33. Strażnik
Chodziłem zdenerwowany od jakiś trzech godzin nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Krzątałem się po mieszkaniu jak idiota doglądając trzy razy czy naczynia w zmywarce na pewno zostały wyciągnięte, czy łóżko było idealnie pościelone i jakieś trzydzieści razy sprawdzałem telefon wyczekując wiadomości od Aidena. Wariowałem i panikowałem jak dzieciak przeklinając Palmer za to ,że uznała ,że odpowiednim pomysłem będzie zostawienie mnie samego by dać nam trochę swobody. Serce waliło mi jak młotem.
Może i Palmer miała rację ,powinienem porozmawiać z Aidenem o jakiejkolwiek przyszłości. Problem tkwił w tym ,że ja już dawno zapomniałem jak to jest prowadzić rozmowę z kimś na kim mi zależy. Przywykłem ,że jedynym językiem jakim się porozumiewałem z facetami to język ciała ,seks i ucieczka zapominając o tym co zaszło. A teraz miałem odbyć rozmowę o przyszłości. Kiedyś przyszłoby mi to z łatwością ,lecz dziś byłem osobą ,która kompletnie nie potrafiła zdecydować czego chce i na jak długo.
Może dziś będzie to odpowiedni moment by pomówić ze sobą? Zebrałem się w sobie postanawiając ,że ta rozmowa odbędzie się dziś.
Gdy drzwi się otworzył serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Trzech kurierów wniosło kilka ogromnych kartonów z niewiadomą zawartością w środku. Uśmiechnąłem się do Aidena ,który rzucił czarną torbę wypełnioną ubraniami w kąt i szczerząc się jak dzieciak wyruszył w moją stronę.
Lecz to nie on przykuł moją uwagę ,a dziecko ,które trzymał na rękach obrócone w moją stronę. Dziewczynka wymachiwała żwawo nóżkami odzianymi w białe leginsy. Jej małą główkę zdobiła różowa opaska ,a pulchny brzuch i rączki zakrywały różowe body z motylami. Mimo uśmiechu stałem się na tyle blady ,że miałem wrażenie iż krew odpływa mi z mózgu. Dziecko gaworzyło wymachując radośnie rączkami i rozglądając się po całkiem nowym miejscu.
Aiden stanął milimetry ode mnie i podtrzymując w jednej ręce dziecko ,drugą chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie z pasją i utęsknieniem ,które momentalnie rozpaliły we mnie płomień.
-Tęskniłem.- wyszeptał górując nade mną.
Uśmiechnąłem się i odsunąłem gładząc jego policzek.
-Cieszę się ,że już jesteście.- rzuciłem z uśmiechem ,który najwyraźniej został przyszyty do mojej gęby.
To ,że czułem się nieswojo to mało powiedziane.
Mój wzrok utkwiony był w dziecko tak maleńkie, że niemal ginęło w muskularnych ramionach swojego ojca.
-Możecie się poznać. To Snow. -poprawił dziewczynkę w swoich ramionach. Ujął jej małą rączkę.- A to wujek Quinn. -zwrócił się do niej i spojrzał na mnie rozbawiony moim wyrazem twarzy.- Możesz podać jej rękę. Nie ugryzie. Nie ma jeszcze zębów.
Parsknąłem pod nosem i podałem dziecku palec ,a na jej twarz zakradł się krzywy uśmiech przypominający grymas.
-Jak minęła podróż?
-Oprócz tego ,że nie zmrużyłem oka od prawie trzech dni? -powiedział zmęczonym głosem kładąc dziecko na łóżku ,które jeszcze niedawno dzieliłem z Palmer.- O dziwo przespała cały lot ,ale byłem cały czas czujny. Boję się ,że i dziś nie zmruży oka. Nowe miejsce ,nowi ludzie. To nigdy nie działa na nią dobrze.- ziewnął.- Przede mną kolejna nieprzespana noc.
Podszedłem do niego bliżej i ucałowałem go w usta.
-Jest już grubo po dwudziestej drugiej. Chodźmy więc spać.
-To nie takie proste. Trzeba rozpakować te kartony. -skinął w stronę pudeł.
-Co tam właściwie jest? Spakowałeś cały dom?- uniosłem brew.
-To rzeczy tej młodej damy ,która aktualnie gryzie pilota. Snow! -podniósł głos i wyrwał dziecku pilot wręczając coś co przypominało gryzak w kształcie słonia.- To wózek ,łóżeczko ,dostawka ,ubrania ,leżaki, bujaki i inne głupoty o których nie zamierzam mówić bo wyglądasz jakbyś miał zejść na zawał. Wszystko gra?
-Nie. Tak. Nie wiem. Chyba.- paplałem.- Ja... naprawdę cieszę się ,że cię widzę ,że tu jesteś.
Ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch.
-Mówiłem ci ,że wrócę.
-Wiem, ale... Chyba musimy porozmawiać nie uważasz?
-Oczywiście. Porozmawiamy o czym tylko chcesz. -zwrócił wzrok ku dziecku ,które samo przekręciło się na brzuch i bawiło się wystającą z pościeli nitką. Aiden uśmiechnął się z dumą.- Chyba mamy nową umiejętność. Wyświadczysz mi przysługę?
-Jasne. Tak.
Ja pierdolę. Nie potrafiłem skleić normalnego zdania..
