32. Ciemne strony

 Ze snu wybudził mnie dźwięk telefonu. Uśmiechnąłem się na widok twarzy Aidena ,która zagościła na wyświetlaczu.

-Obudziłem cię?

-Jest druga.- odparłem z lekkim uśmieszkiem pocierając zaspaną twarz.-Ale dobrze cię widzieć. Wszystko gra?

 Ciemnowłosy uśmiechnął się od ucha do ucha. Moje serce uspokoiło się na jego widok.

-Dzwonię ci powiedzieć ,że za półtorej godziny mamy lot. Fakt ,z dwiema przesiadkami ,bo tak było najszybciej ,ale niedługo będziemy na miejscu. Ta sterta toreb za mną to rzeczy Snow. -wskazał na jakieś cztery ogromne walizki i dwie torby.

-Spakowałeś ją jakbyś przywoził ją tu na wieki.- mówiłem zaspanym głosem.

-Nigdy nie wiadomo jakie będą ewentualności a przy niemowlaku trzeba być gotowym na wszystko. -uśmiechnął się i wszedł do jakiegoś małego pokoju siadając na beżowej kanapie. -Co ci się stało w twarz? 

 Cholera ,dobry był. Mimo ,że w pokoju było ciemno i widział mnie jedynie po zarysach od razu zauważył siniaka.

-Mała sprzeczka na kawalerskim. 

-Palmer pisała mi ,że z Noah nieźle się zakumplowaliście.

-Wspólne obijanie mordy Dylana zbliża. -zmierzwiłem burzę rudych włosów.- Jak się czuje Elana?

-Nie wiem. Jej córka zabrała ją do domu. Ponoć jest fatalnie.

-A Snow? Co z nią? 

-Śpi w swoim pokoju. Czeka nas ciężka przeprawa. Cholera wie jak zareaguje na podróż samolotem i tyle zmian.- westchnął głęboko zmartwiony.- Całe szczęście się nie zaraziła. Pozostaje tylko przetrwać ten lot i będziemy w domu. 

-Palmer przez pół dnia zbierała cały alkohol i rzeczy potencjalnie niebezpieczne dla niemowlaka. Trochę jej dobija. -zaśmiałem się. -Brakuje mi cię. Zasypianie bez ciebie to katorga.- wyznałem.

-Mi ciebie również brakuje , Quinnie. 

-Zasypianie bez seksu jest takie ciężkie.- marudziłem a jego mina spoważniała.- W czym rzecz?- zapytałem od razu.

-Posłuchaj... Wiesz ,że to wszystko nie będzie wyglądało tak jak kiedyś?

 Mój oddech spowolnił.

-Co to znaczy? -dopytywałem zaniepokojony.

-Wiesz kiedy ludzie najbardziej się od siebie oddalają? Kiedy pojawia się dziecko, bo to ono staje się najważniejsze ,wymaga opieki i... -zawahał się mierzwiąc burzę czarnych włosów i pocierając twarz jakby w ten sposób chciał ukryć swoje zmartwienie.- Wiem jak okrutnie to brzmi ,ale nie będę tak dyspozycyjny jak kiedyś. Czasami będą dni ,że nie będę w stanie dać ci tyle uwagi ile powinienem ,nie zawsze będzie siła i nastrój na seks ,będę uwiązany w domu ,a wyjścia na randki będą ograniczone. Nie będę tym samym wolnym Aidenem ,którego poznałeś. Obawiam się ,że nie jesteś gotowy na takie poświęcenie ,że nie jesteś gotowy żeby... całe swoje życie podporządkować pod dziecko.

-Ale Aiden...- zawahałem się.- Sądzisz ,że Snow sprawi ,że się od ciebie oddalę?

-Tak ,tak myślę. Moje życie to pampersy, mleko, reagowanie na każde kichnięcie ,spacery ,usypianie ,budzenie się w nocy co dwie godziny ,płacz ,trzymanie się rygorystycznie rutyny by nie przebodźcować dziecka i... To cholernie ciężkie. Nie zrozum mnie źle ,kocham ją. Nie chciałbym między wami nigdy wybierać. Kiedy będę siedział w domu z dzieckiem ty odejdziesz. Prędzej czy później znajdziesz kogoś kto da ci więcej niż ja ,który będzie zmęczony i beznadziejny. A kiedy oddam ci się w całości zaniedbam małą ,a ona mi tego nigdy nie wybaczy.

