3. Świat wymarłych uczuć

-Ja pierdolę.- wymamrotała kobieta u mojego boku.- Widzę dźwięki. 

 Otworzyłem oczy i niemal od razu poraziło mnie światło słońca. Ocknąłem się. Byłem w  salonie ,w swoim mieszkaniu ,w pełni ubrany, u boku Palmer. 

 Okej ,wszystko było w porządku. 

 Dziewczyna przeciągnęła się u mojego boku i nie zważając na swój rozmazany makijaż i kompletnie roztrzepane włosy pokuśtykała do kuchni żeby zasłonić okno. W pomieszczeniu było minimalnie ciemniej. 

-Moja głowa. -marudziła opadając na krzesło w jadalni niemal na raz wypijając całą butelkę wody.

 Z potwornym bólem potylicy odtworzyłem szybko plan wydarzeń:

Najpierw dzięki pięknemu uśmiechowi mojej przyjaciółki wypiliśmy dwa drinki na koszt firmy. Później przystawił się do niej jakiś dupek, a do mnie dosiadł się całkiem przystojny szatyn ,nawalił mnie ,przelizał ,ja go olałem i tańczyłem do upadłego pijany jak świnia. Brzmiało jak jedna z bardziej przyzwoitych imprez na jakich byłem. 

 Zmrużyłem oczy patrząc na godzinę. Trzynasta. Ja pierdolę. 

 Zignorowałem trzy nieodczytane wiadomości od narzucającego się adoratora i z dwadzieścia od szefa ,który nieźle się wkurwił gdy się nie pojawiłem za barem. Nic nie było ważne kiedy miałem cholernego kaca ,a Palmer dogorywała na krześle w jadalni modląc się do boga przećpanych alkoholików by darował ją swoim błogosławieństwem by zaraz nie wyrzygała całej zawartości żołądka. 

-Pierwszy raz od dawna budzisz się w domu. -rzuciła z zamkniętymi oczami wciąż pod nosem odprawiając jakieś modły. 

-Chciałaś żebym stał się porządnym obywatelem  to masz.

 Parsknęła pod nosem ,a ja położyłem sobie na twarzy poduszkę gdy każde najmniejsze światło sprawiało mi ból.

-Bez jaj ,nie mów ,że nikt nie chciał ci się dobrać do tyłka. 

-Odmówiłem. 

-Wow. Rzeczywiście jesteś porządny jak na kogoś kto właśnie zgonuje pijany w trzy dupy. 

 Zaśmiałem się. 

-Jesteśmy definicją przykładnych obywateli. 

 Palmer zaklęła pod nosem.

-Serio nie mamy w lodówce nic oprócz otwartego wina i kawałka sera?

-Czyli dziś śniadanie w stylu francuskim. 

 -Jesteś popieprzony Quinnlanie Kyle. 

 Wdychałem zapach poduszki ,która cuchnęła jak pot i papierosy. Nie wiem na jak długo urwał mi się film ,ale z agonii wyrwał mnie dźwięk dzwonka w telefonie. Niemal od razu zerwałem się na równe nogi gdy Palmer otworzyła jedno oko kontemplując wciąż na swoim stałym miejscu w jadalni z zimnym ręcznikiem na głowie. 

 Jak kretyn patrzyłem na wyświetlacz mrużąc oczy ,oddalając i przybliżając telefon... Byłem cholernie pijany.

-Odbierzesz to dziś czy nie? 

 Świat się kręcił gdy wcisnąłem zieloną słuchawkę.

-Halo? 

-Halo? Quinnlan?

 Znajomy głos wprawił mnie w osłupienie. Znów spojrzałem na telefon. Mama.

  Zaniemówiłem słysząc jej głos. Przestała do mnie dzwonić jakieś... trzy lata temu. Kiedyś dzwoniła co weekend na pogaduchy ,które z tygodnia na tydzień stawały się coraz krótsze aż przestałem odbierać tonąc we własnym bagnie. Tłumaczyłem się nadmiarem nauki ,praktykami ,wyjazdami i innymi głupotami w rzeczywistości nie potrafiąc z nią rozmawiać. Nie potrafiłem z nią rozmawiać od momentu kiedy wyrzucili mnie ze studiów. Nie potrafiłem rozmawiać z nikim kto był kotwicą w świecie z którego uciekłem a który przysporzył mi tak wiele cierpienia. 

 Zadzwoniłem do niej tylko raz ,w zeszłym roku przed świętem dziękczynienia kiedy ojciec napisał mi znaczącą wiadomość ,że matka jest załamana tym ,że własny syn ma ją w dupie ,tęskni i co wieczór wylewa łzy w moim pokoju. Wtedy naopowiadałem jej tych wszystkich głupot o szkole medycznej ,o natłoku obowiązków, o świetnych wynikach ,o tym ,że bardzo chciałbym ich odwiedzić ,ale nie mogę. A później powiedziałem jej ,że ją kocham . Z tym jednym nie kłamałem. Kochałem rodziców i tęskniłem za nimi jak szczeniak ,ale nie potrafiłem z nimi rozmawiać. Nie po tym wszystkim. 