-Mogę iść wziąć prysznic? Nie miałem styczności z wodą od dwóch dni.
-Pewnie. Dlaczego pytasz o pozwolenie na coś tak absurdalnego?- zapytałem rozbawiony.
-Bo ktoś musi w tym czasie spojrzeć na małą.
Patrzyłem na dziecko ,które gryzło moją poduszkę.
-Ma zajęcie. Nie jest jeszcze samodzielna?
Aiden parsknął śmiechem u mojego boku lustrując dziecko.
-Wiesz ,znam przypadki dwudziestopięciolatków ,którzy jeszcze nie są samodzielni.
Trąciłem go łokciem w bok.
-Dupek.
-Wiem ,że tęskniłeś.- ucałował mnie w policzek.- Daj mi kilka minut. Jest najedzona więc nie powinna marudzić. Jak coś to wołaj.
Szczerze liczyłem na wspólną kąpiel lecz od dziś nie było o tym mowy ,nie kiedy dziecko potrzebowało opieki. Dlatego uśmiechnąłem się tylko w odpowiedzi gdy ten zniknął za drzwiami łazienki.
Podszedłem do łóżka patrząc na dziecko. Co właściwie robiły tak małe dzieci? Co ja miałem z nią zrobić nawet nie wiedząc jak ją podnieść? Była tak mała i tak delikatna, że obawiałem się zrobić jej krzywdę. Gdy usłyszałem dźwięk lecącej wody w łazience usiadłem na skraju łóżka obok małej dziewczynki ,która położyła się na plecach gapiąc na mnie swoimi wielkimi lazurowymi oczami.
-Cześć.- powiedziałem i zabrzmiałem tak głupio ,że powinienem zapaść się pod ziemię ze wstydu.- Wygląda na to ,ze zostaliśmy na chwilę sami. -mówiłem a dziecko słuchało popadając w bezruch.- Zdaje się ,że właśnie zostałem twoim wujkiem ,ale możesz mówić do mnie Quinn. Oczywiście kiedy nauczysz się mówić.
Dziecko wydało z siebie dźwięk który przypominał śmiech. Sam parsknąłem.
-Lubisz się śmiać? Świetnie się składa ,bo czasami mówię takie głupoty ,że sam siebie bawię. Jest coś co lubisz robić? Cokolwiek? -dziecko tylko gaworzyło czekając na moje kolejne słowa.- Chyba lubisz mnie słuchać. Okej. Należysz wiec do grona nielicznych ,do których mówię a oni słuchają ,mimo ,że nic nie rozumiesz. Tą umiejętność zdecydowanie masz po ojcu.
Snow wystawiła rączki do góry desperacko odpychając się od materaca. Zaczęła piszczeć ,a ja panikować. Ja pieprzę ,nie miałem żadnego doświadczenia z dziećmi ,a nie mogłem przerwać Aidenowi prysznica. Co by sobie pomyślał gdybym po dwóch minutach błagał go o pomoc?
-Chcesz na ręce? Boże ,nawet nie wiem jak cię podnieść. Musimy współpracować ,Snow. -pochwyciłem ją za plecy i podtrzymując głowę podniosłem ją usadawiając na przedramieniu. Nagle zapadła cisza.- Chyba ci się podoba ,co? Lubisz jak ktoś cię przytula i nosi? W porządku. Jesteś tak mała ,że mieścisz się na moim przedramieniu.
Moje serce stanęło gdy dziecko wtuliło głowę w mój tors. Rozejrzałem się wokół. Nigdzie nie było żadnej przytulanki ani nic do czego mogłaby się utulić. Najpewniej wszystko znajdowało się w tych cholernych kartonach ,ale dostanie się do nich z dzieckiem na rękach mogło być trudne. Musiałem więc wystarczyć jej ja.
Zdaje się ,że chyba mnie polubiła. Przynajmniej na tyle ,że wtulając się w materiał mojej bawełnianej bluzki uspokoiła się. Wystawiła ku mnie ręce a ja podałem jej swoją dłoń ,którą dokładnie obejrzała i znów zaczęła marudzić.
-Cii. -uciszyłem ją.- Jak twój tata usłyszy ,że marudzisz uzna mnie za beznadziejną opiekunkę do dziecka.- mówiłem ,a ona ucichła. -Chyba lubisz mój głos. Mam mówić bez przerwy? Okej, w porządku. Mogę tak do rana. Nie wiesz na co się godzisz.
Najwyraźniej moja teoria działała ,bo dziecko tkwiło wpatrzone we mnie jak w święty obraz.
-Musimy ustalić pewne zasady, moja droga. Musimy nawiązać sojusz i współpracować. Nigdy nie miałem tak małej rozmówczyni jak ty więc jestem zestresowany. Podoba mi się twój tata ,wiesz? Dlatego póki nie będziesz zajmować mojego miejsca u niego w łóżku możemy się kumplować. No ,chyba ,że będziesz miała koszmary. Wiesz ,że twój tata też często je miewa? Dlatego zawsze ma zapaloną lampkę. Jeśli oboje będziecie się bać dobrze gdy będziecie razem. Kiedy ja nie mogłem zasnąć też spałem z rodzicami. To nie wstyd. -przerwałem na moment gładząc delikatnie głowę dziewczynki.- Kiedyś nauczę cię mówić. Ale nie tak zwyczajnie. Nauczę cię mówić tak ,że jako pierwsza osoba na tym świecie będziesz w stanie przegadać swojego ojca. On ma strasznie cięty język ,jest uparty jak osioł i jak postawi na swoim to nie ma na niego mocnych. Może też kiedyś nauczę cię chodzić żebyś mogła ze mną uciekać gdy Aiden dowie się ,że zjedliśmy wszystkie ciastka.
