałem przyznać ,że imponowała mi tylko jego głupota. Kto normalny za jeden krzywy uśmiech pierwszego lepszego chłopaka w klubie stawiał mu drinki raz po raz nawet nie znając jego imienia? Udawałem ,że słuchałem lecz w rzeczywistości pozwalałem muzyce rozsadzać moją głowę. Dzięki tłumowi i migającym światłom czułem się nierealnie ,jak w śnie ,po którym miałem się obudzić w świecie ,w którym wszystko byłoby w porządku.
Tak wyglądała moja codzienność w ostatnich latach i będzie wyglądać podobnie przez kolejne.
Nie myślałem o przyszłości gdy stosunkowo przystojny lecz zarozumiały brunet ciągnął mnie na zaplecze. Nie oponowałem gdy uwięził mnie w pijackim pocałunku ,który nie miał niczego wspólnego z delikatnością.
Czułem na swoich ustach obrzydliwy smak jego śliny ,która trąciła wódką ,a jego ciało cuchnęło zlane potem, ale nie przestawałem go całować. Byłem śmieciem a zdawało się ,że on chciał potraktować mnie jak śmiecia -przelecieć i zniknąć, a ja pragnąłem tego samego.
By nie myśleć. By nienawidzić się jeszcze bardziej. By się ukarać.
Łapczywie wsunął dłoń pod moją koszulę a ja poczułem odrazę gdy zimne łapska tego faceta wodziły po moim ciele. Aiden nigdy nie traktował mnie jak zabawki ,którą chciał przelecieć. Seks z nim był czymś co uskrzydlało, czymś więcej niż tylko marnymi szybkimi ruchami i pożegnaniem gdy było po wszystkim. Przy Derovenie nigdy nie czułem się tak odrażająco. W łóżku z nim nie było mowy o tak pozbawionych uczucia dotykach. On... on wielbił moje ciało. Uwielbiał je i nawet gdy nie mieliśmy zbyt wiele czasu traktował je z szacunkiem, szanował moje granice i nawet na moment nie pozwalał wierzyć ,że jestem kimś kto niczego dla niego nie znaczy. Zawsze całował z czułością ,nawet wtedy kiedy seks miał być szybki i intensywny by rozładować napięcie. Gdy z nim byłem emocje rozsadzały mnie od środka potęgując doznania. To nie było tylko marne podniecenie a pożądanie ,które jarzyło się żywym ogniem zrodzonym z czystego uczucia.
To co teraz robiłem było żałosne. Czułem się strasznie nawet po tych kilku drinkach.
Jak wcześniej mogłem tak żyć? Jak w tak obrzydliwy sposób mogłem szukać Aidena? Jak w tak paskudny sposób potrafiłem zajmować myśli? Jak mogłem żyć przez tak wiele lat chlając do nieprzytomności i bzykając się po kątach?
Odepchnąłem chłopaka od siebie. Nie potrafiłem tego zrobić. Ten znów rzucił się do mojej szyi by znów ją całować ,ale ponownie go odrzuciłem ,tym razem dosadniej , na tyle ,że wpadł w kartony po papierowych słomkach i był na tyle nawalony ,że nie był w stanie się podnieść.
Wybiegłem do zatłoczonej sali patrząc na tłum ,który wił się do ciężkich basów.
Nie potrafiłem tak żyć. Nie kiedy poznałem życie z Aidenem ,nie kiedy moje dni nabrały realnego sensu. Dopiero przy nim i Snow dowiedziałem się czym jest prawdziwe szczęście ,jak to jest mieć powód by zwlekać się z łóżka ,jak to jest kochać tymi dwoma rodzajami miłości ,której wcześniej nie znałem. Aiden i Snow co rusz pojawiali się w mojej głowie nie pozwalając skupić się na czymkolwiek innym. Łzy ciekły mi po policzkach gdy biegłem przez tłum ku wyjściu. Dopiero gdy wybiegłem na zewnątrz patrząc w gwiazdy opadłem na ławkę nie zważając na tłumy przed klubem. Oddałem się rozpaczy.
Było już za późno . Liznąłem normalnego szczęśliwego życia ,a teraz pozostało mi wrócić do mojego życia ,które bez nich nic nie znaczyło. Straciłem wszystko ,a teraz nadeszła pora by się wyleczyć i znaleźć nowy początek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top