 Ani razu ich tu nie zaprosiłem. Ani razu nie pojechałem do nich. Od kiedy ukończyłem liceum i wyjechałem ani razu nie wróciłem. Odciąłem się od nich jak ostatni śmieć. 

 Palmer rzuciła mnie ręcznikiem tak bym wreszcie się ocknął i coś powiedział. 

 Włączyłem głośnik i usiadłem przy okrągłym stole naprzeciwko przyjaciółki. Moje dłonie się trzęsły. 

-Mamo. -wydusiłem z siebie tylko. 

 Jej głos się załamał gdy mnie usłyszała. Musiałem coś wymyślić by rozłączyła się jak najszybciej. Mogła zadzwonić kiedykolwiek ale nie w momencie kiedy ledwie potrafiłem skleić sensowne słowo pijany jak świnia. Jeśli się domyśli... Nie ,nie mogła się dowiedzieć. Odchrząknąłem i wyprostowałem się.

-Cześć ,kochanie. Miło cię słyszeć.

 Przelała w te słowa tyle bólu ,że gdybym miał serce eksplodowałoby pozwalając wyrzutom sumienia skubać się kawałek po kawałku.

-Co u was słychać? -zmarszczyłem czoło.- Co...

 "Co ode mnie chcecie? Co chcecie akurat teraz?"

-Gorzej się czujesz?

-Jestem trochę przeziębiony.- skłamałem.

-To nic poważniejszego? Jeśli chcesz...

-Nie mamo ,jest w porządku. Czy to coś ważnego? Mam wiele na głowie i niezbyt mogę rozmawiać.

 Palmer trąciła mnie w ramię dając do zrozumienia ,że tym razem nie powinienem się migać. Tak bardzo chciałbym z nią porozmawiać ,ale każde słowo ,które wypowiadała było jak brzytwa.

-To ważne, Quinn. 

-Coś się stało?

 W tle usłyszałem szmer. Ojciec jak zwykle stał z boku i słuchał gotowy napisać mi kolejnego jakże grzecznościowego smsa o tym ,że jestem chujem ,który fatalnie traktuje matkę. 

-Nie.- na moment zamilkła.- Tak długo cię nie słyszałam. Z ojcem strasznie za tobą tęsknimy.

-A ja za wami. 

 Pociągnęła nosem. Palmer wpatrywała się z założonymi ramionami na telefon. Ileż by oddała by usłyszeć takie słowa z ust swoich rodziców? 

-W czym rzecz?- dopytywałem. 

 Im szybciej to załatwimy tym mniejsze prawdopodobieństwo ,że usłyszy w moim głosie zmiany i zacznie węszyć. A gdy zacznie węszyć z łatwością dowie się ,że wyrzucili mnie ze studiów a sam byłem marnym ćpunem i alkoholikiem, który za nic w świecie nie będzie dumą rodziny ,który przejmie rodzinną spuściznę w postaci kliniki. 

-Właśnie zacząłeś letnią przerwę na uczelni i z ojcem pomyśleliśmy ,że dobrze by było... dobrze by było gdybyś nas odwiedził. 

 Schowałem twarz w dłoniach.

-Nie mogę ,mamo. Wiesz przecież ,że poza uczelnią pracuję też w punkcie poboru.

 Palmer uniosła wysoko brew. Tego kłamstwa jeszcze nie słyszała.

-Myślę ,że to nie problem żebyś wziął sobie dłuższy urlop. No ,chyba ,że jesteś nie do zastąpienia. Zawsze byłeś precyzyjny i dokładny.- jej ton głosu się rozpromienił.

-Mamo ,ja...

-Jeśli to problem podaj mi nazwę szpitala albo placówki. Mam kilka znajomości.

-Nie!- krzyknąłem niemal od razu.- Nie trzeba. Ja po prostu... -zbierałem się w sobie.

-Od kiedy zniknął Aiden nie jesteś sobą ,kochanie.- głos Hazel się załamał.- Zniknąłeś i nie odzywasz się, zachowujesz się jakbyśmy nie istnieli. To wszystko nami wszystkimi wstrząsnęło. Jego odejście było ciosem ,ale...

-Przestań o nim mówić.

-...Aiden nie odezwał się od pięciu lat, synku. To był dla nas wszystkich było szokiem, ale nie powinieneś oddalać się od nas. Wszyscy poszliśmy do przodu. Nawet Margot. Kiedy ostatni raz sprawdzałeś pocztę?