Dziecko się zaśmiało.
-Wygląda na to ,że chyba poważnie mnie słuchasz.- uśmiechnąłem się.- Masz wspaniałego tatę. -wypaliłem ściszonym głosem.- Ale wpieprzył cię na niezłą minę. Przynależność do tej rodziny jest katastrofą i wręcz chodzącą dysfunkcją. Twoja przyszywana babcia ,której twój ojciec najpewniej nigdy ci nie przedstawi jest wariatką, psychopatką ,jeśli wiesz w ogóle co to. Nie wiem czy powinienem ci o tym mówić.- zmarszczyłem czoło ale ona słuchała.- Moja matka najpewniej pokocha cię od pierwszego wejrzenia. Jest dobra. Uwielbia dzieci. A mój ojciec... cóż... jego możesz mieć gdzieś. To gbur. Za to kiedy poznasz ciocię Palmer ,wierz mi ,że mimo iż nie potrafisz będziesz chciała uciekać. No ,chyba ,że nawiążecie jakąś absurdalną nić porozumienia i będziecie razem malować sobie paznokcie. A ja... będzie ze mnie beznadziejny wujek. Najpewniej nie będziesz mnie lubić ,bo będę w kółko kręcił się przy twoim ojcu. Jeszcze nie wiesz czym jest miłość ,ale Aiden ci pokaże, a gdy zobaczysz czym jest jego miłość sama będziesz kochać go już zawsze.- mówiłem gładząc jej główkę przyprószoną gładkim meszkiem ,który miał być włosami.- Aiden nigdy cię nie zawiedzie, nigdy nie porzuci, zawsze będziesz się czuć bezpieczna. On zawsze marzył o tobie ,nawet wtedy kiedy jeszcze nie było cię na świecie. Kiedyś i ja marzyłem o kimś takim jak ty.
Głos mi się załamał gdy błękitne duże oczy wpatrywały się we mnie z ciekawością.
-Ale moje życie stało się beznadziejne. Nie wiem czy dorosłem tak jak Aiden, czy kiedykolwiek mu dorównam ,czy dam radę być odpowiedzialnym. Jednak cieszę się ,że tu jesteś, wiesz? Jesteś tak śliczna. Spotkało cię tak wiele złego o czym jeszcze nie masz pojęcia.- mówiłem półszeptem.- Wiem jak to jest być samotnym. To okropne uczucie ,nie mieć nikogo bliskiego ,nikogo komu można by było zaufać. Ale Aiden tobie nigdy nie pozwoli poczuć się samotną. On nigdy nie chce dla nikogo źle chociaż nie wiem co sobie myślał zostawiając nas samych.- uśmiechnąłem się delikatnie.- Aiden stworzy ci rodzinę ,dysfunkcyjną ,nietrwałą i beznadziejną ,ale wierz mi ,że nigdy nie będziesz sama. A jeśli kiedykolwiek poczujesz samotność masz mnie. Mogę z tobą rozmawiać nawet całą noc, nieważne gdzie zaniesie nas życie. Zdaje się ,że jesteś małym cudem dzięki któremu czuję się lepiej.
Dziecko ziewnęło a ja uniosłem brew.
-Jesteś śpiąca? To świetnie się składa ,bo twój nieziemsko przystojny tata ,z którym planowałem spędzić noc ,też jest śpiący i uważam ,ze wam obojgu przyda się sen.
Zlustrowałem dziecko ,które patrzyło na mnie maślanym wzrokiem.
-Ale ty zamierzasz iść tak spać? -wskazałem na jej ubrania.- Błagam cię ,dziewczyno, damy nie chodzą spać w takich ubraniach. No chyba ,że nazywają się Palmer i są pijane w trzy dupy.- dodałem cicho pod nosem.- Gdzie są twoje piżamy? Pewnie w tych torbach ,co?
Wskazałem na torby rzucone w korytarzu chyba licząc ,że poda mi w której torbie i w jakiej przegrodzie znajdę jej piżamy.
Jako dorosły odpowiedzialny wuj wstałem z łóżka z dzieckiem na rękach i jedną dłonią odpiąłem torbę przeklinając pod nosem.
-To jedne z tych zabronionych słów ,których nie możesz wymawiać ,ale ojciec nauczy cię ich pewnie jeszcze przed piątymi urodzinami.- mówiłem byle mówić ,byle dziecko nie zaczęło płakać.
Przerzucałem ubranka szperając w torbie aż po kilku minutach walki i przekleństw w moje ręce wpadł uroczy biały pajacyk rozmiarami jak dla lalki w czerwone drobne serduszka.
-Okej ,chyba jesteśmy w domu. -położyłem dziecko na łóżku oglądając ubranko.- Jak powiesz mi jak to się zakłada obiecuję ,że dostaniesz wolną rękę w zabawkowym gdy tylko nauczysz się chodzić.
Odpowiedziało mi tylko gaworzenie i radosne przebieranie nóżkami.