 Zamurowało mnie.

-Ale... dziecko nie zawsze dzieli. Snow to twoja córka i nigdy nie myśl ,że będę wchodził między was i rywalizował o twoją uwagę! Nie mam dziewiętnastu lat ,Aiden. To dziecko potrzebuje cię bardziej niż ktokolwiek. A ja...

-A ty co? Zrezygnujesz z imprez ,wychodzenia z Palmer na miasto ,ze studiów i własnego życia żeby mi pomagać? -jego głos się załamał. Przez tą rozmowę był w fatalnym stanie.- Nie wiem czy chcę dla ciebie takiego życia. Zasługujesz na sto procent ,nie tylko pięćdziesiąt.

-Ale ja chcę takiego życia! Chcę być nudny ,siedzieć w domu i nudzić się  jeśli taki jest koszt bycia z tobą. 

 Chłopak potarł twarz patrząc na mnie z bólem.

-Przemyśl to. To ciężka decyzja. Przemyśl to jak będzie wyglądało twoje życie ,a ja... przemyślę czy chcę żeby wyglądało tak jak moje. Nie mam prawa żądać od ciebie poświęceń ,ale dziecko... to decyzja na całe życie. Nie zasługujesz na coś czego nie chcesz. Nie mogę prosić cię byś robił to wbrew sobie. Tak długo jak jest między nami Snow... nigdy nie będziemy dla siebie na pierwszym miejscu. Po prostu to przemyśl.-paplał.

-Aiden, ale... -język ugrzązł mi w gardle.

-Nie chcę cię tracić. -głos mu się załamał ,ale mimo to uśmiechał się cierpiąc w środku.- Ale nie zniosę myśli ,że jesteś nieszczęśliwy. Nazwij mnie dupkiem ,ale zawsze gdy mam wybór biorę cały syf na siebie. Zawsze pragnąłem tylko twojego szczęścia.

 Po czym rozłączył się zostawiając mnie samego z mentlikiem w głowie.

 Wiążąc się z Aidenem nie wiążesz się z jedną osobą. Te słowa nie dawały mi spokoju. 

***

 Sala ,którą Margot wybrała do odbycia przyjęcia była urokliwym miejscem ulokowanym nad brzegiem sztucznie wykopanego na potrzeby pięknych widoków stawu. Miejsce otaczał gęsty dębowy las , a w ogromnym stawie ulokowano fontannę ,pod którą kąpały się kaczki.

 Uroczo. 

 Sala była ogromna. Wolałem nie wiedzieć ile osób właściwie miało się stawić. Piękny spory drewniany taras wybiegał na staw ,a matka i Margot właśnie dyskutowały czy nie poprosić obsługi o przestawienie tam kilku stołów dla gości.

-Margot musiała sporo za to zapłacić.- powiedziała Palmer z zachwytem rozglądając się wokół po drewnianych belach na suficie ,z których zwisały szklane żyrandole.

-Na biednych nie przystało. -odparłem.

-Co my tu właściwie robimy?

-Chyba jesteśmy tłem i tanią siłą roboczą.

 Nasz wzrok skupił się na dwóch kobietach ,które gestykulowały i dyskutowały tak zacięcie na temat kwiatowej girlandy i jej ustawienia ,że wolałem do nich nie podchodzić bo mogłyby wyszarpać mnie za włosy. 

 Margot nagle odeszła odbierając telefon.

-Pójdę się rozejrzeć. Może mają gdzieś ukryty alkohol. -puściła mi oczko przyjaciółka ,a ja mocno bijącym sercem podszedłem do stołu na uboczu gdzie Hazel przyklejała sztuczne kwiaty do szklanych wazonów. Usiadłem naprzeciwko niej przy okrągłym stole.