 Moja przyjaciółka niemal od razu zerwała się na równe nogi by podać mi laptopa. 

-Ja... nie pamiętam. -mówiłem gdy już włączała się przeglądarka. Zmarszczyłem czoło na widok wiadomości z nieznanego mi adresu.- Co to?

-To zaproszenie. Margot wychodzi za mąż.

 Gdybym miał coś w ustach najpewniej poszłoby mi nosem.

-Co?!-wypaliłem. 

-Wiele się zmieniło od kiedy wyjechałeś. 

-Ale... ale jak to? Margot? Mówimy o tej Margot? 

 O Margot ,która była cholernym potworem ,który katował Aidena -chciałem sprostować. 

-Gdybyś tylko częściej odbierał telefony wiedziałbyś co w trawie piszczy. Margot... ona po odejściu Aidena się załamała. Przeszła okropne chwile ,z których wyciągnął ją Hudson. Nie mam zbyt wiele czasu na rozmowę ,kochanie ,bo niedługo kończy mi się przerwa. Mamy dziś niezły młyn w przychodni. Tak wiele się zmieniło.

 Margot wychodziła za mąż. Na sam dźwięk jej imienia przechodził mnie dreszcz. Będąc tutaj odcinając się od tamtego świata wszyscy wydawali się tak nierealni. Wmówiłem sobie ,że moje poprzednie życie było tylko snem ,ułudą ,która wciąż żyła we mnie jak złudzenie ,ale gdy mnie dosięgała realność tamtych wydarzeń... Czułem jakbym spadał w głęboki dół. To uświadamiało mi kim kiedyś byłem ,co zostawiłem ,kto porzucił mnie i to ,że to wszystko było cholernie bolesną prawdą.

 Margot Deroven ,matka Aidena ,którego imię nie było w stanie przejść mi przez gardło. Margot ,która katowała chłopaka ,któremu oddałem całe serce. Ta Margot przed którą Aiden uciekał w moje ramiona. Ta Margot ,której rzygi wycierałem z podłogi. Ta Margot ,z którą na ten jeden moment zakopałem topór wojenny gdy poszukiwaliśmy Aidena. Ta Margot ,którą nękałem codziennymi telefonami z zapytaniem czy Aiden już wrócił ,czy dał znak życia. Ta Margot ,która ostatecznie przestała ode mnie odbierać i zablokowała mój numer. Nawet ona poszła do przodu. Dlaczego ja wciąż tkwiłem w tym gównie po pachy? 

-Dlaczego ciotka Margot mnie zaprasza? 

- Wiesz ,doszliśmy do wniosku ,że to idealna okazja byś nas odwiedził. Okazja jest piękna ,szczęśliwa i to chyba dobry pomysł na wakacje. Pięć lat spędziłeś w mieście. Pewnie nawet nie pamiętasz jak wygląda jezioro za domem.- zaśmiała się wymuszenie. 

 Otworzyłem plik z załączonym zdjęciem czytając zaproszenie zachowane w bardzo eleganckim stylu.

-Z osobą towarzyszącą? 

-Tak. Przepraszam ,ale nie zapamiętałam imienia twojego narzeczonego. Tak mało o nim mówiłeś. Nigdy nawet go nie poznaliśmy.

 Palmer patrzyła na mnie ze śmiechem jak na debila. Ależ będzie drzeć ze mnie łacha. 

-On... Thomas jest bardzo zajęty. Ma zaplanowane zabiegi do końca sierpnia. Nie da rady ze mną przyjechać. Nie ma szans. 

 Nawet nie drgnęła mi powieka gdy sączyłem te kłamstwa w uszy matki. Powinienem był płonąć na rozgrzanym ruszcie w piekle. 

 Palmer powstrzymywała się od śmiechu. Pokazałem jej środkowy palec.

-Jaka szkoda. Z ojcem liczyliśmy ,ze wreszcie go poznamy. 

-Będzie ku temu okazja.

-Może przynajmniej dojedzie do nas po ślubie i weselu? Chociaż na kilka dni?

 Zamknąłem oczy uspokajając swoje myśli. 

-Porozmawiam z nim o tym.

-Możesz zabrać ze sobą kogokolwiek na ślub. Margot już opłaciła miejsca ,a ja byłam święcie przekonana ,że... że przyjedziesz w dwupaku. 

 Zebrałem się w sobie by to powiedzieć ,by zranić ją ten ostatni raz.

-Mamo ,nie przyjadę. Przepraszam. 

 Palmer pokazała mi gestem ,że powinienem się puknąć w głowę. 

-Tak myślałam ,że to powiesz kochanie. Nie pozostawiasz mi więc wyboru. Ojciec poprzysiągł ,że jeśli kolejny raz się nie pojawisz odetnie cię od pieniędzy. Wiem ,że to okrutne ,ale pomyśl. Okazja jest piękna. Wpadniesz na kilka tygodni ,na wakacje, spędzisz je z nami, tak jak kiedyś. 