Jakimś cudem odnalazłem górę pajacyka i nieudolnie wymieniłem go z poprzednim ubraniem.
-No, teraz możesz iść spać.- dałem jej przyzwolenie ,ale ta patrzyła na mnie dalej swoimi ogromnymi oczami.- Okej ,odechciało ci się spać? Świetnie, widzę ,że jesteś kapryśna. Aiden mówił ,że jesteś najedzona więc nic ci nie zaproponuję. Zresztą w lodówce jest tylko bekon. Kiedy ja nie mogę spać czytam. Masz jakieś książki? Aiden zabrał ci cokolwiek co mogłoby się przydać?
Łypnąłem na kilka ogromnych kartonów.
-Nieważne. -podszedłem do ścianki z książkami i wyciągnąłem pierwszą lepszą.- Mam nadzieję ,że lubisz romanse.
Położyłem się obok dziecka ,które niemal od razu wtuliło się w moją klatkę piersiową. Gładziłem nieziemsko miękki puch na jej głowie a maluch ziewnął.
Mój boże, była tak mała ,że czułem jakby obok mnie leżała zabawkowa lalka. Jak Aiden poradził sobie z takim maluchem? Jak psychicznie musiało być mu ciężko by przywyknąć do nowej sytuacji? Do tego ,że te małe urocze zawiniątko jest teraz zdane tylko na niego? Musiał czuć się fatalnie podnosząc tak wielki ciężar jakim jest odpowiedzialność za drugą osobę ,szczególnie osobę ,która była tak bezbronna. Jego życie zmieniło się z dnia na dzień. Jednego dnia był Aidenem ,drugiego stał się ojcem. Ja... ja najpewniej nigdy bym temu nie podołał ,nie sam, nie w pojedynkę. A on był całkiem sam nie mając nikogo komu mógłby zaufać ,a jego jedyny przyjaciel... umarł. Ten mężczyzna był uosobieniem siły ,a ja taką marną namiastką ,która nie dorastała mu do pięt. Nie zasługiwałem na niego. Nie zasługiwałem ani na niego ani na małą Snow ,która słuchała jak czytam jakiś durny niszowy romans. Słowa opuszczały moje usta tak długo ,że nim się obejrzałem Aiden opierał się o ścianę w przejściu między korytarzem a salonem. Z jego wilgotnych włosów ściekały krople wody opadając na nagi tors. Mężczyzna w luźnych szortach uśmiechał się do mnie i odrzekł ściszonym głosem:
-Brawo, właśnie ją okiełznałeś i zasnęła.
-Nie było wcale tak trudno.- wyszeptałem i wyślizgnąłem się z łóżka patrząc z uśmiechem jak dziewczynka równo i spokojnie oddycha z rozwartymi ustami.
-Nie było trudno? Ona prawie wcale nie śpi. Położenie jej spać graniczy z cudem.
-Chyba wystarczyło do niej mówić.
-Polubiła twój głos.- wyszczerzył się ,a ja podszedłem do regału by odłożyć książkę.- Co właściwie jej czytałeś?
-Jakiś romans.- wzruszyłem ramieniem gdy chłopak zachowując ciszę rozpakowywał coś z kartonu. -Ale następnym razem obiecuję ,że opowiem jej bajkę. Lepiej nie przyzwyczajać jej do beznadziejnej literatury.
Aiden rzucił mi szybkie spojrzenie gdy jednym zgrabnym ruchem rozłożył coś co przypominało małe łóżeczko na kółkach.
Aiden pochwycił dziewczynkę w ramiona i najdelikatniej jak potrafił przeniósł do łóżeczka gładząc jej główkę gdy zaczęła się wybudzać. Okrył ją białym kocykiem i wyszeptał na ucho coś czego nie dosłyszałem.
-Skoro śpi to może- przeciągnąłem podchodząc do niego bliżej składając pocałunek w zagłębiu szyi.- tez pójdziemy do łóżka?
-Nie ,Quinn.- odsunął mnie a ja patrzyłem na niego zdezorientowany.- Może jutro. Dziś jestem padnięty. Chcę odpocząć. Cholera wie kiedy Snow się obudzi. Wolę być gotowy.
Gapiłem się na niego w bezruchu czując się odtrącony. Mimo to uśmiechnąłem się wiedząc jak niewłaściwy jest zawód jaki czułem. Aiden jest dorosły ,ma dziecko ,jest zmęczony po podróży a ja marudziłem nalegając na seks. Byłem pieprzonym egoistą.
-Okej ,w takim razie idziemy do łóżka.- powiedziałem z uśmiechem kierując się ku sypialni.
-Zaczekaj.- ujął moje ramię.- Lepiej będzie jak spędzisz noc w swoim łóżku.
Zmarszczyłem czoło zdezorientowany.
-Niby dlaczego?
-Snow budzi się przynajmniej trzy razy w nocy. Nie wyśpisz się. Jeśli nie mała to obudzę cię ja robiąc jej mleko i zmieniając pampersy. To nie twoja rzeczywistość , Quinnie.
Przetworzyłem w głowie jego słowa ponownie i ponownie.
-Uważasz mnie za dzieciaka?
Aiden skrzywił się.
-Nie powiedziałem tego.
-Ale widzę ,że masz mnie za nieodpowiedzialnego gówniarza dla którego ważniejszy jest sen niż obowiązki.
-To nie twoje obowiązki.