-Co słychać?- zapytałem bawiąc się jednym z kwiatów ,który przypominał piwonię. 

-Próbuję nie zwariować. To ważny dzień dla Margot i strasznie się przejmuje ,a ja jestem już kłębkiem nerwów.- odparła z uśmiechem.

-Przecież ty jesteś chodzącą oazą spokoju.

-No właśnie więc wyobraź sobie jak wyglądają te przygotowania ,że doprowadzają mnie do białej gorączki. Margot zmienia zdanie co godzinę! Wiesz ile razy zmieniała barwy przewodnie a ja musiałam odsyłać zamówione kwiaty i wydzwaniać po kwiaciarniach by załatwić nowe? A suknia? To dopiero telenowela!

 Przyklejała kwiatek po kwiatku do szklanego wazonu i choć wewnątrz kipiała ze wściekłości sprawiała pozory spokojnej. 

-Czekała na ten dzień prawie pół wieku. Chyba musimy jej to wybaczyć. 

-W rzeczy samej.- uśmiechnęła się serdecznie ukazując dołeczki.- Ale kiedy to ja z twoim ojcem brałam ślub zaprosiliśmy tylko najbliższych ,wystarczyło kilka bukietów kwiatów i duże podwórze by wszystkich pomieścić a zabawa była przednia! Na co komu ta błazenada?- wskazała na pistolet na gorący klej. -Tylko raz odważyłam się powiedzieć przy niej ,że ślub to wyjątkowy dzień dla niej i Hudsona i nie powinna poświęcać tak wielu miesięcy na tak nieistotne błahostki. Omal nie wydrapała mi oczu. Jest uparta jak cholera.

-Skąd ja to znam. -mruknąłem pod nosem mając na myśli Aidena ,który tą jedną cechę odziedziczył po matce. 

-Aiden odzywał się? Jak ma się ta mała kruszyna? Aż serce mi się kraje na myśl jak bardzo musi być przerażona lecąc samolotem tak daleko. 

-W zasadzie to -spojrzałem na wyświetlacz telefonu.- nie odpisał mi od ponad dwóch godzin. Aiden zadba o Snow. Nie przejmuj się. 

-Nie wierzę ,że niedługo ją poznamy. Aiden wyglądał na tak dumnego gdy o niej opowiadał!

 Uśmiechnąłem się mając mentlik w głowie. Lustrowałem sztuczne kwiaty rozłożone na stole.

-Coś cię gryzie. -powiedziała z przekonaniem potrafiąc rozgryźć mnie jednym spojrzeniem.- Zawsze przychodzisz z własnej woli dopiero jak jest fatalnie i potrzebujesz rady. Słucham.

 Odłożyła pistolet na tekturową podkładkę i spojrzała mi w oczy krzyżując ramiona na piersi gdy ja wciąż bawiłem się skrawkiem kwiatu.

-Jak to jest być rodzicem? -wypaliłem bez ogródek.

-Och, a więc o to chodzi.- jej wzrok złagodniał.- Pytasz bo...

-Chcę po prostu wiedzieć. Znać ciemne i jasne strony. 

 Hazel potrzebowała chwili do namysłu.