 Schowałem twarz w dłoniach.

-Mamo...

-Aiden się nie pokazał. Nie ma go. Nie chcę rozrywać twoich blizn ,ale wiem ,że nie chcesz wracać przez niego. Jego już nie ma ,synu. Wiem ,że się przyjaźniliście ale nie możesz przez niego odcinać się od całej rodziny.

-Jak długo zbierałaś się by mi to wyrzygać? -rzuciłem a moja przyjaciółka przewróciła oczami.

-Zbyt długo ,bo może gdybym uświadomiła ci to szybciej wracałbyś do nas przynajmniej na święta. -słowa zawisły między nami i zapadła cisza.- Zabierz ze sobą kogokolwiek, jeśli nie Thomasa ,to jakiegoś kumpla. Mamy wolny pokój gościnny ,a z pewnością znasz kogoś kto chciałby spędzić wakacje z dala od miejskiego zgiełku. 

 Miałem wrócić. Wrócić do tego cholernego miejsca pełnego noży gotowych ciąć mnie na kawałki. Wrócić do miejsca ,którego nienawidziłem całą duszą ,do miejsca ,które wyrzuciłem z pamięci ,które zapomniałem i do którego nigdy nie miałem wracać. Mój dom rodzinny był jak piekło ,a sama myśl ,ze mam wrócić do pokoju ,w którym ostatni raz widziałem Aidena... to było jak połykanie rozżarzonych węgli. Wrócić do piekła jako kłamca i oszust ,jako ktoś inny ukrywając gorzką prawdę o sobie. Jeśli kiedykolwiek miałbym tam wrócić to...

 Mój wzrok powędrował na Palmer.

-Wiesz co ,chyba mam kogoś z kim wpadnę. 

 Dziewczyna zaczęła kręcić głową gdy dotarło do niej kogo mam na myśli. 

-Świetnie.- mama niemal pisnęła ze szczęścia.- O nic się nie martw. Z ojcem wszystko wam zapewnimy tylko... przyjedź z kimkolwiek. Tak bardzo chcę wreszcie cię zobaczyć. Jesteś już dorosły.- powiedziała wzruszona.- Brakuje nam ciebie. Tęsknię za czasem kiedy mogłam cię przytulić. 

 Zamknąłem oczy wypierając z siebie uczucia jakie we mnie narastały. Kiedyś przytulenie Hazel było azylem ,czymś co robiłem niemal bez przerwy gdy było gorzej. Jednak teraz wszystko było inne. Sam przeszedłem własne piekło i gdy było gorzej byłem sam. Tak długo nie czułem żadnego rodzaju miłości ,że zapomniałem o miłości mojej własnej matki. 

-Kiedy dokładnie mielibyśmy przyjechać?

-Jak najszybciej! Znaczy się kiedy tylko uda wam się zorganizować transport. Pokój gościnny mogę przygotować od zaraz ,a twój pokój jest nietknięty. Spakujcie się na ładne parę tygodni. To będą twoje najlepsze wakacje!

 Czarna dziura zasysała mnie do środka ,a żołądek wywracał się z każdym słowem.

-Dobrze ,mamo. Uporządkuję swoje sprawy i przyjadę. 

-Jestem z ciebie taka dumna ,kochanie. Nie mogę się doczekać!- zapadła chwila ciszy.- Kocham cię.

 Żadne słowa nie przeszły mi przez gardło. Rozłączyłem się wbijając zmęczone spojrzenie w przyjaciółkę ,która wyglądała na cholernie zmaltretowaną ,ale nawet z tą rozmazaną na policzkach szminką wyglądała pięknie.

-No co?

-No co? -wycedziła.- Ty poważnie kurwa pytasz? 

 Oparłem głowę o kant stołu patrząc na swoje stopy. Nic tak nigdy mnie nie otrzeźwiło jak ta rozmowa.

-Nie mogę w to uwierzyć.

-Ty nie możesz uwierzyć? Nigdzie z tobą nie jadę. Mam pracę.

-Pracę ,którą zaraz i tak stracisz. 

-Potrafisz być motywujący! -poderwała się od stołu ,wystrzeliła ręce ku górze i zaczęła snuć się po pokoju. -Poważnie chcesz tam jechać?

 Podniosłem leniwie wzrok.

-Czy chcę? Oczywiście ,że kurwa nie. Ale muszę. Sama słyszałaś. Jeśli ojciec odetnie mnie od kasy wylądujemy na bruku. Mieszkając pod mostem nie ukończysz studiów. 

 Opadła na kanapę wyciągając swoje chude nogi ,którymi trąciła stolik,  z którego na podłogę upadły dwie paczki papierosów ,które przypadkiem podczas imprezy trafiły w moje ręce. 