-Trudno.- wzruszyłem ramieniem.- Mów co chcesz ,ale śpię dziś z tobą. Nawet jeśli towarzyszyć nam będzie ta kruszyna.- zrzuciłem koszulkę przez głowę odrzucając ją na bok.- Po prostu idźmy już spać. Jeśli będzie trzeba zastąpię cię dziś na służbie przy łóżeczku Snow. A rozmowę przełożymy na jutro.
Przez moment milczał ,a ja widziałem jakie oszołomienie maluje się na jego twarzy gdy pchnąłem łóżeczko na kółkach w stronę sypialni.
-Nie mówisz poważnie.
-Mówię śmiertelnie poważnie, Aiden.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wiedziałem co chciał powiedzieć lecz te słowa nie były w stanie przejść mu przez gardło. Moje serce spowił ból.
-Chodźmy. -polecił tylko i więcej już się nie odezwał.
***
Aiden
Czułem się jakbym przespał wieki. Ilekroć zrywałem się w nocy z łóżka by sprawdzić czy z Snow wszystko w porządku tylekroć zasypiałem spokojny bo dziecko nawet się nie poruszyło. Spała jak aniołek ,a ja..
Zerwałem się z łóżka. Jakiś szósty zmysł mówił mi ,że coś jest nie tak. Skoro Snow tu była już dawno powinienem być na nogach ,robić mleko, zmieniać pampersy i mieć kompletne urwanie głowy. Tymczasem dziecka nie było nawet w łóżeczku.
Krew we mnie zawrzała na widok samego kocyka w łóżku. Wystrzeliłem jak dziki przeskakując nad rozrzuconymi torbami w przejściu. Wbiegłem do salonu i...
Moje serce uspokoiło się gdy patrzyłem jak Quinn podrzuca Snow w rytm ciężkiej klubowej muzyki poruszając się przy tym tak dobrze ,że tylko on potrafił wprawić swoje biodra w takie płynne ruchy. Skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej przyglądając się scenie. Snow śmiała się w niebogłosy gdy Quinn nucił pod nosem. Poczułem coś czego nie potrafiłem opisać. To było jak wyjście na światło po wielu latach życia w ciemności. Jak czyste niezmącone szczęście po latach smutku. Uderzyło mnie ciepło, czyste ciepło ,jakbym właśnie wkraczał do własnego raju. Narosła mi gula w gardle gdy patrzyłem na moje dwie największe miłości, na roześmianą małą Snow i Quinnlana ,który... bawił się z nią. Gdy chłopak odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem rozpuściłem się jak lód na rozgrzanym asfalcie.
Gapiłem się jak otumaniony kretyn na chłopaka ,którego bladą piegowatą twarz muskały ciepłe promienie słońca sprawiając ,że jego włosy wydawały się wręcz miedziane ,a oczy czysto szare.
Moja rodzina. Prawie moja.
-Spokojnie strażniku. -odparł rozbawiony moją miną i ściszył muzykę.- Nie chcieliśmy cię budzić. Snow chciała się pobawić.
Dziecko radośnie wymachiwało w moją stronę rączkami.
-O której wstaliście?- zapytałem ziewając i podchodząc do malucha składając pocałunek na jej czole. Pochwyciłem dziecko od Quinna ,a jego pocałowałem, leniwie ,głęboko i dosadnie na tyle by zrozumiał jak dobrze go widzieć.
-O siódmej. Wiem ,minęło ładne parę godzin ,ale uznałem ,że zasługujesz na odpoczynek.
Dziecko zaczęło płakać. Skrzywiłem się patrząc na dziewczynkę.
-Co jest? Hej, Snow.- patrzyłem na nią szukając źródła płaczu.
-Spójrz.- rudowłosy wziął ją w swoje ramiona a ta jak na znak się uspokoiła.- I po krzyku.
Oniemiałem na tyle ,że opadła mi szczęka.
-Chyba mnie polubiła. W zasadzie od rana nie schodzi mi z rąk.- dodał i skinął w stronę kuchni.- Nie wiedziałem o której wstaniesz więc na śniadanie przygotowałem kanapki. Niezbyt to wyszukane ,ale...
Patrzyłem na niego oniemiały. Nie potrafiłem sklecić choćby jednego sensownego słowa. Słowa ugrzęzły w moim gardle ,bo wiedziałem ,że nic nie będzie w stanie wyrazić tego jak cholernie jestem mu wdzięczny, jak wiele to dla mnie znaczy.
Czego się spodziewałem? Za najpewniejszą opcję obrałem to ,że gdy tylko pojawię się w domu ze Snow Quinn zacznie się wycofywać. Ba, w zasadzie przyjąłem to jako jedyną możliwą opcję. Byłem święcie przekonany ,że go to przerośnie. Byłem okrutny ,ale Quinn nigdy nie musiał dorosnąć na tyle by być gotowym by wziąć za kogoś odpowiedzialność. Uwielbiałem go ,ale nigdy nie miał styczności z dziećmi. Kiedyś... kiedyś rozmawialiśmy o tym na poważnie ,ale to było tak wiele lat temu ,kiedy kochaliśmy się bez opamiętania i górnolotne obietnice przychodziły zbyt łatwo. Wówczas wyznał mi ,że choć w naszym przypadku nie byłoby to takie proste i oczywiste ,pragnie rodziny. Ułożył sobie nawet plan ,który obejmował studia ,ustatkowanie się ,pracę w szpitalu i... założenie rodziny. A wówczas ja jak zakochany kundel wyznałem mu ,że również jej pragnę ,tak licznej jak tylko to możliwe ,bo sam wychowywałem się w samotności ,nie miałem nikogo i dobrze poznałem gorzki smak życia w pojedynkę. Gdyby nie Quinnlan w sąsiedztwie najpewniej bym oszalał. Dlatego pragnąłem fury dzieci ,wiecznie pełnego domu, zamieszania ,rodzinnych spotkań i wszystkich innych bzdetów ,które się z tym wiązały. Jedyne czego pragnąłem w życiu to rodzina ,bo ta w której się urodziłem była do dupy. Jeśli miałbym stworzyć swoją byłaby na tyle liczna ,że nikt nigdy nie czułby się w niej samotny.