-Wiesz ,gdy zostajesz rodzicem zmienia się wszystko. Gdy ty się urodziłeś myślałam ,że jestem na to gotowa ,lecz nie byłam. Gdy dotarł do mnie ogrom zmian nie załamałam się tylko dlatego ,że był przy mnie twój ojciec. Wtedy dotarło do mnie ,że to koniec z nudą ,z samotnymi wieczorami ,spokojnymi nocami ,że zawsze będzie ktoś kogo będę kochać z całych sił i poświęcać mu się w pełni. Przerażała mnie myśl ,że ta mała istota, ty, będziesz mnie potrzebował ,a ja zawsze będę ,nawet w środku nocy. Rodzicielstwo to najbardziej nienormalna instytucja jaką znam.- zaśmiała się.- Jednego dnia się wściekasz bo dziecko pobiło się z kolegą na przerwie ,ale za godzinę gdy złość mija przytulasz je i mówisz jak bardzo je kochasz. Albo zasypiasz z wysiłku wieczorem by dziecko obudziło cię o drugiej nad ranem by powiedzieć ,że miało zły sen i ma ochotę na ciastka. Nigdy się nie nudzisz. Bycie rodzicem to coś wyjątkowego.- podała mi dłoń z troską spoglądając w oczy.- Wymaga wiele odwagi, wysiłku, poświęcenia i cierpliwości. Mija wiele czasu nim się z nim pogodzimy i nauczymy ,ale gdy ja się go nauczyłam zawsze chciałam więcej dzieci, bo nigdy nie istniało w moim życiu nic piękniejszego niż patrzenie jak dorastasz. A teraz jesteś już dorosły i sam stajesz przed tym wyborem.- otarła łzę ,która spłynęła jej po policzku. -Przepraszam ,to dla mnie wzruszający temat. To wszystko co się wydarzyło... to też do mnie nie dociera ,ale jestem szczęśliwa ,że przyszedłeś do mnie z tym pytaniem.- ścisnęła moją dłoń powstrzymując łzy.- Wiele razy będziesz się wściekał ,złościł ,krzyczał, będziesz miał dość ,będziesz upadał lecz zmuszony będziesz się podnieść. To kształtuje silny charakter. Mimo wszystkich złych emocji będziesz kochał i będziesz kochany najsilniejszą miłością jaka istnieje w świecie. Dlatego Aiden przepadł gdy adoptował tego malucha ,bo poczuł ,że czegokolwiek by nie zrobił dla Snow będzie całym światem i nigdy ,ale to nigdy ta nie przestanie go kochać. A on nigdy nie przestanie kochać jej. Rozchmurz się. -powiedziała na widok mojej nietęgiej miny.- Nikt nie każe Aidenowi wybierać. Jeśli zechcecie dwie osoby mogą stać na podium. Na tym polega rodzina. Ja ciebie i twojego ojca kocham równie mocno. Fakt ,gdybym miała wybrać któremu przywalić oczywiście wybrałabym jego ,ale nigdy nie przestałabym go kochać. Miłość romantyczna a miłość rodzicielska to dwie różne sprawy. Mam nadzieję ,że choć trochę cię uspokoiłam.

-Ani trochę.- skrobałem paznokieć z nerwów.

-Obawiasz się ,że nie dasz rady.

-Ja wiem ,że nie dam rady.- odparłem dosadnie.- Chociaż bardzo bym chciał. Ja po prostu...

-Wiem ,że to nowe. Jeśli się nie odnajdziesz decyzja należy do ciebie, ale kochasz Aidena. 

 Schowałem twarz w dłoniach mierząc się z prawdą.

-Kocham go bardziej niż powinienem.

-I wiesz ,że nikogo nigdy nie pokochasz podobnie, czyż nie? Decyzja ,synu. Decyzja. -ponaglała mnie.

-Jasne. Ale potrzebuję jeszcze kilku odpowiedzi.

-Zamieniam się w słuch.- niemal pisnęła z entuzjazmu.


***

 Leżałem w łóżku Aidena gapiąc się w sufit gdy drzwi się rozchyliły ,a do środka wparowała drobna postać z czymś w dłoniach.

-Nie miałaś być u Noah?- zapytałem gdy przyjaciółka wsunęła się na miejsce obok mnie okrywając swoje nagie stopy kocem.

-Powinnam ,ale uznałam ,że dziś możesz mnie potrzebować. Przyniosłam wino.- odparła podając mi butelkę białego wina nie dbając o kieliszki. Wyprostowałem się i spiłem łyk nie zadając zbędnych pytań.

 Pozwoliłem by gorzka ciecz spłynęła do mojego pustego żołądka rozpalając go.

-Od jutra wszystko się zmieni.- wypaliłem po dłuższej chwili.

-Wcale nie. Wszystko zmieniło się od kiedy się tu pojawiliśmy.

 Obróciłem twarz ku przyjaciółce by spojrzeć w jej spowite w ciemności czarne duże oczy.

-Najwyraźniej oboje nie byliśmy gotowi na to co przyniesie nam przyjazd na ten ślub.