-Przestań się mną martwić.

-A kto inny ma się martwić o twoją przyszłość jeśli nie ja? Chcesz skończyć tak jak ja? Jak społeczne gówno bez przyszłości?

 Zapadła chwila ciszy gdy ta wpatrywała się w zgaszony telewizor.

-Prędzej czy później wylądujemy na bruku. Właściciel tylko kombinuje jak się nas pozbyć z tego mieszkania. Mamy u niego dług na ładne parę tysięcy dolców. Nie mówiąc o tym ,że niedługo odetną nam prąd. -powiedziała ze smutkiem.

 Ospałym krokiem podszedłem do kanapy opadając tuż obok przyjaciółki. 

-Może to właśnie dobry moment? Przeżyjemy wakacje u moich rodziców ,odetchniemy od tego bagna i pomyślimy na spokojnie co dalej. Potraktujemy to jako...

-Wakacje od tego gówna?

 Uśmiechnąłem się od niechcenia.

-Co innego nam zostało?

-Jak wyjedziemy do twoich rodziców nic nam tu nie zostanie. Właściciel wymieni zamki zanim wsiądziemy do auta. 

-Może nam naskoczyć.- westchnąłem trącając ją ramieniem.- To jak? Proszę, jedź ze mną. Bez ciebie nie dam rady. 

 Palmer westchnęła zaczesując burzę czarnych loków w tył.

-Lepiej mi powiedz coś ty im kurwa o sobie nagadał. -parsknęła wsuwając się pod moje ramię.

-Oficjalną wersją jest ,że jestem studentem drugiego roku szkoły medycznej ,mieszkamy w dużym nowym mieszkaniu wraz z moim narzeczonym Thomasem ,który jest seksownym dwudziestodziewięcioletnim stomatologiem w prywatnej klinice.

-Ja pierdolę.

-Poznałem go mając dwadzieścia jeden lat będąc na trzecim rogu collegu w szpitalu gdy pracowałem w laboratorium. Nadążasz?

-Mam kaca stulecia. Liczysz, że nadążam? Będziesz musiał mi to napisać na kartce. Ale mów dalej. Brzmi jak ciekawa telenowela.

 Przewróciłem oczami kontynuując.

-Oświadczył mi się po dwóch latach związku w jakiejś drogiej restauracji. Nazwę wymyśl sobie sama ,rodzice w obliczu takiego natłoku informacji nie będą o to dopytywać. Do tego wszystkiego mam rzeszę przyjaciół medyków, uczę się ponadprzeciętnie dobrze i całe noce zakuwam.

 Zapadłą chwila ciszy jakby przyswajała ten stek bzdur i konfrontowała go z rzeczywistością.

-Poważnie myślisz ,że te kłamstwa przejdą? Że twoi rodzice się nie domyślą?

-Musimy działać tak by o niczym nie wiedzieli. Będziemy mało rozmawiać o Waszyngtonie.  Okroimy tematy do minimum.

 Moje zmęczone oczy napotkały jej kasztanowy wzrok.

-Nie łatwiej jest powiedzieć prawdę ,uderzyć się w pierś, wziąć to na klatę i żyć dalej?

-Nie rozumiesz. Ja... medycyna była moim marzeniem. Od dziecka rodzice tak kierowali moją edukacją żebym kiedyś przejął po nich przychodnię. To dla mnie się rozwijali ,wszystko co w życiu robili dedykowali mi. Jeśli dowiedzą się kim się stałem ,co stało się z moją szkołą... Załamią się. To nie żarty ,Palmer. Oni nie zniosą tego dobrze. Znienawidzą mnie.

-To twoi rodzice. Kochają cię. 

-Co jak co ,ale sama dobrze wiesz ,że nawet miłość rodzicielska nie jest wieczna.

 Posmutniała wtulając się mocniej w moje ramię.

-Przepraszam.- wymamrotałem.- Cholernie się boję. Tak bardzo nie chcę tam wracać. Sama myśl o tym ,że niedługo tam wrócę sprawia ,że chce mi się rzygać.

-Może to nie myśl a przedawkowanie wódy.

 Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

-Twoja mama miała rację.- odezwała się po chwili.

-Z czym?

-To wszystko przez tego Aidena ,prawda? To przez niego nie chcesz wracać? Bo wszystko przypomina ci o nim? -podniosła się by na mnie spojrzeć kiedy ja powstrzymywałem napływające do oczu łzy. -Przecież wiem ,że o to chodzi. Przez tyle lat ile cię znam wymówiłeś jego imię może dwa razy. Nie wracasz do tego co było ,nie mówisz nic o rodzicach ,o znajomych, o dawnej szkole. Jakby cały ty został właśnie tam. 

-Moja część odeszła wraz z ...z nim. 

 Nieoczekiwanie ujęła moją dłoń.