Ale Quinn miał dopiero dwadzieścia pięć lat. Jeszcze kilka tygodni temu upijał się do nieprzytomności nie trzeźwiejąc ,bawił się na imprezach ,zaliczał chłopaków jak zawodowiec i jeśli myślał o przyszłości to tylko o takiej ,która miała nadejść za godzinę.
Byłem okrutny nie wierząc w niego. Ostatnie czego chciałem to zrzucać mu tak przytłaczający ciężar obowiązku. Sądziłem ,że ucieknie. Sam był cholernie niepewny. Byłem przekonany ,że go to przerośnie ,a on właśnie tulił do siebie moją córkę szczerze przy tym szczęśliwy.
-Hej, Aiden, wracaj na ziemię.- pstryknął mi palcami przed nosem.
-Co... co mówiłeś? -ocknąłem się z transu i usiadłem przy stole w jadalni pod nosem mając stos kanapek.
Ja pierdolę ,pierwszy raz od pięciu lat ktoś przygotował mi śniadanie.
-Mówiłem ,że -odłożył malucha do bujaka i wręczył grzechotkę w kształcie jednorożca.- Snow jest nakarmiona i przebrana.
-Sam to zrobiłeś? -wypaliłem wpadając w jeszcze większy szok.
-Przygotowanie mleka to prościzna. Wystarczyło przeczytać instrukcję na etykiecie. A jeśli chodzi o przewijanie... szybko się uczę.- wzruszył ramieniem.
Nie przestawałem się na niego gapić.
-Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem, Quinnlanie Kyle?
Uśmiechnął się najbardziej niewinnie jak tylko potrafił.
-Wystarczająco wiele zniosłeś by cały ciężar nieść w pojedynkę.
Żeby się nie rozkleić albo nie rzucić na niego, nie wycałować i wyściskać zmieniłem temat.
-Nie bolą cię ręce? Wisiała ci od siódmej rano na rękach. Jest jedenasta.
-Jest lekka jak piórko. Jest niczym w porównaniu z pijaną Palmer ,którą nieraz musiałem wnosić na czwarte piętro.- wyszczerzył zęby.- Swoją drogą wpadnie niedługo. Od rana dobijała się do mnie czekając na sygnał ,że może wracać. To chyba nie problem? Snow już się nie może doczekać aż pozna swoją szurniętą ciocię. No nie, śliczna?- zwrócił się do dziewczynki
-Jasne, niech wpada.- dodałem tylko.
Wewnątrz poczułem spokój jakiego nie czułem od wielu, wielu lat.
-To świetnie ,bo -skupił wzrok na telefonie.- właśnie tu jest.
Drzwi otworzyły się z hukiem gdy do środka wparowała Palmer ,a Quinn niemal od razu pochwycił Snow w ramiona. Potarłem nagi tors obracając się za siebie. Tuż za Palmer do środka wparowała Hazel ,Jamie, Hudson i Margot.
-Przepraszam. Nie dawali mi spokoju. Musiałam ich zabrać. -powiedziała dziewczyna ,która zamarła na widok Quinnlana ,a za nią cała reszta.
Wszyscy utkwili wzrok w dziecku ,które oszołomione patrzyło na ilość nowych osób ,które właśnie się przed nią jawiły. Nawiązałem szybki kontakt wzrokowy z Margot. Choć jej spojrzenie było błagalne ,wręcz łagodne... moja gotowość nie została uśpiona. Podobnie jak gotowość Quinnlana ,który odsunął się kilka kroków w tył nie wiedząc czego może się spodziewać.
Ja pierdolę. On właśnie bronił moją córkę przez naszymi rodzicami ,przed Margot , jakby podświadomie wyczuwając mój strach.
-Aiden czy... możemy wejść?- zapytała ściszonym głosem ciotka Hazel.
-Wejdźcie.- rzuciłem niby luźno ,lecz zaciskałem zęby lustrując każdy ich najmniejszy ruch gdy wchodzili w głąb salonu.
-Nie wszyscy na raz ,żadnych gwałtownych ruchów i błagam by ci ,którzy nie mają nic do powiedzenia powstrzymali się od mówienia ,bo Snow może być w szoku gdy usłyszy tyle głosów na raz.
Szok malował się nie tylko na mojej twarzy ,ale wszystkich zgromadzonych. Quinna w takiej wersji nikt się nie spodziewał.