-A ja myślę ,że byliśmy gotowi.- wzruszyła kościstym ramieniem.- Może właśnie to był znak od losu by przerwać tą Waszyngtońską wegetację i zacząć żyć. Może właśnie tego potrzebowaliśmy.

-Brzmisz jak dorosła.

-Bo jestem dorosła ,kretynie.- trąciła mnie w ramię a ja uroniłem kilka kropli wina na pościel.- A teraz mów co cię tak martwi. Od rana jesteś nieobecny. Margot narzekała ,że krzywo wiązałeś wstążki na krzesłach.

 Parsknąłem gdy mój telefon zadźwięczał. Odczytałem wiadomość a Palmer zbliżyła się by móc ją ujrzeć.

 Zdjęcie przedstawiało szczerzącego się do telefonu Aidena siedzącego w samolocie z różowym zawiniątkiem wtulonym w jego ramię. Zaraz przyszło kolejne zdjęcie przedstawiające zrobione z bliska zdjęcie dziecka ,które spało w najlepsze z otwartymi ustami i bufiastymi policzkami wtulonymi w bok mężczyzny. 

Jak widać opowiadanie o pasywach firmy było tak nudne ,że zasnęła nawet tutaj. Widzimy się jutro.- dopisał ,a ja wpatrywałem się w zdjęcie malucha w jego ramionach.

-Więc o nią chodzi?

-Nie, nie o nią. Nie bezpośrednio. To tylko dziecko.- wsunąłem telefon pod poduszkę.- Nie jest niczemu winna. Po prostu... Aiden uważa ,że nie jestem na to gotowy ,a ja przestaję wierzyć ,że dam radę.

-Rozmawialiście w ogóle o tym co dalej?

-Nie.- zmierzwiłem włosy kładąc się na poduszce.- Żyję w jakiejś pierdolonej niewiadomej bojąc się zaangażować ,bo ten dupek znów może zniknąć. Boję się, że nie traktuje mnie poważnie. 

-A ty traktujesz poważnie jego? 

-Oczywiście! Ja...

-A powiedziałeś mu o tym? -spojrzała na mnie wymownie gdy opuściłem wzrok. -Czy wy rozmawialiście o czymkolwiek? 

 Moje milczenie było dostateczną odpowiedzią.

-Okej ,czyli mam rozumieć ,że byliście zbyt zajęci bzykaniem się żeby pomówić o przyszłości ,której ewidentnie oboje się boicie. Ty nie wiesz na czym stoisz ,on nie wie na czym stoi i egzystujecie sobie jak para dzieciaków pogubionych w ciemności. Brawo. 

 Przewróciłem oczami.

-Musisz mnie tak dołować? 

 Usiadła po turecku u mojego boku.

-Czy ty w ogóle wiesz czego chcesz?

-Chyba. Nie wiem.

-No właśnie. Więc dorośnij i zdecyduj czy to tylko seks a później każde idzie w swoją stronę czy coś więcej ,dużo więcej. 

 Patrzyłem w sufit jakby szukając na nim odpowiedzi.

-Matka mówiła mi to samo. Czuję się... przytłoczony. Tylko błagam ,nie mów o tym Aidenowi. On zeświruje gdy dowie się ,że ten bałagan mnie dobija.

-Powiedz mi więc co czujesz. Szczerze. 

-Szczerze?

-Szczerze.- wyrwała mi butelkę z ręki.- Widzę ,że się miotasz i masz problem z sklejeniem choćby zdania więc pozwól ,że rozwieję twoje wątpliwości. Potrafiłbyś żyć bez Aidena? Potrafiłbyś zasnąć wiedząc ,że go nie ma? Poszedłbyś do przodu gdybyś jutro mu powiedział ,że to koniec i odszedł? Poradziłbyś sobie z tym? 

-Nie. -odpowiedziałem po dłuższym zastanowieniu.