-Wiem ,że to dla ciebie trauma ,ale musisz zacząć ją zwalczać. Jego imię nie jest przekleństwem. Odeprzyj ten sztylet ,który próbuje przeszyć ci serce gdy wymawiasz jego imię. Zrób to. 

 Uśmiechnąłem się delikatnie i ucałowałem wierzch jej dłoni.

-Nie mogę. Nie potrafię. Nie chcę. Proszę cię, Palmer, tylko o to byś przy mnie była. Tylko ty potrafisz rozegnać ten mrok. 

-Jeśli właśnie tego chcesz pojadę tam z tobą i skopiemy dupę tej pieprzonej traumie ,która nie pozwala ci iść do przodu. Może właśnie tego potrzebujesz ,hm? Wrócić na samo dno by się od niego odbić?

 Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.

-Najpierw musimy zrobić ze sobą porządek by uwierzyli ,że nie jesteśmy...

-Imprezowiczami? Pijaczynami? 

-Właśnie tak.

 Oboje gapiliśmy się w jeden punkt.

-Od czego zaczniemy? -zapytała.

-Od wytrzeźwienia. 


***

 Była późna noc kiedy wciąż leżałem w swoim cholernie niewygodnym za małym łóżku wpatrując się w sufit. Nogi wystawały mi na tyle ,że prawie dotykały drzwi prowadzących do salonu. W moim mikroskopijnym pokoju znalazło się miejsce na stary tapczan ,z którego wychodziły sprężyny kłując moją dupę z każdym niewłaściwym ruchem ,komoda a na niej lampka nocna ,dywan i okno. Znalazło się też kilka kiczowatych plakatów ,które Palmer przywiesiła tu wyciągając je z jakiś starych gazet dla dziewczyn. 

 Pogładziłem się po nagim torsie. Zapukałem w ścianę wiedząc ,że tuż za nią Palmer ma ustawione swoje łóżko. Nie odpukała. Spała. Przynajmniej ona potrafiła w spokoju oddać się snom. Dochodziła druga  a ja leżałem na łóżku w bezruchu obserwując rozprzestrzeniającą się wilgoć na suficie. Demony dosięgały mnie raz po raz rozdzierając moją duszę na kawałki i karmiąc się nią. Spowijał mnie coraz większy mrok gdy otwierałem te furtki w swojej pamięci ,które bolały najbardziej.

 Z jednym Palmer miała rację -powinienem nie dawać się demonom i zwalczyć je nim rzucę się na głęboką wodę powrotu do rodzinnego domu gdzie czekało na mnie całe stado krwiożerczych demonów z nożami i długimi kłami. 

 Zsunąłem się z łóżka i usiadłem przy komodzie. Otworzyłem najniżej usadowioną szufladę gdzie trzymałem skarpetki i bieliznę. Wziąłem głęboki wdech gdy moje serce zaczynało nienaturalnie przyspieszać jakbym robił coś zakazanego.

 Bo robiłem. Nie ruszałem tego od pięciu cholernie długich ciężkich lat wypierając się każdej minuty dawnego życia. 

 Odgarnąłem gromadę skarpetek z rogu półki i dłonie zaczęły mi drżeć na widok starego kartonu po butach. 

 "Uspokój się ,to tylko karton."- pouczałem się w myślach. Chwyciłem za tekturę i usadowiłem ją na swoich kolanach. 

 Gapiłem się na ciemny karton dygotając jak przelęknięty szczeniak. Uchyliłem wieko puszki pandory i pozwoliłem by czas wokół mnie się zatrzymał gdy musnąłem dłonią drewnianą ramę z oprawionym w środku zdjęciem. Mimo ,że w pokoju było ciemno nawet z zamkniętymi oczami potrafiłem odtworzyć oprawione zdjęcie.  

 To jedyne zdjęcie na którym się nie tłukliśmy i nie byliśmy poobijani od wspólnych bijatyk.- dodał.- Więc uszanuj mój gest i postaw sobie te zdjęcie gdzieś żeby codziennie patrzeć na nas zajebiście bawiących się na plaży w slipach. Nie wyobrażasz sobie ile czasu kosztowało mnie znalezienie w miarę przyzwoitego zdjęcia.

Postawiłem drewnianą ramkę na stoliku nocnym.

-Myślę ,że to odpowiednie miejsce żeby codziennie budzić się i żałować tych wstrętnych slipów.

Aiden uśmiechnął się i usiadł na strajku łóżka patrząc na zdjęcie. Oparłem się o biurko a moja mina stężała na widok jego drobnego uśmiechu.

-Niech codziennie ci przypomina o tym ,że mimo nienawiści jaką do mnie żywisz to zawsze będę niedaleko i zawsze przy tobie. Jak poczujesz się samotny to wiedz ,że nawet gdy będziemy na drugim końcu świata to to co nas łączy nigdy nie minie.