Hazel ledwie powstrzymywała łzy podchodząc do swojego syna z dzieckiem na rękach. Widok rozczulił ją na tyle ,że ucałowała syna w policzek gaworząc z dzieckiem. Quinnlan spojrzał na mnie wymownie. Podniosłem się od stołu.
-Siadajcie. Rozgośćcie się. Zrobię kawę. -rzuciłem ,a Margot i Hudson kompletnie rozbici trzymając się z daleka od Quinnlana z moim dzieckiem w swoich ramionach usiedli przy stole.
Gdy przygotowywałem kawę spoglądałem kątem oka na mojego chłopaka ,który ani na moment nie opuszczał dziecka. Kurwa ,nigdy nie sądziłem ,że poczuję taki spokój oddając Snow w kogoś ręce. Ona jednak czuła się z nim dobrze ,wręcz bosko ,bo nawet raz nie zapłakała gdy Jamie i Hazel skakali przy niej jak piłeczki i oglądając ją jak muzealny okaz. Jeden rzut oka na Quinnlana wystarczył bym domyślił się ,że i on bacznie obserwuje Margot nie ufając jej. Doskonale pamiętał jaką obietnicę złożyłem matce: że gdy kiedykolwiek będę miał rodzinę będę trzymał ją z daleka od niej i nigdy jej nie pozna. A ona tu była. Mój demon. Potwór. Mój oprawca ,jednak...
Palmer stanęła obok mnie przyglądając się wszystkiemu z daleka.
-Quinnowi do reszty odwaliło.- skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej gdy ja zalewałem kubki wrzątkiem.
-Tak sądzisz?
-Żartujesz? On właśnie poucza swoją matkę jak ma nosić dziecko. Swoją matkę!
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
-Czy tylko ja się tego nie spodziewałem?
Wbiła łokieć w moje żebro ,a ja się wzdrygnąłem.
-Poważnie aż tak w niego nie wierzysz ,Deroven?
-Sam w siebie nie wierzył. Przez moment gdy zobaczył Snow sądziłem ,że da nogę.
-Och ,na litość.- przewróciła oczami.- Czy wy kiedykolwiek nauczycie się ze sobą komunikować jak dorośli ludzie?
Prawdopodobnie nie. Komunikacja między nami leżała. W zasadzie bardziej od słów wyznawaliśmy język ciała i gestów. Musieliśmy to przerobić ,bo nie sądziłem by seks był dobrym zamiennikiem słów "jesteśmy w związku". Dopisałem to do swojej listy jako kolejną rzecz nad którą warto popracować.
Milczałem ustawiając kubki na kuchennej wyspie. Skrzyżowałem wzrok z matką ,która dziś upięła włosy wysoko w ciasny kok. Biała letnia sukienka kontrastowała z jej piegowatą twarzą odejmując jej lat. Bawiła się złotym łańcuszkiem wpatrując się dyskretnie w rodzinę Kyle'ów ,która zachwycała się niemowlakiem. Quinn był jak kwoka ,która wykłócała się z matką o to ,że nie da jej potrzymać dziecka bo nie jest jeszcze gotowa. W rzeczywistości wiedziałem ,że zwyczajnie nie chce jej podać Snow ,bo od wczoraj nie odstępował jej na krok. Hudson siedzący obok czarnowłosej ujmował jej drugą dłoń gdy ja na jej twarzy widziałem czysty ból. Wiedziałem ,że chciała wstać i biec do Snow by móc jej się przyjrzeć ,wyściskać ją i móc wreszcie nazwać się babcią. Lecz ona czekała. Cierpliwie czekała patrząc na mnie błagalnie wodząc wzrokiem to po dziecku ,które śmiało się gdy Hazel nuciła jej jakąś piosenkę ,to po mnie ,ledwie powstrzymując płacz.
-Wiesz ,że musisz z nią pomówić? -odezwała się dziewczyna u mojego boku ściszając głos.
-Wiem.- odparłem niedbale mając w głowie mentlik.
-Ona specjalnie przyjechała tu do niej. Błagała mnie bym pozwoliła im wszystkim tu wejść. Ma dobre zamiary. Chce wiedzieć czy dasz jej prawo nazywać Snow swoją wnuczką. Widzę po niej ,że... nie zrobi jej krzywdy, ale decyzja należy do ciebie. Do was.- skinęła na Quinna ,a ja mimowolnie na niego spojrzałem. Moje serce rosło gdy ten był tak zajęty rodziną ,że nic nie było w stanie odciągnąć jego uwagi. Napotkałem czarne oczy kobiety stojącej u mojego boku. Delikatnie ścisnęła moje ramię i był to jedyny gest dodania otuchy na jaki było nas stać.- Wiem ,że czasami jest ciężko. Sama nigdy nie wybaczyłabym swoim rodzicom. Nikt nie zmusi cię byś i ty to zrobił.
-Coś czuję ,że nie przyszłaś tu tylko po to by służyć mi radą.
-Nie.- powiedziała na tyle cicho ,że ledwie ją słyszałem.- Quinn jest szczęśliwy. Znam twój sekret ,Deroven ,i radzę ci tego nie spieprzyć kiedy w końcu jest dobrze.
Zostawiła mnie z tą groźbą samego oddalając się w stronę Quinnlana ,który za nic w świecie nie chciał oddać Snow w niczyje ręce. Palmer wdała się w dyskusję z rodziną Kyle gdy ja rzuciłem okiem na matkę i Hudsona. Mój żołądek kurczył się z każdym krokiem stawianym ku jadalni. Czułem na sobie dyskretny wzrok mojego towarzysza gdy wreszcie usiadłem przy stole podsuwając dwa kubki pod nos Margot i jej przyszłego męża.