-A chciałbyś wrócić do swojego poprzedniego życia? Do życia ,w którym nie było żadnego sensu? Do życia ,które mimo tego jak gównianie wyglądało ,poświęcone było Derovenowi? O niego walczyłeś, a on zawsze walczył o ciebie. Gdy odejdziesz zabijesz was oboje. I odejdziesz bo co? Bo uważasz się niegodny? Bo jesteś niegotowy na rodzinę? Błagam.- prychnęła.- Trzy lata byłeś moim starszym bratem i wiem ,że masz łeb na karku. Ale widzę ,że chodzi o coś jeszcze. 

 Zamknąłem na moment oczy.

-A co jeśli on znów zniknie? Ta miłość... Aiden kocha do obsesji. Wiem ,że kiedy znów wydarzy się coś złego on wybierze dla mnie mniejsze zło nawet jeśli oznaczałoby to ,że pozbawi mnie decyzji. 

-Aiden to dupek i zrobił w życiu wiele głupot by cię chronić ,choćby przez całe życie znosił katowanie w ciszy by nie niszczyć ci dzieciństwa ,a później zniknął na pięć lat by trzymać cię z daleka od bitwy ,którą toczył ,ale... Wiesz ,że nie ma rzeczy ,której ten chłopak by dla ciebie nie zrobił. Może właśnie dlatego warto z nim porozmawiać. -ułożyła się obok mnie opierając się na łokciu i bawiąc moimi włosami.- Planowanie przyszłości to taka nuda.- uśmiechnęła się delikatnie.- Ale najwyższy czas pogodzić się z tym ,że jeśli chcesz być szczęśliwym musisz zacząć planować ,rozmawiać, przystawać na kompromisy i podejmować decyzje. Kochasz go. Nie trać go więc kolejny raz przez swoją ślepotę. Każdy ma wady. Oboje macie sobie co wybaczać. Oboje narobiliście głupot i żadne z was nie jest święte. Nie usprawiedliwiam was ,ale póki tego nie przerobicie jedyne co możecie zrobić to się poddać a później całe życie żałować. M u s i s z  z nim porozmawiać, Quinn. 

 Wyczułem w jej tonie głosu rozkaz. Wziąłem głęboki oddech.

-Wiesz, chyba już nigdy nie będzie tak jak wcześniej. 

-Zależy o jakim "wcześniej" mówisz.

-O Waszyngtonie. 

-Czy to źle ,że nie wróci to co było? -zamilkła na moment wpatrując się w ciemność.- Quinn?

-No?

-Przyjmij moją radę. 

 Oparłem się na łokciu by na nią spojrzeć. Nasze spojrzenia się spotkały ,a ja dostrzegłem czystą troskę i strach.

-Ci ,którzy mają najmniej do stracenia najwięcej są w stanie zaryzykować. Proszę ,miej to na uwadze i bądź ostrożny.

 Zmrużyłem oczy zdziwiony jej słowami.

-O czym ty gadasz? 

 Jej palce musnęły mój policzek. Wyglądała na szczerze zatroskaną, wręcz wystraszoną i rozkojarzoną.

-Pozwól sobie być szczęśliwy ,ale nie pozwól sobie kolejny raz złamać serca. Nie przeżyję tego.

 Zaśmiałem się cicho.

-Zebrało ci się na sentymenty? 

-Nie. Po prostu... Już raz widziałam cię w okropnym stanie. Nie chcę by to kolejny raz się powtórzyło. Niektóre sprawy...

-Niektóre sprawy co? -dopytywałem zdezorientowany.

-Nic. Chyba masz rację ,że zebrało mi się na sentymenty.- posłała mi wymuszony uśmiech.- Idę coś zjeść ,a ty lepiej się wyśpij. 

 Kobieta wygramoliła się z łóżka a ja odprowadziłem ją wzrokiem po same drzwi gdy ta nagle się zatrzymała.

-Jesteś pewien ,że znasz wszystkie ciemne strony Aidena? 

 Skrzywiłem się.

-Oczywiście. Co prawda ma ich wiele ,ale to niczego nie zmienia. Znam go. Dlaczego o to pytasz?

-Po prostu. Cieszę się widząc cię szczęśliwego. To zawsze było najważniejsze.- uśmiechnęła się z bólem i zniknęła na korytarzu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top