 Wspomnienie było jak cholernie bolesny cios w twarz. 

 Otrząśnij się ,nie pozwól wspomnieniom nad sobą władać.

 Odłożyłem ramkę ze zdjęciem na bok tłumiąc narastające emocje. To tylko głupie zdjęcie. Wymacałem coś chłodnego ,okrągłego ,coś co desperacko nosiłem na swoim serdecznym palcu, jedyną pamiątkę ,której nie wrzuciłem do tego kartonu zakopując na dnie szafy. Pierścionek z kiczowatym motylem zdobił mój palec nieprzerwanie od pięciu lat. Nosiłem go nieustannie z nadzieją ,że gdy Aiden wróci ja powiem mu ,że nigdy nie zapomniałem ,a ten bibelot sprawiał ,że czułem się bliżej niego. Przed oczami mignął mi obraz mnie siedzącego okrakiem na Aidenie i śmiejącego się tak prawdziwym śmiechem gdy wsuwał pierścionek na mój palec. Widziałem jego lisie oczy pełne miłości i pogardy, bladą jedwabną skórę i włosy czesane wiatrem. Zacisnąłem pierścionek w dłoni gdy łza jak groch popłynęła po moim policzku. Pociągnąłem nosem szybko wypierając ten syf z pamięci.

 Ten pierścionek był tylko durnym bibelotem podarowanym przez chłopaka ,który nigdy nawet przez sekundę mnie nie kochał. Przez chłopaka ,który bez skrupułów mnie porzucił. 

 Nie kontrolowałem łez wyciągając kolejny zakazany przedmiot ,który rozrywał wszelkie rany sypiąc na nie sól. 

 Materiał był miękki w dotyku mimo lat jakie spędził w tym kartonie w zachodzącej wilgocią komodzie. Logo szkolnej drużyny koszykówki było niemal do reszty sprane. Zacisnąłem materiał w dłoniach. Już dawno powinienem był się tego pozbyć, spalić te pudło i przestać się mazać. Mimo to... zaciągnąłem się zapachem koszulki ,która... wciąż pachniała jak słodkie piżmo i cytrusowa woda kolońska. 

 Moje oczy zaszkliły się a ciałem zaczęły targać fale płaczu ,który tak nieudolnie pragnął się uwolnić. Lecz gdy złapałem za tą jedną kartkę ,nawet nie czytając jej ,zacząłem płakać jak małe dziecko. Wycierałem łza po łzie tonąc w tych nic nie znaczących bibelotach. 

-Quinnie.- wydyszał górując nade mną.- To niezbyt odpowiedni moment...

-Co jest tak ważnego ,co? -mówiłem płonąc żywym ogniem.

Ten wyciągnął moją dłoń ze swoich bokserek i ucałował mnie w szyję.

-Nigdy cię o to nie zapytałem.- schodził niżej.- To raczej skrajny moment żeby oficjalnie zapytać czy zostaniesz moim chłopakiem.

Parsknąłem śmiechem i wbiłem swoją głowę w poduszkę gdy zassał skórę tuż pod moją piersią.

-Myślałem ,że nigdy nie zapytasz.

-To jak?-zapytał kreśląc okręgi kciukiem u zwieńczenia moich bokserek. Z mojego gardła wydał się głośny jęk.

-Chłopakiem ,przyjacielem ,kumplem ,mężem... Kim tylko chcesz.

 Wspomnienia bombardowały mnie ze zdwojoną siłą odbierając możliwość wzięcia oddechu. Roniłem łzy wiedząc ,że to już nigdy nie wróci. Nigdy nie przeżyję niczego podobnego. Moje serce nie wskoczy na właściwe miejsce i nie zapłonie żywym ogniem. Nigdy więcej nie poczuję ciepła jego ciała. Nigdy więcej nie będę szczęśliwy.

Minęło pięć lat a ja wciąż byłem dzieciakiem tak uzależnionym od niego ,że gdy go zabrakło przestałem być sobą.

Gardło szczypało mnie od płaczu. Moje łzy ciekły na tekturowe pudełko. Wtem poczułem znajome ciepło i chude ramię obejmujące mnie. Nim się obejrzałem rozkleiłem się w ramionach Palmer ,która gładziła moje włosy pozwalając by moje łzy zostawiały ślady na jej różowej satynowej piżamie. Nie wiem jak długo trwaliśmy w tym uścisku lecz gdy się odezwała w moich oczach już prawie brakło łez.

-Bardzo go kochałeś, prawda?- zapytała a ja tylko pokiwałem głową niezdolny do mówienia.

Gdzie byłeś Aidenie? Co się z tobą działo? Czy żyłeś? Czy miałeś już inną rodzinę? Czy moje imię było już dla ciebie tylko wspomnieniem dzieciaka z sąsiedztwa? Czy tak jak chciałeś odciąłeś się od poprzedniego życia i jesteś szczęśliwy?