-Dzięki.- wymamrotał mężczyzna taksując mnie bacznie. Po dłuższej chwili w milczeniu załapał aluzję i chwytając telefon z niezręcznością rzucił ,że musi oddzwonić cholera wie do kogo.
Zostałem sam z Margot ,która wciąż skubała paznokieć w nerwach wpatrując się we mnie jakby obawiała się nawet zwrócić wzrok w stronę mojej córki.
-Wiem po co tu jesteś.- wypaliłem wreszcie starając się nie zabrzmieć strasznie ,jednak przy tej kobiecie... nie potrafiłem się wyluzować. Gdy była w pobliżu moje ciało napinało się i wprawiało w stan najwyższej gotowości do samoobrony.
Byłem okrutny. To wszystko było już dawno za nami. Margot nie była już tą samą kobietą ,lecz te demony siedziały we mnie tak głęboko ,że gdy przebywała w jednym pomieszczeniu ze mną ,Quinnem i Snow -z dwiema najważniejszymi osobami w moim życiu- wszystkie komórki mojego ciała trwały w gotowości czekając na atak.
-Spodziewałeś się. Jak zwykle jesteś o dwa kroki do przodu. -wymamrotała wbijając wzrok w drewniany blat stołu.- Aiden ,posłuchaj...
Dobiegł nas śmiech dziecka ,a ta niemal od razu spojrzała w stronę dziewczynki ,która bawiła się z Hazel. Quinn wreszcie uległ pozwalając rodzicom przejąć od niego dziecko. Nie miałem mu tego za złe. O ile ja byłem nadopiekuńczy to jemu odbiło ze zdwojoną siłą. Ale najwyraźniej ta nadopiekuńcza kwoka kiedyś wreszcie odczuwała ból w ramionach od noszenia Snow bez przerwy.
-Nie ,to ty posłuchaj.- mówiłem ściszonym głosem.- Chcesz ją poznać.
-Bardzo. Wiem ,że... nie ufasz mi synu ,ale przysięgam ci ,że...
-Nie dziś. To nie jest odpowiedni moment.- przerwałem jej a z jej twarzy uleciały kolory.
-Dla...dlaczego?- wyjąkała.
Pytała poważnie?
Potarłem twarz dłonią.
-To moja córka i uszanuj proszę moją decyzję. To nie jest dobry moment. Nie dla mnie.
Stłumiła łzy ,które napływały jej do oczu. Zamrugała kilka razy wpatrując się w swoją najlepszą przyjaciółkę ,która bawiła się z jej wnuczką. Bolało ją to jak cholera, bolało ją ,że sama nie może się do niej zbliżyć.
-Czy kiedykolwiek mi zaufacie?
Zapadła chwila ciszy podczas której zbierałem myśli.
-Posłuchaj ,to skomplikowane. Przez wiele lat robiłaś wszystko żebym ci nie ufał ,żebym cię nienawidził. Wiem ,że się zmieniłaś. Widzę to. Twoje wybory, twoje zachowanie... doceniam to.- paplałem bez sensu. O ile w życiu zniosłem wiele nieprzyjemnych rozmów tak rozmawianie z Margot było dla mnie ciężkie, nieważne na jaki temat dyskutowaliśmy.- Doceniam to do czego doszłaś i z jakiego dna musiałaś się odbić, ale.... Wierzę w twoją przemianę i nawet jeśli miałabyś nad głową aureolę to ja wciąż pamiętam. I nawet jeśli kiedykolwiek ci wybaczę nie zapomnę ,zawsze przed oczami będę miał te obrazy. Nie wymażę z myśli tego jak wyglądało moje dzieciństwo.
Kobieta pociągnęła nosem.
-Czas. Potrzebuję czasu. Jeśli chcesz poznać Snow daj mi go jednak licz się z porażką. Mało kiedy łamię przysięgi.
Odsunąłem krzesło by oddalić się od stołu gdy ta pochwyciła moją dłoń. Delikatnie lecz moje krew popłynęła szybciej. Moje myśli wołały "uciekaj, to potwór, twój koszmar, uciekaj najszybciej jak możesz".
-Aiden...
-Niczego już nie mów.
"Uciekaj ,biegnij ,ona cię skrzywdzi..."
Nieoczekiwanie wpatrując się w jej dłoń ująłem ją. Z lekkością ,ledwie muskając jej skórę. Kobieta wzdrygnęła się nie spodziewając się tego. Patrzyła na mnie oszołomiona.
-Czas ,mamo. Daj mi czas.
Puściłem jej dłoń i zbliżyłem się do Quinna dyskretnie go obejmując. Ten patrzył na mnie z pytaniem ,a ja wiedziałem że o wszystko wypyta gdy tylko rodzice nas zostawią. Mimo ,że moje ciało było spięte gotowy byłem by chronić swoją rodzinę. Choć może wcale już nie było przed czym jej bronić?
Słowo "mamo" odbijało się echem w mojej głowie. Najwyraźniej nie tylko w mojej. Margot uśmiechała się do mnie z drugiego końca mieszkania roniąc łzy, lecz nie były to łzy smutku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top