Palmer podniosła zdjęcie i poczułem jak sama ociera łzę która wcale nie należała do mnie.

-Musiał być wyjątkowy. Te przedmioty należały do niego?-dopytywała a ja doskonale wiedziałem o co jej chodziło.

Zawsze wiedziała jak mnie podejść. Robiła wszystko bym się uspokoił i wyrzucił z siebie cały ból który nie pozwalał mi spać.

-To wszystko co mi po nim zostało. -wyjąkałem. -Powinienem to spalić.

Oparłem się o komodę wbijając wzrok w sufit.

-Twoi rodzice nie wiedzą o tym co między wami było, prawda?

-Nie. Ukrywaliśmy to. W dzień gdy zniknął... wtedy chciałem wyznać rodzicom prawdę. Powiedzieć, że Margot katowała Aidena ,że chroniłem go i oddałem mu serce.

Schowała wszystkie przedmioty do pudełka, które zamknęła i schowała wiedząc jaki ból mi przynosiły.

-Dlaczego gdy zniknął nikomu nie powiedziałeś?

-A co by to zmieniło?-zapytałem gdy ta usiadła obok mnie opierając się plecami o brzeg łóżka.

-To ,że rodzice pomogliby ci uporać się z bólem.

Prychnąłem.

-Mieli patrzeć jak się sypie dzień po dniu? Czy przeszukaliby cały świat żeby go znaleźć żebym mógł napluć mu w twarz? On mnie porzucił, uciekł a ja musiałem wyjechać na studia albo zostać i zawieźć rodziców codziennie żyjąc w miejscu ,w którym wszystko mi o nim przypominało. -potarłem twarz dłonią chcąc się w ten spokój uspokoić.

 Przez pięć lat nauczyłem się żyć bez emocji. Nie czułem szczęścia ,nie śmiałem się szczerze, nie cieszyłem ,nie smuciłem ,nie miałem wstydu ,opanowania i nie znałem złości. Po prostu... byłem ,obojętny jak neutrony. Żyjąc z dnia na dzień nie znałem emocji ,a tylko wspomnienie utraconej miłości.... tylko ono sprawiało ,że silne emocje zaczynały mną targać. Palmer nigdy dotąd nie widziała moich łez. Może dlatego dygotała u mojego boku wystraszona i zszokowana na własne oczy widząc jak bardzo jestem zniszczony. 

 Panowała między nami taka cisza ,że moje uszy wyłapały bzyczenie muchy gdzieś w oddali. 

-Gdybyś go spotkał... Byliście wtedy dzieciakami. Skąd masz pewność ,że on dalej jest tym samym Aidenem? Skąd wiesz ,że nie poszedł do przodu ,że nie była to dla niego tylko nastoletnia miłość?

 Słowa ,które cięły mnie na kawałki lecz słusznie. Palmer była okrutna ,ale robiła to by zranić mnie do bólu ,ale raz ,porządnie i nigdy więcej do tego nie wracać. 

-Nie wiem. Jesteśmy już dorośli. Jeśli gdziekolwiek jest... 

-Jest inny. Dlatego nie warto go szukać. 

-O ile w ogóle żyje. 

 Palmer znów przyciągnęła mnie bliżej więżąc w uścisku.

-Jeśli to prawdziwa miłość wiedziałbyś gdyby nie żył.

 Odchyliłem głowę w tył spojrzeć w jej duże oczy pełne zrozumienia, oczy ,w które mogłem patrzeć i mówić cokolwiek a one wciąż będą patrzyły na mnie tak samo. 

-To tylko głupie gadanie ,idealizowanie i romantyzowanie czegoś co nie istnieje. Nie ma żadnych więzi ponad miłość ,nie ma niczego na tyle silnego co łączyłoby ludzi na wieczność. Miłość też nie istnieje. To co wmawiają nam książki i bajki to bujdy żebyśmy wierzyli ,że życie wcale nie jest tak szare i beznadziejne jak jest w rzeczywistości. -zamknąłem oczy pozwalając by prawda wreszcie mnie wyzwoliła.- Miłość to tylko chwilowy natłok pozytywnych emocji, podniecenie i potrzeba bliskości. Gdy ta bańka pryska zostajesz sam ze swoimi wyobrażeniami o miłości jak z bajki.

 Kolejne chwile ciszy trwały wieczność.

-Jednak lepiej marzyć i romantyzować niż żyć w szarym świecie pozbawionym barw, w świecie przygodnego seksu i wymarłych uczuć. Warto jest czuć, Quinn.

 Wziąłem głęboki oddech po czym wstałem z zimnej podłogi kierując się ku wyjściu z pokoju.

-Nie warto. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top